Koreański sukces edukacyjny trudno podrobić

Korea Południowa, liczący 50 mln mieszkańców kraj, kojarzy się Polakom głównie z producentem elektroniki – firmą Samsung i koncernem samochodowym Hyundai. Znacznie mniej osób słyszało o koreańskim cudzie edukacyjnym – wyśmienitych wynikach tamtejszych uczniów w międzynarodowych testach osiąganych dzięki nauce od rana do nocy.
Koreański sukces edukacyjny trudno podrobić

(CC By NC ND Andra Balci)

Nastawienie ludności tego kraju do nauki dobrze obrazuje historia z wizyty Baracka Obamy w Korei, która miała miejsce kilka lat temu. W czasie posiłku Obama zapytał ówczesnego prezydenta tego kraju: „Co stanowi dla Was największe wyzwanie w sferze edukacji?”. Otrzymał odpowiedź trudno zrozumiałą dla osoby ze świata Zachodu – że największym wyzwaniem są „zbyt wymagający rodzice”. Mało w tym przesady, jeśli weźmiemy pod uwagę, że presja rodziców wymuszania angażowanie zagranicznych nauczycieli angielskiego, aby uczyć dzieci najważniejszego międzynarodowego języka od najmłodszych lat.

Wygląda jednak na to, że te starania nie zadowalają rodziców, skoro aż 75 proc. z nich wysyła dzieci do hagwonów – popołudniowych centrów korepetycji, w których zajęcia trwają do późnych godzin wieczornych. Władzom państwowym przeszkadza popularność tych placówek i na różne sposoby próbują utrudnić im działalność. W latach 80. wprowadzono w Korei zakaz nauczania po godz. 22, który zresztą został w późniejszym czasie uchylony przez tamtejszy Trybunał Konstytucyjny. Niezadowolenie rodziców znajduje swoje odbicie w sowitych wynagrodzeniach najlepszych korepetytorów.   Na koreańskiej obsesji kształcenia dobrze wychodzi Kim Ki-hoon, nauczyciel języka angielskiego. Dzięki płatnym nagraniom video i korepetycjom „na żywo” zarabia 4 miliony dolarów rocznie.

Powód do dumy daje Koreańczykom publikowane cyklicznie badanie PISA (The Programme for International Student Assessment – Międzynarodowy Program Oceny Uczniów), w którym regularnie plasują się w pierwszej piątce w każdej z trzech części (czytanie, matematyka i nauki ścisłe). Badanie to ma na celu ocenę zdolności 15-latków do funkcjonowania w dorosłym życiu i stanowi także w Polsce punkt wyjścia do dyskusji o stanie szkolnictwa. W edycji PISA 2012 były to odpowiednio 5, 7 i 5 miejsce na 65 zbadanych państw i miast.

Szkoła stresu

Wydatki sektora publicznego na edukację na wszystkich poziomach są w Korei wysokie (7,6 proc. PKB w 2010 roku), ale nie najwyższe – góruje nad nią choćby Dania z 8 proc. PKB przeznaczanymi na oświatę. Sumy przeznaczane na jednego ucznia także nie rzucają na kolana: według OECD w 2010 roku było to 6601 dolarów (przeliczenie według parytetu siły nabywczej) na poziomie podstawówki, podczas gdy średnia OECD wyniosła 8893 dolary. Wyraźnie więcej kosztuje w Korei szkolnictwo ponadpodstawowe – 8060 dolarów, a przeciętnie w krajach  OECD  było to 9014 dolarów. Wychodzi więc na to, że na obu analizowanych poziomach kształcenia Koreańczycy wydają mniej niż przeciętny kraj OECD.

Ta azjatycka potęga oświatowa stara się przyciągnąć do szkół dobrych nauczycieli, nie ma mowy o tzw. selekcji negatywnej (polegającej na tym, że pracę w szkołach dostają kandydaci, którzy nie byli w stanie znaleźć innego zajęcia). Według raportu OECD „Education at a Glance” koreański nauczyciel zarabia o kilkadziesiąt procent więcej niż przeciętna osoba z wyższym wykształceniem pracująca w innych sektorach gospodarki.

Dodajmy przy okazji, że wskaźnik zarobków nauczyciela do płac w pozostałych zawodach był wyższy jedynie w Hiszpanii, a w zestawieniu porównano 32 kraje. Pewnego rodzaju ulgę dla finansów publicznych Korei przynosi fakt, że średnia liczba uczniów w klasie jest tam wyraźnie większa niż w prawie wszystkich innych krajach zrzeszonych w OECD – w tamtejszych gimnazjach klasa liczy średnio ponad 30 uczniów, co ustawia Koreę w jednej „lidze” ze znacznie słabiej rozwiniętą Brazylią.

Pomimo postawienia na jakość kadry, niektórzy Koreańczycy widzą pole do poprawy. Zdaniem wspomnianego już nauczyciela-milionera Kim Ki-hoona szkolnictwo publiczne w Korei nie jest wystarczająco dobre i brakuje w nim wysokiej klasy nauczycieli, a receptą miałoby być ściślejsze powiązanie ich wynagrodzenia z jakością pracy. Ekstremalny wariant uzależnienia płacy od postawy nauczyciela prezentują właśnie hagwony: prowadzący zajęcia nie mają stałej pensji, a ich płaca zależy od oceny w ankietach i ilości zapisanych uczniów.

Wysiłki nauczycieli ze szkół publicznych i hagwonów podporządkowane są dostaniu się kandydata na wymarzoną uczelnię. Koreańskim maturzystom towarzyszy presja, przy której nerwy polskich absolwentów liceów to błahostka. Egzamin to ośmiogodzinny test wielokrotnego wyboru, którego wynik jest kluczowy dla dalszego życia młodzieńca – choć rezultat można poprawiać, to przy ewentualnej rekrutacji w kolejnym roku nie da się przemilczeć wcześniej uzyskanej oceny, co negatywnie wpływa na szanse w postępowaniu kwalifikacyjnym. Finalnie tylko kilka procent kandydatów może się dostać do jednej z trzech najbardziej prestiżowych uczelni –  Uniwersytet Narodowy w Seulu,  Uniwersytet Koreański lub Uniwersytet Yonsei, które często określa się wymownym akronimem SKY.

Ogromny nakład pracy związany z kształceniem ma także negatywne skutki. W badaniu PISA niecałe 60 proc. uczniów zadeklarowało, że są szczęśliwi w szkole. Był to najsłabszy wynik wśród wszystkich badanych państw. Dla Korei charakterystyczne jest wysoka liczba samobójstw wśród uczniów – według danych ministerialnych w 2012 odebrało sobie życie 139 dzieci w grupie wiekowej od podstawówki do liceum włącznie, z czego ponad 10 proc. z powodu stresu egzaminacyjnego. Nieco starsi Koreańczycy widzą alternatywę w wyjeździe z kraju – w 2012 roku za granicą studiowało 150 000 z nich.

W samej Korei pojawiają się głosy, że obecny system edukacji wymaga reformy, ponieważ coraz mniej odpowiada wyzwaniom współczesnej gospodarki. Były minister edukacji, prof. JuHo Lee, jest zdania, że należałoby postawić na kreatywność, zdolności społeczne i emocjonalne

Koreański wzór nie dla nas

Poza tym, że ciężka praca przynosi efekty analiza koreańskiego krajobrazu oświatowego nie pokazuje za wiele materiału do refleksji dla Polski. Jest jasne, że nie przeszczepimy administracyjnie takiego poświęcenia dla zdobywania wiedzy jak w Korei. Zostają więc tylko nieliczne rozwiązania, które teoretycznie da się zastosować w naszym kraju.

Gdybyśmy chcieli zatrudniać jako nauczycieli najlepszych absolwentów, to okazałoby się kosztowne nie tylko finansowo (zapewne domagaliby się oni wyższych płac niż obecnie zatrudnieni), ale i społecznych – przy niezmienionej liczebności klas wiązałoby się to z koniecznością zwolnienia części osób obecnie pracujących w szkołach (a już i tak redukuje się liczbę etatów w placówkach oświatowych). W obliczu niżu demograficznego trudno o posadę w innej placówce, więc byłoby to dla zwolnionych w zasadzie wezwanie do przekwalifikowania się i raczej nie obyłoby się bez protestów ze strony związków zawodowych.

Nie byłoby również łatwe podsycenie rywalizacji między maturzystami o miejsca na uczelniach publicznych w sytuacji, gdy kandydatów jest coraz mniej. Poza tym, dla wielu z nich świat się nie kończy na pierwszym wyborze, skoro są skłonni pójść tam, gdzie akurat będą mieli szansę się dostać. Pewnym rozwiązaniem mogłoby być ograniczenie puli miejsc bezpłatnych na tzw. studiach dziennych przy niezmienionej wielkości naboru na nie – tzn. na przykład 50 procent kandydatów przyjętych z najniższymi wynikami częściowo pokrywałoby koszty nauki. Przypuszczalnie perspektywa dopłacania nawet 1 000 złotych za semestr byłoby dużą motywacją dla maturzysty, aby powalczyć o wyższy wynik. W nieodłączny sposób pojawia się tu zagadnienie zgodności z prawem takiego rozwiązania, co ma tym większe znaczenie, że ostatnio Trybunał Konstytucyjny wypowiedział się przeciwko odpłatności za studiowanie drugiego kierunku.

Dziwne byłoby marzenie o kopiowaniu systemu prywatnych centrów korepetycji, które pewnie pomagają w przygotowaniach do testów, ale są raczej patologią rozwiązań koreańskich prowadzącą do drenażu kieszeni tamtejszych rodziców. Osobną kwestią jest to, czy efektywna nauka długimi godzinami w ogóle jest możliwa.

To, czego udało się dokonać Koreańczykom w dziedzinie edukacji w ciągu kilkudziesięciu lat jest bezsprzecznie ewenementem w skali świata. Wydaje się, że z ich doświadczeń niewiele można bezpośrednio przenieść do innego kraju nie tylko ze względu na obecny w Korei unikalny kult wykształcenia, ale także splot innych czynników. Marzeniem rzesz młodych jest tam praca w którejś z nielicznych prestiżowych korporacji (czeboli), co jest możliwe w zasadzie tylko po ukończeniu jednego z kilku najlepszych uniwersytetów w kraju, a to z kolei wymaga świetnego wyniku na maturze. Ważna obserwacja jest taka, że nie trzeba wydawać najwięcej na edukację ani tworzyć małe klasy, by być światowym potentatem. Decyduje to, jak bardzo uczniom i rodzicom zależy na dobrych wynikach.

 

(CC By NC ND Andra Balci)

Otwarta licencja


Tagi