Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Potęga władzy to mit

Władza wcale nie daje tak dużych możliwości wpływania na rzeczywistość, jak się zdaje – wynika z książki Moisesa Naíma „The End of Power: From Boardrooms to Battlefields and Churches to States, Why Being In Charge Isn’t What It Used to Be”. Z dekady na dekadę ludźmi coraz trudniej kierować. Coraz łatwiej natomiast władzę stracić.
Potęga władzy to mit

Moses Naim, "The End of Power: From Boardrooms to Battlefields and Churches to States, Why Being In Charge Isn’t What It Used to Be"

W lutym 1989 r. – mając 36 lat – Moises Naím został ministrem handlu i przemysłu w rządzie Wenezueli. Jego parta wygrała ze sporą przewagą, ale kiedy tylko zaczęła wprowadzać zapowiedziany wcześniej plan reform (m.in. obcięcie subsydiów i podniesienie cen paliw) na ulicach Caracas (stolica Wenezueli) rozpoczęły się zamieszki. W książce (jej polski tytuł to „Koniec władzy: Z pokojów zarządów do pól bitewnych, od Kościołów do państw, dlaczego zarządzanie nie jest tym, czym było”) autor zwraca uwagę, że mimo demokratycznego mandatu reformatorów, ich poczynania zamiast symbolizować nadzieję zaczęły być postrzegane jako źródło ulicznej przemocy, wzrostu biedy i nierówności. Jeszcze bardziej zdumiał go rozdźwięk między teoretycznie dużymi możliwościami działania, jakie otrzymał jako minister, a praktyką.

Architektura władzy

Jego koledzy z rządu podzielali to spostrzeżenie, ale uważali, że może to wynikać ze specyfiki Wenezueli, która ma słabe i źle funkcjonujące instytucje. Okazuje się, że podobne wrażenie odnoszą także politycy z innych krajów. Autor przytacza słowa Fernanda Henrique Cardosa, byłego prezydenta Brazylii: „Nawet wykształceni, zorientowani w sytuacji politycznej ludzie przychodzili do mnie, a z ich próśb wynikało, że sądzą, iż moja władza jest o wiele większa, niż była w rzeczywistości”. W podobnym tonie wypowiadał się Joshka Fisher, były wicekanclerz i minister spraw zagranicznych Niemiec.

– Imperialna architektura rządowych pałaców maskuje to, jak bardzo ograniczona jest władza tych, którzy w nich pracują – mówił.

W XXI w. władza nie daje tylu możliwości co jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Oczywiście są ludzie bardzo potężni – prezydent USA, prezes banku JP Morgan czy firmy paliwowej Shell, redaktor naczelny „The New York Times”, prezes Międzynarodowego Funduszu Walutowego – ale i ich władza jest o wiele mniejsza, niż ich poprzedników na tych stanowiskach.

W 1977 r. 87 krajów miało autokratyczne rządy. W 2011 r. tylko 22. W 2012 r. wśród 34 krajów należących do OECD (wśród nich jest Polska) tylko w czterech państwach rządy miały poparcie większości w parlamencie. 6 grudnia 2011 r. w Belgii pobito rekord 541 dni (prawie 1,5 roku!) bez rządu. W tym okresie państwo funkcjonowało, a gospodarka osiągała wyniki nie gorsze niż w sąsiednich krajach, gdzie rządy były. Do połowy lat 60. XX w. 75 proc. Amerykanów odpowiadało „tak” na pytanie: czy zasadniczo ufasz amerykańskiemu rządowi. Na początku lat 80. ufających władzy było 25 proc. i do tego czasu ich odsetek utrzymuje się w przedziale 20–35 proc.

W biznesie jak w Kościele

Nie tylko polityczna władza jest słabsza niż kiedyś, także biznesowa. W 1992 r. prezes firmy z listy 500 największych amerykańskich firm magazynu „Fortune” miał 36 proc. szansy utrzymania pracy w ciągu następnych pięciu lat. W 1998 r. prawdopodobieństwo to spadło do 25 proc. W 2005 r. średnia długość trwania kadencji amerykańskiego prezesa spadła do sześciu lat. W 1980 r. korporacje z USA znajdujące się wśród pięciu największych firm w swojej branży miały 10 proc. szansy na wypadnięcie z czołówki w ciągu pięciu lat. Dwie dekady później to prawdopodobieństwo wzrosło do 25 proc.

Podobnie spadają wpływy największych zorganizowanych religii. W 1960 r. w Brazylii Kościół Zielonoświątkowy i lokalne Kościoły dopasowane do lokalnych potrzeb wiernych obejmowały 5 proc. populacji. W 2006 r. było to 49 proc. (w Korei Południowej stanowią one 11 proc., w USA 23 proc., w Chile 30 proc., w RPA 34 proc., a w Gwatemali 60 proc.).

W dzisiejszych czasach zdecydowanie łatwiej utracić władzę. Naukowiec z Harvardu Ivan Arreguín-Toft przeanalizował 197 konfliktów zbrojnych z całego świata z lat 1800–1998. Wybrał takie, w których między stronami była wyraźna różnica w liczbie żołnierzy. Okazało się, że w 30 proc. przypadków wygrała teoretycznie słabsza strona. Jeszcze ciekawsze było to, jak się ten wskaźnik zmieniał w czasie. W latach 1800–1849 r. słabsza strona wygrała w 11,8 proc. konfliktów. Od 1950 r. zdarzyło się to już w 55 proc. przypadków. Inaczej mówiąc: w dzisiejszym świecie słabsza strona ma większe szanse na zwycięstwo niż silniejsza.

Wystarczy włączyć wiadomości, by się o tym przekonać. Na zorganizowanie zamachu z 11 września 2001 r. Al-Kaida wydała 500 tys. dol. Bezpośrednie straty wraz z kosztami odpowiedzi na tę agresję wyniosły 3,3 bln dol. Inaczej mówiąc, na 1 dol. wydanego przez Al-Kaidę rząd USA wydał 7 mln dol. W 2011 r. somalijscy piraci kosztowali świat 6,6–6,9 mld dol. Mimo bardzo zaawansowanego technologicznie uzbrojenia, w które są wyposażone pływające w rejonie ich działania okręty, tylko w 2011 r. udało im się przeprowadzić 237 ataków.

Łatwiej ich zabić niż nimi sterować

Co spowodowało, że władza jest słabsza niż kilkadziesiąt lat temu? Według autora m.in. to, że od lat 50. XX w. PKB na mieszkańca świata wzrósł średnio 3,5-krotnie. Co więcej, ludzi jest na świecie o 2 mld więcej niż dwie dekady temu. Do 2050 będzie nas cztery razy więcej niż w 1950 r. Kiedy ludzi jest więcej i są coraz bogatsi (nie muszą się już skupiać na zaspokojeniu najbardziej podstawowych potrzeb), to trudniej jest wpływać na to, co robią. Jak zauważył Zbigniew Brzeziński, doradca ds. bezpieczeństwa amerykańskich prezydentów, „w dzisiejszych czasach zdecydowanie łatwiej jest ludzi zabić, niż ich kontrolować”.

Mark Zuckerberg, twórca Facebook, ogłosił 2015 r. rokiem książek. Stwierdził, że będzie więcej czytał i dyskutował o przeczytanych (oczywiście na Facebooku). Pierwszą pozycją, którą zaproponował, jest właśnie książka Moisesa Naíma, co przysporzyło jej sporo popularności. Polecają ją także m.in. Bill Clinton, Francis Fukuyama, Arianna Huffington, Jeff Immelt (szef General Electric) i George Soros.

Na amerykańskim rynku sprzedawane są streszczenia najgłośniejszych książek dla tych, którzy nie mają ochoty sami wyławiać z publikacji to, co w niej najbardziej wartościowe… Taki zabieg przydałby się tej książce, która skądinąd bardzo zasługuje na uwagę. Jeżeli więc komuś nie przeszkadza to, że momentami traci dynamikę, to bez wątpienia powinien po nią sięgnąć.

62-letni dziś Moises Naím to były minister handlu i przemysłu Wenezueli i prezes tamtejszego banku centralnego. Pracował także jako profesor strategii biznesowych i ekonomii przemysłowej na Instituto de Estudios Superiores de Administración w Caracas, był redaktorem naczelnym magazynu „Foreign Policy”. Regularnie publikuje w „The Financial Times”, „El Pais”, a jego teksty pojawiają się też w „The New York Times”, „The Washington Post”, „Newsweek”, „Time”, „Le Monde” i „Berliner Zeitung”.

Moses Naim, "The End of Power: From Boardrooms to Battlefields and Churches to States, Why Being In Charge Isn’t What It Used to Be"

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Mit przedsiębiorczego państwa

Kategoria: Trendy gospodarcze
Idąc tropem myślenia Mariany Mazzucato przedstawionym w ‘Przedsiębiorczym państwie’ uznać należy, że za moje liberalne poglądy, za mój libertarianizm i anarchokapitalizm, odpowiedzialne jest państwo.
Mit przedsiębiorczego państwa