Autor: Ignacy Morawski

Ekonomista, założyciel serwisu SpotData.

Trudno tańczyć w rytmie Gangnam

Wyścig Samsunga z Apple o miejsce lidera w produkcji smartfonów jest symboliczny – może posłużyć za miarę osiągnięć koreańskiej gospodarki. Jeszcze w latach 70. XX wieku był to kraj znacznie uboższy od Polski, teraz należy do globalnej czołówki. Skąd ten sukces? I czy to w ogóle jest model do naśladowania.
Trudno tańczyć w rytmie Gangnam

(infografika: Darek Gąszczyk)

Historie firm często mówią wiele o krajach, ludziach je zamieszkujących, a przede wszystkim o sposobie gospodarowania. Niedawno pisałem, jak problemy Fiata w Tychach pokazują w skrócie wszystkie kłopoty polskiej gospodarki. Ostatnie spektakularne sukcesy koreańskiego Samsunga mogą być okazją, by przyjrzeć się tamtejszej gospodarce.

W minionym roku Samsung stał się największym producentem smartfonów na świecie, wyprzedzając modnego i niemal kultowego iPhona firmy Apple. Niektórzy analitycy amerykańscy zadają pytanie, czy przypadkiem koreański produkt nie stał się bardziej cool niż gadżety firmy z Cupertino? Jeszcze trzy lata temu nikt by nie postawił złamanego centa na to, że Koreańczycy rzucą wyzwanie amerykańskiemu gigantowi. A 15 lat temu ten producent tanich urządzeń elektronicznych w ogóle rozważał wycofanie się z rynku telefonów.

A Samsung to nie wyjątek. Na świecie coraz lepiej radzi sobie również producent aut Hyundai, jeden z niewielu, którym udało się zwiększyć sprzedaż na łamiącym się rynku europejskim. Obie firmy zyskują wysokie noty za jakość swoich usług, nie jest to zatem koreańska taniocha, na którą kiedyś narzekaliśmy kupując słabe produkty Daewoo. Nie przypadkowo indeks giełdowy Kospi z Seulu jest jednym z niewielu, który już dawno przekroczył poziomy z 2007 r., czyli sprzed kryzysu finansowego.

(infografika: Darek Gąszczyk)

(infografika: Darek Gąszczyk)

Fascynujące są jednak nie same sukcesy firm. Najciekawszy jest fakt, że takie firmy pochodzą z kraju, który jeszcze 25 lat temu był na podobnym poziomie rozwoju co Polska, a w latach 50. zaliczał się do podobnego koszyka co państwa Afryki – przynajmniej pod względem PKB per capita (a miernik to najlepszy). Trudno znaleźć kraj, który wykonał tak wielki postęp w tak krótkim czasie.

Brytyjski dziennikarz Daniel Tudor, pracujący dla „The Economist“, stwierdził w swojej nowej książce o Korei: – Koreańczycy napisali najbardziej nieprawdopodobną i zachwycającą historię o budowaniu kraju w ostatnim stuleciu. Z kolei pewna dziennikarka, gdy powiedziałem jej o książce Tudora, skwitowała: – Koreańczycy? Południowi? Daj spokój, to są „kosmici“.

Skąd ten sukces? I czy jest on możliwy do powtórzenia w takim kraju, jak np. Polska? Czy też Koreańczycy to rzeczywiście „kosmici“?

Gangnam style, czyli nauka ponad wszystko

Rzekomo ponad miliard ludzi obejrzało w ubiegłym roku na YouTube popularny koreański teledysk „Gangnam Style“. Kto jednak wie, co to jest Gangnam?

Gangnam to koreański Żoliborz, Upper East Side, czy West End – dobra dzielnica, w której każdy chciałby zamieszkać. Uosobienie wysokiej pozycji społecznej, sukcesu, ambicji. Dla Seulczyków Gangnam to nawet marzenie znacznie większe niż dla Warszawiaków – Żoliborz.

Ambicje i konkurencja to bowiem w Korei Południowej bardzo ważny element życia, prawdopodobnie odciskający znacznie silniejsze piętno na jej obywatelach, niż ma to miejsce w przypadku przeciętnego Europejczyka. Człowiek z Gangnam pracuje na swój sukces od 6 rano do 21 wieczorem i śpi jedynie tyle, ile może. A przede wszystkim chce uczynić swoje dzieci najmądrzejszymi istotami pod słońcem. Do tego stopnia, że rząd w trosce o zdrowie musiał zakazać udzielania korepetycji po godz. 22.

Opisuję to celowo, ponieważ kulturowe przyzwyczajenie do silnej konkurencji, nauki i ciągłych egzaminów może być jednym z czynników decydujących o sukcesie gospodarczym Korei Południowej. Daniel Tudor opisuje obsesję na punkcie nauki i konkurencji jako jedną z głównych cech obywateli tego kraju. A wśród opracowań ekonomicznych, badających źródła sukcesu gospodarczego Korei, wykształcenie pracowników uznaje się za jedno z najważniejszych. Koreańczycy mają ambicjonalnego bzika na punkcie nauki i ciężkiej pracy.

Skąd to się wzięło? Wiele można przypisać tradycji, która w sposób wyjątkowy łączy w sobie elementy, które często utożsamiane są z etyką nauki i pracy: konfucjanizm, buddyzm i protestantyzm. Konfucjanizm był oficjalną filozofią państwową od XV do początku XX wieku i zakorzenił w Koreańczykach przyzwyczajenie do ciągłego egzaminowania i podnoszenia kwalifikacji. Egzamin na urzędnika był kiedyś jedyną formą awansu społecznego. Buddyzm kształtował przekonanie o konieczność permanentnej pracy nad sobą i doskonalenia się.

Protestantyzm natomiast, który zagościł w Korei na przełomie XIX i XX wieku, a znacząco zyskał popularność po przybyciu Amerykanów po II Wojnie Światowej, jest utożsamiany często przez Koreańczyków z modernizacją i postępem gospodarczym.

Trudno nie dostrzec związku między wyjątkową konfucjańsko-buddyjsko-protestancką tradycją Korei, a ambicjami i wynikami jej obywateli. Koreańscy uczniowie według wszelkich klasyfikacji należą do najlepszych na świecie (ranking PISA OECD). Koreańczycy są trzecim narodem – po wielkich Chinach i Indiach – wśród zagranicznych studentów w USA. Tudor twierdzi, że Koreańczykom brakuje już miejsca w kraju do realizowania swoich ambicji.

Czy jednak jest to model do naśladowania? Byłoby trudno. Jak śpiewał kiedyś popularny zespół dziecięcy, „każdy ma jakiegoś bzika“, ale nie każdy ma takiego bzika jak Koreańczycy akurat do nauki i rywalizacji. Może to zresztą lepiej, bo kraj ten należy czołówki pod względem liczby samobójstw. Codziennie zabija się tam 40 osób i powszechne są opinie, że ma to związek z nadmiernym ciężarem psychicznym nakładanym na młodych uczniów i studentów.

Oszczędności do kości

Ekonomiści nigdy nie rozstrzygnęli, czy Maks Weber miał rację twierdząc, że protestantyzm motywuje do oszczędzania i dzięki temu pomaga w rozwoju. W końcu są katolickie regiony o bardzo wysokich oszczędnościach (np. Bawaria, Północne Włochy). Jednak w Korei Południowej teza Webera znajduje swoje odzwierciedlenie. Kraj ten utrzymywał przez wiele dekad bardzo wysoką stopę oszczędności, dzięki czemu mógł pozwolić sobie na wysoką stopę inwestycji. A i dziś należy do krajów o najwyższej stopie oszczędności brutto, sięgającej – bagatela – 32 proc. To dokładnie dwukrotnie więcej niż w Polsce.

W ekonomii istnieje dość szeroki konsensus, że wysoka stopa oszczędności i inwestycji sprzyjają wysokiemu poziomowi rozwoju. Wynika to m.in. ze słynnego modelu Roberta Solowa, za który ten amerykański ekonomista dostał w latach 70. nagrodę Nobla. A i wiele współczesnych badań empirycznych potwierdza, że stopa oszczędności i inwestycji mają dość duże znaczenie dla wzrostu gospodarczego.

Intuicja podpowiada – korzystanie z inwestycji zagranicznych jest drogie (przez ryzyko walutowe), a poza tym kapitał ma skłonności do trzymania się krajów pochodzenia (tzw. home bias), co sprawia, że państwom o niskiej stopie oszczędności trudno jest uzupełnić lukę oszczędnościami zagranicznymi. Mniej więc inwestują.

Koreańczycy zaś oszczędni są aż do bólu. Stopa oszczędności gospodarstw domowych była w Korei bardzo wysoka aż do kryzysu 1997 r. – sięgała ok. 20 proc. netto, najwięcej wśród krajów OECD. To jednak nie jest jeszcze tak wielki cud. Na szczególną uwagę zasługuje stopa oszczędności sektora publicznego, czyli stopa inwestycji pomniejszona o deficyt budżetowy. Korea Południowa od dawna utrzymuje nadwyżkę budżetową, a dodatkowo ogromną część wydatków publicznych przeznacza na inwestycje. To sprawia, że stopa oszczędności publicznych od lat przekracza tam 6 proc. Dla porównania, w Polsce rzadko kiedy była dodatnia.

Oczywiście, tak duży wysiłek musi odbywać się kosztem wydatków społecznych, które w Korei zawsze były na niskim poziomie. Aż do połowy ubiegłej dekady rząd wydawał więcej na inwestycje publiczne niż na transfery społeczne, co jest nie do pomyślenia w Europie. Na przykład w Polsce inwestycje pochłonęły w 2011 r. niemal 90 mld zł, a transfery – niemal 250 mld zł. Różnica jest ogromna.

To także sprawia, że koreański model rozwoju trudno jest stawiać jako przykład dla innych. Więcej oszczędności w sektorze publicznym? Jak najbardziej. Ale cięcie wydatków społecznych do poziomu koreańskiego, to w Europie polityczne harakiri.

Na bakier z ortodoksją

Specyficzna jest Korea Południowa nie tylko pod względem obsesji na punkcie nauki, konkurencji i oszczędności, ale również pod względem struktury korporacyjnej i otwartości na świat. Coś, co w naszym regionie traktowane jest niemalże jak świętość – rozdział polityki od biznesu, otwartość na inwestycje zagraniczne, ograniczanie wpływów oligarchii biznesowej – w Korei przybiera formy nieortodoksyjne.

Gospodarka koreańska przez lata cechowała się bardzo dużym zakresem ingerencji państwa i koncentracji decyzji. Zdominowana jest przez tzw. czebole, czyli duże konglomeraty przemysłowe, rządzone przez familie posiadające bardzo ścisłe związki z władzami. Przez kilka dekad, a szczególnie od lat 60 do lat 80. XX w. rząd bardzo mocno wpływał na kierunki i sposoby rozwoju czeboli. Oferował dostęp do kredytu, subsydia, zwolnienia podatkowe, pomoc w inwestycjach, ochronę przed konkurencją, ale w zamian oczekiwał posłuszeństwa.

Autorytarny rząd generała Park Chung-hee do 1979 r. sprawował nad systemem gospodarczym żelazną pieczę. To za jego rządów skrzydła rozwijały takie czebole jak Samsung, Hyundai, czy LG. Jednak koreański interwencjonizm odróżniała od wschodnioeuropejskiego czy południowoamerykańskiego twarda, proeksportowa strategia, zmuszająca czebole do konkurowania na rynkach globalnych.

Od lat 80. następowała powolna liberalizacja polityczna i gospodarcza, która otworzyła Koreę Południową na świat, ograniczyła związki rządu z korporacjami, otworzyła rynki produktowe i finansowe. Częściowo były to działania nieudolne, na przykład uwalnianiu rynku bankowego nie towarzyszyło tworzenie odpowiednich instytucji nadzorczych, co przyczyniło się do słynnego kryzysu finansowego z 1997 r.

W dłuższym jednak okresie liberalizacja przyniosła pozytywne skutki. Kiedyś mówiono o Korei, że jest krajem o gospodarce pierwszego świata i instytucjach trzeciego świata. Obecnie Korea Południowa jest w pierwszej dziesiątce rankingu Doing Business Banku Światowego, w czołowej dwudziestce rankingu konkurencyjności Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, a pod względem jakości instytucji demokratycznych wyprzedza Francję (w indeksie Economist Intelligence Unit).

Jednak pozostałości starego zamknięcia na świat pozostały, co można wiązać z konfucjańską tradycją niechętną wszystkiemu, co obce. Nawet jeżeli formalnie kraj jest otwarty, to w praktyce napływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych jest bardzo niski – wyniósł w ostatniej dekadzie średnio 0,5 proc. PKB, czyli siedmiokrotnie mniej niż np. w Polsce. Wśród krajów OECD tylko Japonia bardziej się izoluje.

Nawet jeżeli związki czeboli z rządem są formalnie zerowe, to w praktyce Korea Południowa jest krajem arystokracji biznesowej, cieszącej się specjalnymi przywilejami. Co chwilę państwem wstrząsają skandale korupcyjne, ujawniające skalę powiązań między politykami i czebolami. W naszym kręgu kulturowym zadziwiająca może wydawać się tradycja systematycznego ułaskawiania ważnych przedsiębiorców z zarzutów korupcyjnych, niejako w podziękowaniu za ich wkład w rozwój kraju.

W ciągu ostatnich 20 lat szefowie sześciu z dziesięciu największych czeboli byli skazywani za korupcję i żaden z nich nie trafił za kratki. Byli albo ułaskawiani, albo otrzymywali wyroki w zawieszeniu. To w Korei bardzo powszechne.

Udało się zatem w Korei Południowej stworzyć wielkie, konkurencyjne korporacje globalne, ale tamtejszy system korporacyjny jest na tyle wyjątkowy, że również w tej dziedzinie trudno o powielenie w naszym kręgu kulturowym. W Polsce polityczne sterowanie firmami nigdy się nie sprawdzało, ponieważ – zarówno w PRL jak i III RP – było raczej nastawione na ochronę interesów poszczególnych grup zawodowych, a nie wymuszanie ekspansji globalnej.

Jesteśmy więc zupełnie inni niż Koreańczycy. Ich duże przywiązanie do nauki możemy podziwiać, skłonności do oszczędzania – zazdrościć, nad wspieraniem krajowych championów – dyskutować. Ale wątpliwe, byśmy mogli traktować Koreę Południową jako model do naśladowania.

OF

(infografika: Darek Gąszczyk)
(infografika: Darek Gąszczyk)
PKB-per-capita

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Polska w rytmie Gangnam Style

Kategoria: Trendy gospodarcze
Rozwój polskiej gospodarki był niedocenianym sukcesem ostatniego ćwierćwiecza – niedocenianym przynajmniej z perspektywy mojego kraju, czyli Stanów Zjednoczonych. Całą historię w tym przypadku opowiada poziom PKB per capita.
Polska w rytmie Gangnam Style

Poland Gangnam Style

Kategoria: Macroeconomics
For the last quarter century, the Polish economy has been an underappreciated success story – underappreciated certainly in my country, the United States. GDP per capita tells the tale.
Poland Gangnam Style