Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Inwersja podatkowa: sprzątanie czy wstęp do reformy podatków w USA

Kto nie zdążył przed 22 września z planowaną przeprowadzką centrali amerykańskiej firmy za granicę, ten zapewne z niej zrezygnuje. Tego dnia weszły w życie przepisy, które odebrały większość sensu znanemu jako inwersja podatkowa trickowi, który polega na wyprowadzeniu siedziby firmy do kraju o korzystniejszych przepisach o CIT.
Inwersja podatkowa: sprzątanie czy wstęp do reformy podatków w USA

(CC By NC SA Marsmett Tallahassee)

W inwersji podatkowej chodzi o ograniczanie przez firmy kosztów podatkowych możliwe dzięki globalizacji i swobodzie przepływu kapitałów. Podstawowa stawka podatku dochodowego naliczanego od zysków przedsiębiorstw (CIT) wynosi w USA 35 proc. i należy nominalnie do najwyższych na świecie. Skłania to podatników do wybiegów i uników, a jednym z nich jest przenoszenie i zatrzymywanie zysków za granicą. Według agencji Bloomberg przez ostatnie 25 lat z mechanizmu inwersji podatkowej skorzystało w USA około 50 firm. Nie były to ułomki, więc fiskusa bolało.

Z perspektywy przedsiębiorstw gra jest warta świeczki, bowiem licząc bez banków, 1,7 tys. amerykańskich firm trzymało w 2013 r. za granicą aż 1,5 bln dol. w gotówce, niemal dwa razy więcej niż w 2008 r. Taki właśnie szacunek przedstawiła agencja S&P.

Sprowadzenie tych pieniędzy do kraju oznaczałoby dla firm konieczność podzielenia się nimi z amerykańskim urzędem podatkowym, choćby nawet były to zyski już raz opodatkowane poza USA. Zasada ogólna jest bowiem taka, że po sprowadzeniu gotówki trzeba dopłacić IRS – różnicę między zagraniczną a amerykańską stopą CIT. Firma eBay zgromadziła poza Stanami Zjednoczonymi około 14 mld dol. Teraz chce ściągnąć 9 mld do domu, ale po tej operacji zostanie jej tylko 6 mld. 3 mld dol. zabierze państwo.

Przedsiębiorcy bronią się zatem, jak tylko mogą. Wymownego przykładu dostarcza Apple, firma bogata przecież niczym lidyjski Krezus. Jej zamorskie spółki-córki mają na kontach (dane z wiosny 2014 r.) 132,2 mld dol. wolnych środków. Mimo tak olbrzymich pieniędzy do dyspozycji zarząd giganta z Cupertino uciekł się w kwietniu 2014 r. do zaciągnięcia pożyczki w formie obligacji sprzedanych za 12 mld dol. W 2013 r. Apple Inc. pożyczyła z rynku 17 mld dol., bo odsetki wprawdzie kosztują, ale mniej, niż trzeba by oddać w formie podatku od zysków wypracowanych za granicą.

Mechanizm inwersji

Kto może, umie i spełnia warunki, próbuje zatem pierzchnąć z Ameryki nie tyle z biznesem, co z głównym biurem. Istotą inwersji jest zmiana siedziby firmy na zagraniczną, co jest korzystne dla firmy, pod warunkiem że w wymiarze CIT jest to zagranica biznesowi przyjaźniejsza od rodzimych poborców. Ponieważ centrala jest za granicą, więc firma płaci tamtejsze (niższe) podatki dochodowe, choć całą właściwą działalność operacyjną prowadzi nadal np. w Wirginii, Ohio czy Kentucky.

Najpopularniejszym kierunkiem przeprowadzek w ramach inwersji jest Irlandia, gdzie podatek dochodowy od zysków przedsiębiorstw wynosi 12,5 proc. i wszyscy mówią po angielsku. Pod względem podatkowym ciekawe dla firm z USA są również m.in. Holandia i Wielka Brytania.

Od strony techniki biznesowej inwersja podatkowa polega na połączeniu się z firmą zagraniczną lub na jej przejęciu. Kolejny krok to formalne ustanowienie siedziby nowego podmiotu w państwie, z którego pochodził partner fuzji/przejęcia. Od tego momentu nowo powstałe przedsiębiorstwo może już płacić niższy CIT.

Właściciele doceniają także inne korzyści podatkowej inwersji. Znawcy twierdzą, że może ona sprzyjać lepszemu rozlokowaniu kapitału w dyspozycji firmy, co zazwyczaj podnosi rynkowy kurs jej akcji. Istotne znaczenie ma możliwość szerszego wykorzystania dźwigni finansowej. Amerykańska część korporacji może zaciągać na rynku pożyczki na finansowanie wypłaty dywidend dla akcjonariuszy, odpisując od podatków odsetki z tytułu pożyczek, ponieważ tak przewidują zazwyczaj umowy o unikaniu podwójnego opodatkowania.

Wprawdzie, jak zostało już powiedziane, inwersja nie uwalnia od podatku zysków repatriowanych do USA z zagranicy, jest jednak tajemnicą poliszynela, że wprawni eksperci prawno-podatkowi są w stanie zmontować konstrukcje umożliwiające udzielanie „pożyczek” amerykańskim fabrykom nie tylko przez rynek, lecz również przez własną centralę, np. z Irlandii. Przy dzisiejszym kulcie nieustannego wzrostu niebłahym argumentem za inwersją jest także możliwość połykania coraz większych rywali dzięki gotówce zaoszczędzonej na podatkach.

Gra w klasy

Amerykański fiskus nie wypadł sroce spod ogona, więc także przed obecną zmianą przepisów nie można było wyekspediować centrali firmy z USA bez starannych przygotowań formalnych i „podkładek” dla władz finansowych. To było możliwe do 2004 r. – można było „przejąć” firmę-wydmuszkę lub się z nią „połączyć”, a jedynym dowodem jej istnienia mógł być numer faksu na Bermudach lub Kajmanach. W celu utrudnienia takich praktyk wprowadzono zatem zasadę, że zagraniczni udziałowcy nowego podmiotu utworzonego w wyniku inwersji podatkowej muszą być w posiadaniu przynajmniej 20 proc. jego akcji.

Wśród rozwiązań wprowadzonych od 22 września 2014 r. jest przede wszystkim zakaz pożyczek nazwanych obrazowo grą w klasy (hopscotch loans). Proceder polega na tym, że zagraniczna spółka-córka amerykańskiej firmy ma zyski i z tych zysków udziela pożyczki nowemu podmiotowi zagranicznemu utworzonego przez amerykańskiego rodzica, a nie przekazuje mu bezpośrednio pieniędzy w formie dywidendy. Nie trzeba dodawać, że hopscotch loan to lekarstwo na podatek od zysków.

Zniknąć mają także korzyści z obecnej wersji tzw. spinversion, czyli częściowej inwersji wynikającej z tzw. spin-off, czyli dalszego przekształcenia utworzonej wcześniej spółki zagranicznej z udziałem partnera z zagranicy. Przekształcenie polegało na oddaniu kontroli nad spółką temuż parterowi zagranicznemu, co sprawiało dotychczas, że amerykański fiskus żegnał się z podatkiem od zysków. Od teraz IRS będzie uważał, że partner zagraniczny nabył akcje amerykańskiego rodzica, a nie jego zagranicznej spółki, a zyski tej ostatniej będą podlegały opodatkowaniu przez władze finansowe USA.

Inwersji imały się w ostatnich latach głównie amerykańskie firmy medyczne, zwłaszcza farmaceutyczne. Wynika to z zajmowanej przez nie pozycji liderów, często monopolistów, w obszarze najskuteczniejszych medykamentów, co sprawia, że mnóstwo sprzedają za granicą, osiągając krociowe niekiedy zyski.

Obostrzenia skierowane przeciw inwersji dotkną m.in. znaną ze stentów i rozruszników serca firmę Medtronic z Minneapolis, która ogłosiła latem, że za 43 mld dol. zamierza przejąć firmę Covidien produkującą narzędzia chirurgiczne i szwy w Mansfield w Nowej Anglii, ale kierującą tym biznesem z siedziby w Irlandii. Gdyby transakcja Medtronic – Covidien doszła do skutku, byłaby to inwersja do kwadratu, bowiem w 1997 r. siedziba Covidien została przeniesiona na Bermudy, a dopiero w 2009 r. centrala wyprowadziła się na Szmaragdową Wyspę. Ruch rządu USA sprawił, że ta i około 30 innych zapowiedzianych już inwersji może nie dojść do skutku lub przyjąć inną formę, dziś jeszcze nieznaną.

Od zmagań z inwersją do wielkich porządków

W 2013 r. niemal połowę dochodów podatkowych na szczeblu federalnym zapewniały podatki indywidualne, czyli z grubsza odpowiednik polskiego PIT. Podatki od zysków przedsiębiorstw dały jedynie 10 proc., trochę ponad 1/3 stanowiły składki na ubezpieczenia społeczne oraz emerytalne, akcyza przyniosła 3 proc., a „inne” – 5,5 proc. W wielkościach bezwzględnych CIT przyniósł w 2013 r. rządowi amerykańskiemu 273, 5 mld dol., podczas gdy w roku 2009 – gdy kryzys sięgnął dna – jedynie 138 mld dol. Według szacunków Białego Domu w 2016 r. podatek ten ma przekroczyć granicę 0,5 bln dol.

Warto zauważyć, że biznes najchętniej dzielił się pieniędzmi z państwem w latach II wojny światowej. CIT przynosił wówczas nawet 40 proc. wszystkich wpływów z podatków federalnych. Współcześnie dla Wall Street najwięcej prezydent Ronald Reagan, który sprawił, że udział CIT w całości podatków spadł w 1983 r. do absolutnego minimum w wysokości 6,2 proc. Podobny wskaźnik (6,6 proc.) wystąpił w 2009 r. Ten wynik był skutkiem współczesnego kryzysu finansowego wieńczącego okres niebywałej chciwości, pazerności na wzrost za każdą cenę i budzącego zgrozę zadufania w sobie, tak po stronie biznesu, jak i polityki.

Stosowanie inwersji to widomy znak miłości do pieniędzy idącej w parze z awersją do podatków, choć uczciwiej byłoby mówić o niechęci ludzi i biznesu do podatków nieprzejrzystych jak woda w nieczyszczonym od wielu dekad stawie i równie czytelnych jak nieodczytane do dziś kreteńskie pismo hieroglificzne. W nieoficjalnym rankingu zawiłości amerykańskie prawo podatkowe dorównuje – a według niektórych nawet przewyższa – niedoścignione zdawałoby się pod tym względem Indie. O jego naprawie mówi się od dziesięcioleci, ale wrogość między demokratami a republikanami sprawia, że na niwie legislacyjnej zamiast się poprawiać, stale się pogarsza.

Senator Tom Carper (demokrata) ocenił (zupełnie jak na polityka przytomnie), że podstawowym powodem chwytania się inwersji podatkowej jest brak reformy. Słowo „reforma” jest tu wprawdzie nie na miejscu, bo oznacza dążenie do zasadniczej zmiany, która przetrwa długie lata w niezmienionym kształcie, podczas gdy działalność gospodarcza ulega dziś nieustannej i szybkiej ewolucji. Lepiej mówić o podobnym do sprzątania domu ciągłym dostosowaniu. Niewzruszone jak ściany, których nie burzymy nawet w czasie generalnych porządków, powinny być zasady przejrzystości i jednoznaczności, a reszta to wola tej czy innej większości oraz jej zbiorowego rozumu.

W USA mają nadzieję, że dopuszczone bez głośniejszych krzyków przez opozycję represje wobec inwersji są elementem dojrzewającego być może kompromisu, który w marzeniach republikanów doprowadziłby za trzy lata do uchwalenia całościowej reformy podatkowej.

Niezależnie od wyborów i sympatii politycznych każdy, komu miłe jest w Polsce bogactwo wytwarzane przez sprawną gospodarkę, powinien sekundować amerykańskim republikanom w ich staraniach o pełen przegląd regulacji podatkowych, bowiem ich sukces obudziłby być może uśpionego ducha koniecznej od lat zmiany na lepsze także w Polsce.

OF

(CC By NC SA Marsmett Tallahassee)

Otwarta licencja


Tagi