Chińskie koło ratunkowe dla Europy

Gospodarka europejska może wychodzić z długów jeszcze przez dekadę - ocenia dr Michael Pettis z Columbia University. Przeprowadzenie restrukturyzacji zadłużenia jest niemożliwe ze względu na stan banków europejskich. Grecja i niektóre inne kraje  będą musiały ogłosić niewypłacalność. Jeśli Chiny poradzą sobie z inflacją, to Europa otrzyma od nich koło ratunkowe.
Chińskie koło ratunkowe dla Europy

fot. arch. NBP

Michael Pettis widział w swoim życiu niejeden kryzys gospodarczy związany z nadmiernym zadłużeniem. Na początku lat 90. tuż po załamaniu gospodarczym w Meksyku został poproszony przez tamtejszy rząd o pomoc w prywatyzacji sektora bankowego. Miał to być, jak słusznie sądzono, sposób na umocnienie opierającej się przede wszystkim na handlu ze Stanami Zjednoczonymi gospodarki. Rząd Meksyku był bardzo poważnie zadłużony. Tylko obsługa długu zagranicznego w 1991 r kosztowała budżet 2-3 PKB, czyli ok. 10 mld dol. Prywatyzacja banków miała pomóc w uporządkowaniu sektora bankowego. Udało się. Podobnie jak kilka lat później rządowi Macedonii. Jej PKB nie przekracza 4,6 mld dol. To 0,01 proc. globalnego PKB. Po rozpadzie Jugosławii to właśnie ten kraj ucierpiał najbardziej ze względu przede wszystkim na nałożone w 1994 r. przez Grecję blokadę na towary spożywcze (najważniejszego partnera). W 1995 PKB Macedonii był o 41 proc. niższy. A zadłużenie wobec Klubu Paryskiego rosło w postępie geometrycznym przekraczając 2 mld dol. Dyscyplina fiskalna i stabilna polityka monetarna wspierana przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy uwolniła Macedonię z największych kłopotów.  Dr Pettis wraz z zespołem pomógł w restrukturyzacji. „Wszystko zostało ustawione na właściwych torach” – podsumowuje. Podobnie było w Korei Południowej przy restrukturyzacji zadłużenia banków komercyjnych. Ale zaraz dodaje, że wówczas żaden kraj nie miał piramidalnych długów. Inwestorzy mieli więcej optymizmu i gospodarka zdawała się rozwijać dynamicznie.

Dziś wszystko wygląda inaczej. Rządy nie chcą ujawniać prawdziwego zadłużenia, gospodarka buksuje, a inwestorzy szukają wyjścia awaryjnego. Taka atmosfera nie sprzyja rozwiązaniu poważnych problemów. Dlatego, według Pettisa, trzeba przygotować się najgorszy scenariusz.

Europejski system bankowy nie wytrzymałby nawet łagodnej wersji restrukturyzacji, którą przeprowadziły banki południowo-koreańskie. Dlatego gospodarka europejska będzie jeszcze kilka lat, może dekadę, wychodzić z długów. W tym czasie banki będą wszelkimi siłami odbudowywać swoją bazę kapitałową z pomocą sektora rynku nieruchomości. I dopiero jak się wystarczająco wzmocnią będą mogły odpisywać długi. I dopiero wtedy będzie wiadomo, że także niektóre „dobrze dziś prosperujące gospodarki” mają długi niespłacalne.

„Grecja będzie zmuszona ogłosić niewypłacalność, by zrestrukturyzować swój dług” – ocenia były menadżer Bear Stearns i JP Morgan. „Nadzieja na to, że Grecja może dzięki wzrostowi gospodarczemu poradzić sobie z tym poziomem zadłużenia jest fantasmagorią” – twierdzi. I tłumaczy, że państwa pod presją finansową stają w obliczu chronicznego braku inwestorów i ucieczki kapitału. W związku z tym nigdy nie są w stanie osiągnąć koniecznego poziomu wzrostu. Zwłaszcza jeśli wzrost, który generują, bierze się ze zwiększonych wydatków budżetowych. „Bo takie działanie powoduje wzrost, ale długu publicznego” – tłumaczy.

Według Pettisa na liście zagrożonych państw obok Grecji i PIIGS znajduje się także Belgia. „Moim zdaniem także większa część Europy Wschodniej, wraz z krajami bałtyckim” – prognozuje. Bo doświadczenie pokazuje, iż dopiero gdy gospodarka zostaje uwolniona z długu może zacząć ponownie rozwijać się. Dlatego wielu wierzycieli, zwłaszcza instytucjonalnych, będzie musiało swój dług odpisać. Jednak, jak zauważył Keynes, proces ustawiania waluty i długu na odpowiednim poziomie wiąże się nierozerwalnie z kosztami, które ponoszą różne grupy społeczne. A dalszą konsekwencją są mniej stabilne rządy. W niedzielę np. Katalończycy będą głosować, by rozpadła się obecna koalicja z socjalistami w północno-wschodnim regonie Hiszpanii. W ten sposób chcą „wymierzyć policzek premierowi Jose Luis Rodriguez Zapatero”.

Jednak za wyprowadzenie na prostą zadłużone kraje będą musiały zapłacić swoim partnerom. Dziś analitycy spekulują, jaka będzie to cena: czysto gospodarcza czy także polityczna. Jeśli przyjąć twierdzenie prof. Paula Krugmana, że dziś gospodarka nie istnieje bez polityki (co jest przywołaniem nomen omen jednej z tez Ludwiga von Missesa) to będzie to koszt natury mieszanej. Być może państwa staną przed wyborem: wieloletniego wysokiego bezrobocia i słabego wzrostu, wyjścia ze strefy euro (by móc posługiwać się własną walutą) lub rezygnacji z jakiś elementów suwerenności na rzecz państwa, które pokryje zadłużenie. Pierwsze rozwiązanie warte jest przemyślenia. Przykład? Argentyna w 2000. Tamtejszy minister finansów Domingo Cavallo tłumaczył inwestorom, iż dewalucja peso i zawieszenie spłaty długów pogorszy beznadziejną sytuację kraju. Argentyński rząd jednak zdecydował inaczej. I gospodarka ruszyła rosnąc szybko oraz redukując o połowę bezrobocie.

Wielu ekonomistów obserwuje gospodarkę światową przez pryzmat Chin. W Kraju Środka dostrzegają promyk nadziei na szybsze wyjście Europy z kryzysu. Dr Pettis podziela ten pogląd, ale dodaje: „Do Chin pasuje powiedzenie, jakim Winston Churchill określał Rosję – trudna zagadka owinięta w enigmę”. Inflacja w tym roku w Chinach rośnie szybciej niż stopy procentowe. „Trzeba będzie podnieść je o 200-300 punktów bazowych, aby realne stopy depozytowe osiągnęły poziom z 2009 r.” – wyjaśnia. I dodaje, iż wydaje mu się, że podniesienie stóp raczej zwiększy inflację.  Jak to możliwe? Zdaniem Pettisa podniesienie stóp procentowych w normalnych warunkach zmniejsza presję inflacyjną:

  • bardziej kosztowne dla konsumentów staje się pożyczanie,
  • zachodni konsumenci lokują oszczędności w formie obligacji, akcji i nieruchomości, a nie w depozytach bankowych, dlatego wyższe stopy wiążą się ze spadkiem cen zasobów i poczuciem ubożenia,
  • wysokie stopy procentowe redukują ilość inwestycji i tym samym przyczyniają się niejako do wzrostu bezrobocia, redukując konsumpcję i wpływając na spadek dochodów gospodarstw domowych.

A zatem wysokie stopy procentowe wpływają na zmniejszenie popytu. Czy w Chinach także? „Nie jestem pewny” – mówi Pettis.

W Chinach finansowanie konsumenta stanowi bardzo mały procent koszyka w porównaniu z krajami zachodnimi. Jeśli chodzi o oszczędności, to przeważająca większość Chińczyków lokuje je na kontach depozytowych. A zatem niskie stopy w tym przypadku są ukrytym opodatkowaniem gospodarstw domowych. W przypadku inwestycji Chiny ograniczą kwoty pożyczkowe (górna granica wartości kredytów udzielonych przez banki), a nie stopy procentowe.

A zatem można powiedzieć, ze w Chinach prawa ekonomiczne działają nieco inaczej. Rosnąca inflacja wpływa na spadek stóp procentowych. Ten fakt redukuje przychody gospodarstw domowych, a zatem ogranicza popyt. A także redukuje koszt pożyczki dla przemysłu, a zatem podaż rośnie. „W moim przekonaniu dlatego kraje pod presją finansową mogą utrzymać wysoki wzrost monetarny i niską inflację jak Chiny przez ponad dwie dekady” – dodaje.

Jeśli Chinom uda się zwalczyć wzrost inflacji Europa może skorzystać: jak napisał niedawno chiński dziennik, Chiny rozważają inwestycje w przemyśle nowych technologii, farmaceutycznym i lotniczym. Bardzo możliwe, że zainwestują też w europejski przemysł spożywczy. Chińczycy zainteresowani sa również dalszymi inwestycjami w sektorze bankowym. Ale warunkiem jest odejście od polityki dalszych wykupów, jakie mają miejsce w Irlandii. Bo choć wbrew pozorom Chiny są zaniepokojone sytuacją dolara, to jednak euro, ze względu na brak przejrzystości finansów niektórych członków strefy, nadal nie jest dla nich korzystną alternatywą.

Tomasz Pompowski

fot. arch. NBP

Otwarta licencja


Tagi