Koło ratunkowe dla Zielonej Wyspy

Irlandia dostanie międzynarodową pomoc finansową. Władze Unii Europejskiej mają nadzieję, że dzięki temu nie dojdzie do rozprzestrzeniania się irlandzkich kłopotów na inne kraje. Wielu ekspertów wsparcie to utożsamia z ratowaniem euro. Niektórzy jednak pozostają sceptyczni, czy przyznanie kolejnych miliardów państwowych pożyczek to aby na pewno dobry pomysł.

Na razie nikt jednak niczego lepszego nie zaproponował. Irlandia przez lata była ekonomicznym prymusem i zapewne byłaby nim jeszcze długo, gdyby nie globalny kryzys. Teraz kraj stoi na krawędzi bankructwa, stan jego finansów wygląda gorzej niż źle. Dług publiczny może w tym roku przekroczyć 70 proc. PKB, choć jeszcze dwa lata temu oscylował wokół 44 proc., zaś deficyt sektora finansów publicznych ma sięgnąć astronomicznych 32 proc. PKB, wobec 3 proc. wymaganych przez Unię Europejską i 12 proc.jakie zakładał na początku roku rząd.

Rekordowe zadłużenie gospodarstw domowych

Kryzysowe wskaźniki Irlandii to cena jaką kraj płaci za wielomiliardowe wsparcie swoich banków. Instytucje finansowe popadły w poważne kłopoty powodu pęknięcia bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości po wybuchu globalnego krachu. W Irlandii ceny nieruchomości w ciągu dekady wzrosły o 200 proc. – jeszcze na początku 2008 r. mało kogo to dziwiło. Irlandczycy wierzyli, że czeka ich trzecia dekada prosperity. Banki masowo udzielały kredytów między innymi na zakup domów. W rezultacie gwałtownie rosło zadłużenie gospodarstw domowych –  w ciągu dekady potroiło się, podobnie jak przedsiębiorstw. Dynamika wzrostu kredytu dla sektora prywatnego przekroczyła 30 proc. w 2006 roku. Optymizm nie opuszczał też władz, które podwyższały wydatki na zasiłki społeczne. Ani politycy, ani irlandzkie społeczeństwo nie chcieli słuchać, że dobrobyt rośnie szybciej niż ich gospodarka, co może w przyszłości oznaczać kłopoty.

Ekonomista John Fitzgerald z dublińskiego Instytutu Badań Ekonomiczno Społecznych (ESRI) wielokrotnie pytał, co się stanie, gdy z jakiegoś powodu wzrost gospodarczy osłabnie. Odpowiedz przyszła, gdy runął Lehman Brothers i w USA zaczął się globalny kryzys.

Panika na rynku papierów dłużnych

Bez państwowej pomocy irlandzkie banki miałyby olbrzymie kłopoty z finansowaniem bieżących operacji. Choć pomoc była wyjątkowo hojna  – około 50 mld euro – już wiadomo, że nie wystarczyła, aby ustabilizować sytuację. Obawiając się upadku banków klienci wciąż zabierają z nich pieniądze. Od września depozyty zmalały o kilkanaście procent. Nieufność do systemu bankowego jak i wypłacalności Irlandii jako kraju urosła wśród inwestorów instytucjonalnych.

Efektem tych niepokojów jest m.in. wzrost kosztów zaciągania długu przez Irlandię na międzynarodowym rynku kapitałowym. Rentowności obligacji znacząco poszły w górę, np. dla 10 – letnich rządowych papierów w listopadzie przekraczały 8 proc. Inwestorzy boją się roku 2012, kiedy Irlandia będzie sprzedawała znaczne ilości swoich obligacji i już teraz żądają coraz wyższego oprocentowania. To prosta droga do kryzysu, co pokazała Grecja. Oliwy do irlandzkiego ognia dolała niedawna propozycja Niemiec i Francji, aby tak zmienić traktat lizboński, by było możliwe bankructwo kraju strefy euro. Właściciele obligacji musieliby się zgodzić na restrukturyzacje długu, czyli zwrot mniejszych kwot niż mieli otrzymać, w dodatku w innym terminie. Ekonomiści, którzy opowiadają się za finansowym udzieleniem Irlandii pomocy wskazują, że Europa jest systemem naczyń połączonych. Gdyby nie udało się uratować Irlandii, kłopoty nie ominą instytucji finansowych, które zaangażowały swoje kapitały i kupowały tamtejsze papiery wartościowe. Prof. Andrzej Sławiński, były członek Rady Polityki Pieniężnej, obecnie dyrektor Instytutu Ekonomicznego NBP, w rozmowie z radiem PIN zwrócił uwagę, że w przypadku Irlandii gra toczy się o utrzymanie stabilności finansowej globalnego rynku obligacji. – Banki w swoich aktywach mają duże ilości obligacji skarbowych. Gdyby ich ceny spadły, to wzrosłyby straty banków. to nie tylko w Irlandii, ale też w wielu innych krajach. Rządy musiałyby wyłożyć pieniądze na pokrycie tych strat – mówił prof. Sławiński. Z danych Banku Rozliczeń Międzynarodowych (BIS) wynika, że najwięcej pieniędzy w irlandzkich papierach mają Wielka Brytania oraz Niemcy – w każdym przypadku chodzi o ponad 200 mld euro. Mniej, ale też całkiem pokaźne kwoty, ulokowały w nie m.in. Włochy i Hiszpania.

Miliardy euro

W tej sytuacji Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Europejski Bank Centralny i Komisja Europejska zaproponowały władzom z Dublina pomoc finansową. Po długich negocjacjach okazało się, że Irlandia dostanie 85 mld euro pomocy, z tego do jej budżetu trafi 50 mld, a 35 mld przeznaczono na ratowanie banków. Pieniądze pochodzić będą m.in. z linii kredytowej Komisji Europejskiej, od MFW oraz funuszu stabilizacyjnego strefy euro.

Równocześnie został też ogłoszony przez ministra finansów Irlandii Briana Lenihana czteroletni plan naprawczy. Znalazły się w nim znaleźć drakońskie cięcia wydatków na około 15 -16 mld euro i prawdopodobnie podwyżki stawek podatkowych. Reformy strukturalne są jednak absolutnie konieczne, aby – jak zakłada gabinet premiera Briana Cowena – za cztery lata deficyt spadł do poziomu akceptowanego przez Unię Europejską.

Wewnętrzne przyczyny kryzysu

Rząd od dwu lat próbuje reformować gospodarkę, tnie zbędne wydatki. Pensje w sektorze publicznym spadły już o około 20 proc. Obniżono też wiele świadczeń społecznych, w tym zasiłki dla bezrobotnych. Rząd nie chce podwyższyć podatku firmom, by nie osłabiać jeszcze bardziej i tak rachitycznego wzrostu.

Kryzys w Irlandii trwa już trzy lata. PKB tym czasie skurczył się o ponad 17 procent. Według KE także w 2010 roku zmaleje o 1,4 proc. Tym samym rośnie bezrobocie – na koniec roku ma wynieść około 14 proc.

O ile zapaść gospodarcza Grecji była łatwa do wytłumaczenia, bo kraj ten fałszował statystyki i nie dbał o stan finansów publicznych, o tyle Irlandia uchodziła za prymusa pod tym względem. Andrzej Rzońca, członek Rady Polityki Pieniężnej, w opublikowanym jakiś czas temu tekście o gospodarce irlandzkiej, źródeł obecnego kryzysu upatrywał głównie w przyczynach wewnętrznych. Jego zdaniem odpowiedzialność za rozmiary kryzysu spada na irlandzkie władze, które nie starały się schładzać gospodarki stymulowanej niskimi stopami procentowymi strefy euro. Rzońca wskazuje, że „strumień publicznych oszczędności zaczął wysychać w sytuacji, w której niskie stopy procentowe w strefie euro zachęcały gospodarstwa domowe i firmy do dalszego masowego zadłużania się. W sumie dług sektora prywatnego osiągnął jeden z najwyższych poziomów na świecie. Towarzyszyło temu wyhamowanie spadku długu publicznego. Równocześnie od 2001 r. dyscyplina w finansach publicznych w Irlandii zaczęła szwankować. Wydatki publiczne niemal rok w rok były zwiększane szybciej, niż rosła gospodarka. W efekcie ich relacja do PKB podskoczyła z 31,5 proc. PKB w 2000r., do 35,7 proc. PKB w 2007 r.”

Kto ma rację: Roubini czy Geithner

Kłopoty Zielonej Wyspy, zdaniem licznych ekonomistów, prawdopodobnie wywołałyby w Europie efekt domina. Istnienie euro stanęłoby pod znakiem zapytania. Nic więc dziwnego, że cały świat nerwowo spogląda teraz w stronę Irlandii, a państwa unijne – w tym szczególnie Niemcy – od tygodni domagały się od Dublina niezwłocznego przyjęcia zagranicznej pomocy. Choć irlandzka gospodarka, z ok. 160 mld euro rocznego PKB, nawet jak na skalę europejską nie jest wielka, jednak jej może znacząco wpłynąć na globalny układ sił. Według Timothy Geithnera, sekretarza skarbu USA, międzynarodowy pakiet ratunkowy dla Irlandii może zapobiec rozprzestrzenianiu się finansowych problemów na inne kraje UE. Innego jednak zdania jest znany amerykański ekonomista Nouriel Roubini. Obawia się on, że zaordynowanelekarstwo będzie gorsze od irlandzkiej choroby, bowiem ratując tamtejszy system bankowy, Europa skazuje się na znaczny wzrost obciążeń.  Ekonomista pyta, kto uratuje wtedy zadłużoną Unię? Według niego, już lepiej byłoby pozwolić Irlandii zbankrutować. Podobnie zresztą jaki innym państwom z grupy podwyższonego ryzyka, tzw. PIIGS, czyli na przykład Hiszpanii oraz Portugalii. Koszty takich poszczególnych bankructw – według Roubiniego – byłyby niewspółmiernie mniejsze niż kłopoty całej Europy.

Dwie dekady prosperity celtyckiego tygrysa

Zanim wybuchł kryzys, Irlandia nie mieściła się w gronie państw, które analitycy finansowi i ekonomiści zaliczaliby do grupy ryzyka. Wręcz odwrotnie: Zielona Wyspa przyzwyczaiła się tylko do pochwał. Obecny kryzys jest nie tylko dla Irlandczyków wielkim zaskoczeniem. Przez blisko dwadzieścia lat o ich kraju mówiono i pisano w samych superlatywach. Powszechnie komplementowano szybko rozwijającą się gospodarkę. Irlandia po dekadach biedy, wysokiego zadłużenia, masowego bezrobocia, emigracji i zrodzonej z nich frustracji społecznej przeżywała historyczne lata prosperity. Metamorfoza ubogiej Irlandii w celtyckiego tygrysa robiła wrażenie. Kraj oferował firmom niskie podatki (12,5 proc.) w stabilnym systemie finansowym. Finanse publiczne wyglądały wzorowo. Jeszcze pięć lat temu deficyt budżetowy Irlandii nie przekraczał 1 proc. PKB, a zadłużenie publiczne było mniejsze niż 30 proc. PKB. Irlandia obok Wielkiej Brytanii i Szwecji nie stawiała barier imigrantom. Zezwoliła na swobodny przypływ siły roboczej z biedniejszych krajów Unii, w tym między innymi z Polski. Była najmłodszym pod względem demograficznym krajem Europy. Blisko 40 proc. pracujących stanowiły osoby przed 30 rokiem życia. Pod względem bogactwa wspięła się na drugą (tuż za Luksemburgiem) pozycję w Europie z 34-38 tys. euro rocznego dochodu na głowę mieszkańca, choć dekadę wcześniej wlokła się w ogonie z dochodem trzy razy mniejszym. Tak niskiego bezrobocia nie miał nikt w Unii Europejskiej (tylko nieco ponad 4 proc.).

Radykalne odwrócenie sytuacji sprawiło, że dziś nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie: czy nawet hojne zagraniczne wsparcie wystarczy, aby zażegnać niebezpieczeństwo?


Tagi