Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Amerykańskie firmy znalazły sposób na raj podatkowy w USA

Powiedzenie, że pewna jest tylko śmierć i podatki, w USA ostatnio jest prawdziwe tylko w połowie. W 2009 r. w USA mieszkało ok. 310 mln osób, a fiskus zebrał od nich jedynie 144,1 mln deklaracji podatkowych. Jeśli chodzi o firmy, to całe ich mnóstwo w ogóle nie płaci tam podatku dochodowego.
Amerykańskie firmy znalazły sposób na raj podatkowy w USA

(CC By-SA 401K)

Odsetek płatników podatku dochodowego wyniósł więc tam 46,5 proc., podczas gdy w Polsce, w 2010 r., do urzędów skarbowych trafiło 24,9 mln PIT-ów, a zatem ów odsetek przekroczył 66 proc.

Tę akurat różnicę dość łatwo wyjaśnić wyższymi „swobodami obywatelskimi” oraz mniejszą za Atlantykiem niż w socjalnej Europie redystrybucją dochodu narodowego. Czasem jednak trudno oprzeć się głębokiemu zdumieniu. Maluczcy tego świata oniemieli słysząc Warrena Buffeta, jednego z największych bogaczy świata, że płaci mniejsze podatki niż jego sekretarka. Poruszenie było tym większe, że bardzo niewielu wie jak to się dzieje i jak to możliwe.

Z przepustką przez teren zajęty przez wroga

Najsłodszym dla amerykańskiego biznesu terminem fiskalnym jest chyba określenie „pass through”. W znaczeniu podatkowym trudno dla niego znaleźć zgrabny polski odpowiednik. Stwarza za to wielkie pole do popisu miłośnikom facecji. „Pass through” może być bowiem przepustką uprawniającą do przemarszu przez tereny zajęte przez wroga lub służyć wyrażeniu ulgi, po przeżyciach jakie mieliśmy w bardzo ciężkich czasach. W rzeczywistości chodzi zaś o rozwiązanie prawne zmniejszające, w znaczących rozmiarach, zobowiązania podatkowe amerykańskich przedsiębiorstw.

W praktyce mnóstwo firm w USA w ogóle nie płaci podatku dochodowego. CIT w wysokości 35 proc. „zarezerwowany” jest de facto dla największych przedsiębiorstw w formie spółek akcyjnych, które tworzą grupę określaną w ustawach jako „C Corporations”. Pozostałe, podstawowe rodzaje przedsiębiorstw, tj. należące do jednego właściciela (sole proprietorships), spółki jawne (partnerships) i S Corporations (S jak small), czyli mniejsze podmioty zorganizowane najczęściej jako spółki z o.o. (LLC), mogą korzystać z przywileju dla podmiotów nazwanych zbiorczo „pass–through”. Jeśli szukać dosłowności, to po polsku można mówić o nich „przechodnie”, albo „przechodzące” czyli takie, które mogą swobodnie przejść dalej.

Z punktu widzenia właścicieli, wielkie korporacje są najczęściej opodatkowane w USA podwójnie: raz – gdy obciążane są podatkiem dochodowym, dwa – gdy ich akcjonariusze płacą podatki od wypłaconych im zysków. Przywilej firm o statusie „pass–through” polega na tym, że nie płacą podatku dochodowego, ponieważ państwo uznało, że wystarczy jeśli ich właściciele/udziałowcy opłacą się jemu z tytułu przekazanych przez firmę zysków.

Załóżmy, że spółka akcyjna i spółka z o.o. o statusie „pass–through” osiągnęły jednakowy zysk brutto w wysokości 100 dolarów. Spółka akcyjna najpierw zapłaci CIT w wysokości 35 dolarów, a zysk netto przekaże w całości (w formie dywidendy) akcjonariuszom. Akcjonariusze zapłacą 15 proc., czyli najwyższą stawkę podatku od tego rodzaju dochodów, a zatem oddadzą fiskusowi 9,75 dolarów.

Po dwóch rundach podatkowych fiskus zebrał ze spółki akcyjnej 44,75 dolarów, pozostawiając jej 55,25 dolarów. W przypadku „firm przechodnich” całe 100 dolarów zysku brutto przechodzi na konta właścicieli, którzy (tylko wtedy, gdy nie mają sposobu żeby się spod najostrzejszej kosy wywinąć) zapłacą 35–procentowy podatek dochodowy od dochodów osobistych wg najwyższej stawki i zostanie im 65 dolarów. Efektywne skale opodatkowania są zatem w tym przykładzie jak 44,75 proc. do 35 proc. więc jest się o co bić.

Parasol coraz szerszy

Amerykańskie służby podatkowe IRS (Internal Revenue Service) prowadzą bardzo skrupulatne statystyki. Jednak w połączeniu z niewyobrażalną gmatwaniną przepisów, dążenie do precyzji sprawia, że niektóre dane są publikowane z dużym opóźnieniem. Najświeższe statystyki dotyczące „pass–through” opisują stan z końca 2008 r.

Od 1986 r. do 2008 r. odsetek przedsiębiorstw niepodlegających CIT wzrósł w USA z 24 proc. do 69 proc. Według innych, nieoficjalnych statystyk, status „pass–through” ma ponad 60 proc. amerykańskich firm z zyskami powyżej 1 mln dolarów, a odsetek ten istotnie wzrasta, jeśli uwzględnić spółki jawne i firmy należące do jednego właściciela. Z przywileju jednokrotnego opodatkowania zysków korzystają nie tylko „maluchy” i „średniaki”. Wśród „firm przechodnich” są takie giganty jak grupa budowlana Bechtel, fundusz private equity Blackstone Group, zarządzający aktywami o wartości 166 mld dolarów, czy Kinder Morgan (ponad 61 tys. km rurociągów naftowych, gazowych i produktowych oraz 180 terminali przeładunkowych).

Coraz bardziej rozłożysty parasol „pass-through” wyjaśnia kilkukrotny spadek wpływów z CIT do budżetu federalnego. Kulminacja podatku dochodowego od przedsiębiorstw nastąpiła w USA równo 60 lat temu. Wówczas CIT stanowił równowartość 6,1 proc. ówczesnego amerykańskiego PKB. W 2007 r. było to 2,7 proc., a w 2010 r. już jedynie 1,3 proc. PKB. W wartościach bezwzględnych łączne wpływy z tytułu CIT wyniosły w 2009 r. 225 mld dol., a rok wcześniej 228 mld dol.

Kwoty mizerne, żeby nie powiedzieć śmiesznie małe, jak na największą gospodarkę świata i stawkę CIT należącą do najwyższych w świecie. Kwoty maleją również dlatego, że CIT nie jest bynajmniej szczelny. W 2008 r. dochody podlegające CIT wyniosły w USA 978,3 mld dolarów, a podatek należny 342, 4 mld dol. Łatwo obliczyć, że stawka wynosi rzeczywiście równe 35 proc. Co z tego, jeśli są różne ulgi, tarcze i zwolnienia. Po takich operacjach rzeczywisty CIT zmalał o 114 mld dolarów, a efektywna stawka spadła do 23,4 proc.

Przywilej dla milionów firm

Ideologia stojąca za „pass–through” podkreśla znaczenie swobody w biznesie. Odwołuje się też często do urazów pozostałych z czasów wielkich amerykańskich spółek kolejowych, naftowych czy bankowych i władających nimi bezwzględnych tyranów w rodzaju: J.P. Morgana, Carnegie lub Rockefellera. Ostatnimi laty akcent położony zaś został na konieczny w trudnych czasach rozkwit przedsiębiorczości.

Najbardziej pluje sobie dziś w brodę pan A. J. Milner, którego upór otworzył przed „pass-throughs” podwoje. Żartuje, że gdyby zastrzegł sobie prawa, to z tantiem miałby miliardy. W latach 70-tych ubiegłego wieku Milner był jednym z prezesów Hamilton Brothers Oil Co. Po trudnej batalii prawnej, przekonał legislaturę peryferyjnego stanu Wyoming (takie polskie Podkarpacie) do aprobaty rejestrowania Limited Liability Companies (sp. z o.o.) – niestosownej wówczas w USA formuły prawnej przedsiębiorstwa. W następnej dekadzie IRS przyznał LLC status „pass-through”, a potem poszło już jak z płatka.

Wysyp uprzywilejowanych podatkowo LLC rozpoczął się w okolicach 1994 – 1995 r., kiedy wszystkie stany zezwoliły na tworzenie spółek z o.o., a do świadomości najszerszych kręgów biznesu dotarły korzyści wynikające ze statusu „pass–through”. W połowie lat 90–tych działało w USA ok. 120 tys. LLC i 2,15 mln małych firm (S Corporations), a 15 lat później było już 1,9 mln (LLC) i 4,09 mln małych.

W 2008 r. deklaracje CIT złożyło 5,85 mln przedsiębiorstw. W tej liczbie było prawie 1,5 mln takich, których podatek wyniósł poniżej 25 tys. dol., ponieważ C Corporations nie zawsze są w praktyce dużych rozmiarów. Podatek wyższy niż 5 mln odprowadziło niecałe 300 tys., a jedynie 17, 2 tys. – wyższy niż 100 mln dolarów.

Deklaracje podatkowe złożyły natomiast 4 mln małych firm (S Corporations), 22,7 mln firm mających jednego właściciela i 3,2 spółek jawnych oraz spółek z o.o. w ich amerykańskiej odmianie.

Oszczędności w wyniku jednorazowego opodatkowania mogą być olbrzymie. Wielka firma private equity KKR, zorganizowana jako koncern skupiający różnorodne od strony formalnej podmioty z przewagą „pass–through”, zarobiła w 2010 r. ok. 1,3 mld dolarów, a podatku CIT zapłaciła od tego jedynie 74 mln dolarów. Gdyby KKR była jednorodną C Corporation musiałaby zapłacić 523 mln dolarów w federalnym i stanowym podatku dochodowym, czyli zatrzymała u siebie 449 mln dolarów. Oczywiście trzeba jeszcze odliczyć podatek, jaki właściciele muszą zapłacić od dochodów osobistych (tu od dywidendy z zysków KKR). Ale i tak, po ostatecznym rozliczeniu, podatek dochodowy z działalności tego koncernu wyniósł 277 mln dolarów, a „czysty zysk” z przywileju podatkowego 172 mln dolarów.

Rośnie amerykański Mittelstand

W jednym z artykułów* w ubiegłorocznym, lutowym wydaniu miesięcznika „Tax Notes” (kogo interesuje tematyka, a czasopisma nie zna – polecam), autor oszacował, że ubytki podatkowe z powodu przepisów „pass–through” mogą sięgać 140 mld dolarów rocznie. Jest to kwota spod dużego palca, także w tym znaczeniu, że część tego ubytku zostanie odzyskana podczas ściągania od biznesmenów podatków indywidualnych. Nawet jeśli jednak powyższy szacunek jest mocno przesadzony, to ekonomiczny wymiar uszczupleń jest co najmniej znaczący.

Od 1980 do 2008 r. udział przedsiębiorstw podlegających CIT (tzw. C Corporations) we wpływach podatkowych od biznesu zmniejszył się z 86,8 proc. do 64,1 proc. Jest to odbicie spadku ich roli w gospodarce USA, o czym świadczy także szybkie topnienie ich udziału w płacach ogółem (obecnie ok. 64 proc.) i amortyzacji (ok. 63 proc.). Dane potwierdzają, że wzrosło istotnie znaczenie małych i średnich biznesów, co generalnie jest dla gospodarki bardzo korzystne. Procesy te wykorzystywane są w obronie przywilejów podatkowych dla podmiotów „pass–through”.

Zwolennicy utrzymania tych preferencji podpierają się również tanimi chwytami dowodząc, że niesłuszne i niecelowe byłoby stosowanie CIT w stosunku do małych i biednych skoro można byłoby podwyższyć stawki dla firm bogatych i ogromnych.

Tłem sporu jest budżet i jego dochody. W ubiegłorocznych materiałach Kongresu znaleźć można zwerbalizowane na piśmie marzenie, że gdy Ameryka odrodzi się wreszcie po recesji, wpływy z CIT zwiększą się, ani chybi, do 400 mld dolarów rocznie. Amerykański minister finansów Timothy Geithner powiedział wręcz w ub.r. w Senacie, że Kongres powinien powrócić do kwestii, czy ma sens zezwalanie biznesom na swobodny wybór, czy są przedsiębiorstwem, czy nie.

Granice optymalizacji

Jest zasada teoretyczna, niezwykle rzadko spotykana w praktyce, że podatki, z punktu widzenia wpływów do budżetu, wcale nie muszą być wysokie. Jednak pod warunkiem, że są powszechne, niezbyt liczne i opisane jak najprzejrzyściej. Przepisy tworzące w USA kategorię „pass–through” to jedna z bardzo licznych ścieżek, po których poruszają się, w legislaturach i działach finansowych przedsiębiorstw, spece od tzw. optymalizacji podatkowej. Ich mottem jest pytanie, po co płacić więcej skoro można mniej.

Pytanie jest uniwersalne, zadawane stale i wszędzie, a więc także w polskich firmach. W samej optymalizacji nie ma nic zdrożnego. Problem zaczyna się gdy nabiera monstrualnych wymiarów, nie dzięki fenomenalnej sprawności optymalizatorów, lecz wskutek indolencji, oportunizmu oraz bojaźni parlamentów i rządów.

Nie nam uczyć Amerykanów co dobre dla nich i amerykańskiej gospodarki, więc od „pass–through” wróćmy do polskich realiów. U nas optymalizacja podatkowa też najada się do syta nie tyle pożywką, co objętościową karmą, której główne składniki to kulawe myślenie, koślawe ustawy, niejasne przepisy wykonawcze, brak lub niedostatek jednolitych interpretacji i sporo innych, równie trudno strawnych – dla zdrowego organizmu – komponentów. Jest się z czego cieszyć, bo tu najszybciej udaje się nam doganiać, wydawałoby się niedoścignioną, Amerykę.

*Martin A. Sullivan, Passthroughs Shrink the Corporate Tax by $140 billion, Tax Notes, February 2011.

(CC By-SA 401K)

Otwarta licencja


Tagi