Kryzys szansą na dominację dla Chin

Chiny zaoferowały pomoc krajom w tarapatach finansowych, w tym także z Unii Europejskiej. Pomoc polega na wykupywaniu nowych emisji obligacji rządowych. Co jest motorem tej propozycji? Czy chodzi o realną potrzebę uniknięcia ogromnych strat w związku z osłabieniem amerykańskiej waluty, czy są też inne ukryte przesłanki, a jeżeli tak to jaka jest ich cena?
Kryzys szansą na dominację dla Chin

Chiński kapitał coraz śmielej inwestuje w Europie (CC By-Robert Scoble)

Wschód oczami Wschodu (4)

Środek ciężkości światowej gospodarki nieubłaganie przesuwa się na Wschód. Jak to się dzieje, że gospodarki USA i Unii Europejskiej drepczą od kilku lat w miejscu nie mogąc poradzić sobie z rozlicznymi i daleko idącymi skutkami kryzysu po upadku banku Lehman Brothers, a Daleki Wschód rozwija się w najlepsze?

Spróbujmy przyjrzeć się tym motywacjom, dzieląc je na kilka różnych merytorycznych obszarów.

W obszarze konkurencyjności gospodarek, największy bankier USA widzi wyraźną szansę umocnienia europejskiej waluty w stosunku do chińskiego juana. Mechanizm ten w tym samym stopniu dotyczy japońskiego yena.

Krajom PIIGS (Portugalia, Irlandia, Włochy, Grecja i Hiszpania) powinno szczególnie zależeć na słabości euro. Jest to bowiem droga szybkiego odzyskania utraconej konkurencyjności. Kraje te nie mają – jak się wydaje – możliwości samodzielnego oddziaływania na rzecz osłabienia euro. Chiny tymczasem, poprzez coraz większe zaangażowanie w kupno papierów eurolandu zyskają pośrednio możliwość wpływania na kurs tej waluty. A to już ma bezpośredni związek z możliwością bezpośredniego wpływania na konkurencyjność drugiego największego światowego eksportera i największego konkurenta Chin jakim są Niemcy.

W obszarze międzynarodowej polityki gospodarczej Chinom zależy na utrzymaniu i rozwijaniu dostępu do europejskiego rynku. Potencjał jego rozwoju jest ogromny, podobnie jak bogactwo badań nad innowacyjnymi technologiami. W sytuacji wielu spodziewanych w niedalekiej przyszłości ograniczeń na rynkach Australii, Wietnamu, Korei Południowej, Japonii i USA, Europa uzyskała status rynku strategicznego.

Obłaskawiając UE zakupem obligacji jej krajów peryferyjnych, Pekin ma nadzieję na utrzymanie mocnego kursu euro, a w rezultacie zwiększenia konkurencyjności swojej gospodarki. Chinom chodzi o opłacalność własnego eksportu. Po zapowiedzi zakupu portugalskich obligacji, euro w dwa dni wzrosło o cztery centy, do 1,33 USD.

Innym obszarem niespełnionych dotychczas nadziei Pekinu jest przyśpieszenie procedury przyznania statusu gospodarki rynkowej. Jego uzyskanie pozwoliłoby unikać postępowań antydumpingowych. Problem jest palący, gdyż w Brukseli prowadzonych jest ponad 50 antydumpingowych postępowań skierowanych przeciw produktom znad Jangcy. Chiny chcą uniknąć ewentualnej lawiny ceł karnych. Jeszcze innym bezgranicznym obszarem marzeń kapitalistycznych komunistów znad rzeki Perłowej jest całkowite zniesienie ograniczeń lub daleko idące poluzowanie warunków transferu najnowszych technologii i wyników ich badań.

Chińczycy liczą też na otwarcie rynku europejskiego, choć sami ograniczają dostęp na swój, dla firm i towarów unijnych. Ta typowa dla dalekowschodnich Azjatów strategia, została z wielkim sukcesem zastosowana przez japońską gospodarkę w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. W europejskich Alpach, dominował w sklepach tani i doskonały jakościowo japoński sprzęt narciarski, ale w Alpach Japońskich nie było i nadal nie ma śladu wyrobów znanych i sławnych europejskich producentów. Dlaczego? „Bo mamy inny śnieg” odpowiadali Japończycy.

Podobnych tłumaczeń, czy raczej wykrętów jest o wiele więcej. „Nie możemy sprowadzać amerykańskiej wołowiny” twierdziły japońskie zaikai. Dlaczego? „Bo mamy krótsze jelito cienkie” odpowiadali Japończycy. I to też prawda. „Nie możemy importować koreańskiego, wietnamskiego ani amerykańskiego ryżu”. Dlaczego? Bo nasze elektryczne garnki nie ugotują nie japońskiego ryżu” argumentowały zaikai. I to też prawda.

Przy okazji wyjaśnienie – zaikai to menedżerowie japońskiej gospodarki. Stanowią oni rzeczywistą siłę kierowniczą Japonii, stojącą za oficjalnym rządem lub jak kto woli właściwy rząd stojący za władzą. Amerykanie nadal używają słowa zaibatsu, nieco przestarzałego i pejoratywnego, odnoszącego się do okresu, w którym kilka rodzin było właścicielami wszystkich środków produkcji skupionych w wielkich trustach.

Stosowanie tej skutecznej strategii w stosunku do Unii rozpoczął obecnie z powodzeniem Pekin. Unia, z powodu kryzysu finansowego i zadłużeniowego oraz antykryzysowej pomocy chińskich rezerw walutowych, ma coraz bardziej ograniczone możliwości zmuszenia rządu CHRL do zmiany tej polityki.

W obszarze akwizycji i fuzji, a więc zmian własnościowych. Teoretycznie można się zgodzić, iż globalizacja sprawia, że wraz z systematycznym zmniejszaniem się wag gospodarek narodowych zmniejsza się znaczenie do kogo należy dane przedsiębiorstwo. Praktyka pokazuje jak wielkie kontrowersji oraz patriotycznych emocji budzi skala chińskiej akwizycji. Dzieje się tak nadal, mimo iż międzynarodowy rynek powinien był być już uodporniony po masowych przejęciach przedsiębiorstw narodowych, w tym tych zaliczanych do strategicznych, przez japońskie firmy w latach 80. XX wieku.

Antonio Tajani, unijny komisarz ds. przemysłu, zaapelował dramatycznym głosem by Unia chroniła swe przedsiębiorstwa, przed przejęciem przez kapitał spoza Europy, w tym zwłaszcza chiński. Coś w tym jest, bo choć kapitał ten jest z pewnością z Chin, to nie wiadomo, czy aby na pewno jest chiński?

Innymi słowy jakie jest pochodzenie kapitału to rzecz, o której Pan Tajani i nie tylko, nie mają najmniejszego pojęcia. Większość gospodarek mniej lub bardziej świadomie odrzuca fakt, że chiński kapitał służy nie tylko krajowym rynkom goszczącym zagraniczne inwestycje, ale i rynkowi globalnemu. Z punktu widzenia ekonomii krajów dalekowschodnich jest to bez znaczenia, ponieważ kapitał odgrywa tam marginalną rolę. Dla zdecydowanej większości menadżerów europejskich i amerykańskich gospodarek, mocno niezrozumiały jest stan, w którym to nie zysk jest powodem zmiany właścicielskiej, ale wola a w jej następstwie decyzja polityczna. Wynika to z historycznej mądrości Chin. Europejczycy i Amerykanie odbierają ją jako renesans kapitalizmu państwowego, będącego konsekwencją nagromadzonych oszczędności, bogactw naturalnych i dewaluacji modelu wolnorynkowego.

Współpracę międzynarodową należy rozpatrywać nie tylko w kategoriach zagrożeń i utraty majątku, ale również w kategoriach korzyści komercyjnych i zarządczych.

Dla Chin oznacza ona dostęp do będących dotychczas poza zasięgiem obszarów zbytu i asymilację nowej myśli kierowania przedsiębiorstwem. W przypadku Chin  kluczowy jest problem skali. Przejęcie np. Horteksu pozwoliłoby ponad dwustukrotnie zwiększyć jego produkcję i stworzyć wiele tysięcy nowych miejsc pracy. Przejęcie HSW otwiera dostęp do największego na świecie rynku budowlanego, a Chińczykom daje długo oczekiwany know-how w produkcji buldożerów.

Ogromne chińskie oszczędności, lokowane dziś w obce papiery skarbowe w przyszłości z pewnością skierowane zostaną na masowy zakup światowych firm. Chińskie firmy już przejmują zasoby surowców, szukają dostępu do zaawansowanych technologii i rynków. Jest to jednak dopiero nieśmiały kroczek w ich światowej ekspansji, a jego efekty nie są jeszcze imponujące. Ich wartość sięga zaledwie 6 proc. inwestycji w międzynarodowym biznesie.

Mimo to chiński marsz budzi nieukrywane obawy na zachodnich rynkach. Ogromne rezerwy walutowe, rosnące zyski przedsiębiorstw, skala inwestycji infrastrukturalnych oraz ich tempo, hamowane jest jedynie przez ograniczony dostęp do surowców. Chcąc dalej rozwijać gospodarkę lub utrzymać dotychczasowe tempo jej rozwoju i przyśpieszyć tempo rozwoju opóźnionych sektorów, Chińczycy zgrabnie wykorzystują sytuacje rynkową do takich przejęć, które zapewnią im stabilny i długookresowy wzrost wartości ich krajowej gospodarki i zbliżą Chiny do pozycji lidera światowej gospodarki. Chińczycy szczególnie aktywnie inwestują w sektor wydobycia surowców w Afryce, Australii, Ameryce Południowej i ościennych krajach azjatyckich, w tym w Rosji.

W obszarze międzynarodowych finansów Chińczykom zależy na utrzymaniu wyjątkowo dobrych stosunków z UE i USA, a także Ameryka Łacińską. W UE są jednym z największych inwestorów, niebawem staną się największym, a zatem ich troska o stan unijnej gospodarki i strefy euro jest naturalna. Jeszcze bardziej naturalna jest ich troska o stan gospodarki amerykańskiej, których obligacjami wypchały swoje skarbce azjatyckie banki narodowe, banki strefy euro, a przede wszystkim bank centralny ChRL.

Osłabienie amerykańskiej waluty oznaczałoby gigantyczne straty dla Chińczyków, którzy doskonale zdają sobie sprawę, że z powodu narastającego zadłużenia, Stanom Zjednoczonym grozi kolejny kryzys, tym razem na rynku obligacji. „Szanse, że przez najbliższe dwa, trzy lata nie będzie problemów na rynku obligacji i z inflacją są niewiele lepsze niż 50 na 50” – stwierdził były szef Rezerwy Federalnej Alan Greenspan. W roku finansowym 2010 dług publiczny USA przekroczył o 11 proc. PKB.

Wraz ze wzmożonym napływem zagranicznych pieniędzy na rynki krajów Ameryki Łacińskiej nastąpił wzrost wartości miejscowych walut wobec amerykańskiego dolara. Konsekwencją jest spadek konkurencyjności ich mało odpornych na tani import, ale bogatych w złoża naturalne gospodarek. Brazylia bogata jest w rudę żelaza i ropę naftową, a także ma soję pochłaniana w każdej ilości przez Chiny i Indie. Chile bogate jest w miedź. Peru ma srebro. Gospodarki tych krajów stają się atrakcyjne dla inwestorów z krajów o tanim pieniądzu i niskich zwrotach z kapitałów.

Obrona przed zmasowanym napływem chińskiego kapitału jest skomplikowana, a jej efektywność trudna do oceny. Chile i Peru skupują zagraniczne waluty i podnoszą wysokość nieoprocentowanych depozytów od bankowych transakcji walutowych. To samo robi Brazylia, która dodatkowo wprowadziła 6 proc. podatek od zakupu obligacji przez cudzoziemców. Kolumbia i Peru opodatkowują wypłaty odsetek dla nierezydentów, a Meksyk i Kolumbia interwencyjnie skupują amerykańskie dolary. Przedsiębiorstwa przenoszą za granicę część swoich majątków, co ma zmniejszyć presję na umocnienie lokalnych walut.

Banki centralne krajów Ameryki Łacińskiej prowadzą intensywne rozmowy nad wspólnym działaniem na rynku walutowym. Jest jednak ryzyko, że doprowadzając poprzez interwencje rynkową do osłabienia lokalnych walut pobudzą inflację, a podnosząc stopy procentowe w celu powstrzymania narastającej inflacji i tak doprowadzą do umocnienia walut. Za sytuację tę kraje Ameryki Łacińskiej obwiniają przede wszystkim Fed, który drukuje nie mający pokrycia pieniądz oraz oczywiście Chiny za sztuczne utrzymywanie niskiego kursu swojej waluty. USA obwiniają z kolei Chiny, a Chiny formułują poważne zastrzeżenia dotyczące roli amerykańskiego dolara.

W obszarze umiędzynarodawiania chińskiego pieniądza – renminbi, Chiny mają ambitny, ale realny plan, który jest już w trakcie realizacji na globalnych rynkach finansowym i obrotu handlowego. Otóż Zhou Xiaochuan, komisarz Narodowego Banku Chin twierdzi, że USA stanowią „poważne zagrożenie dla światowego nadzoru właścicielskiego i mechanizmów walutowych” a Hu, że międzynarodowy system walutowy nadaje się do lamusa, natomiast nadanie renminbi roli „waluty międzynarodowej, będzie procesem wymagającym czasu”.

Wiadomo już o co chodzi, o umiędzynarodowienie juana. Chińczykom chodzi o to aby juan stał się możliwie szybko jedną z walut rezerwowych, a w dłużej perspektywie być może główną walutą rozliczeniową świata. Nie wiemy jedynie jak długiej perspektywy dotyczą intencje Pekinu.

Zdaniem Chińczyków posiadanie waluty rezerwowej narzuca USA szczególną rolę o dbałość o jej funkcję rozliczeniową. A tymczasem, w celu pobudzenia własnej gospodarki, Fed wprowadza na rynki niekontrolowaną ilość pieniądza, nie troszcząc się o konsekwencje w postaci spekulacji aktywami, ryzyka inflacji, strat eksporterów rozliczających się w dolarach, umacniania się krajowych walut.

Juan tymczasem powoli zdobywa przyczółki w międzynarodowych transakcjach.

W międzynarodowym handlu wartość rozliczeń w juanach lawinowo wzrasta. Wprawdzie jest to wciąż niewiele w stosunku do wartości obrotów z zagranicą rozliczanych w dolarach i euro, ale dla Pekinu jest to ważny krok w marszu juana do jego umiędzynarodowienia i stania się jedną z głównych lub główną walutą rezerwową. Citygroup, JP Morgan Chase, HSBC to wiodące dziś banki w rozliczaniu transakcji w juanach na całym świecie. Usługa ta, zainicjowana w końcu 2009 r. początkowo była dostępna tylko dla klientów azjatyckich, ale obecnie dostępna jest na całym świecie.  Klientom decydującym się na ten krok banki zapewniają finansowe zachęty i pomniejszone prowizje.

Banki uważają, że Chiny są bardzo perspektywicznym rynkiem i chcą zająć na nim jak najmocniejsze pozycje i jak najszybciej zacząć pożyczać w miejscowej walucie. Nic dziwnego. Tysiące firm planuje intensyfikację swoich interesów w Chinach, a następne tysiące je rozpocząć i korzystać z dostępu do miejscowego rynku kredytowego. Od czerwca 2010 roku juan stał się środkiem płatniczym za część importu, a 68 tysięcy chińskich firm uzyskało zezwolenia na eksport w tej walucie. Suma transakcji rozliczona w juanach warta była w ubiegłym roku 70,4 mld USD.

Od sierpnia 2010 roku, część swoich nominowanych w juanach aktywów zagranicznych wybrane banki mogą inwestować w Chinach, a od końca grudnia, przedsiębiorstwa mogą opłacać swoje bezpośrednie inwestycje za granicą lub krajowe inwestycje skierowane na działalność własną, w juanach uzyskiwanych poza granicami ChRL.

Znajdujące się za granicą juany najczęściej gromadzone są na depozytowych kontach w Hong Kongu. To region specjalny i oczko w głowie pekińskiej administracji chcącej przekształcić tę byłą kolonie brytyjską w światowe centrum handlowych i finansowych transakcji rozliczanych w chińskiej walucie. Prowadzące tam działalność gospodarczą przedsiębiorstwa mają prawo emisji długu denominowanego w juanach. Korzysta z tego ten, kto jest na miejscu, łącznie z Bankiem Światowym, pożyczając znajdujące się tam juany w postaci obligacji zwanych dim sum. Dziś jeszcze niewielka część światowego obrotu handlowego rozliczana jest w chińskiej walucie. Jej znaczenie systematycznie jednak wzrasta.

Potwierdzeniem wzrastającej roli Chin na rynkach finansowych są oferty pomocy kredytowej krajom walczącym z kryzysami budżetowymi, w tym m.in. krajom strefy euro. Pomoc Chin dla strefy euro nie będzie jednak bezinteresowna, a jej konsekwencje daleko przekroczą granice unijnych państw. Podkreślają to coraz częściej politycy unijni i chińscy. Wicepremier Wang w swoich publicznych wystąpieniach wielokrotnie zwracał uwagę, że Chiny liczą na poprawę stosunków handlowych z Europą oraz na szybkie zniesienie restrykcji unijnych na eksport nowoczesnych technologii i technicznie zaawansowanych dóbr.

Zainteresowanie Chin może okazać się trudne dla Europy, ale wydaje się, że nie ma ona wyjścia. Chiny zdają sobie jednak sprawę z europejskiej drażliwości na tle zaangażowania finansowego Państwa Środka w Europie. „Dopóki nie zostanie rozwiązana restrukturyzacja zadłużenia krajów peryferyjnych lub nie wdrożony zostanie mechanizm skutecznego rozwiązywania spraw finansowych w eurolandzie, ChRL nie powinna angażować się w strefę euro poprzez bezpośrednie zakupy rządowych obligacji tego rejonu” oświadczył Yu Yongding, były doradca chińskiego banku emisyjnego. Dla wielu oświadczenie takie złożone przez niepozorną osobę ma nikłą wagę. Dla wprawnych obserwatorów Chin, znawców ich języka, mentalności i wzorców zachowań jest jednak czytelnym, że pozornie niepozorny Yu wiedział co ma powiedzieć, a Pekin wiedział co Yu powie.

Podobnie jak Pekin zareagowało też Tōkyō, także próbujące zmniejszyć dolarowy udział w strukturze swoich, drugich co do wielkości rezerw dewizowych. Japonia także zaoferowała pomoc Europie. „Musimy bardzo uważnie umacniać wiarygodność japońskiej gospodarki i rządu” oświadczył Kaoru Yosano, nowo mianowany minister stanu ds. polityki gospodarczej i fiskalnej.

Obie wypowiedzi należy traktować nie tylko jako oficjalne stanowisko obu rządów w sprawie pomocy Europie, ale też jako sposób widzenia świata przez Azjatów.  Ameryce przychodzi to łatwiej, ale Europie trudno jest zrozumieć, że świat widziany oczami Azjaty może być inny od świata widzianego oczami Europejczyka. Kto nie zobaczy japońskich map świata nie zrozumie tego. Jak zatem pogrążony w kryzysie zadłużeniowym świat widzą Chińczycy? Kryzys jest dla Chińczyków niepowtarzalną szansą powrotu na miejsce lidera światowej gospodarki, polityki, nauki oraz wszystkiego, co Pekin w swoich oczach zobaczy a w głowie wymarzy. A wymarzył sobie globalną dominację

Andrzej J. Sajkiewicz jest jednym z najwybitniejszych polskich znawców krajów dalekowschodnich, przez wiele lat mieszkał w Japonii i w Chinach piastując wysokie funkcje w japońskich korporacjach.

Kolejne odcinki cyklu Wschód oczami Wschodu, w każdy wtorek i piątek

Chiński kapitał coraz śmielej inwestuje w Europie (CC By-Robert Scoble)

Otwarta licencja


Tagi