Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Klimat kontra kapitalizm

Przez wieki człowiek bał się natury. Przełom nastąpił w Oświeceniu, gdy najpierw filozofowie, a potem politycy uznali, że to człowiek panuje nad przyrodą, a nie odwrotnie. Postawiono na kapitalizm i rynek, pieniądz, wzrost, zysk - jesteśmy zakładnikami tej mantry. Naomi Klein spróbuje zmienić nasze podejście.
Klimat kontra kapitalizm

(Wydawnictwo Muza)

Owszem, niejaki Karol Marks dość szybko zdefiniował podstawowe bolączki i zagrożenia płynące z dominacji kapitału, ale problem w tym, że jego idee wprowadzone siłowo przez Włodzimierza Lenina w Rosji, a potem eksportowane dalej, wcale podejścia do natury nie zmieniły. Wręcz przeciwnie, zarówno Stalin w ZSRR, jak Mao Zedong w Chinach wprost nakazywali, by przyrodę człowiekowi podporządkować, a ich priorytetami gospodarczymi był przemysł ciężki, stalowy czy chemiczny, pociągając za sobą dalszą dewastację środowiska naturalnego.

Ten eksperyment mamy już za sobą, nawet w Chinach. Komunizm to zamknięta karta. Tyle tylko, że po jego upadku wszedł na scenę już nie kapitalizm, lecz turbokapitalizm, używając pojęcia Edwarda Luttwaka. I to on właśnie, wraz z hiperkonsumpcją, po raz kolejny, stał się przedmiotem zainteresowań Naomi Klein w jej najnowszej książce „To zmienia wszystko. Kapitalizm kontra klimat”.

Kanadyjki już dwoma poprzednimi książkami narobiła w świecie sporo szumu. Tak może być i teraz, o ile sprawy przez nią poruszone, jako nazbyt delikatne, nie zostaną zmiecione pod dywan. Klein narusza bowiem zbyt wiele korporacyjnych lub branżowych interesów oraz utrwalonych pojęć czy przyzwyczajeń.

Młotem w przyrodę

Formalnie w centrum uwagi autorki są zmiany klimatyczne, do których – jak sama przyznaje – przekonała się dopiero w kwietniu 2009 r., a utwierdziła w grudniu 2015 roku przy okazji spektakularnego niepowodzenia szczytu klimatycznego w Kopenhadze. Faktycznie jednak istotę jej rozważań bardziej oddaje podtytuł: „Kapitalizm kontra klimat”. Albowiem bogata, oparta na rozległych źródłach, pełna faktów i wnikliwych spostrzeżeń treść tomu jest niczym innym, jak ostrym uderzeniem w nasz dotychczasowy styl życia. Cały od epoki Oświecenia, a szczególnie w okres ostatni, w tym najbardziej we wprowadzaną właśnie w USA i Kanadzie rewolucję łupkową, o której pisze: „żeby wydobyć węgiel, potrzebne jest tylko niewielkie nacięcie. Tymczasem metody niekonwencjonalne (w tym tzw. szczelinowanie hydrauliczne – przyp. autora) działają niczym młot na całą okolicę”.

Naomi Klein ma pełną świadomość, że osoby zaangażowane w walkę przeciwko zmianom klimatycznym, ściśle powiązane z ruchem ekologicznym, jak ona teraz, są traktowane jako lewacy, a wielka finansjera, w tym Donald Trump, dziś kandydat na prezydenta, twierdzą, że „globalne ocieplenie to bzdura”. W żadnej mierze nie uznają, że powodem zachodzących zmian jest człowiek i jego działalność, podczas, gdy właśnie tak uważa już – co autorka kilkakrotnie powtarza – 97 proc. ogółu badaczy zajmujących się tym zagadnieniem.

Teza wyjściowa Klein jest jasna: „Nasi przywódcy nigdy nie traktowali zmian klimatu tak jak innych kryzysów, choć grożą one o wiele większymi stratami ludzkimi niż upadek banków czy zawalenie się budynków”.

Więcej i mocniej! Wychodząc od faktu, że w 2013 r., gdy pisana była ta książka, globalne stężenie dwutlenku węgla w atmosferze było o 61 proc. wyższe niż w roku 1990, autorka otwarcie powątpiewa w cel stawiany przez ONZ i jego wyspecjalizowane agendy, by zatrzymać emisję w celu zahamowania wzrostu temperatury na planecie. W świetle aktualnych procesów, zjawisk i tendencji, dokładnie przez nią opisanych i zanalizowanych, uważa to za „utopijne marzenie”, po czym stawia twarde tezy: „nasze przetrwanie nikogo nie obchodzi”, a przecież „zmiana klimatu stała się dla rodzaju ludzkiego kryzysem zagrażającym jego istnieniu”.

Rozproszony opór

Ten tom jest opisywany na okładce jako „jedna z najważniejszych książek ostatniej dekady”, „pasjonująca i dramatyczna książka”, a zarazem „mocna i żarliwa polemika” oraz wizja mająca na celu „polityczną, gospodarczą, kulturową i moralną przemianę naszego świata”.

Tu tkwi, jak się wydaje, podstawowa słabość tej pracy, jej swoisty „wszystkoizm”, gdyż w ślad za wnikliwym zbadaniem stanu naszych badań i świadomości na temat zachodzących zmian klimatycznych, przychodzi bezpardonowy atak na – jak to nazywa autorka – „mentalność eksploatacji”.

Potem jest – znakomita zresztą – część poświęcona „blokadii”, czyli analizie działań różnych ruchów ekologicznych w świecie, ze szczególnym naciskiem na działania autochtonów, potomków dawnych plemion na terenie rodzinnej dla Klein Kanady. A na koniec przychodzi jeszcze, chyba najbardziej kontrowersyjne dla wielu, „prawo do odrodzenia”, czyli uczciwy opis swoich własnych trudności z zajściem w ciążę i porównanie kobiety jako „najmniejszego ekosystemu” z otaczającą nas przyrodą, poddawaną coraz większej, okrutnej presji.

Tym samym, nie jest to tylko książka o klimacie, globalnym ociepleniu czy zmianach klimatycznych, lecz w gruncie rzeczy manifest, w oczach wielu pewnie pamflet, na nasz dotychczasowy styl życia, na dominujące bezustannie od czasów Oświecenia nasze przekonanie, że to my – rodzaj ludzki jesteśmy panami świata.

Podczas, gdy w wyniku naszych działań, zachłanności, pazerności i chęci zysku za wszelką cenę niszczymy to, co zastaliśmy, zazwyczaj bezpowrotnie. Zamieniamy planetę w śmietnisko. W wyniku takiego naszego brutalnego postępowania znikają tropikalne lasy, drzewostany, rafy koralowe, setki i tysiące gatunków flory i fauny, a na Antarktyce znika lód i lodowce, co wielkie koncerny już traktują jako nowe Eldorado, pole do ekspansji i peregrynacji dotychczas nieznanych i niezbadanych złóż (opis tych działań należy w tej książce do jednych z najlepszych).

Dlaczego tak jest? Jedno z podstawowych wyjaśnień brzmi: nie rządzą nami wcale Barack Obama, Angela Merkel,Władimir Putin czy Xi Jinping, lecz korporacje energetyczne jak Exxon, BP, Chevron, Gazprom lub Sinopec.

Dlatego Klein konkluduje: „globalny kapitalizm sprawił, że uszczuplamy zasoby w takim tempie i z taką łatwością, że w rezultacie układ Ziemia – człowiek staje się niebezpiecznie niestabilny”. A jedyna nadzieja, bo jest mimo wszystko w tej książce nadzieja, jest pokładana w tym, by opisany wnikliwie ruch na rzecz klimatu odnalazł swój pełen głos i należycie zaznaczył swą obecność. Do tego ludzie w nim działający muszą przestać być hipokrytami – że nimi są dziś dowodzi w dewastującym opisie jednej z największych amerykańskich organizacji ekologicznych, czerpiących zyski z wydobycia surowców kopalnianych.

Ideologia zamiast wiedzy

Jeden z podstawowych zarzutów wobec tej pracy – obok debaty ideologicznej, która przy tego typu argumentacji jest nieunikniona – jest taki, że autorka skupia się niemal wyłącznie na USA i Kanadzie, tylko częściowo na Europie. Tak wielkie kolosy jak Chiny czy Indie oraz cała Afryka służą jej jedynie jako punkty odniesienia, nie są niestety wnikliwie analizowane.

Trud i wysiłek autorki oraz materiał przez nią zebrany jest imponujący. Tyle tylko, że wszelkie jej tezy należy „przefiltrować” przez fenomen „wschodzących rynków”, zupełnie przez nią przeoczony. Albowiem w pierwszych dekadach XXI stulecia to one właśnie z całym rozmachem dołączyły do grona turbokapitalistów, a najambitniejsi z nich, Chińczycy, jak najbardziej świadomie chcą sięgnąć po amerykański styl życia i dobrobyt.

Od dawna wiadomo, że takie cele w wykonaniu Chińczyków, Hindusów czy Indonezyjczyków – za co przecież trudno ich winić! – to nic innego, jak scenariusz prawdziwej katastrofy: ekologicznej, klimatycznej, a w efekcie gospodarczej i politycznej. Po prostu nasza planeta jest za mała, by zapewnić wszystkim dobrobyt: samochody dla każdego członka rodziny, duże apartamenty w miastach i dacze na wsi, masową turystykę, powszechny dostęp do źródlanej wody, lasów, plaż i czystej zieleni. Tego po prostu nie da się zagwarantować. „Klimat tego modelu nie udźwignie” – pisze, jakże słusznie, autorka.

A marzyciele typu Richard Branson, zgryźliwie i z przekąsem opisywani przez Klein, planujący odpłatne wycieczki na Marsa, raczej przyspieszają naszą katastrofę, aniżeli służą rozwiązaniem.

Jest wreszcie niebłahy problem odbioru tej książki w Polsce, gdzie świadomość ekologiczna, choć rośnie, to słabo, czego dowodem znikoma rola Zielonych na naszej scenie politycznej i faktyczny brak ruchu ekologicznego w głównym nurcie mediów – może poza ostatnim przypadkiem walki o drzewa w Puszczy Białowieskiej.

To dlatego Polska u sąsiadów, w Niemczech zyskała nieprzychylny epitet „klimatycznych talibów”, a istotnej zmiany w naszej świadomości nie poczyniły dwie konferencje klimatyczne ONZ zorganizowane w Poznaniu (2008) i w Warszawie. Nasi politycy, jak widać, takimi zagadnieniami się nie zajmują, pozostawiając te ważne kwestie, jak wiele innych, ekspertom czy fachowcom, którzy jednak akurat w kwestii zmian klimatycznych (o ekologii należałoby jednak mówić i pisać inaczej) są niemal równie silnie podzieleni jak media czy elity polityczne. Mamy raczej wiarę, niż wiedzę, bowiem jedni w zmiany klimatyczne wierzą, a drudzy nie. Porozumienia między obu stronami brak.

Co sprawia, że przez jednych lektura kontrowersyjnej z założenia, choć niezwykle ważnej książki Naomi Klein będzie przyjęta jako objawienie, a przez innych odrzucona jako ideologiczny bełkot. Będzie tak nawet bez zastanawiania się nad treściami w niej zawartymi i ważnym przesłaniem, zawartym w słowach: „Jakieś siedem lat temu zdałam sobie sprawę, że jestem do tego stopnia przekonana, iż zmierzamy w kierunku ekologicznej katastrofy, że straciłam zdolność cieszenia się czasem spędzanym na łonie natury”. Wszędzie widziała nieodwracalne zniszczenia. Czy ona jedna?

(Wydawnictwo Muza)

Otwarta licencja


Tagi