Polityka innowacyjna polega na mnożeniu programów przy wątłych fundamentach

Ulga podatkowa na prace badawczo-rozwojowe, zaproponowana niedawno przez ministerstwo gospodarki, może przyspieszyć rozwój innowacji w Polsce skuteczniej niż wprowadzane ostatnio programy. Fiskalne zachęty od lat stosują inne kraje. U nas obowiązujący system zamiast zachęcać, dotkliwie karci firmy, które podejmują ryzyko badań.
Polityka innowacyjna polega na mnożeniu programów przy wątłych fundamentach

(infografika: Darek Gąszczyk)

W ostatnich miesiącach ubiegłego roku i na początku tego polskie instytucje, odpowiedzialne za pobudzanie innowacji, uruchomiły nowe programy lub je zapowiedziały. W tej grupie są choćby takie pomysły jak Patent Plus, zakładający częściowe pokrycie kosztów ponoszonych na patentowanie nowych rozwiązań na rynkach zagranicznych, czy go_global.pl przewidujący wsparcie finansowe dla firm, które ze swoimi innowacyjnymi produktami i usługami chcą wejść na rynki światowe.

Jest również BRIDGE VC, który zakłada, że Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, wspólnie z polskimi i zagranicznymi funduszami venture capital, będą inwestować w firmy koncentrujące się na komercjalizacji wyników badań naukowych. A niedawno minister nauki, Barbara Kudrycka, przypomniała też inny pomysł, zaprezentowany na początku 2012 r., a mianowicie stworzenie mechanizmu umożliwiającego przeznaczanie 1 proc. podatku dochodowego od osób prawnych (CIT) na finansowanie badań naukowych.

Wszystkie te nowe przedsięwzięcia uzupełniają programy uruchomione wcześniej i do tej pory realizowane w kolejnych edycjach, jak choćby Top 500 Innovators, oferujący staże na najbardziej prestiżowych uniwersytetach na świecie, na których młodzi naukowcy mają poznawać skuteczne metody komercjalizowania prac badawczo-rozwojowych oraz pobudzania współpracy środowisk naukowego i biznesowego. Inny program, Lider – obecnie trwa jego czwarta edycja – przewiduje dofinansowanie, wynoszące nawet 1,2 mln zł, dla wybitnych naukowców, którzy chcą stworzyć autorskie zespoły badawcze.

Gdyby oceniać perspektywy rozwoju innowacji w naszym kraju tylko na podstawie powyższej listy programów, można by dojść do wniosku, że jest nieźle, a w przyszłości powinno być jeszcze lepiej. Jednak nawet ta część polityki innowacyjnej państwowych instytucji może budzić zastrzeżenia. Niektóre programy z pewnością mogłyby być bardziej skuteczne, gdyby zostały sprzężone z innymi. Uczestnicy programu Top 500 Innovators czerpią praktyczną wiedzę z najlepszych źródeł o najskuteczniejszych metodach komercjalizacji badań naukowych. Mogłaby ona doskonale współgrać z badaniami prowadzonymi przez beneficjentów programu Lider.

Środki z podatku CIT, które minister Kudrycka chce przeznaczyć na finansowanie badań naukowych, mogłyby być sprzęgnięte z programem BRIDGE VC. Niestety tak się nie dzieje. Przedstawiciele Narodowego Centrum Badań i Rozwoju pytani, czy chcą wykorzystać środki z podatku CIT na finansowanie programu BRIDGE VC odpowiadają, że taka ewentualność nie była brana pod uwagę.

Można odnieść wrażenie, że każdy nowy pomysł na wspieranie innowacji jest jak wyizolowana wyspa dążąca do samowystarczalności. Brak koordynacji działań rozlicznych instytucji, angażujących się w promowanie innowacyjności, jest aż nadto widoczny.

Nieustająca pogoń za króliczkiem

Obraz polityki innowacyjnej w Polsce nabiera jeszcze innych barw, gdy od analizy programów przejdziemy do twardych danych, charakteryzujących innowacyjność w najszerszym ujęciu. Szczególnie przydatny jest tu poziom wydatków na prace badawczo-rozwojowe w relacji do PKB, który to wskaźnik najlepiej odzwierciedla poziom innowacyjności państw.

Kraje, które zajmują wysokie pozycje w globalnych i regionalnych rankingach innowacyjności przeznaczają rocznie na prace badawczo-rozwojowe 2 proc. PKB. W Polsce od wielu lat jest to znacznie poniżej 1 proc. Wprawdzie w ostatnich latach wskaźnik ten rósł, ale dynamika jest na tyle słaba, że perspektywa osiągnięcia poziomu typowego dla państw uznawanych za najbardziej innowacyjne, jest bardzo odległa. Należy ją szacować nie w pojedynczych latach, ale w dziesięcioleciach.

(infografika: Darek Gąszczyk/CC BY-SA rockcohen)

(infografika: Darek Gąszczyk/CC BY-SA rockcohen)

Dobre intencje nie ujdą bezkarnie

Ministerstwo gospodarki ogłosiło niedawno, że zamierza wprowadzić ulgę podatkową, która ma zmotywować firmy do znacznego zwiększenia wydatków na badania i rozwój, a także skłonić inwestorów zagranicznych do lokowania w naszym kraju ośrodków badawczych. Propozycją tą resort przypomniał – choć pewnie nie miał takich intencji – jak bardzo nieprzyjazny wobec innowacyjnych firm jest obowiązujący obecnie system podatkowy.

Do końca 2008 r. wszelkie wydatki na prace badawczo-rozwojowe nie mogły być uznane za koszty uzyskania przychodu, jeśli nie zostały doprowadzone do szczęśliwego końca, czyli nowego produktu lub usługi. Za taki koszt mogą być natomiast uznawane choćby koszty papieru do firmowej drukarki i wszelkie podobne wydatki. Wszystko to oznacza, że bardziej opłaca się firmom utrzymywać status quo niż ryzykować nie tylko, że nie uda się im wypracować czegoś nowego, ale też to, że wydatki poniesione na ten cel mogą ją pogrążyć. Wystarczy, że fiskus nie uzna ich za koszt podatkowy i w skrajnym przypadku przedsiębiorstwo może być zmuszone do zapłacenia podatku od nieistniejącego zysku.

Kurczowe trzymanie się stale tych samych produktów i usług to droga donikąd. W miarę upływu czasu pozycja konkurencyjna takich firm coraz bardziej się pogarsza, aż do wyeliminowania ich z rynku. W najlepszym przypadku zostają sprowadzone do roli podwykonawców, zajmujących się przetwórstwem na rzecz większych i silniejszych podmiotów, zdolnych do wypracowywania nowych rozwiązań.

Wariant, w którym firma wszystkie koszty związane z pracami badawczymi mogłaby odliczyć od przychodów wprawdzie nie stanowiłby zachęty do podejmowania ryzykownych działań, ale przynajmniej byłby neutralny, bo nie zniechęcałby do prowadzenia badań.

Pozorna zmiana

Problem wliczenia wydatków na prace badawcze i rozwojowe w poczet kosztów uzyskania przychodu, gdy zabraknie szczęśliwego finału, był przedmiotem interpelacji poselskiej w maju ubiegłego roku. Złożył ją były wiceminister skarbu Paweł Szałamacha. W odpowiedzi przedstawiciel ministerstwa finansów wyjaśnił, że wbrew obawom posła prace rozwojowe, począwszy od początku 2009 r., bez względu na ich końcowy efekt, mogą być kosztem podatkowym. Nie dodał jednak, że wydatki badawcze są ciągle traktowane tak samo, jak wcześniej, czyli nie mogą być kosztem uzyskania przychodu przed doprowadzeniem prac do końca.

Teoretycznie sytuacja innowacyjnych firm się poprawiła, ale w praktyce jest ona jeszcze bardziej niejasna. Do 2008 r. wiadomo było, że wydatki na badania i rozwój mogą się stać kosztem podatkowym tylko w jednym przypadku. Teraz prace rozwojowe można odliczać na bieżąco, tyle że firmy nie są pewne, czy w momencie kontroli to, co uznały za prace rozwojowe nie zostanie potraktowane jako badania. Obraz jest jeszcze bardziej zamazany przez sprzeczne interpretacje izb skarbowych. Jedna potrafi uznać, że prace badawcze należy traktować tak samo jak rozwojowe i tak samo wydatki na nie wliczać w poczet kosztów uzyskania przychodów. Inna interpretuje przepisy całkowicie odmiennie.

Polak potrafi, bo musi

Firmy oczywiście znalazły sposób na innowacyjne ominięcie fiskusa, ale jak każda proteza jest on ułomny. Rzeczywiste wydatki badawczo-rozwojowe często fikcyjnie kwalifikują, jako wydatki związane z bieżącą produkcją lub usługami i zaliczają do kosztów. Dopiero, gdy prace doprowadzą do szczęśliwego finału wydatki te ex post przeksięgowują zgodnie ze stanem faktycznym i amortyzują, jako zrealizowaną inwestycję. Jakakolwiek kontrola w trakcie prowadzenia takich prac może jednak spowodować, że wsteczne zmiany w księgowaniu wydatków staną się niemożliwe.

Problemy związane z księgowaniem wydatków na badania i rozwój mają jeszcze jeden aspekt. Mogą one być – przynajmniej częściowo – odpowiedzią na pytanie o przyczyny słabej współpracy między biznesem i ośrodkami naukowymi w Polsce. Dopóki firma prowadzi takie prace własnymi siłami, zachowuje kontrolę nad tym, jak wydatki na ten cel będą księgowane. Zlecenie ich na zewnątrz, na przykład jednemu z ośrodków naukowych, powoduje, że przedsiębiorstwo pozbawia się nawet tych ograniczonych możliwości.

Fałszywy obraz, prawdziwe konsekwencje

Niejasności w przepisach i ułomność rozwiązań wywołują długofalowe konsekwencje. Mają wpływ nie tylko na postępowanie pojedynczych firm, ale też na postrzeganie stanu innowacyjności polskiej gospodarki.

Realne wydatki na prace badawczo-rozwojowe w Polsce, ze względu na opisywany wyżej mechanizm omijania fiskusa, są prawdopodobnie wyższe, niż wynikałoby z oficjalnych statystyk. A to one stanowią jedno z głównych kryteriów oceny innowacyjności państw. Można domniemywać, że w razie urealnienia danych miejsce Polski w rankingach mogłoby być wyższe.

Na dodatek wiele firm, które rozważają, w jakim kraju ulokować swoje prace badawcze, podejmuje decyzje na podstawie danych statystycznych o wysokości wydatków w przeszłości. Tak wytwarza się samonapędzający się mechanizm. Tam gdzie wydatki są duże, tam kolejne prace są chętniej lokowane. Zaniżone dane w przypadku Polski pogarszają nasze możliwości w zakresie pozyskiwania nowych badań i szanse na szybki rozwój innowacji.

Ta patologiczna sytuacja trwa od lat, ale jakoś umykała uwadze osób decydujących o kształcie polityki innowacyjnej w Polsce. Zamiast usuwać bariery fundamentalne, chętnie prezentują kolejne programy dofinansowujące analizy rynków globalnych, wnioski patentowe, czy tworzenie zespołów badawczych i zapewniają, że dzięki nim Polska już wkrótce stanie się innowacyjną potęgą. Sęk w tym, że globalne rankingi innowacyjności pozostają niewrażliwe na te zaklęcia.

W przeciwieństwie do Polski wiele krajów od dawna stosuje narzędzia, głównie podatkowe, które mają motywować firmy do zwiększania wydatków na poszukiwanie nowych rozwiązań. Najczęściej stosowane to możliwość odliczenia takich wydatków od podatku lub zaliczenie w poczet kosztów uzyskania przychodu wszystkich sum wydanych na badania i rozwój, na dodatek zwielokrotnionych.

W Czechach już od 2005 r. firmy mogą wpisać do kosztów uzyskania przychodu dwukrotność wydatków poniesionych na badania. Węgry wprowadziły zbliżone rozwiązanie już w 1997 r., przy czym w obecnym kształcie obowiązuje ono od ubiegłego roku. Lista krajów stosujących ulgi na prace badawcze jest znacznie dłuższa, otwierają ją Francja i Wielka Brytania.

(infografika DG/CC BY-NC by Michael Kappel)

(infografika DG/CC BY-NC by Michael Kappel)

Propozycja ulgi, którą niedawno przedstawiło ministerstwo gospodarki zakłada, że 100 proc. wydatków na badania i rozwój będzie można zaliczyć w poczet kosztów, a dodatkowo 26 proc. z nich będzie można jeszcze odliczyć od podatku. Koncepcję ulgi, wraz z raportem poświęconym zachętom stosowanym w innych krajach, firma Deloitte przedstawiła ministerstwu nauki już ponad dwa lata temu. Utknęła jednak w resortowych biurkach i aż dotąd nie pojawiła się w żadnych dyskusjach publicznych, choć reprezentanci ministerstwa z pewnością doskonale wiedzieli – i to od dawna – jak skuteczną barierą dla innowacji są przepisy fiskalne.

Zamiast tego pojawiały się coraz to nowe programy operacyjne, których wspólnym celem było pobudzanie prac badawczo-rozwojowych. Nawet, jeżeli kwestia podatkowych zachęt dla firm nie była podejmowana ze względu na opór ministerstwa finansów, to i tak dwuletnia zwłoka jest istotnym przyczynkiem do dyskusji o wyznaczaniu i realizacji strategicznych celów polskiej polityki innowacyjnej. Jak dotąd najwyraźniej skupia się ona na detalach, pomijając problemy fundamentalne.

Nieistniejące zaplecze kapitałowe

Zasadnicze znacznie dla przyszłego rozwoju innowacji w Polsce może mieć także stworzenie w naszym kraju dużego i płynnego rynku funduszy venture capital, który zapewni innowacyjnym firmom środki na realizację ich pomysłów. W Polsce działają już wprawdzie tego typu fundusze, ale przesadą byłoby twierdzić, że tworzą one rynek dysponujący wystarczającą siłą oddziaływania. Przykładem tego, jak duży wpływ na innowacje może wywierać ten segment rynku finansowego jest choćby Izrael, który w znacznym stopniu właśnie funduszom zawdzięcza to, że stał się jednym z najbardziej innowacyjnych państw na świecie.

W Polsce pierwszym pomysłem, który miał zainicjować budowanie rynku venture capital był Krajowy Fundusz Kapitałowy. Jako instytucja publiczna miał dysponować środkami z unijnymi na tworzenie funduszy inwestycyjnych wspólnie z partnerami prywatnymi – kompetentnymi firmami zarządzającymi tego typu funduszami na całym świecie. Pierwsze fundusze tworzone przez KFK rozpoczęły działalność operacyjną zaledwie kilka miesięcy temu. I już przedstawiciele ministerstwa gospodarki, nadzorującego KFK, uznali, że przedsięwzięcie to nie powiodło się. Próby jego naprawy nawet nie podejmują.

Zdublowane kompetencje

BRIDGE VC jest kolejnym pomysłem, którego celem jest stworzenie podwalin pod duży i prężny rynek funduszy venture capital w Polsce. Mimo tego, że inicjatywa ta jeszcze nie została na dobre uruchomiona, słychać już, że podobne przedsięwzięcie chce również uruchomić Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości.

Co najmniej zastanawiające jest to, że bez szczegółowej analizy przyczyn niepowodzenia KFK uruchamiana jest kolejna próba zbudowania segmentu rynku finansowego, skoncentrowanego na rozwijaniu innowacji. Co więcej inicjujące ją Narodowe Centrum Badań i Rozwoju nie próbuje nawet wykorzystać zasobów wiedzy i doświadczenia zgromadzonych w Krajowym Funduszu Kapitałowym.

Zasadne jest w takiej sytuacji pytanie: po co dwie różne instytucje publiczne mają równolegle uczyć się nowych kompetencji, wydając na to znaczące kwoty i nie korzystając przy tym z doświadczeń i wiedzy już zgromadzonych w trzeciej instytucji publicznej. Cały proces doskonale można byłoby skupić w jednej instytucji, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć wprost na inwestowanie w innowacyjne firmy. Ten przypadek to kolejny pretekst do poważnej refleksji nad strategią rozwoju innowacji w Polsce.

O ile wzrost wydatków na badania i rozwój to warunek konieczny zwiększenia innowacyjności, o tyle innowacyjna gospodarka może być zbudowana na innych fundamentach kapitałowych niż fundusze VC. Najlepszym tego przykładem jest Korea, drugi obok Izraela kraj, który w ostatnich dziesięcioleciach poczynił największe postępy w budowaniu innowacyjnej gospodarki. W Korei fundusze VC odgrywają drugorzędną rolę, funkcję dostarczyciela kapitału na rozwój innowacji pełnią wielkie firmy jak Samsung, LG, czy Hyundai. W Polsce takich potentatów wskazać trudno, niezależnie jednak od tego, jakie będzie główne źródło kapitału na rozwój innowacji, nasz kraj ma nadal przed sobą zbudowanie tego filaru innowacyjnej gospodarki.

(infografiki: Darek Gąszczyk/CC BY-NC by Michael Kappel)

(infografiki: Darek Gąszczyk/CC BY-NC by Michael Kappel)

Pozytywne komentarze na temat udziału Polski w ostatnich targach CeBIT, sukcesy polskich producentów gier komputerowych, czy pojedynczych innowacyjnych firm mogą przyczyniać się do budowania wizerunku Polski, jako państwo sprzyjającego innowacjom. Ale dla osób odpowiedzialnych za konstruowanie polityki innowacyjnej i jej realizację nie mogą one stać się wygodnym usprawiedliwieniem, że jednak coś dobrego się u nas dzieje. Ich głównym zadaniem pozostaje budowanie trwałych fundamentów innowacyjnej gospodarki, których Polska nadal nie ma.

OF

(infografika: Darek Gąszczyk)
(infografika: Darek Gąszczyk/CC BY-SA rockcohen)
Udział-wydatków-na-badania-i-rozwój-w-PKB
(infografika DG/CC BY-NC by Michael Kappel)
Kraje-stosujące-możliwość-wliczenia-w-koszty-wydatków
(infografiki: Darek Gąszczyk/CC BY-NC by Michael Kappel)
Wydatki-na-badania-i-rozwój-w-Korei-i-Polsce CC BY-NC by Michael Kappel

Otwarta licencja


Tagi