Na Białorusi rewolucji nie będzie

Przyjmując delegację opozycjonistów z Białorusi minister Radosław Sikorski ostrzegał prezydenta Łukaszenkę, że skończy tak, jak dyktatorzy w Afryce. Kraje Afryki Północnej i naszego wschodniego sąsiada łączy wiele podobieństw, ale na szybką rewoltę na Białorusi nie ma co liczyć. Za późno. Nowa fala represji wobec opozycji były ruchem wyprzedzającym białoruskiego prezydenta.
Na Białorusi rewolucji nie będzie

Aleksandr Łukaszenko bardziej ceni sobie kontakty z Hugo Chavezem, dyktatorem z Venezueli niż z zachodnimi przywódcami(CC By-NC-SA!Que comunismo!)

Rewolty w Afryce pokazały, że nawet dobrze umocowanych dyktatorów mogą dobić spekulacje i wzrost cen na rynkach żywności. Nawet kraje dysponujące surowcami, jak Libia, nie wytrzymały napięć społecznych.

Aleksandr Łukaszenko również musi się liczyć z tym, że masowe niezadowolenie w jego kraju mogą wywołać czynniki zewnętrzne, na razie jednak zbudował taki system, dzięki któremu przez ponad 17 lat udało mu się skutecznie uniknąć transformacji i otwarcia swojej gospodarki na świat. Co więcej, zakonserwował postsowiecką formę socjalizmu, dokonał w ten sposób cudu, bo przecież to właśnie socjalistyczna gospodarka stała się przyczyną upadku imperium. By niewydolna struktura mogła trwać, ktoś jednak musiał za to słono zapłacić. I w tym przypadku fundatorem białoruskiego „cudu” jest Rosja, która (według swoich szacunków) przez 17 lat rządów Łukaszenki podarowała mu 52 mld dol., przede wszystkim w formie tanich  surowców energetycznych.

Białoruski model

Dziś wiele symptomów wskazuje, że widać zbliżający się kres białoruskiego systemu. Na luksus utrzymywania socjalizmu potrzeba pieniędzy, a Rosja, jeżeli chodzi o dotacje, staje się coraz bardziej kapryśna. Co więcej, Białoruś coraz bardziej się zadłuża, a terminy spłaty tych długów zbliżają się nieubłaganie. Stan Białoruskiej gospodarki pokazuje, że będzie ona przeżywać poważne problemy, które mogą wymusić radykalną transformację.

Łukaszenko czuje te negatywne tendencje. Nieprzypadkowo, widząc ubiegłoroczną rewolucję w Kirgistanie, postanowił zastosować ruch wyprzedzający – wzmagając fale represji po wyborach parlamentarnych. Komentatorzy dziwili się dlaczego rozprawa z opozycją była tak brutalna. Powód był prozaiczny – Łukaszenko nie chce by opozycja wykorzystywała niezadowolenie społeczne do propagowania własnych idei. Dlatego uderzył z taka siłą. W odróżnieniu od krajów arabskich białoruskiej rewolucji na razie nie będzie miał kto robić – liderzy opozycji siedzą w więzieniach, a  społeczeństwo jest zbyt zastraszone by samodzielnie podjąć jakieś działania.

Białoruś przez lata stosowała udaną metodę izolowania się od procesów globalizacyjnych, utrzymując 75 proc. udział sektora państwowego w PKB, rozbudowując sektor publiczny. W państwowej edukacji, ochronie zdrowia i opiece społecznej  pracuje aż 17,5 proc. wszystkich zatrudnionych – w sąsiedniej Łotwie jedynie około 12 proc.  Na 100 tys. mieszkańców na Białorusi przypada półtora tysiąca  milicjantów, w Polsce prawie pięć razy mniej. Jest to struktura zatrudnienia jaką znamy z krajów naftowych. Problem w tym, że Białoruś nie ma gazu ani ropy. Ma go za to wielki sąsiad i tylko jego chęć do wspierania buforowego państwa zadecydowała, że Białoruś przez 20 lat od upadku ZSRR mogła praktycznie udawać, że nic się nie stało. W ubiegłym roku Rosja przekazała Białorusi, w postaci taniej ropy i gazu, dotacje w wysokości ok. 4 mld dol. W ten sposób Białoruś zdobyła dodatkowe fundusze na dotowanie w 60 proc. usług komunalnych. Białoruska benzyna jest tańsza o 35 proc. niż w Europie i jak przyznają przedstawiciele białoruskiego monopolisty paliwowego Biełnaftachim, jej sprzedaż na rynku wewnętrznym jest nierentowna. Na Białorusi praktycznie nie ma bezrobocia, bo białoruskie przedsiębiorstwa otrzymują ulgi podatkowe i tanie kredyty, a na masowe zwolnienia musi zgodzić się administracja prezydenta. Na tle Rosji czy Ukrainy Białoruś jest krajem na wysokim poziomie życia. W porównaniu z Polską zarabia się tu znacznie mniej – średnia pensja wynosi ok. 1300 zł, a ceny są podobne. Białorusini jednak cieszą się względną stabilizacją socjalną, jakiej brakuje w pozostałych krajach b. ZSRR. Jednak nie można nie zauważyć czarnych chmur zbierających się nad gospodarką naszego wschodniego sąsiada. Zadłużenie wynosi ogółem 50 proc. PKB a deficyt ok. 4,5 proc, co w porównaniu z wieloma krajami europejskimi jest wynikiem nienajgorszym. Jednak, jak zwraca uwagę ekonomista Jarosław Romańczuk, niebezpieczna jest struktura długu, z którego 10 mld dol. należy oddać już w tym roku. Będzie to bardzo trudne, bo Białoruś cierpi na chroniczny deficyt rachunku bieżącego i handlu zagranicznego. W 2010 roku podaż walut na rynku wewnętrznym była mniejsza o 10 mld dolarów niż popyt. Ucierpiały na tym znacznie białoruskie rezerwy złota i walut. Według szacunków MFW bezpieczeństwo wymaga, by kraj dysponował rezerwami, które mogą pokryć trzymiesięczny eksport. Rezerwy Białorusi starczają obecnie ledwie na miesiąc, a tylko w styczniu spadły o dalsze 13 proc. Białoruski rubel jest przeszacowany, władze nie chcą zdecydować się na jego dewaluację. Tym bardziej, że rząd dwa lata temu niespodziewanie obniżył wartość pieniądza o 20 proc. i teraz obawia się, że Białorusini po raz drugi nie dadzą się zaskoczyć. Władze nie chcą też uwolnić kursu pieniądza wiedząc, że spowodowałoby to utratę zaufania do miejscowej waluty i groźne koszty społeczne. Po raz ostatni Białoruś zdewaluowała rubla pod wpływem nacisku MFW, który udzielił jej wtedy kredytu. Obecnie białoruskie władze zapowiedziały, że nie będą brać pieniędzy z Funduszu – obciążone jest to trudnymi politycznie zobowiązaniami. Zamiast tego wolą szukać kredytów w Rosji, w Chinach czy Wenezueli, wyemitowały również wysokooprocentowane obligacje na sumę miliarda euro, których koszt wynosi aż ok. 9 proc. w stosunku rocznym.

Na razie władze w wyjątkowo ostrożny sposób, by nie wywołać paniki, starają się regulować popyt na waluty metodami administracyjnymi. Białoruski Bank Narodowy wprowadził na przykład ograniczenia w zakupie waluty dla banków komercyjnych. Również białoruskie firmy za granicą będą musiały szukać dolarów czy euro na import urządzeń o wartości ponad 50 tys. dol. Stawka jest wysoka, Białorusini doskonale pamiętają ostatnią niespodziewaną dewaluację, jak i rosyjski „default”. W przypadku pojawienia się sygnałów o zbliżającym się spadku wartości rubla może zacząć się masowe wycofywanie wkładów i zamienianie ich na euro, dolary i złoto. Tym niemniej zdaniem białoruskiego ekonomisty Stanisława Bahdankiewicza, dewaluacja jest nieunikniona. Podstawowym pytaniem jest to, czy będzie to proces nagły czy stopniowy.

Efektem tej polityki monetarnej jest deficyt handlu zagranicznego. Białorusini nadmiar pieniądza lokują w dobrach importowanych. Świeży dopływ gotówki zapewnia państwo dotujące usługi komunalne, finansujące projekty budowlane, które nie przynoszą  zwrotu z inwestycji. Państwowe molochy podtrzymywane są ulgami podatkowymi. Przed wyborami Łukaszenko podniósł płacę minimalną i zapowiedział, że stopniowo średnia pensja osiągnie poziom 500 dol. Zostało to skrytykowane przez MFW, który przestrzega przed zwiększaniem zarobków nie wynikającym ze wzrostu wydajności.  Jednak skoro Białoruś nie bierze od Funduszu nowych kredytów, białoruski prezydent nie musi się z tą opinią liczyć. Ogółem subsydia wynoszą rocznie 18 proc. PKB czyli ok. 10 mld dolarów. Czyli dokładnie sumę, jaka mogłaby ustabilizować rynek walutowy w kraju.

Drogi wyjścia

Łukaszenko zdaje sobie sprawę z tych wszystkich problemów, i stara się im przeciwdziałać. Wie także, że może skończyć się to dalszym spadkiem poparcia. Po wyborach, gdy nie trzeba się już przymilać do elektoratu, białoruski rząd rozpoczął pewne kroki w celu poprawienia sytuacji budżetowej. O średnio 5 proc. podniesiono opłaty za usługi komunalne, wzrosły ceny paliw, rząd zapowiedział, że zredukuje zatrudnienie w budżetówce. Uwolniono ceny niektórych towarów kontrolowane dotychczas przez władze. Zapowiedziano dalszą liberalizację gospodarki. Pod koniec roku prezydent podpisał dyrektywę nr 4 „O rozwoju przedsiębiorczości i stymulowaniu działalności biznesowej”. Dyrektywa zawiera dziewięć rozdziałów, z których każdy skupia się na usunięciu barier, z jakimi zderzają się podmioty gospodarcze. Według ekonomistów dyrektywa na razie jest głównie zbiorem pustych sloganów, chociaż władze robią pewne kroki we właściwym kierunku, np. odbierając białoruskiemu MSW prawo decydowania o przeprowadzeniu kontroli firm, zaś przedsiębiorcy indywidualni dostali zgodę na zatrudnianie osób spoza rodziny. Są to jednak kroki bardzo ograniczone. Dużo się też mówi o prywatyzacji. Brak walut białoruski rząd będzie się starał uzupełnić wpływami z prywatyzacji. Łukaszenko zapowiedział, że prywatyzacja może przynieść nawet 25 – 30 mld dol. zysków. Przekształcenia idą jednak wyjątkowo opornie. W ubiegłym roku sprywatyzowano jedynie dwa większe podmioty. Rosjanie kupili Belpromstroibank, a  szwajcarzy Mińską Fabrykę Zegarków „Łucz”. W tym momencie jedynym pewniakiem jest sprzedaż 25 proc. akcji  produkującego nawozy potasowe przedsiębiorstwa Biełaruskalij za 7 – 8 mld dol. Białoruski ekonomista Siarhej Czały nazywa jednak ten typ prywatyzacji „sprzedawaniem rodzinnych sreber”. Jego zdaniem rząd działa, jak narkoman wyprzedający wyposażenie domu, a pieniądze najprawdopodobniej nie pójdą na modernizację kraju, lecz na załatanie braków w budżecie i skarbcu banku centralnego. Czały ocenia, że ochłodzenie stosunków z Zachodem zniechęci do Białorusi europejski kapitał.

I tu zaczyna się poważny problem, bo najbardziej zainteresowani zakupem białoruskich przedsiębiorstw Rosjanie kwestie prywatyzacji widzą inaczej – zamiast płacić gotówką, są gotowi na zasadzie barteru wymieniać białoruskie akcje na akcje rosyjskich przedsiębiorstw. Taką propozycję wymiany 25 proc. akcji KAMAZ-a w zamian za 100 proc. akcji Mińskiej Fabryki Ciężarówek złożył ostatnio rosyjski rząd. Jeżeli Rosjanie wymuszą ten mechanizm, Białoruś straci swoje najlepsze przedsiębiorstwa i nie zobaczy pieniędzy. Rosjanie mają również wielką chęć na stosunkowo nowoczesny białoruski sektor rafineryjny. I mają oni bardzo ważny argument negocjacyjny. Tuż przed wyborami zgodzili się, by Białoruś w ramach tworzonej przez nich Unii Celnej sprowadzała całą ropę bez cła i teraz oczekują wdzięczności. Bezcłowa ropa oznacza dodatkowe 4 mld dol. dotacji dla Białoruskiej gospodarki, która reeksportuje produkty naftowe. Bez tanich rosyjskich surowców energetycznych upadłby również niekonkurencyjny białoruski przemysł. Szacuje się, że na wyprodukowanie jednostki towaru białoruskie przedsiębiorstwa zużywają średnio trzy razy więcej energii niż polskie. Białoruś jest więc dramatycznie uzależniona energetycznie od Rosji. By przetrwać jest zmuszona twardo walczyć w obronie swoich interesów.

Cały ubiegły rok był widownią ciągłych starć rosyjsko-białoruskich, Rosja na początku roku odcięła na kilka dni dostawy ropy, w połowie roku wyłączyła gaz dni domagając się zapłaty za surowiec. Z kolei Łukaszenko jak lew walczył, by Rosjanie zrezygnowali z ceł eksportowych na część dostarczanej ropy, które Kreml wprowadził na początku 2010 r. Podczas negocjacji padały wzajemne oskarżenia, teatralne gesty, białoruski prezydent przypominał Rosjanom nawet o białorusko – rosyjskim braterstwie broni w czasie II wojny światowej. Na koniec, tuż przed wyborami, dopiął swego. Rosjanie jak zwykle mimo demonstrowanej odrazy wsparli dyktatora, który spokojnie mógł zignorować Zachód i rozgromić opozycję.

Wariant chiński

Białoruś coraz częściej spogląda za Wielki Mur i stamtąd oczekuje napływu inwestycji, które zapewnią wsparcie gospodarcze i kartę przetargową w sporach z Rosją. Łukaszenko czerpie stamtąd również natchnienie dla swojego modelu państwowego. Dlatego wraz z zaostrzeniem kursu politycznego pojawiają się zapowiedzi liberalizacji. Nie ma jednak pewności ile warte są te zapowiedzi, bo wiązałyby się z dużą ceną, jaką musiałoby zapłacić społeczeństwo przyzwyczajone do państwowych dotacji. A na razie, póki Rosja jest gotowa płacić, Łukaszenko wybierze raczej drogę balansowania na krawędzi wydolności systemu gospodarczego. Białoruś będzie więc starała się wyciągnąć od Rosji maksimum, powoli oddając jej swoją suwerenność gospodarczą.

Białoruś prawdopodobnie wyprzeda swoje „rodowe srebra”, pieniądze przeje, a w 2015 roku, gdy trzeba będzie zwrócić większość kredytów, Łukaszenko odda władzę. Nowa, demokratyczna ekipa będzie zmuszona do przeprowadzenia terapii szokowej.

Autor jest dziennikarzem TV Biełsat

Aleksandr Łukaszenko bardziej ceni sobie kontakty z Hugo Chavezem, dyktatorem z Venezueli niż z zachodnimi przywódcami(CC By-NC-SA!Que comunismo!)

Otwarta licencja


Tagi