Autor: Katarzyna Bartman

Redaktor naczelna miesięcznika „Praca za granicą”.

Potrzebna jest nowa polityka inwestycyjna

Ministerstwo gospodarki chce tak znowelizować ustawę o specjalnych strefach ekonomicznych (SSE), by dać inwestorom większą możliwość manewru w kwestiach zatrudnienia, ale też zablokować im możliwość bezkarnej ucieczki. Dziś przepisy pozwalają firmom na wycofanie się z SSE przed umówionym czasem, bez konieczności zwrócenia otrzymanej pomocy publicznej.
Potrzebna jest nowa polityka inwestycyjna

CC-BY-SA-Tommytoolhire

Polska nie ma spójnej, dalekosiężnej i nowoczesnej strategii pozyskiwania bezpośrednich inwestycji zagranicznych – przyznają to eksperci. Do tej pory obowiązywała zasada: im więcej kapitału zagranicznego w kraju, tym lepiej. W specjalnych strefach ekonomicznych działalność rozwinęły głównie firmy o niskim stopniu innowacyjności.

Inwestorzy stworzyli tam bardzo wiele, ale niezbyt trwałych miejsc pracy opartych na niskich kosztach. Gdy koniunktura gospodarcza na świecie się zmieniła, a nowe technologie poszły naprzód, firmy te nie są już w stanie dłużej utrzymać zadeklarowanych wcześniej etatów. I zaczynają się wycofywać ze stref – dobrowolnie lub z konieczności.

Na biurko ministra gospodarki, wicepremiera Janusza Piechocińskiego, trafiły nowe założenia do kolejnej nowelizacji ustawy o specjalnych strefach ekonomicznych (SSE). Resort chce dać inwestorom marchewkę, ale też pokazać kij. Według planów projekt ustawy trafi do Sejmu najdalej w czerwcu 2013 r.

Marchewka

Ministerstwo planuje m.in., że niemal wszyscy inwestorzy będą mogli elastycznie redukować zatrudnienie do 20 proc. nie tracąc przy tym zwolnień podatkowych. Do tej pory z tego przywileju mogły korzystać tylko firmy, które uzyskały zezwolenie na działalność strefową po 4 sierpnia 2008 r. Miało to mobilizować i zachęcać kapitał w kryzysowych czasach.

Ujednolicenie przepisów, to koło ratunkowe rzucone przede wszystkim kilkunastu dużym zagranicznym firmom, które – jeszcze przed kryzysem – zadeklarowały wysokie pułapy zatrudnienia, a teraz nie są w stanie zobowiązań tych dotrzymać. Coraz więcej firm jest po prostu wyrzucanych ze stref. W 2011 roku minister gospodarki cofnął inwestorom, którzy nie wywiązywali się z deklaracji inwestycyjnych  33 zezwolenia na działalność w SSE. W 2012 roku wypowiedzianych zostało już 41 umów. Łącznie do końca 2012 r. cofnięto 593 zezwolenia .

Niektórzy inwestorzy ze stref, którzy prowadzą także działalności poza nimi, ratowali się przed niewypełnieniem warunku liczby miejsc pracy przez transfer „na papierze” swoich pracowników z oddziałów zewnętrznych do firmy w strefie. Liczba zatrudnionych zgadzała się, chociaż faktycznie pracujących było znacznie mniej. Po wejściu ustawy w życie, takie ruchy nie będą już uznawane za tworzenie nowych miejsc pracy.

Niestety pojawił się nowy, groźny trend. Kolejne przedsiębiorstwa same planują zaprzestanie korzystania z zezwoleń strefowych. Obawiają się, że wkrótce nie będą w stanie dłużej dotrzymywać warunków dotyczących pułapu zatrudnienia – deklaracje sprzed kilku lat były zbyt duże w stosunku do dzisiejszych potrzeb.

Jak niedawno podał „Puls Biznesu”, w najbliższym czasie nawet 30 przedsiębiorców może zrezygnować z korzystania ze strefowych preferencji podatkowych i – docelowo – opuścić strefy.

Uszczelnienie granic

Wśród nich dominują tzw. „montownie” sprzętu elektronicznego jak: Sharp, Funai czy Toshiba. Proszą one resort gospodarki o wygaszenie pozwoleń  na działalność strefową przed upływem okresu na jaki zgodę wydano. I tu właśnie pojawia się „konflikt interesów”.

Jeśli firmy te wyjdą ze stref w momencie, gdy formalnie dotrzymują jeszcze warunków umowy – tj. realizują planowo nakłady inwestycyjne i utrzymują limity zatrudnienia (np. w kolejnych latach od rozpoczęcia działalności do dziś), to według dotychczasowych zasad nie będą musiały zwracać przyznanej im pomocy publicznej, np. podatków, których nie płaciły z tytułu ulg w ramach działalności w SSE.

I to właśnie zamierza zmienić rząd. Zgodnie z założeniami do nowelizacji ustawy każdy inwestor który się wycofa przed czasem będzie musiał zapłacić zaległy podatek. Nawet jeśli dotychczasowy „przebieg służby” był nienaganny i w każdym roku firma realizowała dokładnie tyle, ile miała zrealizować.

Teresa Korycińska, wicedyrektor Departamentu Instrumentów Wsparcia Ministerstwa Gospodarki (MG), odpowiedzialna za projekt nowelizacji ustawy o SSE, zapewnia jednak, że ministerstwu nie zależy na „przykręcaniu śruby” inwestorom. Strefy są jednym z najistotniejszych narzędzi aktywnej polityki państwa jeśli chodzi o pozyskiwanie bezpośrednich inwestycji zagranicznych i tworzenie nowych miejsc pracy.

Inaczej mówiąc: rząd nie ma dla inwestorów obecnie żadnej innej atrakcyjnej propozycji. Wydłużenie czasu funkcjonowania stref poza 2020 r. i utrzymanie w nich przywilejów podatkowych leży więc w interesie państwa i z tym nikt nie dyskutuje.

(infografiki: Darek Gąszczyk)

(infografiki: Darek Gąszczyk)

Dyrektor Korycińska podkreśla jednak, że strefy nie będą mogły funkcjonować w obecnej formule. Wysokość pomocy uzależniona jest m.in. od lokalizacji inwestycji i waha się, w zależności od województwa: od 50 do 30 proc. wydatków kwalifikowanych w przypadku tzw. dużych przedsiębiorców.  Ponieważ zaś wzrasta zamożność poszczególnych regionów zwolnienia podatkowe będą coraz niższe.

>> raport o pomocy publicznej UOKiK

Zmieniło się zasadniczo podejście Unii Europejskiej do wspierania inwestorów. Kierunki rozwoju pomocy udzielanej przez UE w latach 2014 – 2020 wymuszają na rządach wspieranie głównie inwestycji innowacyjnych, opartych na wiedzy, a te nie wymagają tworzenia tak wielu etatów, jak fabryki telewizorów czy aut.

Resort gospodarki chce, by na terenie stref lokowano jak najwięcej inwestycji wysoko innowacyjnych, najlepiej z pokrewnych branż, tak, by na ich bazie mogły powstawać tam klastry.

– Planujemy rozszerzenie katalogu zadań spółek zarządzających strefami o działania zmierzające do dostosowania szkolnictwa zawodowego do potrzeb przedsiębiorców oraz o inicjowanie powstawania struktur klastrowych w strefach – mówi Teresa Korycińska.

Klastry ze stref nie powstaną

I tu pojawia się kolejny problem, a właściwie cała długa lista problemów. Klastrów nie tworzy się odgórnie nakazami ustawy, inicjatywa musi wyjść od samych przedsiębiorców, a ci nie są skłonni ze sobą współpracować. Jak pokazuje badanie firmy Deloitte, głównym problemem przy tworzeniu klastrów jest minimalne pole współpracy pomiędzy przedsiębiorcami, a polskimi jednostkami naukowymi.

Poza tym w strefach nie ma wielu innowacyjnych firm (a jeśli są, to zazdrośnie strzegą swojego know-how). Dominują tam głównie branże związane z przetwórstwem przemysłowym. Przyciągnięcie do stref inwestorów z branży high – tech oraz centrów badawczych jest bardzo trudne. Firmom tym nie zależy tak bardzo na zwolnieniach z podatków, ile na dobrze wykształconej i przygotowanej kadrze. Tymczasem znaczna część stref ulokowana jest w dużych odległościach od ośrodków naukowych, w obszarach wysokiego bezrobocia, gdzie poziom wykształcenia jest niski.

Zdaniem Janusza Chojny, kierownika Zakładu Koniunktury Światowej w Instytucie Badań Rynku, Konkurencji i Koniunktur (IBRKiK) taki stan rzeczy jest efektem prowadzonego od wielu lat przez rząd i podległe mu agencje (głównie Polską Agencję Informacji i Inwestycji Zagranicznych, PAIIZ) „wyścigu”, w którym liczyła się wyłącznie liczba sprowadzonych do kraju inwestorów, poziom  zainwestowanych środków oraz utworzone, doraźnie ważne, miejsca pracy.

– Mało kto z decydentów zwracał uwagę na jakość tych miejsc pracy. Dominowało podejście: im więcej kapitału zagranicznego, tym lepiej. Tymczasem te kapitałochłonne i pracochłonne inwestycje, które dominują dziś w strefach, tworzą nietrwałe miejsca pracy, zakłady te można szybko przenosić z miejsca na miejsce. Wystarczy demontaż taśmy produkcyjnej do innego kraju – zwraca uwagę Janusz Chojna.

Jego opinię potwierdzają również przedstawiciele branży high – tech.

– Kiedy ponad dekadę temu wchodziliśmy z naszą inwestycją, oferowaliśmy setkę miejsc pracy. Wówczas liczyły się wyłącznie firmy, które oferowały tysiące etatów. Zresztą, do dziś urzędnicy rozliczani są z efektów doraźnych. Liczy się teraz i tu i trudno mieć do nich o to pretensje, że dbają o ilość etatów przy takim bezrobociu – przyznaje Jolanta Jaworska z IBM.

I chociaż przyznaje, że mentalność i podejście do firm innowacyjnych bardzo się dziś zmieniły, to nadal nie wszystko funkcjonuje dobrze.

– Brakuje spójnej strategii i jednego rządowego programu wspierania inwestorów. Każda instytucja – zaczynając od resortu gospodarki, poprzez ministerstwo spraw zagranicznych i ambasady, na PAIIZ i samorządach kończąc – działa w obrębie swoich zainteresowań i uprawnień często nie ustalając swoich działań z innymi podmiotami. W pojedynkę wiele zdziałać się nie da – zauważa Jolanta Jaworska.

Jej zdaniem, rząd niepotrzebnie też, sztucznie, narzuca ograniczenia w dostępie do pomocy publicznej inwestorom, regulując z jakich narzędzi mogą oni korzystać. Wystarczy, że pomoc ta i tak jest limitowana przez unijne wymogi.

Specjalizacja albo …

Zdaniem Marka Sienkiewicza z firmy Deloitte, w obecnym kształcie polskie strefy to instrument do przyciągania przede wszystkim inwestycji produkcyjnych. Jego zdaniem sama ulga podatkowa nie jest w stanie przyciągnąć inwestycji, które mogą zadecydować o konkurencyjności polskiej gospodarki w przyszłości, takich jak centra inżynieryjne czy centra badawczo- rozwojowe tworzących miejsca pracy dla młodych wykształconych ludzi i otwierające możliwość współpracy z polską nauką,

– Nie dysponujemy tanią energią jądrową, jak Francja, czy tak tanią siłą roboczą, jak Ukraina czy Rumunia. Chcąc zatem przyciągnąć kluczowe inwestycje produkcyjne, musimy się posiłkować pomocą publiczną, tym bardziej, że robią to też nasi sąsiedzi, a więc i bezpośredni konkurenci – przypomina ekspert.

Poproszony o komentarz prezes PAIIZ, Sławomir Majman,  nie chciał zabrać głosu w tej dyskusji. Z Markiem Sienkiewiczem zgadza się natomiast Andrzej Rybka, dyrektor biura Doliny Lotniczej, jednego z najlepiej działających w Polsce klastrów.

– W naszym klastrze liczącym już blisko 100 firm, tylko 20 proc. prowadzi działalność w mieleckiej strefie ekonomicznej. Inwestorzy przyszli do nas nie dla potencjalnych ulg podatkowych, które są dla nich często nieosiągalne – nie mają oni odpowiedniego pułapu rentowności, wobec czego nie mogą też odliczyć podatków dochodowych – ale dla naszych inżynierów i techników, którzy biją na głowę kompetencjami europejską konkurencję – przekonuje Andrzej Rybka.

Podkreśla jednak, że stworzenie kompleksowego zaplecza kadrowego to proces wieloletni, wymagający wysiłków organizacyjnych i finansowych idących w setki milionów euro.

– Dzięki dobrym pomysłom i środkom unijnym z regionalnego programu operacyjnego dla Podkarpacia, udało się nam w ciągu 7 lat stworzyć warunki nauki na miarę XXI w. Nasi uczniowie z techników i szkół zawodowych uczą się w laboratoriach przypominających mini fabryki lotnicze. Poznają procesy technologiczne od etapu deski kreślarskiej poprzez produkcję aż do testów. Wpajana jest im przy tym na każdym kroku odpowiedzialność: oni nie produkują „jakichś tam” śrubek czy zaworów do samolotów, ale części do maszyn, które przewożą ludzi. Oni za życie tych pasażerów są tak samo odpowiedzialni, jak piloci – podkreśla Andrzej Rybka.

Dodaje, że programy stażowe są w Dolinie Lotniczej zmieniane średnio co 2-3 lata. To wymóg zmieniających się technologii. W sąsiedztwie Doliny swoje ośrodki zamiejscowe otworzyły też wyższe uczelnie techniczne, w tym Akademia Górniczo – Hutnicza z Krakowa.

– Jesteśmy w stałym kontakcie z wiodącymi instytutami naukowymi. Rozwój klastra mamy zaplanowany na co najmniej 15 lat. Chcemy opracować i wdrożyć do produkcji 12 kluczowych technologii, które mogą zrewolucjonizować zarówno przemysł kosmiczny, ale też branże, które z niego czerpią: medycynę, lotnictwo, przemysł samochodowy czy inżynierię środowiska – wylicza z entuzjazmem Andrzej Rybka.

(infograf. DG)

(infograf. DG)

Rafał Pulsakowski z firmy PricewaterhouseCoopers zwraca jednak uwagę, że Dolina Lotnicza to ewenement na skalę europejską. Rząd jest zaś zmuszony do myślenia o bieżącej sytuacji w kraju, wzroście bezrobocia i coraz dotkliwiej odczuwalnym spowolnieniu gospodarczym.

– Nowe miejsca pracy potrzebne są również tu i teraz, a nie w tylko przyszłości. Dlatego też należałoby zróżnicować pomoc dla inwestorów, przyciągając zarówno firmy produkcyjne jak i innowacyjne, ale inną skalą mierzyć te inwestycje. Tymczasem polskie kryteria zachęt inwestycyjnych, jak i większość przyznawanego wsparcia, nie rozróżniają fabryki gwoździ od ultranowoczesnego laboratorium badawczo – naukowego. W tym problem – podsumowuje Rafał Pulsakowski.

Dlaczego krajowy jest gorszy

Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, zauważa zaś, że chociaż przepisy nie rozróżniają rodzaju inwestycji, to urzędnicy zwracają uwagę na ich pochodzenie i faworyzują inwestorów zagranicznych.

„Co do przyciągania zagranicznego kapitału do Polski, mogę tylko powtórzyć słowa Miltona Friedmana, który na początku lat 90. radził Polakom w tej kwestii: „Stwórzcie dobre warunki dla własnych przedsiębiorców, to ci zagraniczni sami przybiegną” – napisał w liście otwartym do wicepremiera Janusza Piechocińskiego.

Według Cezarego Kaźmierczaka nadszedł czas, by rząd wykazał się patriotyzmem gospodarczym i skończył z nienormalną sytuacją, w której polskie prawo umożliwia zagranicznym korporacjom niepłacenie podatków w Polsce a cały ciężar utrzymania państwa przerzucony jest na sektor MSP, z którego danin fundowane są też granty i ulgi dla koncernów, żeby „przyciągnąć je do Polski”.

– Od dawna postulujemy zastąpienie obecnego CIT zryczałtowanym CIT w wysokości 1 proc. od obrotu. Zamiana taka oprócz tego, że zakończyłaby wreszcie dyskryminację fiskalną polskiego sektora MSP, powodując, że zagraniczne firmy zaczęłyby wreszcie płacić w Polsce podatki – dodatkowo przyniosłaby wzrost wpływów do budżetu o co najmniej 32 mld zł rocznie, co pozwoliłoby rządowi znacznie obniżyć pozapłacowe koszty pracy i nie skazywać 27 proc. młodych Polaków na bezrobocie – uważa prezes Kaźmierczak.

Czy faktycznie oszczędności należy szukać w całym sektorze inwestycyjnym? Zgodnie z informacją przekazaną przez Ministerstwo Finansów, łączna wielkość pomocy publicznej udzielonej przedsiębiorcom w formie zwolnienia z PIT i CIT od początku funkcjonowania stref (działają w nich także firmy polskie) do końca 2011 r. wyniosła 10 mld 534 mln zł.

Kwota ta stanowi 13,2 proc. nakładów inwestycyjnych poniesionych w tym okresie przez przedsiębiorców. Średnio, można więc przyjąć, że łączna pomoc publiczna dla wszystkich inwestorów z 14 stref nie przekracza rocznie 1mld zł. To o 500 mln zł mniej, niż dostała w ubiegłym roku od państwa pomocy publicznej tylko jedna państwowa spółka – PKP Intercity.

Autorka jest redaktor naczelną portalu CentrumRekrutacyjne.pl

CC-BY-SA-Tommytoolhire
(infografiki: Darek Gąszczyk)
Efekty-funkcjonowania-specjalnych-stref-ekonomicznych
(infograf. DG)
Struktura-branżowa-SSE-EURO---PARK-MIELEC

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Uchodźcy na rynku pracy: bilans na plus i liczne wyzwania

Kategoria: Analizy
Napływ obywateli Ukrainy do Polski może się okazać zastrzykiem kapitału ludzkiego dla niektórych branż, borykających się z brakami kadrowymi. Jednak kobiety i dzieci nie wypełnią wakatów w budownictwie i przemyśle.
Uchodźcy na rynku pracy: bilans na plus i liczne wyzwania