O kryzysie, który się kończy

Gdy w starej Unii dochodziło do recesji gospodarczej, czyli absolutnego spadku wielkości produktu krajowego, u nas były tylko zahamowania tempa wzrostu. A to dzięki specyficznej strukturze polskiej gospodarki: ogromnej liczbie małych firm. A te na kryzys reagują inaczej niż koncerny. Podczas gdy duże firmy padają albo gwałtownie zmniejszają zatrudnienie, to mali przedsiębiorcy zaciskają pasa, bo muszą jakoś przeżyć - twierdzi prof. Janusz Beksiak.
O kryzysie, który się kończy

Prof. Janusz Beksiak (z lewej) podczas uroczystości wręczenia prof. Leszkowi Balcerowiczowi Doktoratu Honoris Causa Akademii Ekonomicznej w Katowicach.

Kryzys to przesilenie –  w chorobie kryzys oznacza, że człowiek umrze albo wyzdrowieje. I to słowo przeniesione do gospodarki budzi nieprzyjemne skojarzenia – że ten nasz „chory” może umrzeć. Tymczasem gospodarka nie może umrzeć. Współcześnie naprawdę rzadko się zdarza, żeby rozwinięty kraj przestał istnieć w efekcie kryzysu. Nie grozi nam, że wszystko może się totalnie źle skończyć. Również   porównania obecnego kryzysu z Wielkim Kryzysem lat 30. są zdecydowanie przesadzone. Jeśli chodzi o wielkości realne – wielkość produkcji,  poziom bezrobocia, wielkość spożycia i tak dalej, to obecne, mijające już załamanie, nie było wcale takie dramatyczne jak wówczas, gdy produkcja przemysłowa spadała nawet o 40 proc.!

Jest rzeczą normalną, że aktywność gospodarcza faluje. Wzmaga się i obniża. Zatrudnienie, produkt krajowy, handel zagraniczny, konsumpcja – tu zawsze występują okresy wzrostów na przemian ze spadkami. Całe zaangażowanie ludzi w działalność gospodarczą faluje i będzie falowało, bo jest wynikiem różnych, skomplikowanych i w znacznym zakresie nieprzewidywalnych procesów o charakterze technicznym, organizacyjnym i społecznym. Zachodzą one w gospodarce, która poddana jest  regulacyjnym zasadom rynków kapitalistycznych oraz mniej lub bardziej swobodnej ingerencji polityków i biurokracji. Aktywność ludzi jako producentów i jako konsumentów zależna jest od tego, czy w społeczeństwie dominują fale przewidywań optymistycznych czy pesymistycznych, które są mniej lub bardziej racjonalną reakcją na wspomniane wyżej procesy i działania.

Jak to wszystko się połączy, to otrzymujemy dość przypadkowe „ups and downs”, czyli skoki w górę i załamania. Mechanizm gospodarki kapitalistycznej, czy rynkowej, nadaje tym zafalowaniom pewną cykliczność. W minionych dwóch wiekach większość głównych spadków i wzrostów występowała co ok. 8-10 lat. To właśnie nazywamy cyklem    koniunkturalnym.

To falowanie działalności gospodarczej ma też istotną zaletę. Kiedy następuje załamanie w stosunku do poprzedniego okresu, to dochodzi także do swoistego oczyszczenia rynku. Pewna liczba nieefektywnych przedsięwzięć, nietrafnych rozwiązań technicznych i organizacyjnych oraz ludzi, którzy je stosowali, zostaje z rynku usunięta. Dotyczy to tych uczestników życia gospodarczego, którzy nie sprostali wymaganiom rynku, bo byli gorsi lub mieli pecha, albo też byli nadmiernymi ryzykantami. Jest tak, gdy rządy i organizacje międzynarodowe nie  wspierają ich zbyt hojnie kosztem innych, bo wówczas ta czyszcząca fala nie nadejdzie i gospodarka będzie się stawała coraz bardziej nieefektywna. Natomiast jeśli następuje wyeliminowanie takich mniej udanych firm, produktów i uczestników, to pojawia się pole dla nowych pomysłów i nowych podmiotów życia gospodarczego. To jest jak zrzucenie skóry przez węża, który dzięki temu może rosnąć. Więc patrzmy na kryzys jako na rzecz przykrą, ale jednak pożyteczną.

W zespole kilku osób pracujemy obecnie nad zagadnieniem kryzysów gospodarczych i pewnie napiszemy książkę, w której rozpatrzymy dwadzieścia lat działalności gospodarczej w naszej Rzeczypospolitej. W tym okresie – odkąd po 50 latach panowania obcych totalitaryzmów wróciliśmy do kapitalizmu – nasza gospodarka uczestniczyła w załamaniach występujących w europejskim kapitalizmie. Te kryzysy były jednak u nas znacznie łagodniejsze. Tak było na przełomie wieków oraz ostatnio – w tym i w zeszłym roku. Ale gdy w tak zwanej „starej” Unii dochodziło do recesji gospodarczej, czyli absolutnego spadku wielkości produktu krajowego, to u nas miały miejsce tylko zahamowania tempa wzrostu. Dlaczego? Mam na ten temat swoją hipotezę. Otóż Polska jest chyba jedynym z byłych krajów komunistycznym, w którym jest tak wiele małych przedsiębiorstw. Od razu na początku przemian, w pierwszych miesiącach po 1 stycznia 1990 roku, zarejestrował się ponad milion małych przedsiębiorstw, najczęściej rodzinnych. Dziś mamy takich małych przedsiębiorstw, licząc także te oficjalnie niezarejestrowane, pewno około 3 milionów. Jeśli założyć, że w przeciętnym małym rodzinnym biznesie pracują 3 osoby, to znaczy że w sumie pracuje tam niemal jedna czwarta naszego społeczeństwa. I dla tych milionów ludzi te biznesy są jedynym źródłem ich utrzymania.

To jest ta polska specyfika, której nie ma na przykład w Rosji, na Ukrainie, czy w Rumunii, a i w zachodniej Europie jest jej coraz mniej. Otóż jest taka stara teoria, która przez lata bardzo dobrze opisywała na przykład to, co działo się we Włoszech, gdzie takie europejskie załamania były znacznie słabsze. Zgodnie z tą teorią firmy rodzinne na kryzys reagują zupełnie inaczej niż duże koncerny i inaczej reaguje gospodarka kraju, w którym takie firmy mają wielki udział. Podczas gdy duże firmy padają albo gwałtownie zmniejszają zatrudnienie, pogłębiając w ten sposób ogólną recesję, to mali przedsiębiorcy w tym czasie zaciskają pasa, bo oni muszą jakoś przeżyć – zamknięcie firmy nie jest dla nich żadnym wyjściem.

Przykładem może być  nasz handel zagraniczny, który się nieco skurczył, ale znacznie mniej niż w większości krajów UE. To znaczy, że nasze małe przedsiębiorstwa potrafią i w trakcie kryzysu sprzedawać takie produkty, które w Europie Zachodniej chcą kupować. Oczywiście – z pewnością bardzo wspomógł nas znaczny spadek złotego. Pomogły także wielkie inwestycje zagraniczne, bo dzięki nim w tej puli eksportowej jest wiele stosunkowo mniej wrażliwego na wahania koniunktury eksportu zaopatrzeniowego.

Reasumując można powiedzieć,  że ostatni kryzys pokazał, że mamy stosunkowo zdrową gospodarkę.

W obecnym kryzysie szczególnie wielkie znaczenie miało coś, co w ekonomii nazywamy kreacją pieniądza. Kreacja ta – w uproszczeniu – polega na tym, że podstawowa podaż pieniądza, kontrolowana przez bank centralny, mnoży się następnie przepuszczona przez cały aparat finansowy (banki komercyjne, giełdę papierów wartościowych). Kreacja pieniądza jest z natury rzeczy swego rodzaju bąblem spekulacyjnym, który – zależnie od tego, czy jest akurat fala optymizmu i zaufania, czy też, na odwrót, pesymizmu i zniechęcenia –  raz się nadmuchuje, a kiedy indziej wypuszcza powietrze.

Tak było i wcześniej, jednak w dzisiejszych czasach nowe produkty bankowe potęgują kreację pieniądza przez banki komercyjne. Ilość pieniądza w ramach działania tych wszystkich futures, kontraktów terminowych, opcji i innych zobowiązań gwałtownie rośnie tak długo, dopóki jest optymizm na rynku. Od początku tego wieku nastąpiło szczególne namnożenie tego „optymistycznego pieniądza”, opierającego się na wierze, że wszyscy jesteśmy bogaci. Ale gdy następuje zachwianie tego zaufania, tak jak to się zdarzyło jesienią 2008 r., to fala paniki to wszystko zmiata i okazuje się, że  w istocie rzeczy tego pieniądza w ogóle nie ma. I krach okazuje się jeszcze bardziej dramatyczny. Co gorsza, sytuacja taka popycha polityków do nerwowych i kosztownych działań ratunkowych, za które  długo trzeba będzie płacić.

Czy ten kryzys nas czegoś  nauczył? Jeśli jeszcze tego nie zrobił, to sądzę, że chyba nauczy. Amerykanie przekonają się, że konsekwencje rozrzutnej polityki gospodarczej mogą być dla nich bardzo przykre. Mam nadzieję, że wyciągną z tego wnioski. Moim zdaniem skala  interwencji rządu amerykańskiego jest wysoce ryzykowna. Bogu dzięki nasz rząd nie prowadził podobnego typu polityki zasilania wielkich przedsiębiorstw pieniędzmi publicznymi.

Janusz Beksiak (ur. 1929 r.) profesor nauk ekonomicznych, wykładowca w Wyższej Szkole Handlu i Prawa im. Łazarskiego, wieloletni pracownik naukowy warszawskiej Szkoły Głównej Handlowej. Uczestnik obrad Okrągłego Stołu, doradca Lecha Wałęsy (1989) i Jana Krzysztofa Bieleckiego (1991). Autor wielu artykułów i książek naukowych.

Prof. Janusz Beksiak (z lewej) podczas uroczystości wręczenia prof. Leszkowi Balcerowiczowi Doktoratu Honoris Causa Akademii Ekonomicznej w Katowicach.

Tagi