Czy Beijing consensus zastąpi waszyngtoński?

Noblista Robert Fogel twierdzi, że w roku 2040 wartość chińskiego Produktu Krajowego Brutto osiągnie 123 biliony USD – prawie osiem razy tyle, ile obecnie wynosi amerykańskie PKB. Goldman Sachs podaje, że chińska i amerykańska gospodarki zrównają się w 2027 roku. Czy jest już przesądzone, że Chiny za 20, 30 lat staną się gospodarczym Numerem Jeden?
Czy Beijing consensus zastąpi waszyngtoński?

Copyright by PAP/EPA/

Przez ostatnich 30 lat gospodarka chińska rozwijała się w tempie powyżej 9 proc. rocznie i wszystko wskazuje na to, że podobnie będzie w najbliższych latach (w zeszłym roku wzrost wyniósł 8,7 proc., w tym ma być prawie 10 proc.). Tymczasem kraje zachodnie nieprędko znajdą środki na finansowanie szybkiego rozwoju – z 10 lat zabierze im najpierw wyjście z kryzysu i z kolosalnych deficytów, a potem spłata długów. Sądzę więc, że rzeczywiście jest tylko kwestią czasu, kiedy chińska gospodarka stanie się dominującą w świecie – choć sama wartość syntetycznego wskaźnika PKB nie wystarczy, by móc mówić o tym, że Chiny prześcignęły Zachód.

W każdym razie jestem przekonana, że chińscy przywódcy mają już opracowane plany, które mają do tego doprowadzić. Bo to jest kraj, który ma świetnych ekonomistów, znakomite ośrodki badawcze, które są w stanie opracować wszystkie elementy niezbędne dla kreowania najlepszej polityki gospodarczej. Na tym polega fenomen tej gospodarki. Chińczycy na każdym etapie rozwoju są świadomi wewnętrznych i zewnętrznych uwarunkowań i szukają takich rozwiązań, które są dla nich najbardziej korzystne, niezależnie od tego, co mówią inni. Przykładem kwestia kursu juana. Od kilkunastu lat świat naciska, żeby Chińczycy zrewaluowali swą walutę, a Chińczycy odpowiadają, że jeszcze nie czas i utrzymują kurs w okolicach 6,83 juana za dolara. Zresztą wydaje się że obecnie dojrzewają do tego, by juana wzmocnić – choć niewiele i stopniowo – zdając sobie sprawę z tego, że już się wyczerpał ich dotychczasowy model rozwoju polegający na maksymalizacji eksportu.

Wyczerpuje się model eksportowy

Stany Zjednoczone i Europa, do których dziś trafia prawie 40 proc. chińskiego eksportu, będą w najbliższych latach próbowały różnymi sposobami ograniczyć import z Chin, a przynajmniej doprowadzić do większej równowagi we wzajemnych relacjach handlowych. Ze strony USA pojawiają się takie sygnały, jak zeszłoroczne nałożenie wysokich ceł na chińskie opony samochodowe, co jest w tej chwili przedmiotem postępowania w Światowej Organizacji Handlu (WTO). To była raczej propagandowa akcja amerykańska, bo opony to nawet nie jest ułamek procenta chińskiego eksportu do Stanów, nie mówiąc już o tym, że trzy czwarte opon produkują w Chinach korporacje transnarodowe. Ale podobne napięcia będą się powtarzały.

Chiny i Stany Zjednoczone łączy symbioza powiązań finansowo-handlowych; Amerykanie uzależnili się od napływu kapitałów chińskich. Mają kolosalny deficyt budżetowy rzędu 12 proc. PKB, a swoje obligacje sprzedają głównie Chińczykom, których ogromne rezerwy walutowe rosną także w czasie kryzysu – to już przeszło 2,3 biliony USD. Nikt inny tego amerykańskiego deficytu nie sfinansuje, a nie bardzo sobie wyobrażam, żeby Ameryka mogła w najbliższych latach przeprowadzić tak daleko idące reformy, aby uniezależnić się od pożyczania za granicą. Ten model nie może trwać w nieskończoność i zarówno chińscy przywódcy, jak i liderzy amerykańscy mają świadomość, że gigantyczna nierównowaga w bilansie handlowym jest jedną z głównych przyczyn kryzysu. Są więc gotowi poszukać drogi wyjścia z tej szkodliwej dla wszystkich sytuacji.

Czas na rozwój konsumpcji

Sądzę, że Chiny będą w tej sytuacji przestawiać się na inny model rozwojowy, oparty na wzroście konsumpcji wewnętrznej. Oczywiście będzie się to odbywało stopniowo i trwało bardzo długo – za kilkanaście lat zobaczymy wyraźne efekty. Przy czym droga do tych zmian wcale nie musi prowadzić przez zmianę kursu walutowego juana, ale raczej poprzez zwiększenie importu Chin z krajów zachodnich i zlikwidowanie w ten sposób obecnej nierównowagi ekonomicznej.

Do tej pory Chiny zaniedbywały rozwój rynku wewnętrznego, na którym mają przecież miliard trzysta milionów konsumentów. Jeśli postawią na konsumpcję, to zmniejszą nacisk na eksport, a zaczną więcej importować, na czym Zachód zyska, zdobywając dla swoich towarów kolosalny rynek chiński.

Zresztą w statystykach za ostatnie pół roku już widać, że Chiny zwiększają swój import – przede wszystkim dóbr przemysłowych potrzebnych do prowadzonych przez ten kraj wielkich inwestycji infrastrukturalnych – zakrojonych już na skalę nawet nie XXI wieku, ale może XXII wieku. Mogłam to obserwować, jadąc niedawno slipingiem z Szanghaju do Pekinu. Taki sliping jedzie ok. 12 godzin po trasie liczącej ok. 1300 kilometrów, ale z okien wagonu widać ogromne wiadukty budowanej od 2008 roku nowej, superszybkiej trasy. Pociąg pojedzie po niej z prędkością do 350 kilometrów na godzinę, co skróci podróż do ok. pięciu godzin. Słyszałam, że już planowane są kolejne odcinki sieci nowoczesnych kolei, podobnie supernowoczesne są nowe tunele czy autostrady. Te wszystkie inwestycje mają połączyć wewnętrzne regiony Chin, które dotychczas nie skorzystały na boomie rozwojowym, skupiającym się w produkujących na eksport prowincjach przybrzeżnych.

Jednocześnie Chiny będą odchodziły od konkurowania tanimi, nisko zaawansowanymi produktami. Pragną wejść w produkcję towarów o zaawansowanej technologii. Podczas mojego pobytu w Chinach we wrześniu zeszłego roku miałam sposobność obserwować, jak rozkręcany jest ogromny program zmian technologicznych.

Bo Chiny mają nie tylko fabryki pełne niewykształconych wieśniaków, ale także armię naukowców. Jak się podróżuje po Chinach i wjeżdża nawet do średnich jak na warunki tego kraju miast, to widać przepiękne kompleksy nowych uniwersytetów technologicznych, w których w sumie kształci się prawdopodobnie więcej osób niż w całym świecie zachodnim. Owszem – niektórzy twierdzą, że poziom kształcenia w Chinach nie jest porównywalny do zachodniego. Były takie znane badania McKinseya z 2005 roku, z których wynikało, że tylko 10 procent chińskich inżynierów odpowiada zachodnim kryteriom. Tym niemniej np. co roku doktorów matematyki, fizyki czy informatyki w Chinach przybywa więcej niż w USA. Mało tego – wielu z nich zdobyło te doktoraty na najlepszych amerykańskich uniwersytetach.

Hamulce wzrostu

Zmiany w chińskiej gospodarce będą stopniowe, bo władze chińskie boją się wszystkich baniek, nierównowag, które mogłyby doprowadzić do kryzysu. Ciągle czytamy o tym, że Chinom grozi bańka spekulacyjna – a to na chińskich nieruchomościach, a to na innych aktywach. Ale warto pamiętać, że o tych bańkach wiemy przede wszystkim od Chińczyków. To nie jest tak, że oni nie wiedzą, że taka bańka narasta i nie potrafią jej wyhamować. Owszem – zwiększyli ogromnie akcję kredytową, ale w ostatnich miesiącach już ją zmniejszają, podnosząc bankowe rezerwy obowiązkowe.

Oczywiście – to nie jest tak, żeby chińskiemu wzrostowi nic nie zagrażało. Wymieniłabym przede wszystkim dwa takie zagrożenia – ekologię i politykę.

Jeśli chodzi o to pierwsze, to Chińczycy są coraz bardziej świadomi, że problemy ekologiczne mogą stać się zagrożeniem dla ich przyszłego rozwoju i jestem przekonana, że z roku na rok ich ekologiczne inwestycje będą rosły.

Natomiast w kwestii polityki, to trzeba pamiętać, że to jest społeczeństwo całkowicie kontrolowane. Jeżeli władze pozwolą na jakikolwiek proces, który moglibyśmy nazwać demokratyzacją, to będą starały się nad tym panować. Mogą pojawić się jakieś niezależne grupy, ale myślę, że nie mają żadnej szansy na stworzenie silnego ruchu politycznego. Cały czas – z telewizji, z kontrolowanych przez państwo gazet, na każdym kroku – wlewa się do świadomości ludzi, że ta władza od rana do wieczora nic, tylko próbuje coś zrobić, żeby kraj rósł w potęgę, a ludziom poprawił się byt. I nikt tego nie neguje, bo faktycznie żyje się coraz lepiej – w ostatnich latach 400 milionów Chińczyków przeniosło się ze świata ubóstwa na wsi do znacznie lepszego bytu w miastach. Państwo udziela im kredytów, żeby mogli kupić mieszkania. Budowane są całe ogromne dzielnice z naprawdę bardzo przyzwoitymi domami. Wszystko to władza daje ludowi za to, żeby siedział cicho, żeby ją kochał i popierał.

Konsensus pekiński

Ja ten model, który przyjęły Chiny, nazywam globalizacją kontrolowaną, niektórzy mówią o globalizacji zarządzanej. To znaczy, że kraj otwiera się na globalizację, ale na swoich własnych warunkach, nie rezygnując z możliwości kontroli nad przepływami kapitału i nad działaniami inwestorów zagranicznych, przyjmując selektywnie reguły wolnorynkowej gry i otwierając się tylko w wybranych sektorach.

Ten chiński model jest atrakcyjny dla wielu krajów Trzeciego Świata, które przeżywały w przeszłości rozmaite kryzysy walutowe czy finansowe w efekcie słuchania się rad MFW i otwarcia rynków finansowych. Więc przynajmniej tak długo, dopóki Chiny są w stanie nie dopuścić do podobnego kryzysu u siebie, będą one uważały, że chiński wzorzec jest rozwiązaniem pozwalającym ustrzec się kryzysowych sytuacji.

Ktoś nawet użył określenia Bejing consensus w opozycji do pojęcia Washington consensus, czyli neoliberalnego modelu, jaki Międzynarodowy Fundusz Walutowy proponował krajom słabiej rozwiniętym, które chciały wyciągnąć korzyści z globalizacji. Nie uważam jednak, żeby można było mówić o tym, że w pozostałych krajach BRIC przyjęto właśnie „konsensus pekiński”. To są jednak odrębne modele, bo i w Brazylii, i w Indiach (zostawiam tu na boku Rosję, bo to jest całkiem inne zagadnienie) rynek odgrywa bardzo ważną rolę, a ingerencja państwa jest znacznie mniejsza niż w Chinach. Natomiast nie ulega wątpliwości, że to nie jest neoliberalizm, bo w obu tych krajach – choć nie na taką skalę jak w Chinach – państwo nie waha się wzmacniać, czy korygować błędów czy niedoskonałości rynku, tego co określa się mianem „market failure”.

Tak więc nie sądzę, żeby model pekiński miał zastąpić model neoliberalny. Nie będzie odejścia od kapitalizmu rynkowego w gospodarkach większości krajów, natomiast będzie odejście od neoliberalizmu, od konsensusu waszyngtońskiego i zdecydowanie wzrośnie rola państwa. To już widać nawet w Stanach, gdzie wielu ludzi wciąż nie jest w stanie pogodzić się z tym, że państwo zaczyna ingerować w sposób keynesowski w ożywienie gospodarki i stymulować rozwój, żeby nie doprowadzić do jeszcze większego krachu.

Będzie zresztą rosła rola państwa w rozwiązywaniu problemów już nie tylko gospodarczych, ale także społecznych, co widzimy nawet w Stanach, gdzie Obama próbuje wprowadzić publiczną opiekę zdrowotną. Akurat w Chinach czy w Indiach, gdzie 70 procent ludzi mieszka na wsi, większość ludzi nie ma ani opieki zdrowotnej, ani emerytalnej, ani żadnej ochrony przed bezrobociem. Nie ma całej tej zachodniej siatki zabezpieczenia społecznego. Tu akurat wzorcowy jest przykład Brazylii, gdzie prezydent Lula przeprowadził rewelacyjny program wyciągania ludzi z nędzy, pokazując jak można miliony ludzi wydobyć z wykluczenia społecznego.

Polska i nowy świat

Doświadczenia Chin, ale także Indii czy Brazylii, kompletnie zmieniają nasze myślenie o regułach rozwoju. W teorii ekonomii mówiono dotąd o przechodzeniu kolejnych stadiów – musisz przejść z tego etapu w tamten, a potem w następny. Tymczasem te państwa w bardzo krótkim czasie potrafiły przeskoczyć z totalnej biedy i produkowania najtańszych, najprostszych wyrobów do konkurowania rozwiniętymi technologiami. Teraz Zachód musi z nimi ułożyć wzajemne stosunki nie na zasadzie skupiania się na sprzecznościach – handlowych, czy dotyczących konkurencji na rynkach surowców – tylko na zasadzie koegzystencji. Trzeba przyjąć, że w ciągu kilkunastu ostatnich lat narodził się zupełnie inny świat. Karty zostały rozdane na nowo i kompletnie inaczej.

Myślę, że nie ma co rozpaczać, że Zachód, którego od kilkunastu lat jesteśmy częścią, coś tam stracił, tylko trzeba przyjąć do wiadomości że świat się zmienił, że są na nim nowi globalni gracze, z którymi musimy tak ułożyć sobie kontakty, żeby to było dla nas korzystne.

Prof. Barbara Liberska jest pracownikiem Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN, specjalistą w dziedzinie międzynarodowych stosunków gospodarczych oraz globalizacji. Jest autorem i współautorem kilkunastu książek, m.in. „Globalizacja. Mechanizmy i wyzwania” (PWE 2002).

Copyright by PAP/EPA/

Tagi