Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Turcja: strategiczny sworzeń, nieco przegrzany

Kryzys wyniósł na piedestał tzw. rynki wschodzące, dające w ostatnich latach niemal 2/3 całości światowego wzrostu – kraje BRICS. Jim O’Neill, ten sam który przed dekadą ukuł pojęcie BRIC niedawno „powołał do życia” kolejne partnerstwo: MIST - najważniejsze wschodzące rynki, wśród nich najbliższa Unii Europejskiej Turcja, której aspiracje są tak wielkie, że przewyższają niemałe możliwości.
Turcja: strategiczny sworzeń, nieco przegrzany

Recep Tayyip Erdogan, premier Turcji (CC By WEF)

Kryzys na światowych rynkach po 2008 r. wyniósł na piedestał tzw. rynki wschodzące, dające w ostatnich latach niemal 2/3 całości światowego wzrostu. Synonimem nowej tendencji jest grupa BRICS, obejmujące Brazylię, Chiny, Indie i Rosję oraz – na wyraźne żądanie Chin – Afrykę Południową. Nie ma w tej grupie ważnych pretendentów, których Jim O’Neill, ten sam który przed dekadą ukuł pojęcie BRIC, włączył ostatnio do nowej konfiguracji – MIST, obejmującej pozostałe najważniejsze wschodzące rynki, czyli Meksyk, Indonezję, Koreę Południową i Turcję. Te ostatnie jednak, w przeciwieństwie do poprzedników, ku instytucjonalizacji swej współpracy nie dążą, oglądając się przy tym na BRICS.

Nowy Jedwabny Szlak?

Najbardziej energiczna piątka świata, zadowolona ze współpracy, o dalszych rozszerzeniach nie mówi. Na szczycie w New Delhi 29 marca zapowiedziała natomiast zacieśnienie więzi, a nawet wyszła z propozycją utworzenie własnego Banku Rozwojowego, mającego być z założenia przeciwwagą dla zdominowanych przez Zachód (USA) instytucji systemu Bretton Woods, czyli nade wszystko dla MFW i Banku Światowego. Nic przy tej okazji nie wspominano o szukaniu dalszych sojuszników dla wsparcia tej koncepcji.

BRICS najwyraźniej nie chce dalszych rozszerzeń, choć kandydaci, przede wszystkim Indonezja oraz Turcja, pewnie by chcieli. Co do Indonezji, największego państwa muzułmańskiego na globie, są w BRICS wahania; co do Turcji intencji włączenia jej we współpracę nie ma, przynajmniej na tym etapie. Nie chcą jej przede wszystkim Chiny, mające na swym obszarze wielki, tureckojęzyczny Xinjiang, zwany kiedyś Turkiestanem Wschodnim.

Że kwestia może być ważna i trudna w stosunkach dwustronnych, udowodniły krwawe starcia na ulicach Urumqi i innych miast Xinjiangu w lipcu 2009 roku. Turecki premier Recept Tayyip Erdogan porównał tamte wydarzenia do „ludobójstwa” i wstrzymał, już planowane, wizyty na najwyższym szczeblu. Do uspokojenia i normalizacji stosunków dochodziło powoli i dopiero kilka dni temu Erdogan złożył – pierwszą na tym szczeblu od 27 lat – wizytę w Chinach.

Przywiózł ze sobą ponad 300 biznesmenów, co samo w sobie świadczyło o jej celu. Premier Turcji musiał jednak tę ważną wizytę przerwać, ze względu na wydarzenia w Syrii. Co wyjdzie z proponowanego przez stronę turecką „Nowego Jedwabnego Szlaku”, mającego połączyć obie dynamiczne gospodarki na przeciwległych krańcach kontynentu azjatyckiego, trudno jeszcze przesądzać, chociaż podczas tej wizyty nakreślono ambitny plan: obecne dwustronne obroty handlowe w wysokości 25 mld dolarów mają być podwojone już do roku 2015, a przez następne pięć lat, do roku 2020 podwojone raz jeszcze, do 100 mld dolarów.

Otomańskie sny o potędze

Podczas niedokończonej wizyty w Chinach premier Erdogan powrócił do swej ulubionej tezy, często podnoszonej na arenie międzynarodowej zarówno przez niego, jak też tworzącego z nim zgrany duet szefa dyplomacji Ahmeta Davutoglu. Podkreślają oni, że Turcja wykorzysta teraz swe centralne geopolityczne położenie, jako państwo znajdujące się na styku Morza Czarnego (Rosja), Kaukazu, Bliskiego Wschodu (Iran, Irak, Syria, Izrael i Palestyna) i Morza Śródziemnego (Cypr, Grecja). Na jej obszarze ścierają się wpływy Zachodu (NATO, UE) i Wschodu (Rosja, Iran, teraz BRICS i Chiny).

Tureccy politycy nie mówią tego wprost, ale sięgają do klasycznych koncepcji „ojca” geopolityki Harolda MacKindera, wskazującego na „geostrategiczne sworznie” (geostrategic pivot), a przy okazji – jak piszą na łamach kwartalnika „Sprawy Międzynarodowe” dwaj analitycy z PISM, Garett Chappell i Marcin Terlikowski – mówią jasno, iż „celem Turcji powinno być odbudowanie wpływów politycznych, gospodarczych i kulturowych we wszystkich państwach regionu, które kiedyś należały do Imperium Otomańskiego”.

W świetle dramatycznego przebiegu, ciągle trwającej, „arabskiej wiosny”, Turcja pretenduje do miana modelowego kraju z modelowym rozwojem dla objętych zawieruchą państw regionu. Mocno propaguje swój „zsekularyzowany islam” jako wzorzec i zarazem przeciwwagę dla „islamu wojującego” czy to w Egipcie, czy też w Libii lub Jemenie. Tym samym wychodzi na pozycję jednego głównych rozgrywających, staje się sworzniem w regionie, którym do niedawna był tutaj Egipt.

Pytanie tylko, jak Ankara ułoży sobie newralgiczne stosunki z Teheranem, też pretendującym do miana „modelu”. Dzisiaj są one poprawne i wzajemnie korzystne, bowiem stoi za nimi wspólna antyizraelska platforma, ale czy tak będzie nadal – i jak długo? Nikt nie zna odpowiedzi na takie pytanie, podobnie jak na wiele innych w tym arcydynamicznym, ale też arcyniebezpiecznym teraz regionie.

Ten bardzo wyraźny „spór o model” dla świata arabskiego po jego ostatnim „przebudzeniu” skłania przy okazji ku jednemu wnioskowi, na który już od pewnego czasu zwraca uwagę zajmujący się Turcją znany ekonomista z Harvardu Dani Rodrik. Słusznie podnosi on, że chodzi tu o bardziej lub mniej zsekularyzowany islam, a nie państwa świeckie i modele demokratyczne na zachodnią modłę. Owszem, Turcja proponuje swoją demokrację, ale Rodrik i inni podkreślają, że tej demokracji, zdominowanej przez jedną partię i z więźniami politycznymi, jednak daleko do modeli zachodnich. Jednakże święcąca ostatnio niebywałe sukcesy Turcja nie przejmuje się krytyką i zachwala swoje rozwiązania. Czy odniesie sukces? – trudno przewidzieć, ale warto się przyglądać.

Wyraźnie ostatnio zaznaczone imperialne tendencje i odruchy w zachowaniach Ankary widać też ostatnio w koncepcjach niezwykle aktywnej tureckiej dyplomacji – w ostatnim czasie doprowadziła ona np. do dwóch ważnych konferencji w Istambule, jednej poświęconej Syrii, a drugiej Iranowi. W ten sposób Turcja rzeczywiście staje się strategicznym sworzniem.

Gorące pieniądze, gorące kapitały

Te „otomańskie sny o potędze” widać jeszcze bardziej w rządowych planach i gospodarce. Nowe osiedla wokół Ankary rosną błyskawicznie na otaczających ją wzgórzach. Tę samą dynamikę można zauważyć wokół Stambułu, Izmiru i wszystkich większych miast. Cała Turcja przypomina teraz wielki plac budowy. Budowane są nowe autostrady oraz koleje szybkiego ruchu, już łączące np. Ankarę z odległym o ponad 300 km na południe, starym miastem Konya, miejscem spoczynku mistyka Mewlewi Rumiego, założyciela zakonnego bractwa tańczących derwiszy. W budowie są – przy wsparciu Chińczyków – inne szybkie koleje, włącznie z odcinkiem najważniejszym, mającym połączyć dwa najważniejsze miasta kraju – Ankarę i Stambuł.

Odczuwalny na każdym kroku boom budowlany, będący dowodem szybkiego rozwoju kraju, znajduje potwierdzenie w oficjalnych statystykach. Po krótkim wyhamowaniu, ale nie recesji, PKB państwa wzrósł o 9 proc. w roku 2010 i 8,5 proc. w roku następnym, chociaż w ostatnim kwartale ub.r. nieco wyhamował – do 5,2 procent. Szybko rośnie produkcja przemysłowa, jeszcze szybciej tempo inwestycji.

Problem w tym, na co zwracają uwagę rodzimi i międzynarodowi analitycy, że ta wysoka dynamika w znacznej mierze jest oparta na wysokich kredytach oraz na słabo osadzonych na rynku środkach napływających z zewnątrz. Kraj w dużej mierze żyje na kredyt. Deficyt na rachunku bieżącym właśnie przekroczył 10 proc. PKB. Innymi słowy, do Turcji szybko napływa gorący kapitał, który równie szybko może jednak stąd odejść. Brakuje zabezpieczeń instytucjonalnych, jak też jasno nakreślonej wizji rozwoju kraju (poza tym, oczywiście, że ma być to powrót do wielkich, imperialnych otomańskich korzeni).

Dynamicznej gospodarce towarzyszy, niestety, równie dynamiczna inflacja, w ostatnich latach stale przekraczająca 6 proc., a ostatnio niemal podwojona – do ponad 11 procent. Ustawiony już dość dawno plan, by nie przekraczała 5 proc. ciągle nie może być zrealizowany. Surowców energetycznych tu nie ma. Ceny ropy szybują w górę. Szybko rosnąca populacja (obecnie 70 mln, do 2050 r. ma być 90 mln mieszkańców), z jednej strony ma powody do zadowolenia, bowiem tak szybkiego rozwoju w swoim życiu nie widziała, z drugiej strony żyje jednak w wielkiej niepewności – tak politycznej, ze względu na niespokojne sąsiedztwo (Syria, Irak, Iran, uchodźcy z tego pierwszego), jak ekonomicznej, bowiem trudno o racjonalne planowanie w sytuacji, gdy i pieniądze i kapitały są wyjątkowo gorące.

Co prawda dług zagraniczny, sięgający 36-40 proc. PKB i szacowany na 270 mld dolarów, licząc na głowę mieszkańca jest np. o połowę mniejszy niż w Polsce, ale prawdziwym problemem jest ilość szybko napływających środków, często niewiadomego pochodzenia.

Nie tyle dług jest problemem, co jego charakter. Środki finansowe stale są łatwo dostępne, ale dyscypliny i należytej kontroli nad nimi brak, na co stale zwraca uwagę np. Europejski Bank Centralny. A agencja ratingowa Standard and Poor’s właśnie wychodząc z wysokiego poziomu złych kredytów nie rokuje najlepiej tureckiej gospodarce.

To ta kredytowa bańka prowadzi wielu zachodnich, choć w mniejszym stopniu tureckich analityków do wniosku, że „turecki cud gospodarczy” może się jednak jeszcze w tym roku załamać. Nawet tamtejsza opinia publiczna, badana przez Pew Research Center w Waszyngtonie, podzieliła się w ocenie przyszłości gospodarki kraju niemal dokładnie po połowie – 49 proc. mówi, że sytuacja gospodarcza kraju jest dobra, podczas gdy 48 proc., że jest zła.

Zadowolenie wymieszane z niepewnością, to stan, jakim należałoby opisać dzisiejszą turecką rzeczywistość. Przyszłość regionu pozostaje bardzo niepewna; gospodarka kraju jest dynamiczna, lecz pod wieloma względami podminowana. Oba te czynniki nie prowadzą do nadmiernego optymizmu, tak mocno zaznaczonego w działaniach tureckiej dyplomacji, w tym próbach narzucania własnego modelu innym. Jednakże bodaj wszyscy obserwatorzy są zgodni co do tego, iż dopóki ster rządów będzie dzierżył charyzmatyczny premier Recept Tayyip Erdogan Turcja nadal będzie pretendowała do roli geostrategicznego sworznia.

>Bogdan Góralczyk

Recep Tayyip Erdogan, premier Turcji (CC By WEF)

Otwarta licencja


Tagi