Autor: Jacek Krzemiński

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta.

Potrafią inwestować bez nadmiernego zadłużenia

Są takie samorządy w Polsce, które mają bardzo małe czy wręcz zerowe zadłużenie, a jednocześnie dużo inwestują. To nie tylko niewielkie i peryferyjnie położone miejscowości takie, jak np. rolnicza gmina Bakałarzewo z Podlaskiego czy Stary Sącz z Małopolski, ale też tak duże miasta jak Gliwice czy Mielec. Z inwestycjami i finansami dobrze sobie radzą również Katowice.
Potrafią inwestować bez nadmiernego zadłużenia

Piotr Uszok, prezydent Katowic - jednej z najmniej zadłużonej metropolii w Polsce (CC BY-ND Congress of local and regional authorities)

Zerowe czy znikome zadłużenie, przy sporych inwestycjach, może nie dziwić w takich miastach jak Gliwice, Mielec czy Jastrzębie-Zdrój. Gliwice to jedno z głównych miast największej w Polsce aglomeracji. Do tego leżą one na skrzyżowaniu dwóch autostrad – A1 i A4, czym przyciągają wielu inwestorów. No i mają jeszcze specjalną strefę ekonomiczną.

Strefą taką dysponuje też Mielec, dzięki czemu ściągnął do siebie wiele dużych firm. W Jastrzębiu-Zdroju ma główną siedzibę Jastrzębska Spółka Węglowa, jedno z największych polskich przedsiębiorstw.

Katowice – kredyty tańsze niż na rynku

Katowice mają podobne atuty, ale mimo to warto im się bliżej przyjrzeć. Z ostatnich danych Ministerstwa Finansów wynika, że wśród 12 miast w Polsce, określanych mianem metropolii, najmniej zadłużone są właśnie Katowice. Od 15 lat rządzi nimi bezpartyjny prezydent – Piotr Uszok, który mimo prowadzenia oszczędnej i rozważnej polityki finansowej, cieszy się dużym poparciem mieszkańców. W ostatnich wyborach samorządowych wygrał już w pierwszej turze, uzyskując ponad połowę oddanych głosów. To tak na marginesie rozpowszechnionej wśród polskich polityków opinii, że w dzisiejszych realiach władza, by utrzymać się u steru, musi być populistyczna, rozrzutna i nie przejmować się przyszłymi skutkami takiej postawy.

Wskaźnik zadłużenia Katowic, wyliczany z zestawienia długów i dochodów, sięgnął na koniec 2012 r. jedynie 34,8 proc. (przy maksymalnym progu wynoszącym 60 proc.). Dla porównania: w zdecydowanej większości pozostałych polskich metropolii, m.in. w Warszawie, Wrocławiu, Gdańsku, Krakowie, Poznaniu i Łodzi, ów wskaźnik już w 2011 r. przekroczył 50 proc.

Jednocześnie Katowice wciąż dużo budują. W 2011 r. przeznaczyły na inwestycje 20,9 proc. swych wszystkich wydatków, a w 2012 r. ponad 24,4 proc. W tym roku, kryzysowym, ma być to aż 38,1 proc. – 797 mln zł. W przeliczeniu na 1 mieszkańca wypada dużo więcej niż w Warszawie. Te pieniądze pójdą m.in. na przebudowę centrum miasta i budowę Międzynarodowego Centrum Kongresowego.

Czy tak ambitny plan inwestycyjny nie grozi Katowicom zbytnim wzrostem zadłużenia? Wygląda na to, że nie. Według założeń do budżetu na 2013 r. wskaźnik zadłużenia miasta wzrośnie w tym roku do 44,3 proc., a to wciąż bezpieczny poziom. Dużo lepszy niż w większych i bogatszych od stolicy Górnego Śląska innych miastach. Bardzo ważny jest w tym przypadku kolejny wskaźnik: obciążenia dochodów wydatkami na spłatę długów. W 2012 r. wyniósł on w przypadku Katowic jedynie 2 proc., a w tym roku ma zwiększyć się do 3,85 proc. Przy maksymalnym progu wynoszącym 15 proc.

Tak dobry wynik miasto zawdzięcza m.in. temu, że traktuje kredyty i pożyczki wyłącznie jako uzupełniające, a nie główne źródło finansowania swych inwestycji. Oprócz tego w ogóle nie zaciąga – w przeciwieństwie do wielu innych samorządów – kredytów komercyjnych i krótkoterminowych. Całość jego obecnego zadłużenia – 485 mln zł na koniec 2012 r. – stanowią kredyty i pożyczki preferencyjne (z oprocentowaniem niższym od rynkowego, długoterminowe, z okresem karencji w spłacie), z Europejskiego Banku Inwestycyjnego, Banku Rozwoju Rady Europy i Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska.

– Nasze miasto od wielu lat kontroluje swoją gospodarkę finansową, stosując procedury i mechanizmy, które dopiero później wprowadzono w obowiązujących przepisach – mówi Danuta Kamińska, skarbnik Katowic.

– Chodzi m.in. o monitorowanie wysokości nadwyżki operacyjnej, układanie planów finansowych wieloletnich, stosowanie zasady, że zobowiązania można zaciągać wyłącznie na realizację inwestycji. W przeszłości na przykład tzw. Wieloletnie Plany Inwestycyjne (WPI) zawsze były robione w oparciu o Wieloletnie Plany Finansowe – choć nie było jeszcze ustawowego wymogu ich tworzenia. Pozwalało to uzyskać pewność, że planowane inwestycje mają pokrycie w finansach miasta i w związku z tym mogą być zrealizowane. Umożliwiało to oszacowanie wysokości zewnętrznych źródeł finansowych koniecznych i możliwych do pozyskania w celu zrealizowania planu inwestycyjnego. Przy każdej decyzji o dalszym zadłużaniu miasta weryfikowaliśmy dane z możliwościami ustawowymi oraz decydowaliśmy się wyłącznie na kredyty i pożyczki o oprocentowaniu preferencyjnym – mówi Kamińska.

Warto też dodać, że samorząd Katowic, starając się monitorować wysokość wydatków i dochodów bieżących, bierze pod uwagę – wciąż jako jeden z nielicznych samorządów – wpływ na swe finanse kosztów utrzymania budowanych czy oddawanych do użytku nowych obiektów komunalnych. Tak, żeby utrzymać wysokość nadwyżki operacyjnej na bezpiecznym poziomie, nawet w sytuacji wolniejszego wzrostu gospodarczego.

Bakałarzewo – obwodnicą do kanalizacji

Sceptycy uznają być może, że jak na stolicę największej polskiej aglomeracji miejskiej i wciąż silnego okręgu przemysłowego to nie są wybitne samorządowe osiągnięcia. Dlatego warto podsunąć im inne przykłady, że sukces zależy od gospodarza. Bo są samorządy gmin czy miast z bardzo zdrowymi finansami, dużo inwestujące, choć pozbawione takich atutów, jak Katowice. Nie mają u siebie dużych firm czy po sąsiedzku wielkich metropolii. A wręcz przeciwnie – leżą na peryferiach Polski, i to tych biedniejszych.

Taką gminą jest Bakałarzewo z północno-wschodniego krańca Polski, z którego do najbliższego miasta wojewódzkiego trzeba jechać ponad 100 kilometrów. Jeszcze w 2011 r. ta rolnicza, wiejska gmina, gdzie nawet rolnictwo nie ma sprzyjających warunków rozwoju (surowy klimat, krótszy niż w innych częściach Polski okres wegetacyjny roślin, a także mocno pagórkowaty teren), nie miała ani złotówki długu! Mimo, że w tymże roku przeznaczyła aż 27,8 proc. swych wydatków na inwestycje. A jednocześnie mogła pochwalić się bardzo wysokim – jak na taką gminę – wskaźnikiem samofinansowania (72,8 proc.), który określa, jaką część kosztów swych inwestycji samorząd finansuje ze środków własnych.

W 2012 r. sytuacja Bakałarzewa znacząco się zmieniła, bo dostało ono 10,8 mln zł inwestycyjnej dotacji z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (NFOŚiGW). Z puli dla gmin, które zgodziły się na to, by ich tereny przecięła obwodnica Augustowa, mająca być częścią planowanej ekspresowej drogi Via Baltica. Dzięki temu w latach 2012-2013 gminny samorząd przeznaczy na inwestycje (głównie na budowę infrastruktury wodociągowo-kanalizacyjnej) ponad połowę swego budżetu, zdecydowanie przyspieszając kanalizowanie swych miejscowości.

To bardzo ważne przedsięwzięcie, bo Bakałarzewo i okolice, tak jak cała Suwalszczyzna, to jeden z najładniejszych zakątków Polski, mający duży potencjał turystyczny, za sprawą malowniczych jezior, urodziwych wzniesień i doliny rzeki Rospudy. Kluczowe dla wykorzystania tego potencjału jest to, żeby tych jezior i rzeki nie zanieczyszczać ściekami. Bez kanalizacji i oczyszczalni tego zrobić się nie da. Dlatego gminny samorząd inwestuje w nie od lat, ale wcześniej – ze względu na ograniczone fundusze i kapitałochłonność tych przedsięwzięć – powiększał sieć kanalizacyjną w dość wolnym tempie.

By dostać dotację z NFOŚ, Bakałarzewo musiało jednak zapewnić wkład własny do planowanych za te pieniądze inwestycji. To spowodowało, że z nadwyżki budżetowej, którą gmina cieszyła się w poprzednich latach, musiała w 2011 r. przejść na budżety z deficytem. Pokrywa go częściowo z nadwyżki wypracowanej w ubiegłych latach, a częściowo z zaciąganych w tym celu kredytów. To dlatego w zeszłym roku jej zadłużenie wzrosło z zera do 1,26 mln zł, a w tym roku sięgnie 2,2 mln zł. Ciągle jednak jest ono, w zestawieniu z dochodami gminy, bardzo małe: w 2012 r. stanowiło 7,1 proc. dochodów, a w tym ma wzrosnąć do 14 proc. (przy maksymalnym poziomie 60 proc.).

Na obsługę zadłużenia Bakałarzewo wydało w zeszłym roku jedynie 25 tys. zł (odpowiadało to 0,14 proc. dochodów tej gminy, przy dopuszczalnym progu wynoszącym 15 proc.), a w tym roku ma przeznaczyć na ten cel – 69 tys. zł (1,57 proc. dochodów). Od 2014 r. wskaźniki finansowe Bakałarzewa, choć dziś wciąż bardzo dobre, znów mają się poprawiać. Na przyszły rok gmina planuje zmniejszenie długu prawie o połowę (w kolejnych latach ma ono cały czas spadać, by w 2020 r. ponownie wynosiło zero) i powrót do nadwyżki budżetowej, która ma sięgnąć ponad 10 proc.

Alicja Przyborowska, skarbnik gminy Bakałarzewo, zapytana o to, jak jej samorządowi udało się osiągnąć tak dobrą kondycję finansową, odpowiada krótko: – Oszczędzaliśmy. Oszczędzaliśmy, bo wiedzieliśmy, że czekają nas duże inwestycje.

Oszczędzanie nie oznaczało jednak w tym przypadku ślepych, doraźnych, nieprzemyślanych cięć czy sknerstwa. Bakałarzewo, tnąc wydatki, potrafi wykroić środki na dotację dla miejscowej policji, straży pożarnej, zatrudnienie tłumacza języka migowego, mającego być do dyspozycji głuchoniemych mieszkańców gminy. Inwestuje też 3 mln zł (z czego 2,5 mln zł pokryła unijna dotacja) w budowę własnej sieci szerokopasmowego Internetu, której mogłaby mu pozazdrościć niejedna gmina z centralnej Polski.

Stary Sącz – roztropność nie na kredyt

Taką samą roztropnością i dyscypliną finansową może pochwalić się samorząd miasteczka Stary Sącz w Małopolsce. Pod koniec 2011 r. jego wskaźnik zadłużenia wynosił jedynie 2,1 proc. Przy udziale inwestycji w wydatkach na poziomie 29,5 proc. i wysokiej nadwyżce operacyjnej, stanowiącej 13,8 proc. dochodów. W 2012 r. owe wskaźniki wyniosły odpowiednio: 7,36 proc. (zadłużenie), 21,5 proc. (inwestycje) i 11,9 proc. (nadwyżka operacyjna).

W tym roku Stary Sącz pójdzie jeszcze bardziej pod prąd gospodarczej dekoniunkturze, zwiększając niemal dwukrotnie wydatki na inwestycje, z 13,7 do 25,8 mln zł. Ich udział w wydatkach ogółem dojdzie dzięki temu do 30,8 proc. Miasto przypłaci to wprawdzie znaczącym wzrostem wskaźnika zadłużenia, do 37,9 proc., ale wciąż będzie on na dość niskim, bezpiecznym poziomie. Tak samo będzie w przypadku obciążenia dochodów wydatkami na spłatę zadłużenia. Ów wskaźnik w zeszłym roku wyniósł 2,06 proc., a w 2013 r. wzrośnie jedynie do 2,37 proc. (przy maksymalnym progu 15 proc.).

– Dobre wskaźniki finansowe naszego samorządu to zasługa mojego poprzednika, Mariana Cyconia, który w 2011 r. został posłem, a wtedy ja przejąłem po nim stanowisko – mówi Jacek Lelek, burmistrz Starego Sącza. – Staram się kontynuować jego politykę finansową i inwestycyjną. Polega ona m.in. na tym, że przy każdej inwestycji staramy się pozyskać jakieś dodatkowe, zewnętrzne finansowanie. Nie są to tylko dotacje unijne. Dla przykładu: gdy budowaliśmy filię biblioteki, pozyskaliśmy na ten cel pół miliona złotych dofinansowania z Ministerstwa Kultury. Nasza polityka to łączenie ambitnych planów inwestycyjnych z ostrożnością w braniu kredytów.

Jak to wygląda w praktyce? W tej chwili największą inwestycją, realizowaną w Starym Sączu, jest budowa sieci kanalizacyjnej. Na takie proekologiczne przedsięwzięcia miasto stara się o preferencyjne pożyczki z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska, bo nie dość, że mają one korzystniejsze oprocentowanie niż kredyty komercyjne, to jeszcze po spłaceniu ich w połowie są częściowo umarzane. Stary Sącz, tak jak Katowice, unika kredytów komercyjnych. Ma tylko 200 tys. zł tego typu zobowiązań, przy całym zadłużeniu liczonym w milionach złotych.

Polityka władz Starego Sącza – co także warte uwagi – od lat polega na tym, by stawiać na takie inwestycje, które przyniosą oszczędności (to np. termomodernizacja szkół) lub co jeszcze ważniejsze umożliwią rozwój miasta. Ponieważ starosądecki rynek jest turystyczną perełką, lokalne władze postawiły w pierwszej kolejności na przywrócenie mu i przyległym uliczkom dawnej świetności. Później niewielkim kosztem budowały parkingi, platformy widokowe. Po to, żeby do Starego Sącza przyjeżdżało więcej turystów. Teraz, by ich w mieście zatrzymać na dłużej, samorząd buduje m.in. – za stosunkowo małe pieniądze (niecałe 4 mln zł) – odkryte kąpielisko, które będzie bardzo malowniczo położone. Liczba turystów w Starym Sączu szybko rośnie, co może dowodzić tezy, że inwestycje były trafione.

– Kiedyś unijne i centralne dotacje się skończą – mówi burmistrz Lelek. – Musimy więc tak inwestować, żeby w przyszłości sobie bez nich poradzić, żeby w Starym Sączu było z czego żyć. Tym bardziej, że Polska nie jest krajem równych szans. Podwarszawski Konstancin, który ma porównywalną do naszej gminy liczbę mieszkańców, uzyskuje z tytułu udziału w podatku PIT ponad 58 mln zł rocznie. Stary Sącz – 7,8 mln zł. Moim zdaniem, to zbyt duże dysproporcje, żeby można było mówić o równych szansach.

Z drugiej jednak strony Konstancin płaci tzw. janosikowe, z którego czerpie m.in. Stary Sącz. Temu także, jak i państwowym oraz unijnym dotacjom, zawdzięcza swą niezłą kondycję finansową. To samo można powiedzieć o Bakałarzewie. Pytanie tylko, czy dzięki temu wsparciu, finansowaniu z niego licznych inwestycji, rzeczywiście uda się zasypać choć trochę przepaść dzielącą Polskę „A” od Polski „B”. Odpowiedzieć może brzmieć „tak”, biorąc pod uwagę to, że samorządy Polski „B” mają dziś często zdrowsze finanse niż Polski „A”.

Jacek Krzemiński

Piotr Uszok, prezydent Katowic - jednej z najmniej zadłużonej metropolii w Polsce (CC BY-ND Congress of local and regional authorities)

Otwarta licencja


Tagi