Autor: Michał Kozak

Dziennikarz ekonomiczny, korespondent Obserwatora Finansowego na Ukrainie.

Sąsiad idzie do gospodarczego skansenu

W poszukiwaniu łatwych pieniędzy i unikając reform Ukraina - potencjalnie jeden z najbogatszych krajów Europy Środkowej - znalazła się w sytuacji, w której coraz częściej postrzegana jest już jedynie jako terytorium z zasobami surowcowymi i demograficznymi, a nie jak poważny podmiot gospodarczo-polityczny.
Sąsiad idzie do gospodarczego skansenu

Sklep spożywczy na świeżym powietrzu w Sevastopolu (CC By Ghrigori Baumann)

– Międzynarodowy Fundusz Walutowy żądał od nas niemożliwego, a dostosowanie naszej gospodarki do standardów unijnych to obciążenie finansowe na jakie nie możemy sobie pozwolić – tłumaczył jesienią zeszłego roku ówczesny premier ukraińskiego rządu Nikołaj Azarow powody, dla jakich Ukraina odwróciła się plecami do Unii Europejskiej zrywając podpisanie umowy o stowarzyszeniu i strefie wolnego handlu. I zamiast modernizować gospodarkę wyciagnęła rękę po ofiarowane przez Rosję Władimira Putina „na przejedzenie” 15 mld dolarów nieobwarowane żadnymi warunkami, jakie stymulowałyby rozwój ukraińskiej gospodarki.

MFW, jako warunku udzielenia kredytu, miał się domagać radykalnej walki z deficytem budżetowym.

>>czytaj też: Budżet w czasach rewolucji

Przyglądając się z bliska sytuacji na Ukrainie proponowanymi przez fundusz sposobami tej walki, jak obłożenie podatkiem VAT produkcji rolnej i leków, zamrożenie płac sfery budżetowej czy podniesieniem taryf na gaz ziemny dostarczany odbiorcom indywidualnym  można polemizować.

Płace ukraińskiej budżetówki nie dość, że są głodowe, to jeszcze wypłacane często z wielomiesięcznym opóźnieniem. Wydatki na żywność i leki pochłaniają już teraz większość dochodów ludności więc obłożenie ich jeszcze dodatkowym podatkiem doprowadziłoby do fizycznego wyniszczenia całych grup społeczeństwa.

MFW kompletnie przy tym ignoruje fakt, że gaz ziemny na potrzeby ludności zgodnie z ukraińskim prawem pochodzi z własnego wydobycia i akurat na tej sprzedaży deficytowy państwowy NAK Naftohaz Ukrainy zarabia i to nieźle, bo około 100 dolarów na tysiącu metrów sześciennych błękitnego paliwa.

Kolosalne zadłużenie spółki topiące ukraiński budżet wynika zaś z tego, że koncerny należące do oligarchów „za punkt honoru” wzięły sobie zaleganie z płatnościami albo wręcz niepłacenie za dostarczany im gaz importowany z Rosji. W tej sytuacji żądania MFW sprowadzaja się faktycznie do żądania aby przeciętni obywatele wzięli na garnuszek ukrańskich oligarchów tak jak zrobił to w 2011 r. w ich imieniu ukraiński parlament umarzając 3 mld dolarów, jakie Naftohazowi zalegały za gaz dostarczony firmy kontrolowane przez związanych z obozem rządzącym oligarchów.

Mimo to spełnienie wymogów MFW dotyczących obniżenia deficytu budżetowego w warunkach ukraińskich paradoksalnie jest na wyciągnięcie ręki. Inna rzecz, że oznaczałoby ekonomiczne samobójstwo klasy rządzącej. Jak oszacował ekonomista Anders Aslund z amerykańskiego Peterson Institute for International Economicsco roku politycy i powiązane z nimi firmy wymywają z ukraińskiego budżetu 10 miliardów dolarów, czyli więcej niż wynosi oficjalnie deficyt budżetowy Ukrainy. Spełnienie ostrych wymogów antykorupcyjnych przewidzianych w umowie stowaryszenowej z UE sprawiłoby, że znaczna część z rozkradanych środków pozostawałaby w gestii państwa.

Ostatecznie jednak zamiast pieniędzy z MFW ukraiński rząd wybrał pieniądze rosyjskie. Przy tym jak się okazuje rosyjskie tak naprawdę nie do końca. Jak ujawnił Oleh Soskin z ukraińskiego Instytutu Transformacji Społeczeństwa Moskwa faktycznie wystapiła w roli pośrednika pomiędzy Międzynarodowym Funduszem Walutowym udzielając południowemu sąsiadowi kredytu denominowanego w „walucie” MFW – SDR, znajdującej się na rosyjskim rachunku w MFW.

Ukraina otrzyma jednak nie SDR, lecz rosyjskie ruble, czyli Putin po prostu dał Ukrainie dodrukowany papier, za który zażąda zwrotu twardej waluty z oprocentowaniem znacznie wyższym niż było możliwe do uzyskania. Częściowo potwiedził te informacje pod koniec stycznia rosyjski minister finansów Anton Siluanow. Jednak według jego wersji  pożyczone Ukrainie SDR nie będą podlegały konwersji na ruble. – 5 z 15 miliardów dolarów kredytu będzie udzielone w SDR. Ukraina będzie mogła nimi spłacić swoje długi wobec MFW – oświadczył rosyjski polityk.

Jedynym osiągnięciem rządu Azarowa było więc to, że w odróżnieniu od MFW domagającego się w zamian za kredyt realizacji planów reform Władimir Putin postawił Ukrainie warunki polityczne i ani słowem nie wspomniał o modernizacji gospodarki. A uzyskując rentę polityczną jeszcze na tym zarobi w twardej walucie.

Europejskie standardy, czyli strachy na lachy

Dostosowanie ukraińskiej gospodarki do norm unijnych wymaga włożenia w nią 160 miliardów euro – przekonywał Nikołaj Azarow, choć ani on, ani żaden z ministrów jego rządu nie przedstawił analiz, które by taką kwotę potwierdzały. Ostatecznie okazało się, że urzędnicy po prostu zsumowali kwoty uzyskane przez Polskę, Węgry, Czechy i Słowację na etapie stowarzyszenia z UE i przez lata pozostawania jej członkami, uzyskaną kwotę podzielili przez ogólną liczbę ludności w tych krajach, pomnożyli przez liczbę mieszkańców Ukrainy i na koniec do uzyskanej kwoty dodali jeszcze połowę, jako „wynikającą z miejscowych uwarunkowań” a w praktyce mającą zostać rozkradzioną przez skorumpowanych urzędników.

Koszty dostosowania ukraińskiej gospodarki do standardów światowych pozostają więc nieznane. Znacznie łatwiej jest za to oszacować jego wpływ na przyszłość kraju. Bez wprowadzenia nowoczesnych standardów i norm Ukraina skazana jest na pozostanie przemysłowym skansenem wytwarzającym podstawowe produkty i to w dodatku głównie na rynek wewnętrzny.

Z pola widzenia obserwatorów sytuacji gospodarczej na Ukrainie bardzo często ucieka fakt, że o problemach i kosztach związanych z koniecznością przestrojenia się na unijne standardy najczęściej głośno mówią przedstawiciele wielkich postsowieckich mastodontów znajdujących sie faktycznie w stanie śmierci technologicznej i produkujących przestarzałe technologicznie wyroby, które i tak w Europie nabywców by nie znalazły.

Ukraińska klasa średnia ze swoimi firmami budowanymi od podstaw i wykorzystującymi nowoczesne rozwiązania problemów z europejskimi standardami i normami praktycznie nie odczułaby. Nic dziwnego, że część z nich aktywnie zaprotestowała przeciwko rezygnacji przez władze ze stowarzyszenia z UE.

Wymogi modernizacyjne UE, które tak przeraziły ukraińskie władze przez większość obywateli z pewnością przyjęte byłyby z zadowoleniem. Trudno sobie wyobrazić mieszkańca Dniepropietrowska, Krzywego Rogu, czy Kramatorska żyjącego na osiedlu wciśniętym pomiędzy fabryki protestującego przeciwko zapisom umowy stowarzyszeniowej zakładającym wprowadzenie ograniczeń emisji szkodliwych substancji przez zakłady przemysłowe.

Część wymogów, które z dnia na dzień stały się zdaniem władz niewłaściwe powtarzają w rzeczywistości to do czego Ukraina się już i tak wcześniej zobowiązała lub pomysły rodzimych urzędników. Grożono więc m.in. handlującym w kioskach i na bazarach wprowadzeniem obowiązku posiadania kas fiskalnych zapominając, że dokładnie takie plany miał niezależnie od ewentualnego stowarzyszenia z UE minister dochodów i podatków Ołeksandr Klymenko a powodem wprowadzenia powszechnego obowiązku miała być troska o likwidację szarej strefy w gospodarce i zwiększenie wpływów podatkowych budżetu.

Wśród argumentów podnoszonych przez przeciwników przestawienia ukraińskiej gospodarki na normy unijne znalazły się też całkowicie oderwane od rzeczywistości straszaki jak choćby ten, że zgodnie z unijną dyrektywą całą ukraińską sieć kolejową trzeba będzie przerobić z rozstawu szyn 1520 mm na 1435 mm. Tymczasem dyrektywa kolejowa UE z 2011 r. jednoznacznie zastrzega, że operatorzy obiektów infrastruktury usługowej nie mają obowiązku dokonywania inwestycji w zasoby lub infrastrukturę w celu zrealizowania wszystkich wniosków przedsiębiorstw kolejowych, a to oznacza, że nie mają obowiązku przebudowy sieci tak by mogły się po niej poruszać pociągi przewoźników korzystających z taboru o innym rozstawie.

Rosja chce ukraińskich rąk do pracy

Prawdziwy szturm na modernizacyjne wymogi Unii Europejskiej przypuścili politycy z obozu prorosyjskiego, wśród których prym wiódł Wiktor Miedwiedczuk, powiązany więzami rodzinnymi z Władimirem Putinem były szef administracji prezydenta Leonida Kuczmy a obecnie szef prorosyjskiej organizacji Ukraiński Wybór. I nic dziwnego, skoro rosyjscy politycy juz od dawna nie ukrywają, że Ukrainę traktują wyłącznie jako zasób demograficzny, a nie jak realnego partnera gospodarczego.

Obawy ukraińskich ekspertów wskazujących na to, że strategicznym celem Rosji jest likwidacja ukraińskiej konkurencji pośrednio potwierdzają plany ogłoszone jeszcze rok temu przez rosyjskiego prezydenta Władimira Putina. Polecił on przygotowanie specjalnego programu przesiedleńczego, jaki objąć miałby urodzonych na terytorium ZSRR przed jego rozpadem, czyli przed 1991 r. a więc wchodzące w wiek produkcyjny młode pokolenie – siłą rzeczy z najbardziej uprzemysłowionych rejonów wschodniej Ukrainy. W zamian za rosyjski paszport mieliby oni zrzec się obywatelstwa krajów w jakich obecnie żyją i na stałe przejechać na wschód. – Rosja potrzebuje napływu rozumnych, wykształconych i pracowitych ludzi, a nie tych którzy chcą zarobić i wyjechać – oznajmił rosyjski prezydent.

Niemal w tym samym czasie na konferencji poświęconej perspektywom Związku Euroazjatyckiego przedstawiciel putinowskiej partii Jedina Rossija Anton Briedichin zaprezentował wyniki programu badawczego Jermak 2.0 analizującego zagadnienia regulacji migracji ludności na Syberię i Daleki Wschód. – Podstawową kwestią jest stworzenie sprzyjających warunków dla migracji, początkowo zarobkowej na terytorium północnej Syberii 7 milionów Ukraińców – komentował.

Jeśli rzeczywiście przyjąć te szacunki, osiagnięcie takiej liczby pozbawionych perspektyw we własnym kraju mieszkańców Ukrainy, gotowych szukać szczęścia z rosyjskim paszportem na dalekiej mroźnej Syberii, a nie w wyjeździe na Zachód musiałoby oznaczać całkowitą likwidację praktycznie całych gałęzi ukraińskiego przemysłu i to głównie na wschodzie kraju.

Krym pod chińskim protektoratem

Dość znamienne jest w tej sytuacji zachowanie Chin, które łakomym okiem od dawna patrzą na możliwości ekspansji gospodarczej na Ukrainie, a za jej pośrednictwem na terenie UE.

W grudniu zeszłego roku przedstawiciele ukraińskiej państwowej firmy Kijewhydroinwest i chińskiej Beijing Interoceanic Canal Investment Management (BICIM) podpisali memorandum o wspólpracy gospodarczej, zgodnie z którym na zachodnim wybrzeżu półwyspu Chińczycy od zera mieliby wybudować port morski z torem wodnym o głębokości 25 m i elewatorami zdolnymi pomieścić 20 mln ton ziarna, a do tego zagospodarować 160 tys. hektarów stepu.

Budowa portu właśnie na przejawiającym od początku uzyskania przez Ukrainę niepodległości tendencje separatystyczne Krymie, a nie w rejonie ujścia Dniepru dysponującym siecią połączeń wodnych, drogowych i kolejowych z przemysłowymi rejonami kraju odbierana jest powszechnie jako wotum nieufności wobec możliwości rozwoju gospodarczego Ukrainy i próba zabezpieczenia się przed jej totalna zapaścią gospodarczą, niewykluczającą nawet w kryzysowej sytuacji objęcia autonomii przez Chiny swoistym protektoratem. „Kontynentalna” Ukraina jak się przy tym zauważa zaczyna być traktowana w tej sytuacji przez Chińczyków wyłącznie jako zaplecze surowcowe, a nie jak wcześniej planowano jako teren intensywnej działalności inwestycyjnej.

Autor jest korespondentem tygodnika “Uważam Rze” na Ukrainie.

Sklep spożywczy na świeżym powietrzu w Sevastopolu (CC By Ghrigori Baumann)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Ukraina walczy o eksport zbóż

Kategoria: Trendy gospodarcze
Jeżeli kraj eksportował co roku 50 mln ton pszenicy i kukurydzy, czy 15 mln ton wyrobów stalowych, a nagle może wywozić ułamek tego wolumenu, to ma wielki problem gospodarczy. Przeżywa go Ukraina, walcząca z agresorem.
Ukraina walczy o eksport zbóż