Rozwój to nie tylko więcej dóbr materialnych

Dynamiczny wzrost gospodarczy, którego doświadczamy w okresie transformacji nie sprzyja zrównoważonemu rozwojowi. A to zagraża przyszłemu wzrostowi. W pogoni za dobrobytem materialnym zaniedbujemy sferę społeczną, intelektualną i duchową – mówi prof. Stanisława Golinowska, ekspert Fundacji CASE.
Rozwój to nie tylko więcej dóbr materialnych

Stanisława Golinowska fot. arch. autora

Obserwator Finansowy: Nasza gospodarka się rozwija, społeczeństwo się bogaci, rośnie dobrobyt gospodarstw domowych. Czy rzeczywiście wszyscy się bogacą?

Stanisława Golinowska: Nie wszyscy. Jesteśmy jednym z bardziej zróżnicowanych ekonomicznie społeczeństw w Europie. Pod tym względem przegoniliśmy nawet Wielką Brytanię. Nożyce dochodów rozwierają się i nie ma żadnej przesady w twierdzeniu, że bogaci stają się coraz bardziej bogaci, a biedni ubożeją lub zachowują swój status. Ten mechanizm działa od pierwszych lat transformacji i rozciąga krzywą rozkładu dochodów.

Nota bene w grupie państw byłego bloku wschodniego zawsze byliśmy bardziej rozwarstwieni, głównie przez prywatne rolnictwo. Rozwarstwienie chłopskie było znacznie większe niż pracownicze i wpływało na wskaźniki całego społeczeństwa. W latach 80., w okresie największej skali gospodarki niedoborów, rolnicy mieli się całkiem dobrze. Ich przeciętne dochody były nawet wyższe niż dochody pracownicze.

Gdy przyszła transformacja wszystko się zmieniło. Na początku lat 90. największa bieda pojawiła się właśnie na wsi. Część ludności rolniczej przetrzymała ten trudny okres i włączyła się do głównego nurtu przemian, ale nie wszyscy. Unijne dopłaty nie poprawiły losu tych, którzy od dwudziestu lat ciągną statystyki w dół. Przyczyna jest prosta – oni akurat z dopłat nie korzystają lub korzystają w bardzo małym stopniu. Pocieszeniem może być tylko to, że ich dzieci uciekły za chlebem do miasta lub za granicę i ta bieda nie jest już reprodukowana.

Inaczej wygląda sytuacja we wsiach popegerowskich oraz wśród tych robotników przemysłowych, którzy stracili pracę. W małych miasteczkach i w niektórych dzielnicach dużych miast, gdzie działał jeden zakład pracy-żywiciel, na przykład w Łodzi, Wałbrzychu czy w Gorzowie Wielkopolskim mamy wyspy dużej biedy, która jest reprodukowana. Badania beneficjentów pomocy społecznej GUS pokazują, że są w Polsce gminy, w których 70 proc. gospodarstw domowych żyje ze świadczeń społecznych.

Czy to wina biednych, bo są niezaradni, czy państwa, które nie potrafi przeciwdziałać wykluczeniu społecznemu?

Jacek Kuroń, z którym współpracowałam, gdy był ministrem pracy, mówił, że ludziom trzeba dać wędkę, a nie rybę. Zgadzam się, że trzeba wyciągać ludzi z ubóstwa, dając im szansę zdobycia nowego zawodu czy warsztatu pracy, ale przecież wokół nas są i tacy, którzy tej wędki nie potrafią schwycić. Standardowe programy aktywizacji zawodowej adresowane są do ludzi, którzy już coś potrafią i mogą w tych programach uczestniczyć, dokonując korzystnych dla siebie wyborów.

Skuteczne zwalczanie biedy i społecznego wykluczenia z jej powodu wymaga działań bardziej zindywidualizowanych, a przez to droższych i trudniejszych w realizacji. Amartya Sen, wybitny ekonomista hinduskiego pochodzenia, który w 1998 r. otrzymał nagrodę Nobla za prace z ekonomii dobrobytu, w odniesieniu do ubóstwa stosuje trudno przetłumaczalną kategorię capability.

Uważa, że warunkiem godnego życia, bez doświadczania ubóstwa jest możliwość i umiejętność dobrych wyborów. Do tego człowiek musi być przygotowany oraz mieć warunki ich realizacji: dobry rynek, dobre instytucje, odpowiednią infrastrukturę. Nie może przy tym być bierny. Powinien te warunki współtworzyć, a to jest możliwe dzięki demokracji, wolności słowa, dostępowi do informacji, politycznego i obywatelskiego uczestnictwa. Ludzie powinni zostać przygotowani do podejmowania decyzji, zarówno indywidualnych jak i publicznych.

U nas priorytety są w tej chwili inne. Jesteśmy na etapie pogoni za indywidualnymi korzyściami i zyskiem. Ale czy coś w tym zdrożnego, skoro musimy nadrabiać zaległości poprzednich dziesięcioleci?

Problem polega na tym, że nie wszyscy uczestniczą w tworzeniu wzrostu gospodarczego i nie wszyscy korzystają z jego efektów. Nie wszyscy zdolni do pracy mają pracę, dochody są zbyt zróżnicowane i zbyt wielu doświadcza deprywacji potrzeb, a przez to ma ograniczone możliwości rozwoju. To zróżnicowanie przejawia się w wielu przekrojach: regionalnym, społeczno–zawodowym, a także pokoleniowym. Ponadto nasz rozwój jest zbyt jednostronny. Chcemy się szybko bogacić, kupować mieszkania, domy, samochody, a przy tym zaniedbujemy ekologię, zdrowie, rozwój intelektualny, życie rodzinne i uczestnictwo społeczne.

To znajduje polityczne usprawiedliwienie i przyzwolenie. Na przykład domagamy się prawa do emitowania do atmosfery więcej gazów cieplarnianych niż inne kraje, bo musimy nadganiać zaległości. Bagatelizujemy potrzebę równego dostępu do zdrowia. Do edukacji nadal podchodzimy w sposób głównie ilościowy, zaniedbując jej wymiar jakościowy, który jest podstawą refleksyjności i innowacyjności. Ciągle stawiamy na prymitywnie pojmowaną konkurencję, zaniedbując potrzebę współdziałania i konieczność koordynacji.

Niezrównoważony rozwój, nastawiony na zaspakajanie głównie potrzeb materialnych, stanie się barierą wzrostu gospodarczego w przyszłości. A jeśli chodzi o wzrost gospodarczy, to jest nam potrzebna wysoka dynamika. Wyższa dynamika wzrostu gospodarczego w Polsce niż w innych krajach Europy w okresie globalnego kryzysu finansowego i ekonomicznego cieszy, choć ubiegłoroczny wynik, 1,7 proc., nie  jest dla nas wystarczający.

Być może, gdy nasze dochody jeszcze bardziej wzrosną, gdy obrośniemy w dobra materialne, zaczniemy poświęcać więcej czasu i uwagi innym sferom życia?

Nasycenie w dobra materialne nie jest u nas jeszcze takie, jak w bogatych krajach. Dopiero zaspakajamy te potrzeby, ale podejście polegające na tym, że najpierw zaspokajamy potrzeby materialne, a gdy się dorobimy, zaczniemy zaspokajać potrzeby wyższego rzędu, nie jest z perspektywy długiego okresu efektywne i historycznie się nie sprawdziło. Przecież rozwijamy się w wielu wymiarach równocześnie. Nie da się odłożyć wielu aktywności na później, a to, że zabrakło ich we właściwym czasie, ograniczy efekt końcowy.

Ponadto taka jednostronność ma też negatywny wydźwięk moralny. Może bowiem oznaczać, że etyczni i solidarni będziemy dopiero wtedy, gdy się wzbogacimy.

Teraz jedziemy na jednym kole i gonimy na nim rozwiniętą część świata, która inaczej rozkłada akcenty. Trzeba przyznać, że w takim momencie, w jakim obecnie jesteśmy i w takich warunkach globalnych, w jakich funkcjonujemy, wybory rozwojowe są bardzo trudne. Świat pędzi do przodu i wszystko szybko się zmienia. Mimo tego tempa, a może właśnie dlatego, potrzebna jest głębsza refleksja nad rozwojem. Nasi politycy poddani presji i natłokowi bieżących spraw nie mają na nią czasu. Trzeba do nich dotrzeć z wynikami badań, z opinią i refleksją, która pomoże zrozumieć te tendencje, by mogli nadawać sensowny kierunek w rozwoju.

Kilkadziesiąt lat temu na Zachodzie zaczęły powstawać think-tanki. Ich celem jest pokazywanie świata w różnych kontekstach i wymiarach. U nas think-tanki także powstały, ale nikt specjalnie nie przejmuje się ich opiniami. Z nieszablonową albo niepoprawną politycznie opinią, czy informacją trudno się przebić. Media się tabloidyzują i gonią za sensacją, a politycy, którzy zatrudniają sztaby etatowych doradców, nie palą się do poważnej i otwartej dyskusji merytorycznej. Tymczasem właśnie takie dyskusje pozwalają lepiej rozumieć coraz bardziej zróżnicowany świat i znajdować odpowiednie rozwiązania.

Z tego świata bardzo szybko docierają do nas trendy i nowinki, które tylko utwierdzają w przekonaniu, że powinniśmy konsumować coraz więcej. Połknęliśmy bakcyla kultury masowej, która jest wrogiem kultury ambitnej.

Lubimy pokazywać, że się bogacimy, imponują nam zewnętrzne przejawy dobrobytu. To wpływa na styl życia. Spędzamy dużo czasu w centrach handlowych, które niewiele różnią się od tych na Zachodzie, nasze dzieci chadzają do klubów, centrów rozrywek, które także przypominają te z zagranicznych filmów. Ale gdy tylko z nich wychodzimy, spotykamy się ze zgrzebną rzeczywistością przestrzeni publicznej, z dziurawymi i zakorkowanymi drogami, z kolejkami w przychodniach i szpitalach, z biurokracją, źle działającymi urzędami i z biedą, którą najlepiej widać, gdy opuści się zamożne miasta.

Pierwsza refleksja nad jakością instytucji publicznych przychodzi na ogół wtedy, gdy dzieci idą do szkoły, zaczynamy gorączkowo szukać dobrych szkół, których naprawdę jest niewiele. Druga, gdy zaczyna psuć się zdrowie. Ale w niektórych środowiskach zaczyna się coś zmieniać, w tych bardziej wykształconych i ze społecznikowskimi tradycjami. Może nowemu pokoleniu przestaną tak bardzo imponować blichtr i drogie gadżety. Może jest bardziej świadome tego, że w życiu potrzeba czegoś więcej, a może i całkiem inaczej. Znam wielu młodych ludzi działających w organizacjach pozarządowych i podejmujących potrzebne oraz innowacyjne działania ekonomiczne z ukierunkowaniem etycznym, ekologicznym i socjalnym.

Czy Polska ze swoim bezrefleksyjnym rozwojem jest wyjątkiem wśród krajów rozwijających się, choćby wśród naszych sąsiadów z Europy Środkowej?

Ostatni raport agendy Program Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju – UNDP, zatytułowany „Prawdziwe bogactwo narodów”, pokazuje, że w sferze rozwoju społecznego nie jesteśmy  regionalnym prymusem. Celem raportów, które powstają co roku od dwudziestu lat, jest zarówno ocena wzrostu, jak i innych wymiarów rozwoju. Syntetyczny wskaźnik rozwoju społecznego, na podstawie którego tworzony jest ranking krajów, uwzględnia nie tylko osiągnięcia w zakresie wzrostu gospodarczego, ale również zdrowia i wykształcenia.

Ostatni ranking tradycyjnie już otwiera Norwegia, a Polska jest na 41. miejscu. Spośród krajów Europy Środkowo-Wschodniej znacznie wyprzedzają nas Czechy (28. miejsce), ale także Słowenia, Słowacja, Estonia i Węgry. Czechy zasługują na szczególną uwagę, bo w ostatnich latach dokonały dużego skoku w tym rankingu. Skądinąd wiemy, że Czesi rozwijają się w sposób bardziej zrównoważony, nie wypruwają sobie żył, nie pracują po czternaście godzin, nie dorabiają na boku, by kupić nowe mieszkanie, a wolny czas chętnie spędzają z rodziną na daczy, czy z przyjaciółmi przy piwie, chętniej też działają społecznie przy załatwianiu lokalnych potrzeb. To zapewne sprawia, że są zdrowsi, bardziej wydajni i lepiej potrafią odnaleźć się w nowych warunkach.

Z czego wynikają te różnice? Czy mamy inne aspiracje niż Czesi?

Polska jest krajem dużo większym i bardziej zróżnicowanym. Mamy też inną historię. Czesi od dawna byli społeczeństwem mieszczańskim, potrafiącym doceniać jakość w każdej dziedzinie życia, my zaś przeskoczyliśmy do współczesności z epoki postfeudalnej. Czesi mają więc infrastrukturę dobrostanu, którą u nas dopiero trzeba budować. By zrozumieć te różnice, warto porównać nasze północne województwa i Małopolskę. Na północy, zwłaszcza na terenach popegeerowskich, jest dużo biedy i wykluczenia społecznego. W Małopolsce też się nie przelewa, ale można odnieść wrażenie, że ludzie są lepiej przygotowani na zmiany, bardziej zaradni.

Gdy w latach 90. dochody rolników załamały się, mieszkańcy małopolskiej wsi nie poszli po pomoc społeczną, lecz sami próbowali sobie pomóc, bo mieli odpowiednie zaplecze – domy zbudowane za pieniądze przywiezione z pracy w Ameryce, spiżarnie, zabezpieczające przed nadejściem gorszych czasów i bogate tradycje rękodzielnicze. Gospodarstwa małopolskie są często biedne i niedochodowe, ale posiadają infrastrukturę materialną i kulturową, która powstawała przez dziesięciolecia, a teraz stanowi naturalne zabezpieczenie przed ryzykiem. Tego brakuje na północy, gdzie jest dużo ludności napływowej, pozbawionej korzeni. Adaptacja do nowych warunków wymaga  czasu i kulturowych wzorów.

Politykę społeczną traktuje się w Polsce jako kłopotliwy dodatek do polityki gospodarczej. Najważniejszy jest wzrost gospodarczy. Wydatki na cele socjalne należy ciąć, bo pogłębiają deficyt budżetowy, który hamuje wzrost. Jak wytłumaczy Pani kolegom-ekonomistom, że nie mają racji?

Wzrost gospodarczy jest bardzo ważny. Profesor Jan Mujżel, przewodniczący Rady Strategii Społeczno – Gospodarczej w latach 1994 – 2005, mówił, że „wzrost gospodarczy potrzebny jest nam jak powietrze”, ale czynniki wzrostu mają dzisiaj charakter znacznie bardziej jakościowy niż kiedyś. Na przykład w odniesieniu do pracy. Potrzebna jest nam bardziej w sensie jakościowym niż ilościowym. Stąd ten akcent na kwalifikacje oraz innowacyjność. W Europie zasobów pracy będzie coraz mniej i będą starsze. Dlatego zasoby ludzkie musimy szanować i o nie dbać, inwestując w ich jakość – w zdrowie, kompetencje i kapitał społeczny, rozumiany jako więzi społeczne i zaufanie, niezbędne do współpracy.

W ten sposób działamy także na rzecz wzrostu. Jeśli nie zadbamy o zdrowie, będziemy gorzej pracować i więcej pieniędzy wydawać na leczenie. Jeśli jakość edukacji się nie poprawi, jeśli nie zaczniemy większej wagi przywiązywać do rozwoju intelektualnego, nie będziemy wystarczająco innowacyjni, by sprostać wyzwaniom współczesnego rozwoju. A zatem dbając o jakość czynników wzrostu, inaczej podchodzimy do podziału jego efektów. Jest jeszcze jeden aspekt.

Ten podział efektów nie może abstrahować od zasad sprawiedliwości i solidarności społecznej. Ludzie mają potrzebę poczucia bezpieczeństwa socjalnego, ale również dzielenia się z innymi. To jest także rodzaj przezorności. Każdy wie, że fortuna kołem się toczy. Dlatego zawsze potrzebne jest społeczne zabezpieczenie połączone z pomocą społeczną. Pomoc ta powinna być oczywiście bardziej skuteczna. Aby jednak taka była, trzeba ją dobrze zorganizować i dobrze przygotować ludzie, którzy w tej sferze pracują. Pracownicy służb społecznych nie powinni być ani urzędnikami, ani społecznikami, lecz profesjonalistami nie pozbawionymi niezbędnej wrażliwości społecznej, wykształconymi w dobrych szkołach, które przekazują nie tylko wiedzę, ale także uczą sprawnego działania.

Rozmawiała Małgorzata Pokojska

Stanisława Golinowska jest profesorem zwyczajnym Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wcześniej była członkiem Rady Strategii Społeczno-Gospodarczej i współzałożycielką Fundacji CASE.

Stanisława Golinowska fot. arch. autora

Tagi