Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Wolność jest ważniejsza niż wygoda

Jeden z głównych argumentów przeciwników ACTA ma wymiar czysto ekonomiczny. W skrócie: artyści od piractwa nie zbiednieją. – To prawda. Dyskusja o ochronie tzw. „własności intelektualnej” jest pełna nieporozumień. Samo to pojęcie, to sztuczny termin sklecony z nieprzystających do siebie pojęć – przekonuje Richard Stallman, legendarny haker oraz jeden z twórców systemu Linux.
Wolność jest ważniejsza niż wygoda

(CC By candee82)

Obserwator Finansowy: Nie korzysta pan ze Skype’a?

Richard Stallman: Z komórki również nie korzystam.

Dlaczego?

Bo zagrażają mojej wolności.

Skype zagraża wolności?

Rozmawiając za pośrednictwem Skype’a, komórek, nawet tych nie będących smartfonami, albo zakładając konto na Gmailu, dajemy wielkim koncernom możliwość podsłuchiwania nas, śledzenia nas, gromadzenia o nas danych. Tak skonstruowano to oprogramowanie i tak się je wykorzystuje. Ja się na to nie zgadzam.

Możliwe, ale w zamian za to „wielkie koncerny” ułatwiają nam dostęp do kultury. Amazon.com sprzedaje tanie e-booki, Apple oferuje piosenki za dolara na iTunes…

To jest wygodne, owszem, ale czy wie pan, że np. koncern Amazon ma możliwość zdalnego usunięcia e-booka, który klient czyta na wyprodukowanym przez tę firmę czytniku o nazwie Kindle? Oczywiście, że firma może to zrobić jedynie na wyraźne życzenie władz państwowych, ale jednak… W „Roku 1984” Georg Orwell opisywał praktykę manipulowania przeszłością poprzez reedytowanie już opublikowanych książek i gazet. Czy to przypadek, że Kindle znaczy w języku angielskim „podpalać”? Ja nie ufam rządowi, który brata się z koncernami, ani koncernom, które bratają się z rządem.

Brzmi jak teoria spiskowa.

Takie zagrożenia istnieją. Ja nie mówię o spisku, tylko o faktycznych zagrożeniach, których musimy być świadomi.

Elektronicznych książek również pan nie czyta?

Ja nie sądzę, żeby warto było płacić za to swoją wolnością. Kupuję książki papierowe, za które nie płacę kartą, a gotówką. W ten sposób jestem anonimowy, niezależny, nikt nie robi bazy informacji na temat przeprowadzanych przeze mnie transakcji, na temat moich gustów.  Książki, które kupuję mogę trzymać, jak długo mi się podoba, odsprzedać, pożyczyć znajomemu, wielokrotnie skserować i nikt mi nic nie zrobi. To jest wolność, jaką powinien dysponować również konsument kultury elektronicznej. I o tę wolność trzeba walczyć.

Wzniosłe słowa.

Trzeba sobie uświadomić jedno. Internet jest polem bitwy między dwiema ideami. Jedna jest taka, że sieć powinna być przestrzenią dzielenia się kulturą, a druga taka, że powinna być przestrzenią jej reglamentowanej sprzedaży. O to, która zwycięży, toczą się teraz bitwy.

Mówi pan o ACTA?

Zgadza się. A w USA – o SOPA. Na szczęście, przynajmniej tymczasowo, udało nam się tę ustawę zablokować. Uniknęliśmy sytuacji, w której na życzenie właściciela prawa autorskiego, licencji, czy patentu zamykana jest strona WWW, która rzekomo te prawa gwałci.

Ale czy w zaostrzaniu kontroli nad treściami w Internecie nie chodzi jednak o ochronę własności intelektualnej przed piratami? Czy nie jest tak, że internauci burzą się, bo ktoś chce po prostu zakazać im kradzieży?

Tyle w pańskich pytaniach mylących terminów, że nie wiem, od czego zacząć. Używa pan na przykład pojęcia „własność intelektualna”, a to jest sztuczny termin sklecony innych z nieprzystających do siebie pojęć – prawa autorskiego, patentowego i prawa o znakach handlowych. Każde z tych praw powstało z innych powodów i innym celom miało służyć.

„Ochrona własności intelektualnej” to nic innego, jak ochrona interesów firm, które zarabiają na samym posiadaniu patentów, licencji… Mówimy tu o setkach miliardów dolarów. Mniej więcej od połowy lat ’60 nasilił się lobbing, który chce uczynić prawo chroniące „własność intelektualną” jeszcze bardziej restrykcyjnym. Pomaga w tym nawet ONZ. Używa pan również terminu „piraci” i mówi, że „kradną”. Taka retoryka jest na rękę wielkim koncernom, ale jest myląca. Piraci napadali na statki. W Internecie nie ma piratów, są tylko ludzie, którzy dzielą się muzyką, filmami, zdjęciami… Co w tym złego?

Myślę, że wiele złego jest w sytuacji, gdy ktoś włamuje się na komputer artysty i kopiuje sobie z niego nieopublikowane jeszcze dzieło, a potem dystrybuuje je wśród znajomych.

Ależ to zwykłe złodziejstwo! Ja jestem przeciwnikiem ingerowania w czyjąkolwiek prywatność. To, o czym mówię dotyczy utworów, czy oprogramowania już zakupionego, które potem ludzie kopiują. Według mnie w dzieleniu się swoją własnością nie ma niczego złego, wręcz przeciwnie – dzielenie się jest po prostu dobre.

Nie sądzi pan, że na takim „dzieleniu się” artyści, czy choćby tacy, jak pan programiści, zwyczajnie tracą?

Jeśli chodzi o muzykę, filmy, czy gry komputerowe, to na „piractwie” tracą tak naprawdę wyłącznie wielkie gwiazdy i ich wydawnictwa. Tylko im zależy na pełnej kontroli dystrybucji ich wytworów, bo przez „piractwo” są odrobinę mniej bogaci. Tymczasem artyści nieznani, młodzi twórcy tracą tak naprawdę na silnych wydawnictwach, bo silne wydawnictwa wcale nie chcą się z nimi dzielić zyskami ze sprzedanych utworów. Początkującym i mało znanym artystom zależy na tym, żeby kopiowano ich bez ich wiedzy i zgody jak najczęściej. Tylko w ten sposób świat może się o nich dowiedzieć. Wie pan, że mianem piratów po raz pierwszy zostały określone właśnie wydawnictwa przez niezadowolonych autorów? Było to na początku XX w.

Mimo wszystko w świecie, w który wszyscy wszystko kopiują twórcy nie mieliby żadnej motywacji do pracy, czy nie?

Przede wszystkim nie postuluję likwidacji prawa chroniącego artystów, czy innowatorów, a tylko naprawę tego prawa. Poza tym zakłada pan niesłusznie, że jedyną motywacją twórców są pieniądze. Tak nie jest. Kompozytor nie przestanie komponować tylko dlatego, że na tym nie zarobi. Ale nawet, gdyby to założenie było prawdziwe, to jest wiele sposobów, na które można dać zarabiać twórcom, przy jednoczesnym zaakceptowaniu faktu, że ludzie będą się ich wytworami w sposób nieograniczony dzielić.

Na przykład?

Można na przykład finansować działalność twórców z podatków. Kto jest bardziej popularny, dostaje więcej, a kto mniej – dostaje mniej. To finansowanie należałoby zorganizować tak, by nie odbywało się w systemie linearnym, a raczej takim, który nawet średnio znanym twórcom zapewniałby rozsądne dochody.

To inżynieria społeczna nie do zrealizowania.

A prawa autorskie i patenty to nie jest inżynieria społeczna? Ale ok. Mam jeszcze inny pomysł. Wystarczyłoby do każdego odtwarzacza dołączyć opcję mikropłatności za wybrane utwory. Chodziłoby o to, żeby każdy słuchający muzyki, czy oglądający film, mógł wyrazić swoje uznanie, wysyłając danemu artyście pieniądze. Ta dobrowolna płatność powinna być dla jego portfela nieodczuwalna, ale jeśli artysta byłby lubiany otrzymywałby takich małych kwot setki tysięcy.

Brzmi rozsądnie, ale trzebaby jednak prawnie zmusić producentów oprogramowania do stworzenia takiego systemu mikropłatności. To nie jest zbyt duża ingerencja w wolny rynek?

Politycy ingerują w wolny rynek w o wiele bardziej drastyczny sposób.

Wróćmy na moment do wielkich koncernów i pańskiej walki z nimi. W ramach przeciwwagi dla komercyjnego systemu operacyjnego Windows, stworzył pan własny – GNU. Czy ktoś go w ogóle używa?

Jeśli ktoś używa tzw. Linuksa, to tak naprawdę używa GNU, bo Linkux to jest tylko jądro systemu. Ale dla jasności – ja tylko zainicjowałem projekt GNU, nie jestem jego jedynym autorem. Rozwijać system pomagają tysiące ludzi z całego świata. To jest całkowicie funkcjonalny system. W działalności mojej Fundacji Wolnego Oprogramowania – wolnego,  czyli takiego, które działa bez licencji i każdy może zrobić z nim co chce – chodzi o to, żeby przeciwstawiać się praktykom ograniczania swobody twórczej w Internecie.

Walczy już pan z „systemem” prawie 30 lat. Nie ma pan wrażenia, że to trochę walka z góry przegrana?

Nie. Zwolenników idei wolnego oprogramowania jest coraz więcej. Nawet wśród waszych polityków są tacy. Gdy trzy lata temu byłem w Polsce dowiedziałem się, że jej zwolennikiem jest jeden z waszych ministrów. Nazywał się chyba Waldemar Pawlak.

 

To minister gospodarki.

Wciąż?

 

Tak.

Mam nadzieję więc, że uda mu się sprawić, by w szkołach dzieciaki pracowały nie na Windowsie, a na dowolnym oprogramowaniu, które kwalifikuje się jako wolne.

Rozmawiał Sebastian Stodolak

Richard Matthew Stallman (ur. 1953) – absolwent fizyki na Harvardzie, programista, aktywista związany z Partią Zielonych. Zajmuje się promowaniem idei wolnego oprogramowania wśród polityków na całym świecie. Znany jest z krytyki wymierzonej w Steve’a Jobsa i Billa Gatesa. W 1984 r. założył kontynuowany do dzisiaj „Projekt GNU”, czyli projekt wypracowania całkowicie darmowego i podatnego na wszelkie zmiany wprowadzane przez użytkowników systemu operacyjnego. Mimo kontrowersyjnych poglądów aż 10 uznanych uniwersytetów przyznało mu doktorat honoris causa, bądź tytuł profesorowa honorowego za szczególne osiągnięcia.

(CC By candee82)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Dlaczego nie ma Spotify dla książek?

Kategoria: Sektor niefinansowy
Miłośnicy muzyki od wielu lat mogą korzystać z serwisu internetowego Spotify, który za pomocą smartfona umożliwia dostęp do większości najważniejszych utworów świata. Dlaczego nie ma podobnego serwisu z książkami?
Dlaczego nie ma Spotify dla książek?