Autor: Katarzyna Bartman

Redaktor naczelna miesięcznika „Praca za granicą”.

Rząd tworzy program, licząc, że niewiele osób z niego skorzysta

2 mld zł ma kosztować podatnika program wydłużenia płatnego urlopu rodzicielskiego. Gdyby mieli z niego skorzystać wszyscy uprawnieni rodzice, to powinno to być aż 5,2 mld zł. Rząd budując program od razu jednak przyjął, że jedni nie będą mogli, a inni nie będą chcieli. Z rachunków wynika też, że i te 2 mld, to marnotrawstwo, bo dzieci od nich nie przybędzie.
Rząd tworzy program, licząc, że niewiele osób z niego skorzysta

(Fot. OF)

Zgodnie z zapowiedzią rządu dwa nowe, prospołeczne programy – wydłużenie płatnego urlopu rodzicielskiego z 20 tygodni do roku oraz objęcie ubezpieczeniami społecznymi zleceniobiorców, samozatrudnionych oraz bezrobotnych, którzy zdecydują się na skorzystanie z nowego urlopu wychowawczego –  mają kosztować podatników 3,4 mld zł. Według resortu finansów 2 mld zł rocznie, to koszty dłuższych urlopów rodzicielskich (wprowadzenie od 2014 r., w wysokości 80 proc. wynagrodzenia), a 1,4 mld zł – dopłaty do składek.

Efektem tych działań ma być zwiększenie liczby narodzin dzieci. Do 2060 r. będzie nas…165 tys. więcej. Zdaniem demografów to tak marny efekt, że absolutnie nie zmieni sytuacji na rynku pracy.

Zacznijmy od sprawy najbardziej gorącej – urlopy wychowawcze. Skąd wzięła się suma 2 mld zł i jak została policzona? Tego dokładnie nie wiadomo. Resort finansów nie udzielił informacji na ten temat.

W oparciu o dane Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) oraz Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (ZUS) sami policzyłam ile powinno popłynąć do matek i ojców korzystających z dłuższego okresu płatnej opieki nad dzieckiem. Wynik okazał się diametralnie inny od zakładanego przez ministra finansów. Zamiast 2 mld zł doliczyłam się kwoty 5,2 mld zł kosztów dopłaty do programu rocznie.

Skąd ta różnica

W 2011 r. urodziło się 388 tys. dzieci (prognozy GUS mówią, że do 2014r. skala ta się znacząco nie zmieni).  Według ZUS średnia dniówka świadczenia macierzyńskiego wyniosła w ubiegłym roku 72,58 zł. Przyjmując tę wartość, jako 100 proc. świadczenia, obliczyłam wysokość 80 proc. średniej dniówki (to 58,06 zł), a następnie przemnożyłam ją przez dni w roku oraz liczbę narodzonych dzieci. Po zsumowaniu była to kwota: 8 mld 222 mln zł. Co ciekawe, w ubiegłym roku (przy obowiązującym 20-tygodniowym  podstawowym urlopie macierzyńskim) ZUS wypłacił łącznie zasiłki macierzyńskie na kwotę 3 mld 18 mln zł.

Dlaczego więc rząd zakłada, że wydłużając płatne urlopy aż o 32 tygodnie dopłaci tylko 2 mld zł? Zdaniem ekspertów odpowiedź jest dość prosta. Rząd zakłada bowiem już na starcie, że program będzie tylko dla wybranych – nie wszyscy rodzice będą w stanie skorzystać z tych świadczeń. Jedni nie będą mogli, a inni nie będą chcieli i rząd, licząc złotówki w kolejnym budżecie, od razu to uwzględnił.

Znaczna część młodych ludzi pracuje bowiem w oparciu o tzw. elastyczne formy zatrudnienia (umowy cywilnoprawne) i świadczenia społeczne się im nie należą. Jest jeszcze jedno wytłumaczenie.

– Młode osoby w wieku rozrodczym, które z kolei pracują na etatach, w obawie przed utratą miejsca pracy, nie będą chciały wykorzystać przysługującego im urlopu w pełnym wymiarze. Te różnice w wyliczeniach pokazują, że rząd uznał, że sporo na tym programie będzie mógł zaoszczędzić – mówi wprost Krzysztof Tymicki, adiunkt w Instytucie Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.

Przedsiębiorca na wychowawczym

Podobny mechanizm „ oszczędnościowy” zastosowano przy wyliczaniu kosztów wprowadzenia ubezpieczeń społecznych dla samozatrudnionych oraz zleceniobiorców, którzy zdecydują się na wychowanie dziecka. Tu chodzi o nowe urlopy wychowawcze, które zaczną obowiązywać już od 2013 r.

Osoby prowadzące działalność gospodarczą nie miały do tej pory prawa do urlopu wychowawczego, ponieważ prawo to przysługuje tylko pracownikom zatrudnionym na podstawie umowy o pracę.

Projekt z 7 listopada tego roku o zmianie ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych oraz niektórych innych ustaw, przygotowany przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej i zatwierdzony w ubiegłym tygodniu przez Radę Ministrów przewiduje, że zarówno przedsiębiorcy, jak i osoby pracujące na podstawie umów-zlecenia, umów agencyjnych lub innych umów o świadczeniu usług będą miały prawo do podobnych rozwiązań na urlopie wychowawczym, jak tzw. pracownicy etatowi.

W projekcie założono m.in., że ubezpieczeniom emerytalnym i rentowym w związku z opieką nad dzieckiem podlegałyby osoby z co najmniej 6-miesięcznym stażem ubezpieczeniowym, które w czasie opieki nad dzieckiem zawiesiłyby działalność gospodarczą lub zaprzestałyby wykonywania umów-zlecenia czy innej umowy o świadczenie usług. W praktyce oznaczałoby to, że budżet państwa opłacałby w tym czasie za nie składki na ubezpieczenia społeczne (emerytalne i rentowe) oraz składki na ubezpieczenie zdrowotne. W przyszłym roku byłaby to łącznie kwota 1, 404 mld zł. Ale, znów, są to jedynie wydatki wirtualne. W uzasadnieniu do projektu ustawy czytamy bowiem m.in., że: „Osoby nieobjęte ubezpieczeniami są osobami młodymi, skutki zwiększonych wypłat na świadczenia nie powinny pojawić się przed 2033 r.”

– Z programu ubezpieczeń społecznych skorzysta niewielu młodych ludzi, większość z nich nie ma bowiem jeszcze żadnej historii ubezpieczeniowej, a wymagana jest co najmniej 6 – miesięczna.  W związku z tym rząd na nich sporo zaoszczędzi – mówi wprost Henryk Nakonieczny z Trójstronnej Komisji ds. Społeczno – Gospodarczych w NSZZ „ Solidarność”.

Czy 165 tys. obywateli jest tego warte

Nie byłoby, oczywiście, nic złego w zaradności i przewidywalności rządu, gdyby nie to, że tak przeprowadzony program „wspierania demografii” będzie zupełnie bezużyteczny.  Efekt, który chce osiągnąć rząd, to podniesienie dzietności Polek.

Z wyliczeń resortu pracy wynika, że pierwsze korzystne zmiany w demografii dzięki nowym świadczeniom nastąpią ok. 2028 r. Wówczas przybędzie nas 13 tys. (licząc w stosunku do roku 2010 r.). Docelowo, w 2060 r. (do tego roku sięga rządowa prognoza) liczba dzieci wzrośnie o 165 tys. Zdaniem ekspertów, to marny wynik, który niczego nie zmienia i w najmniejszym nawet stopniu nie rozwiązuje problemu zastępowalności pokoleń.

– Musielibyśmy podnieść dzietność Polek z obecnych 1,3 dziecka do 1,6 dziecka, a to oznacza, że w rodzinach musiałoby rodzić się po troje i więcej dzieci. W obecnych warunkach gospodarczych, przy tym bezrobociu, to jest trudne do wyobrażenia – mówi Lucyna Nowak, dyrektor Departamentu Badań Demograficznych GUS.

Demograf zwraca uwagę na jeszcze jeden istotny element rządowych założeń: mogą się one sprawdzić, ale wcale nie muszą, szczególnie przy tak odległej perspektywie, jaką jest rok 2060.

– Do tego czasu może się wydarzyć dosłownie wszystko, zwłaszcza w demografii. Rezultaty takiego programu, jak ten rządowy, powinny być widoczne już koło roku 2030, a jeśli ich nie ma wplanach, to znaczy, że zrobiono za mało – mówi dobitnie Lucyna Nowak.

Z opinią Lucyny Nowak zgadza się Paweł Woliński, prezes Fundacji Mamy i Taty. Przytacza przykład Estonii, bardzo małego państwa (1,3 mln mieszkańców), która wydźwignęła się z demograficznej zapaści wykładając na ten cel znacznie więcej niż planuje dziś Polska. Współczynnik płodności z 1,3 podniósł się tam do 1,63. Stało się to m.in. dzięki wprowadzeniu kilka lat temu powszechnego (obejmującego zarówno ubezpieczonych, jak i bezrobotnych rodziców) zasiłku wychowawczego. Jest on wypłacany rodzicowi przez 435 dni do ukończenia 3 roku życia dziecka, a jego wysokość zależy od historii wcześniejszego ubezpieczenia rodzica. Bezrobotni otrzymują minimalną płacę, a pracujący – nawet do trzech średnich krajowych.

Przestawienie klepki w głowie

Rząd Estonii zadbał również o to, by zmienić nastawienie społeczne do rodzin wielodzietnych, by panowała moda na dzieci.

– Bez tego elementu propagandy cała reforma by się nie powiodła. W Niemczech rząd wydaje na politykę prorodzinną ok. 3 proc. PKB, a efektów nie ma. Powodem jest właśnie brak akceptacji dla wielodzietności, napiętnowanie dużych rodzin. W Polsce jest podobnie. Duża rodzina, to rodzina patologiczna, takie podejście panuje również wśród niektórych środowiska opiniotwórczych. To musi się radykalnie zmienić. Inaczej Polki nie będą się decydować na kolejne dzieci w kraju, tylko rodzić je np. za granicą, jak to ma miejsce teraz na Wyspach Brytyjskich – przypomina Piotr Woliński.

Jego zdaniem, również bez istotnych zmian w systemie podatkowym (tj. wprowadzenia kwot wolnych od podatku na każde dziecko pozostające pod opieką rodzica (jak ma to miejsce we Francji), oraz radykalnego obniżenia stawek VAT na artykuły dla dzieci), a także wprowadzenia bonów wychowawczych dających rodzicom możliwość wyboru sposobu opieki nad dzieckiem (w miejsce budowania kolejnych żłobków i przedszkoli), każde działania państwa mające na celu podniesienie płodności Polaków, będą kończyć się fiaskiem.

Takiego zdania jest również Krzysztof Tymicki z SGH.

– Polska nie ma dalekosiężnych strategii ani systemowych planów zapobiegających depopulacji Polski. Na polskim rynku pracy panują wciąż XIX. wieczne style zarządzania i myślenia o pracowniku. Albo kobieta decyduje się na wychowywanie dziecka i skazuje na wykluczenie z rynku pracy, albo pracuje na pełny etat i wychowanie dziecka przejmuje rodzina, opiekunki lub placówki publiczne. Nie ma nic „pomiędzy”, żadnej elastyczności, możliwości pracy w niepełnym wymiarze godzin itp. – wylicza dr Tymicki.

Henryk Nakonieczny z NSZZ Solidarność uważa, że bez systemowych zmian się nie obędzie, ale nie tylko takich na papierze, które mają zamknąć usta unijnym komisarzom (w maju 2012 r. Polska otrzymała z Komisji Europejskiej Zalecenia rady ws. Krajowego programu reform z 2012 r., gdzie w pkt.12 KE nakazuje rządowi poprawienie wyników m.in. dotyczących: udziału kobiet w rynku pracy, udoskonalenia systemu opieki nad dziećmi i zwiększenia skolaryzacji przedszkolnej.

Brak poprawy w tym obszarze może skutkować w przyszłości ograniczeniem lub nawet odebraniem nam funduszy unijnych), ale rozwiązań faktycznie efektywnych.

Za takie zaś związkowiec uważa przede wszystkim walkę z elastycznymi formami zatrudnienia, które pozbawiają młodych ludzi w wieku rozrodczym szansy na skorzystanie ze świadczeń przysługującym pracownikom etatowym, w tym świadczeń rodzicielskich. Ta teoria ma jednak tylu zwolenników, co przeciwników.

OF

(Fot. OF)

Otwarta licencja


Tagi