Euro zabezpieczone greckimi obligacjami to nie to samo co niemieckimi

Euro nie przetrwa w obecnej formie. Poszczególne państwa mogą wystąpić ze strefy, ponieważ korzystna staje się dewaluacja i niespłacanie zobowiązań. Strefa euro może się przekształcić w unię transferową. Trzecia opcja to obniżenie deficytów budżetowych – uważa Philipp Bagus wykładowca na Uniwersytecie Króla Juana Carlosa w Madrycie.
Euro zabezpieczone greckimi obligacjami to nie to samo co niemieckimi

Philipp Bagus (fot. arch. autora)

Obserwator Finansowy: W swojej ostatniej książce pisze pan, że wspólna waluta euro od początku była raczej projektem politycznym niż ekonomicznym. Co ma pan na myśli?

Philipp Bagus: Wprowadzenie euro zawsze było uważane za krok w kierunku państwa europejskiego. Zakładano, że stworzy ono presję do jego utworzenia. Pierwsze konkretne plany wprowadzenia wspólnej waluty pojawiły się w latach 70. Był to tak zwany plan Wernera. Potem został wprowadzony Europejski System Walutowy, który właściwie był kontrolowany przez Bundesbank. Niemcy miały najniższą inflację. Gdy niemiecki bank centralny podnosił stopy procentowe, inne banki centralne musiały go naśladować, żeby utrzymać ustalony kurs wymiany swoich walut względem marki. To się oczywiście nie podobało innym państwom uczestniczącym w systemie.

Kiedy w latach 80 w Komisji Europejskiej pod przewodnictwem Jacquesa Delorsa powstał kolejny projekt wspólnej waluty, Niemcy byli nastawieni sceptycznie do tych pomysłów, bo Francuzi tradycyjnie mieli luźniejszy stosunek do dyscypliny fiskalnej i monetarnej. Kiedy upadł mur berliński ówczesny prezydent Francji Francois Mitterand wykorzystał sytuację, żeby przyspieszyć ruch w kierunku wspólnej waluty. Niemiecka zgoda na jej powstanie była ceną za to, że Francuzi pozwolili na zjednoczenie Niemiec.

Przeciwnicy euro poza granicami Niemiec uważają, że wspólna waluta była w interesie Niemiec, zwłaszcza ich sektora eksportowego. Nie mają racji?

Tak, to prawda. Niemieccy eksporterzy, zwłaszcza duzi, dążyli do wprowadzenia euro. To jednak nie znaczy, że opowiadali się za tym zwykli Niemcy, czy też niemiecki bank centralny. Eksporterzy obawiali się dewaluacji walut innych krajów, która osłabiałaby ich konkurencyjność. Takie dewaluacje zdarzały się w Europejskim Systemie Walutowym. Trzeba wszakże pamiętać, że pomimo tych dewaluacji, niemieckie firmy eksportowe cały czas osiągały zyski. Poza tym promowanie eksportu w rzeczywistości nie daje krajowi korzyści.

Jak pan to rozumie?

Kiedy ktoś eksportuje, to oznacza, że pracuje i wytwarza. Jednak sam eksport nie czyni go szczęśliwym. Eksportuje się po to, aby importować.

Oczywiście – eksport w długim terminie jest ceną jaką się płaci za import.

Jednak przez ostatnie 10 lat południowa Europa importowała nie eksportując. Taki stan rzeczy był możliwy, bo euro ma błąd konstrukcyjny.

Na czym polega ten błąd?

Problem polega na tym, że jest jeden bank centralny i wiele niezależnych rządów. Niektóre z tych rządów mają deficyty, które finansują emisją obligacji. Banki komercyjne kupują znaczną część tych obligacji, m.in. dlatego, że EBC przyjmuje je jako zabezpieczenie dla swoich pożyczek. Kiedy EBC udziela bankom pożyczek, rośnie podaż pieniądza w całej strefie euro. W tym układzie istnieje motywacja by mieć wyższy deficyt budżetowy niż inni członkowie unii monetarnej. Kraj który ma wyższy deficyt może dokonać większej monetyzacji długu. Dostaje nowe euro, finansuje nimi import i wyższy standard życia, a wszystkie inne kraje pośrednio płacą za to przez zmniejszenie siły nabywczej euro.

To znaczy, że wiele państw nie może posiadać wspólnej waluty?

Problemem nie jest to, że istnieje jedna waluta, ale to jaka ona jest, w jakim układzie funkcjonuje. Jest wielka różnica między wspólna walutą, dla której zabezpieczeniem są niemieckie obligacje, a taką gdzie zabezpieczeniem są greckie obligacje.

Jestem wielkim zwolennikiem jednej waluty dla Europy, albo wspólnego standardu złota. Uważam, że byłoby świetnie, gdyby walutą Europy była niemiecka marka zarządzana przez Bundesbank.

Jako oficjalna waluta wszystkich państw tak jak amerykański dolar jest walutą Panamy, czy przez związanie innych walut z marką sztywnym kursem wymiany?

Oba te sposoby byłyby właściwe. W tej sytuacji niemiecki bank centralny nie akceptowałby greckich obligacji jako zabezpieczenia przy refinansowaniu banków komercyjnych. To byłby duży plus.

W swojej książce stawia pan ciekawą tezę, że redystrybucja prowadzi do konfliktów. Zwykle uważa się redystrybucję za narzędzie ograniczania konfliktów.

Uważam, że wolny handel prowadzi do harmonijnej współpracy międzynarodowej, a redystrybucja między krajami prowadzi do konfliktów. Redystrybucja, która dokonywała się za pośrednictwem euro przez dłuższy czas była ukryta -ludzie nie zdawali sobie sprawy, że takie zjawisko ma miejsce. Ale przez ostatnie 10 lat system działał dlatego, że była gwarancja silniejszych państw za błędy słabszych. Nie było to oficjalne zobowiązanie, ale wszyscy myśleli, że gdyby Grecja miała zbankrutować, Niemcy i EBC jej pomogą. To działało przez 10 lat, ale ostatnio rynki finansowe zaczęły kwestionować siłę tego układu. Inwestorzy zastanawiają się, czy Niemcy będą mogli i chcieli pomóc Grecji i czy EBC dalej będzie akceptował greckie obligacje. Na dodatek mamy jawne bail-outy Grecji, Portugalii i Irlandii. To prowadzi do konfliktów między narodami.

Czy redystrybucja zawsze prowadzi do konfliktów? Weźmy pod uwagę przypadek Polski, beneficjenta netto funduszy UE i Niemiec, płatnika netto. Pieniądze, które trafiają do Polski pośrednio z Niemiec, w sporej części wracają tam z powrotem w postaci np. zakupu maszyn, a poza tym przyczyniają się np. do rozwoju sieci transportowej obniżając koszty międzynarodowych przedsiębiorstw zza Odry.

Nie, nie zawsze redystrybucja prowadzi do konfliktów. Ale ludzie muszą o niej wiedzieć. W przypadku redystrybucji monetarnej tak nie było. Pomagający muszą też czuć ciężar swojego wsparcia. I postrzegać je jako uzasadnione. Ale obawiam się, że dziś w Europie dochodzimy do granicy, poza którą konfliktów będzie tylko więcej.

Jaka będzie przyszłość euro?

Euro nie przetrwa w obecnej formie. Moim zdaniem możliwe są trzy scenariusze. Strefa euro może się rozpaść. Poszczególne państwa mogą wystąpić ze strefy, ponieważ korzystna staje się dewaluacja i niespłacanie zobowiązań. Rządy tych państw mogą odmówić ograniczania wydatków, a inne kraje odmówią im pomocy. Ten scenariusz wydaje się w tej chwili mało prawdopodobny.

Strefa euro może się przekształcić w unię transferową. Pomysł euroobligacji, który wraca jak bumerang to byłby krok w tym kierunku, podobnie jak stworzenie rządu gospodarczego i idąca razem z nią harmonizacja systemów podatkowych i polityki fiskalnej.

Trzecia opcja to obniżenie deficytów budżetowych na przykład przez ściślejszą egzekucję postanowień Paktu Stabilności i Rozwoju. Ostatnio widzieliśmy, że Włochy i Hiszpania podjęły kroki żeby wpisać ograniczenia budżetowe do swoich konstytucji. Byłoby wspaniale, gdyby te rozwiązania udało się wprowadzić, bo wówczas euro mogłoby przetrwać. Oprócz oszczędności budżetowych konieczne byłyby też reformy rynku pracy, które dopuściłyby większą elastyczność. Pytaniem jednak pozostaje, czy związki zawodowe do tego dopuszczą, a ludzie zgodzą się na rezygnację z przywilejów.

Rozmawiał Krzysztof Nędzyński

Dr Philipp Bagus wykłada na Uniwersytecie Króla Juana Carlosa w Madrycie. W tym roku w Polsce ukazała się jego książka „Tragedia euro”. Philipp Bagus jest jednym z gości Letniego Seminarium Ekonomicznego, nad którym patronat medialny objął Obserwator Finansowy.

Philipp Bagus (fot. arch. autora)

Otwarta licencja


Tagi