Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Stawką wyborów na Tajwanie są Wielkie Chiny

Już za miesiąc, 14 stycznia 2012 r. na Tajwanie odbędą się wybory. Dwaj najważniejsi kandydaci idą obok siebie, trudno przewidzieć ostateczny wynik. Tymczasem może on mieć znaczenie znacznie wykraczające poza losy 23 mln mieszkańców wyspy.
Stawką wyborów na Tajwanie są Wielkie Chiny

Ma Ying-jeou, prezydent Tajwanu (CC BY-NC East-West Center)

Makroekonomia
Pulpit
Debata
Stawką wyborów będą Wielkie Chiny
Już za miesiąc, 14 stycznia 2012 r. na Tajwanie odbędą się wybory. Dwaj najważniejsi kandydaci idą obok siebie, trudno przewidzieć ostateczny wynik. Tymczasem może on mieć znaczenie znacznie wykraczające poza losy 23 mln mieszkańców wyspy.
Tajwan, „zbuntowana”, a raczej oderwana wyspa, jest solą w oku władz w Pekinie. Komuniści na chińskim lądzie nigdy nie pogodzili się z tym, że nacjonaliści spod znaku Guomindangu (GMD) – Partii Narodowej pod wodzą Czang Kaj-szeka znaleźli sobie taki wygodny azyl. W napiętych relacjach poprzez Cieśninę Tajwańską doszło do aż czterech poważnych napięć, grożących wybuchem szerszej wojny (1955, 1958, 1962, 1996).
Na szczęście kataklizmu ani apokalipsy nigdy nie było, ale napięcie utrzymywało się stale – do 2008 r., kiedy to po ośmioletniej kadencji prezydenta Chen Shuibiana, opowiadającego się za nadaniem wyspie większej samodzielności na arenie międzynarodowej, do władzy doszła ponownie GMD, a prezydentem został jej poprzedni szef Ma Ying-jeou. Od tej chwili, czyli od wiosny 2008 r. jesteśmy świadkami bezprecedensowego zbliżenia na osi Pekin – Tajpej.
Chiny są tylko jedne
Przełomowa była już wizyta na terenie Chin lądowych byłego szefa GMD Lien Chana w kwietniu 2005 r., pierwsza tego typu od czasu podziału państwa w 1949 roku. Gościowi zgotowano wtedy iście cesarskie przyjęcie. Tyle, że GMD nie miał wtedy władzy, a rządząca wówczas Demokratyczna Partia Postępowa (DPP) prowadziła w latach 2000-2008 raczej politykę oddalania się niż zbliżania do ChRL.
Gdy Ma Ying-jeou i GMD doszli do władzy, natychmiast zmienili kurs. Wrócili do formuły wypracowanej w stosunkach wzajemnych jeszcze w poprzedniej dekadzie, czyli do tzw. konsensusu ’92 (bo pochodził z 1992 r.). Na mocy owego konsensusu obie strony uznały, że po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej są tylko jedne Chiny, choć przez obie strony są one inaczej interpretowane. W ślad za przywołaniem tej formuły wznowiły działalność dwie instytucje odpowiedzialne za stosunki wzajemne: Stowarzyszenie Stosunków przez Cieśninę Tajwańską (od angielskiej nazwy zwane ARATS) w ChRL oraz Fundacja Wymiany przez Cieśninę (SEF) na Tajwanie. Szybko, bo już w wyniku pierwszej rundy dwustronnych rozmów w czerwcu 2008 r. utworzyły one nawzajem u siebie biura łącznikowe.
A potem ruszyła lawina. Na mocy odnowienia „trzech relacji” najpierw – po raz pierwszy od 1950 r. – zezwolono na bezpośrednią łączność pocztową i telekomunikacyjną, potem – już w lipcu 2008 r. – ruszyły loty czarterowe, a równocześnie pozwolono na bezpośrednią wymianę handlową, dotychczas prowadzoną w ukryciu i poprzez pośredników, głównie Hongkong i Singapur.
Formalnie, w sposób symboliczny, „trzy relacje” wznowił osobiście 15 grudnia 2008 r. Lien Chan, który był ponownie z wizytą na terenie ChRL (co też miało znaczenie symbolu). Zrobił to w mieście portowym Tianjin, uczestnicząc w odprawie pierwszego statku towarowego płynącego bezpośrednio na wyspę (bo „wznowienie komunikacji” oznaczało też transport morski, nie tylko lotniczy).
W ślad za tym, jak ruszyły morskie i lotnicze cargo liczba połączeń lotniczych błyskawicznie rosła liczba połączeń lotniczych, szczególnie w okresie chińskich świąt noworocznych. Aż wreszcie od kwietnia 2009 r. chartery zaczęto zamieniać w regularne połączenia lotnicze. Dzisiaj wszystkie chińskie większe miasta mają bezpośrednie połączenia przynajmniej w dwoma największymi lotniskami na wyspie – w Tajpej i Kaosiungu (Gaoxiongu). Obłożenie jest coraz większe, bowiem wiosną 2011 r. pozwolono nawet na indywidualną, nie tylko zbiorową, turystykę – w obie strony.
Połączone naczynia
Zbliżenie obywateli obu tych podmiotów nie dziwi, jest bowiem zgodne z chińską strategią. Ta też jest znana. Składa się z sześciu punktów i zakłada:
1. Bezpośrednie połączenia lotnicze;
2. Dwustronne umowy ws. handlu, finansów i inwestycji;
3. Przy zachowaniu zasady „wzajemnego nie negowania się włączenie do dialogu NGO’s i całych społeczeństw;
4. Wejście w życie koncepcji „wspólnego rynku przez Cieśninę”, a w ślad za tym udział Tajwanu w procesach integracyjnych w regionie (które dotychczas Pekin podważał);
5. Wypracowanie porozumienia pokojowego oraz środków budowy zaufania;
6. Określenie politycznego statusu w stosunkach z ChRL.
Powyższe warunki Pekinu stały się znane po wznowieniu dialogu ARATS i SEF. Minione trzy lata potwierdzają, że są one konsekwentnie i skutecznie wprowadzane w życie. Obie strony podpisały już dotychczas 19 ważnych porozumień dwustronnych, głównie gospodarczych, w tym kluczową Umowę Ramową ws. Współpracy Gospodarczej (ECFA), podpisaną 29 czerwca 2010 r., a zakładającą utworzenie po obu stronach Cieśniny strefy wolnego handlu.
Dostępne statystyki, nieco odmienne na Tajwanie i w ChRL (bo nadal wiele kontaktów utrzymuje się poprzez Hongkong), potwierdzają ogromną dynamikę wzrostu wzajemnej wymiany i współzależności. Dwustronna wymiana handlowa poprzez Cieśninę Tajwańską, nie obejmująca Hongkongu, wzrosła z 45,7 mld dolarów w roku 2007 do ponad 110 mld dolarów w roku 2010 (eksport z Tajwanu sięgnął wtedy sumy 76,9 mld dolarów).
Szacuje się, bo dokładnych liczb nikt nie podaje, że na terenie ChRL otworzyło swój biznes ponad 750 tys. Tajwańczyków, reprezentujących tak duże giganty, jak też przede wszystkim małe i średnie przedsiębiorstwa. Inwestycje tajwańskie na terenie Chin lądowych przekroczyły już mocno sumę 100 mld dolarów, a z drugiej strony szacuje się, że ok. 16-18 proc. tajwańskiego PKB jest już obecnie wypracowywane na terenie ChRL.
Niebagatelny jest wreszcie fakt, że Tajwan, który w końcówce rządów Chen Shuibiana (odsiadującego aktualnie długoletni wyrok za korupcję) popadał w recesję, teraz, po otworzeniu się dlań ogromnego chińskiego rynku, z którego czerpie garściami, notuje wzrost gospodarczy przekraczający 8 proc.
Biznesmeni za zjednoczeniem
Nic dziwnego, że sondaże potwierdzają, iż za zbliżeniem z Chinami lądowymi opowiadają się przede wszystkim tajwańscy biznesmeni, choć społeczeństwo jest nadal podzielone. Jeśli chodzi o chęć połączenia, czy reunifikacji z Chinami, to nadal 60-65 proc. Tajwańczyków mówi „nie”, bojąc się „komunistycznego diabła”. Jeśli jednak zada się im pytanie, z kim chcieliby robić interesy, jak to robi, jawnie niechętny rządom GMD, dziennik Taipei Times, to w tej konkurencji już zdecydowania przeważa ChRL. Do 2009 r. zwyciężała w niej Japonia, która kiedyś te wyspę zajmowała i utrzymuje tu swoje przedsięwzięcia. W kręgach tajwańskich biznesmenów panuje już powszechne przekonanie, zgodnie z którym: wyspa jest zbyt mała, by była samodzielna, trzeba zrobić wszystko, by utrzymać bliskie związki z tak dynamicznymi teraz gospodarczo Chinami.
W ogóle najważniejsze i najciekawsze pytania o te dwustronne relacje należy stawiać Tajwańczykom. Strategia Pekinu jest klarowna i wyłożona w sześciu podanych wyżej punktach, co więcej, jest ona teraz realizowana. Gospodarki, a w ślad za nimi społeczeństwa zbliżają się do siebie. Czy na tyle, żeby Tajwańczycy w demokratycznym akcie opowiedzieli się za reunifikacją? To jest właśnie stawka nadchodzących wyborów. Gdy prezydent Ma Ying-jeou powiedział w kampanii wyborczej, iż „rozważa” podpisanie pokojowego porozumienia z ChRL w przypadku ponownego wyboru, natychmiast podgrzał atmosferę, narażając się na brutalne ataki opozycji spod znaku DPP, która takie porozumienie traktuje nie tylko jako niedopuszczalne, ale wręcz anatemę i „pakt z diabłem”.
Strategiczne wybory
Tajwan to także kwestia strategiczna, nie tylko dwustronna na linii Pekin – Tajpej. W tym kontekście należy odnotować nową strategię amerykańską, najpierw zaprezentowaną przez Sekretarz Stanu Hillary Clinton na łamach magazynu Foreign Policy (listopad 2011), a później powtórzoną przez prezydenta Baracka Obamę na szczycie APEC w Honolulu. Mówi ona o tym, że „wiek XXI będzie stuleciem Pacyfiku” i zawiera wiele zapewnień, iż Ameryka zwróci się teraz ku temu regionowi świata.
Przegląd oczywiście zaczyna się od Chin, ale – co znamienne – na temat Tajwanu nie ma w niej ani słowa. Nic dziwnego, że w takich okolicznościach pojawił się artykuł redakcyjny na łamach prestiżowego The New York Times z 11 listopada br., w którym zaproponowano ni mniej, ni więcej ale … negocjowanie amerykańskiego długu wobec Chin (szacowanego na 1,2 bln dolarów) w zamian za nowe porozumienie dwustronne w sprawie Tajwanu (dotychczas obowiązujące podpisano 17 sierpnia 1982 r., na jego mocy Amerykanie m.in. mogą dostarczać na wyspę broń). Naturalnie, taki pomysł wywołał prawdziwą burzę na Tajwanie i tak już rozkołysanym długą i zaciętą walką wyborczą pomiędzy Ma Ying-jeou i reprezentującą DPP panią  Tsai Ing-wen.
Dla wszystkich obserwatorów jest jasne, że stanowisko USA w kwestii Tajwanu jest nadal kluczowe, bez względu na to, czy będzie wsparte przez Japonię i Koreę Płd., które też mają na wyspie spore interesy, czy też nie. Co jednak uczynią USA w przypadku, gdyby GMD ponownie wygrała a Ma Ying-jeou raz jeszcze pozytywnie odniósł się do propozycji Pekinu, mówiącej o podpisaniu pokojowego porozumienia przez obie strony?
W przypadku partnerów dalszych, jak np. UE czy Polski, wpływ na tamtejsze wydarzenia będą mieli mniejszy. Ale oczywiście skutki, handlowe czy inwestycyjne, mogą dotyczyć i ich. Rośnie nam bowiem w oczach nowy organizm gospodarczy o nazwie Wielkie Chiny. Dlatego należałoby teraz zacieśniać stosunki z Pekinem, ale uważnie obserwować też Tajpej.
To naprawdę strategiczna rozgrywka, albowiem Pekin jest ostatnio nie tylko konsekwentny, ale też stawia coraz częściej na powrót do starej chińskiej tradycji, co przynajmniej części wywodzących się z Chin lądowych tajwańskich elit bardzo się podoba. A w trakcie tego powrotu głosi się m.in. takie hasła, jak „wielki renesans chińskiej nacji”, „przywrócenie suwerenności Hanów” (tzn. rodowitych Chińczyków), czy nawet – dawno już zapomniane, a kiedyś, w XIX stuleciu ogromnie popularne baoguo, baozhong, baojiao, czyli „zachowania Ojczyzny, chińskiej rasy i tradycji”.
Jak widać, są to już zupełnie inne hasła, niż preferowany kiedyś slogan Deng Xiaopinga „jeden kraj, dwa systemy”, który posłużył włączeniu do chińskiego krwiobiegu Hongkongu (1 lipca 1997 r.) i Macao-Aomen (20 grudnia 1999 r.). Teraz stawka jest wyższa, toteż narzędzia zmieniono. Dlatego nadchodzące wybory 14 stycznia 2012 r. są takie ważne. Patrząc z szerszej perspektywy, nad całym procesem zachodzącym teraz ponad wodami Cieśniny Tajwańskiej zdaje się unosić zalecenie starożytnego chińskiego stratega Sun Zi, który pisał: „Prawdziwym szczytem osiągnięć jest podbicie armii wroga bez walki”. Co prawda w tym wypadku nie o wrogów lecz „współrodaków” (tongbao), chodzi, bo tak tytułuje się Tajwańczyków w oficjalnej nomenklaturze ChRL, ale przecież przesłanie Pekinu jest to samo: osiągnąć swe cele bez użycia broni i armii.
Bogdan Góralczyk
Autor jest politologiem i sinologiem, był ambasadorem w państwach azjatyckich, jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, redaktorem naczelnym rocznika naukowego „Azja-Pacyfik”.

Tajwan, „zbuntowana”, a raczej oderwana wyspa, jest solą w oku władz w Pekinie. Komuniści na chińskim lądzie nigdy nie pogodzili się z tym, że nacjonaliści spod znaku Guomindangu (GMD) – Partii Narodowej pod wodzą Czang Kaj-szeka znaleźli sobie taki wygodny azyl. W napiętych relacjach poprzez Cieśninę Tajwańską doszło do aż czterech poważnych napięć, grożących wybuchem szerszej wojny (1955, 1958, 1962, 1996).

Na szczęście kataklizmu ani apokalipsy nigdy nie było, ale napięcie utrzymywało się stale – do 2008 r., kiedy to po ośmioletniej kadencji prezydenta Chen Shuibiana, opowiadającego się za nadaniem wyspie większej samodzielności na arenie międzynarodowej, do władzy doszła ponownie GMD, a prezydentem został jej poprzedni szef Ma Ying-jeou. Od tej chwili, czyli od wiosny 2008 r. jesteśmy świadkami bezprecedensowego zbliżenia na osi Pekin – Tajpej.

Chiny są tylko jedne

Przełomowa była już wizyta na terenie Chin lądowych byłego szefa GMD Lien Chana w kwietniu 2005 r., pierwsza tego typu od czasu podziału państwa w 1949 roku. Gościowi zgotowano wtedy iście cesarskie przyjęcie. Tyle, że GMD nie miał wtedy władzy, a rządząca wówczas Demokratyczna Partia Postępowa (DPP) prowadziła w latach 2000-2008 raczej politykę oddalania się niż zbliżania do ChRL.

Gdy Ma Ying-jeou i GMD doszli do władzy, natychmiast zmienili kurs. Wrócili do formuły wypracowanej w stosunkach wzajemnych jeszcze w poprzedniej dekadzie, czyli do tzw. konsensusu ’92 (bo pochodził z 1992 r.). Na mocy owego konsensusu obie strony uznały, że po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej są tylko jedne Chiny, choć przez obie strony są one inaczej interpretowane. W ślad za przywołaniem tej formuły wznowiły działalność dwie instytucje odpowiedzialne za stosunki wzajemne: Stowarzyszenie Stosunków przez Cieśninę Tajwańską (od angielskiej nazwy zwane ARATS) w ChRL oraz Fundacja Wymiany przez Cieśninę (SEF) na Tajwanie. Szybko, bo już w wyniku pierwszej rundy dwustronnych rozmów w czerwcu 2008 r. utworzyły one nawzajem u siebie biura łącznikowe.

A potem ruszyła lawina. Na mocy odnowienia „trzech relacji” najpierw – po raz pierwszy od 1950 r. – zezwolono na bezpośrednią łączność pocztową i telekomunikacyjną, potem – już w lipcu 2008 r. – ruszyły loty czarterowe, a równocześnie pozwolono na bezpośrednią wymianę handlową, dotychczas prowadzoną w ukryciu i poprzez pośredników, głównie Hongkong i Singapur.

Formalnie, w sposób symboliczny, „trzy relacje” wznowił osobiście 15 grudnia 2008 r. Lien Chan, który był ponownie z wizytą na terenie ChRL (co też miało znaczenie symbolu). Zrobił to w mieście portowym Tianjin, uczestnicząc w odprawie pierwszego statku towarowego płynącego bezpośrednio na wyspę (bo „wznowienie komunikacji” oznaczało też transport morski, nie tylko lotniczy).

W ślad za tym, jak ruszyły morskie i lotnicze cargo liczba połączeń lotniczych błyskawicznie rosła liczba połączeń lotniczych, szczególnie w okresie chińskich świąt noworocznych. Aż wreszcie od kwietnia 2009 r. chartery zaczęto zamieniać w regularne połączenia lotnicze. Dzisiaj wszystkie chińskie większe miasta mają bezpośrednie połączenia przynajmniej w dwoma największymi lotniskami na wyspie – w Tajpej i Kaosiungu (Gaoxiongu). Obłożenie jest coraz większe, bowiem wiosną 2011 r. pozwolono nawet na indywidualną, nie tylko zbiorową, turystykę – w obie strony.

Połączone naczynia

Zbliżenie obywateli obu tych podmiotów nie dziwi, jest bowiem zgodne z chińską strategią. Ta też jest znana. Składa się z sześciu punktów i zakłada:

  • Bezpośrednie połączenia lotnicze;
  • Dwustronne umowy ws. handlu, finansów i inwestycji;
  • Przy zachowaniu zasady „wzajemnego nie negowania się włączenie do dialogu NGO’s i całych społeczeństw;
  • Wejście w życie koncepcji „wspólnego rynku przez Cieśninę”, a w ślad za tym udział Tajwanu w procesach integracyjnych w regionie (które dotychczas Pekin podważał);
  • Wypracowanie porozumienia pokojowego oraz środków budowy zaufania;
  • Określenie politycznego statusu w stosunkach z ChRL.

Powyższe warunki Pekinu stały się znane po wznowieniu dialogu ARATS i SEF. Minione trzy lata potwierdzają, że są one konsekwentnie i skutecznie wprowadzane w życie. Obie strony podpisały już dotychczas 19 ważnych porozumień dwustronnych, głównie gospodarczych, w tym kluczową Umowę Ramową ws. Współpracy Gospodarczej (ECFA), podpisaną 29 czerwca 2010 r., a zakładającą utworzenie po obu stronach Cieśniny strefy wolnego handlu.

Dostępne statystyki, nieco odmienne na Tajwanie i w ChRL (bo nadal wiele kontaktów utrzymuje się poprzez Hongkong), potwierdzają ogromną dynamikę wzrostu wzajemnej wymiany i współzależności. Dwustronna wymiana handlowa poprzez Cieśninę Tajwańską, nie obejmująca Hongkongu, wzrosła z 45,7 mld dolarów w roku 2007 do ponad 110 mld dolarów w roku 2010 (eksport z Tajwanu sięgnął wtedy sumy 76,9 mld dolarów).

Szacuje się, bo dokładnych liczb nikt nie podaje, że na terenie ChRL otworzyło swój biznes ponad 750 tys. Tajwańczyków, reprezentujących tak duże giganty, jak też przede wszystkim małe i średnie przedsiębiorstwa. Inwestycje tajwańskie na terenie Chin lądowych przekroczyły już mocno sumę 100 mld dolarów, a z drugiej strony szacuje się, że ok. 16-18 proc. tajwańskiego PKB jest już obecnie wypracowywane na terenie ChRL.

Niebagatelny jest wreszcie fakt, że Tajwan, który w końcówce rządów Chen Shuibiana (odsiadującego aktualnie długoletni wyrok za korupcję) popadał w recesję, teraz, po otworzeniu się dlań ogromnego chińskiego rynku, z którego czerpie garściami, notuje wzrost gospodarczy przekraczający 8 proc.

Biznesmeni za zjednoczeniem

Nic dziwnego, że sondaże potwierdzają, iż za zbliżeniem z Chinami lądowymi opowiadają się przede wszystkim tajwańscy biznesmeni, choć społeczeństwo jest nadal podzielone. Jeśli chodzi o chęć połączenia, czy reunifikacji z Chinami, to nadal 60-65 proc. Tajwańczyków mówi „nie”, bojąc się „komunistycznego diabła”. Jeśli jednak zada się im pytanie, z kim chcieliby robić interesy, jak to robi, jawnie niechętny rządom GMD, dziennik Taipei Times, to w tej konkurencji już zdecydowania przeważa ChRL. Do 2009 r. zwyciężała w niej Japonia, która kiedyś te wyspę zajmowała i utrzymuje tu swoje przedsięwzięcia. W kręgach tajwańskich biznesmenów panuje już powszechne przekonanie, zgodnie z którym: wyspa jest zbyt mała, by była samodzielna, trzeba zrobić wszystko, by utrzymać bliskie związki z tak dynamicznymi teraz gospodarczo Chinami.

W ogóle najważniejsze i najciekawsze pytania o te dwustronne relacje należy stawiać Tajwańczykom. Strategia Pekinu jest klarowna i wyłożona w sześciu podanych wyżej punktach, co więcej, jest ona teraz realizowana. Gospodarki, a w ślad za nimi społeczeństwa zbliżają się do siebie. Czy na tyle, żeby Tajwańczycy w demokratycznym akcie opowiedzieli się za reunifikacją? To jest właśnie stawka nadchodzących wyborów. Gdy prezydent Ma Ying-jeou powiedział w kampanii wyborczej, iż „rozważa” podpisanie pokojowego porozumienia z ChRL w przypadku ponownego wyboru, natychmiast podgrzał atmosferę, narażając się na brutalne ataki opozycji spod znaku DPP, która takie porozumienie traktuje nie tylko jako niedopuszczalne, ale wręcz anatemę i „pakt z diabłem”.

Strategiczne wybory

Tajwan to także kwestia strategiczna, nie tylko dwustronna na linii Pekin – Tajpej. W tym kontekście należy odnotować nową strategię amerykańską, najpierw zaprezentowaną przez Sekretarz Stanu Hillary Clinton na łamach magazynu Foreign Policy (listopad 2011), a później powtórzoną przez prezydenta Baracka Obamę na szczycie APEC w Honolulu. Mówi ona o tym, że „wiek XXI będzie stuleciem Pacyfiku” i zawiera wiele zapewnień, iż Ameryka zwróci się teraz ku temu regionowi świata.

Przegląd oczywiście zaczyna się od Chin, ale – co znamienne – na temat Tajwanu nie ma w niej ani słowa. Nic dziwnego, że w takich okolicznościach pojawił się artykuł redakcyjny na łamach prestiżowego The New York Times z 11 listopada br., w którym zaproponowano ni mniej, ni więcej ale … negocjowanie amerykańskiego długu wobec Chin (szacowanego na 1,2 bln dolarów) w zamian za nowe porozumienie dwustronne w sprawie Tajwanu (dotychczas obowiązujące podpisano 17 sierpnia 1982 r., na jego mocy Amerykanie m.in. mogą dostarczać na wyspę broń). Naturalnie, taki pomysł wywołał prawdziwą burzę na Tajwanie i tak już rozkołysanym długą i zaciętą walką wyborczą pomiędzy Ma Ying-jeou i reprezentującą DPP panią  Tsai Ing-wen.

Dla wszystkich obserwatorów jest jasne, że stanowisko USA w kwestii Tajwanu jest nadal kluczowe, bez względu na to, czy będzie wsparte przez Japonię i Koreę Płd., które też mają na wyspie spore interesy, czy też nie. Co jednak uczynią USA w przypadku, gdyby GMD ponownie wygrała a Ma Ying-jeou raz jeszcze pozytywnie odniósł się do propozycji Pekinu, mówiącej o podpisaniu pokojowego porozumienia przez obie strony?

W przypadku partnerów dalszych, jak np. UE czy Polski, wpływ na tamtejsze wydarzenia będą mieli mniejszy. Ale oczywiście skutki, handlowe czy inwestycyjne, mogą dotyczyć i ich. Rośnie nam bowiem w oczach nowy organizm gospodarczy o nazwie Wielkie Chiny. Dlatego należałoby teraz zacieśniać stosunki z Pekinem, ale uważnie obserwować też Tajpej.

To naprawdę strategiczna rozgrywka, albowiem Pekin jest ostatnio nie tylko konsekwentny, ale też stawia coraz częściej na powrót do starej chińskiej tradycji, co przynajmniej części wywodzących się z Chin lądowych tajwańskich elit bardzo się podoba. A w trakcie tego powrotu głosi się m.in. takie hasła, jak „wielki renesans chińskiej nacji”, „przywrócenie suwerenności Hanów” (tzn. rodowitych Chińczyków), czy nawet – dawno już zapomniane, a kiedyś, w XIX stuleciu ogromnie popularne baoguo, baozhong, baojiao, czyli „zachowania Ojczyzny, chińskiej rasy i tradycji”.

Jak widać, są to już zupełnie inne hasła, niż preferowany kiedyś slogan Deng Xiaopinga „jeden kraj, dwa systemy”, który posłużył włączeniu do chińskiego krwiobiegu Hongkongu (1 lipca 1997 r.) i Macao-Aomen (20 grudnia 1999 r.). Teraz stawka jest wyższa, toteż narzędzia zmieniono. Dlatego nadchodzące wybory 14 stycznia 2012 r. są takie ważne. Patrząc z szerszej perspektywy, nad całym procesem zachodzącym teraz ponad wodami Cieśniny Tajwańskiej zdaje się unosić zalecenie starożytnego chińskiego stratega Sun Zi, który pisał: „Prawdziwym szczytem osiągnięć jest podbicie armii wroga bez walki”. Co prawda w tym wypadku nie o wrogów lecz „współrodaków” (tongbao), chodzi, bo tak tytułuje się Tajwańczyków w oficjalnej nomenklaturze ChRL, ale przecież przesłanie Pekinu jest to samo: osiągnąć swe cele bez użycia broni i armii.

>Bogdan Góralczyk

Ma Ying-jeou, prezydent Tajwanu (CC BY-NC East-West Center)

Otwarta licencja


Tagi