Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Firmy potrzebują prezesów, którzy znają smak recesji

Stan gospodarki w momencie pierwszego zatrudnienia ma trwały wpływ na przebieg drogi zawodowej przyszłego prezesa. Podejmujący pracę w trudnych czasach lepiej radzą sobie z kłopotami, ale mniej zarabiają – wynika z badań The National Bureau od Economic Research. Po latach boomu przedsiębiorstwa potrzebują jednak takich właśnie prezesów.
Firmy potrzebują prezesów, którzy znają smak recesji

(CC BY-NC s_falkow)

Ludziom podejmującym pierwsze obowiązki zawodowe w okresie recesji (tzw. recesyjni CEO) mniej czasu zajmuje dotarcie na sam szczyt przedsiębiorstwa. Ich kariera rozwija się raczej w ciągle tej samej firmie, w której wspinają się na kolejne szczeble, niż w drodze zmian sektorów i przechodzenia do kolejnych korporacji. Recesyjni CEO kończą jako najwyżsi szefowie w mniejszych firmach niż osoby, które rozpoczynały karierę w czasie prosperity. Otrzymują również niższe wynagrodzenia od kolegów, którzy mieli szczęście zaczynać w dobrych czasach.

Wyniki badań interpretuje się w ten sposób, że mniejsze rozmiary przedsiębiorstw, którymi zarządzają i mniejsze zarobki są znamionami skromniejszego generalnie powodzenia zawodowego recesyjnych prezesów. Odstają, ponieważ ich dokonania są mniej widoczne dla zewnętrznych obserwatorów, a to dlatego, że krócej rządzą w okresach niezakłóconego wzrostu.

Recesja uczy ostrożności

To z kolei sprawia, że rzadko nagabują ich łowcy głów. Gorsza pozycja rynkowa zmniejsza ich potencjał negocjacyjny w relacjach z właścicielami firmy. To przekłada się na skromniejsze wynagrodzenia, chociaż ich zdolności i umiejętności mogą być bez zarzutu, co potwierdzają szybsze awanse w porównaniu z boom-prezesami.

Gdy już zasiądzie w najokazalszym fotelu, recesyjny prezes przyjmuje częściej niż rzadziej konserwatywny styl zarządzania. Mniej inwestuje w majątek trwały (tzw. capex) i mniej środków przeznacza na badania i rozwój. Firmy kierowane przez recesyjnych CEO są mniej zadłużone i tym samym mniej wydają na odsetki, co zmniejsza ich koszty finansowe.

Także zasoby gotówki zarządzanych przez nich firm są mniejsze. Ich przedsiębiorstwa potrzebują mniej kapitału pracującego, co współgra z oceną, że recesyjni prezesi mocną ręką trzymają finanse, nie wyrywają się z inwestycjami. Odprowadzają też większe podatki, co wiązane jest z mniejszą skłonnością do ryzyka, jakie wiąże się dużym lewarowaniem (im większe finansowanie długiem, tym większe koszty finansowe i mniejszy podatek dochodowy – CIT), czy jeszcze bardziej przebiegłymi strategiami podatkowymi.

Większa wstrzemięźliwość to większe zyski

Większy konserwatyzm recesyjnych prezesów objawia się w sprawozdaniach finansowych mniejszymi wydatkami na wspieranie sprzedaży i na administrację oraz mniejszymi kosztami ogólnymi. Efektem wstrzemięźliwości inwestycyjnej i rygoryzmu kosztowego nie może być nic innego niż wyższe wskaźniki zyskowności i mniejsza chybotliwość kursów akcji.

Szczegółowe badania potwierdzają zatem, że moment wkroczenia na rynek pracy odciska się czytelnie na wyznawanych zasadach i stylach zarządzania. Widać to dostatecznie wyraziście także po całych dziesięcioleciach. Jest to efekt oddziaływania różnych czynników i mechanizmów, jednak na pierwszy plan wysuwa się intuicyjnie efekt zwany w psychologii wdrukowaniem lub wpojeniem. W przypadku recesyjnych prezesów początki kariery, znaczone w recesjach i kryzysach brakiem gotówki, malejącym popytem, koniecznością oszczędzania, często – walką o przetrwanie, sprzyjają kształtowaniu postawy ostrożnej, bardziej defensywnej. Jednocześnie, w trudnych dla przedsiębiorstw czasach, takie właśnie cechy są w najwyższej cenie wśród właścicieli, co tłumaczy szybsze awanse recesyjnych CEO.

Kiedy już przebadało się tyle czynników i zależności, nie sposób było nie sprawdzić, jak wybór miejsca pracy, czyli rodzaju i wielkości przedsiębiorstwa, wpływa na rozwój i tempo kariery. Jeśli przyszły CEO podejmie pierwszą pracę w korporacji należącej do czołowej dziesiątki „wylęgarni” prezesów, to prawdopodobnie zostanie szefem większej firmy i więcej będzie zarabiał. Zależność ta jest intrygująca, ale nawet jej odkrywcy odradzają wyciąganie z niej bardzo poważnych wniosków w trakcie ewentualnego „programowania” własnej kariery.

Mało szefów na zły czas

Dla kilku już pokoleń ekonomistów oczywistym punktem odniesienia jest okres Wielkiego Kryzysu z ubiegłego wieku. Z wcześniejszych prac wynika, że ci przyszli menedżerowie, którzy dorastali w ciężkich latach 30-tych minionego stulecia mieli awersję do długów i preferowali wewnętrzne zasoby jako źródła finansowania rozwoju. Zatem współczesne badania potwierdzają wcześniejsze ustalenia.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że te zależności mają głównie walor przyczynkarski i ciekawostkowy. Zwłaszcza dziś, można z nich jednak czerpać całkiem praktyczny użytek. Gdzieś od połowy lat 80-tych XX wieku świat zachodni rozwijał się systematycznie i dość bezproblemowo. Można zaryzykować opinię, że do roku 2007, czyli przez ok. trzy dekady, na rynek wkraczali wyłącznie tzw. boom-prezesi, którzy w swej karierze pracowniczej, a później kierowniczej nie doświadczali przez ten czas wielkich trudności, załamań, nagłego zaniku dobrych perspektyw.

Efekt może być tylko jeden. Już zapewne brakuje, choć nikt o tym głośno nie mówi, małych, średnich i wielkich prezesów z doświadczeniami, nawykami, cechami i zasadami potrzebnymi szefom, którym przychodzi działać w okresie wielkich i jeszcze większych trudności. Tego strukturalnego w istocie braku nie da się usunąć nawet przez lata, ale lepiej zdawać sobie z niego sprawę, niż tkwić w nieświadomości przyczyn niemrawego wygrzebywania się z tarapatów.

Niebezpieczeństwa związane z lichym, „recesyjnym” przygotowaniem dzisiejszych prezesów wcale jednak nie muszą być duże. Podnoszą się głosy, że rola „wielkich” prezesów jest przeceniana. Twierdzi się bez ogródek, że ich kult uprawiany na przykład na błyszczących okładkach magazynów dla biznesu sięga już granic absurdu. Marianne Bertrand i Antoinette Schoar z MIT oszacowały, że prezesi wielkich amerykańskich firm tylko w 5 procentach przyczyniają się do doli (lub niedoli) kierowanych przez siebie korporacji. Stwierdziły to na podstawie obróbki informacji z lat 1969-1999 zgromadzonych przez miesięcznik Forbes (nie korzystały z pięćsetki Fortune, jak twierdzi The Economist).

Skoro zaś zgadało się o szacownym brytyjskim tygodniku, to można też odnotować, że wielu potężnych szefów indagowanych przez The Economist Intelligence Unit było święcie przekonanych, że to ich słowa i mężne czyny były kluczem do pobudzania energii i inwencji pracowników. Może mieli rację, chociaż większość ich podwładnych pytanych w tej samej ankiecie uznało, że najistotniejsze dla spraw przedsiębiorstwa były szeregowej kadry z jej bezpośrednimi przełożonymi.

Autor jest publicystą ekonomicznym, był szefem redakcji serwisów ekonomicznych PAP. Publikuje w internetowym Studiu Opinii.

Żródła wykorzystane w artykule: Antoinette Schoar, Luo Zuo, “Shaped by Booms and Busts: How the Economy Impacts CEO Careers and Management Styles”, NBER Working paper, November 2011 oraz  Marianne Bertrand, Antoinette Schoar, “Managing with Style: The Effect of Managers on Firm Policies”, Quarterly Journal of Economics, November 2003, 118(4)

(CC BY-NC s_falkow)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane