Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Składki zamiast podatku dochodowego

Pod względem wzrostu średniego wynagrodzenia brutto Polska znalazła się w 2015 r. na czele krajów OECD. W porównaniu z 2014 r. płace realne przed podatkami i składkami były wyższe o 4,1 proc. Większe podwyżki otrzymali w 2015 r. jedynie Turcy, Islandczycy i Estończycy. W ostatnich latach urósł jednak także nasz klin podatkowy i tu też jesteśmy, niestety, w czołówce OECD.
Składki zamiast podatku dochodowego

(infografiki Bogusław Rzepczak)

Zanim o zaznaczonym w tytule pomyśle innowacyjnego potraktowania PIT-u klinem rozwinięcie wstępu.

W kilkusetstronicowej, dorocznej publikacji OECD o opodatkowaniu wynagrodzeń (Taxing Wages 2016) nie zasłużyliśmy jako kraj na wyróżnienie, ani w złą, ani w dobrą stronę. W ciężkich czasach brak niedobrych informacji, to wystarczający powód do ulgi, więc można odetchnąć, przynajmniej na chwilę.

Klin podatkowy (tax wedge) to syntetyczna miara obciążeń nakładanych przez państwo na pracę, tudzież znój i harówkę. Rozmiary klina wylicza się za pomocą proporcji, czyli ilorazu. Wzór jest następujący:

550-1

W Polsce klin podatkowy nie jest wybitnie masywny, ale ocena ta odnosi się tylko do wielkości bezwzględnych. Klin dla samotnego pracownika będący przedmiotem podstawowych porównań międzynarodowych wynosi obecnie nad Wisłą 34,7 proc. W rozróżnieniu na typy rodzin w zależności od progenitury (bezdzietne, z różną liczbą dzieci), a także ze względu na liczbę osób pracujących w rodzinie oraz wysokości ich dochodów, klin może być większy lub mniejszy. Na przykład, w przypadku polskiej, statystycznej rodziny z dwójką dzieci, w której pracuje tylko jeden z małżonków i zarabia na poziomie średniej krajowej klin jest wyraźnie mniejszy i wynosi 28,4 proc.

Największa różnica między klinem dla singli, a dla rodzin z dwójką dzieci występuje w Belgii (15 punktów procentowych) i na Węgrzech (prawie 14 pp.) Różnica ta obrazuje skalę wsparcia udzielanego z budżetu na potomstwo. Przy okazji dostrzec można jak słabe podstawy ma pokutujący w Polsce mit dotyczący szczególnej jakoby hojności w tym względzie państwa brytyjskiego. Na Wyspach różnica w wielkości klinów dla bezdzietnego singla w porównaniu z rodziną z dwójką dzieci wynosi 4,5 pp., a w Polsce 6,3 pp. Oczywiście, w codziennym życiu liczy się przede wszystkim bezwzględna wielkość środków do dyspozycji rodziny, ale dorobek pokoleń i różnice w wydajności, to coś innego niż hojność i dobra lub zła wola rządu.

Dane do porównań wielkości klina podatkowego w krajach OECD:

550-1

 

550-1

 

550-1

550-1

W zestawieniu 34 państw członkowskich OECD ułożonym w sekwencji od klina najwyższego do najmniejszego zajmujemy, tak jak w 2014 r., miejsce 21. Średni klin dla całego obszaru OECD wynosi obecnie 35,9 proc. więc rażącej przesady we względnych kosztach pracy u nas nie ma. Daleko nam do liderujących Belgów, których dociskają mocno swoich obywateli podatkami i składkami, bo klin pręży się tam na wysokości aż 55,3 proc.

Tak wielka redystrybucja dochodów z pracy przez państwo jak w Belgii, a także w Niemczech, Francji, Włoszech, Austrii oraz (sic) na Węgrzech, gdzie wszędzie klin wynosi niemal 50 proc., nie budzi w tych w bardzo bogatych (poza Węgrami) krajach i społeczeństwach zapalczywych emocji. Majętnym statystycznie mieszkańcom Zachodu zostają netto naprawdę duże pieniądze, a ich państwa są w codziennym działaniu i wspomaganiu obywateli wystarczająco sprawne i godne zaufania, żeby pogodzić się z wysokim klinem.

W Szwajcarii, Belgii i Niemczech całkowite koszty pracy, wyrażone w porównywalnych dolarach (według parytetu siły nabywczej – PPP) uwzględniających różnice w realnej wartości zarobków, przekraczają 70 tys. dolarów rocznie, podczas gdy w Polsce jest to niecałe 30 tys. dolarów. Z grubym portfelem można po prostu więcej, a i radość z życia bardziej intensywna, nawet gdy klin wielki. Konkluzja na użytek polskiej polityki w ogóle i gospodarczej w szczególe jest taka, że obywatelom niemajętnym nawet klin niby tylko średni wadzi i szkodzi, więc powinien być niższy. Pod warunkiem, że jest obniżany roztropnie, tj. z praktyczną świadomością konsekwencji. Uwaga „praktyczna świadomość” oznacza, że umiemy przeciwdziałać wszystkim skutkom, w tym także nienajlepszym.

Tymczasem klin w Polsce rośnie od 2009 r. powoli, lecz systematycznie. W tym stuleciu najwyższą wartość osiągnął w 2007 r. (37,4 proc.) potem zjechał do nieco poniżej 33 proc. w latach 2009 i 2010, a więc dość wyraźnie, aby następnie piąć się znowu w górę.

Jak nazwa wskazuje, klin klinuje

Im wyższy klin, tym gorzej dla pracowników i gospodarki ponieważ wraz ze wzrostem składanych państwu danin pobieranych od zatrudnienia maleje ochota, żeby pracować jak najwydajniej i w ogóle podejmować pracę. Ta druga rozterka dotyczy zwłaszcza niepracującej dotychczas żony lub męża.

Za sprawą, skądinąd bardzo niefortunnie skrojonego programu 500+, klin podatkowy za 2016 r. będzie w Polsce istotnie niższy. Będzie to efekt odliczenia od licznika nowych dodatków na dzieci o kolosalnej łącznej wartości dobrze ponad 20 mld złotych całorocznie. Dla ogółu Polaków, w tym dla beneficjentów, korzyść z 500+ i obniżenia klina będzie jednak na koniec iluzoryczna. „Dobrodziejstwa” stanowczo zbyt szeroko zakrojonego programu zostaną opłacone przez społeczeństwo w podatkach.

Zadłużenie polskiego sektora finansów publicznych wyniosło na koniec 2015 r. 877,3 mld złotych, a dług sektora instytucji rządowych i samorządowych jeszcze więcej – 921,4 mld zł. W porównaniu z rokiem poprzednim obie wielkości wzrosły o ponad 50 mld zł. Długi państwa będą rosły jeszcze bardziej, bo na sfinansowanie 500+ potrzebne będą kolejne pożyczki. Kolejne rządy zachowują się zatem jak rodzina, której nie wystarcza do pierwszego, ale kupuje sobie na raty samochód z górnej półki i rzadko nim jeździ, bo nie ma na paliwo.

Zastrzeżenia te uległyby anihilacji lub miałyby znacznie mniejszy ciężar gatunkowy, gdyby źródłem pieniędzy dla 500+ była nadwyżka budżetowa w wyniku świetnej koniunktury i/lub zaprowadzenia generalnych porządków w wydatkach państwa. Z koniunkturą jest zaś co najwyżej jako tako, a w obszarze wydatków – coraz gorzej.

Drugi w miarę pozytywny scenariusz polegałby na ograniczeniu programu 500+ do rodzin żyjących w ubóstwie i sfinansowaniu go z punktowych oszczędności budżetowych. Byłyby one wynikiem rugowania stanowych i klasowych przywilejów podatkowych. Mowa o górnikach, rolnikach, mundurowych, prokuratorach, sędziach, a także o kierownikach dużych firm zarabiających niekiedy krocie, ale opodatkowanych tak jak szewc klepiący podeszwy i biedę, a na ZUS składających się w takiej samej wysokości jak ochroniarze na etacie.

Wnioskowanie OECD w sprawie wpływu na podaż pracy podatków PIT, zwolnień i ulg podatkowych oraz dodatków rodzinnych opłacanych z budżetu opiera się na długoletnich obserwacjach. Wynika z nich, że im więcej przywilejów tego rodzaju przyznanych jedynemu żywicielowi rodziny, tym słabsza motywacja do podjęcia pracy przez żonę lub partnerkę. Mowa o kobietach, bo to one stanowią w OECD zdecydowaną większość wśród niepracujących małżonków. Duża część problemu wiąże się z tym, że z chwilą podjęcia pracy przez żonę mąż i rodzina traci większość przywilejów podatkowych.

W Polsce skutek ten następuje, gdy znika spora, a często wielka korzyść podatkowa występująca przy wspólnym opodatkowaniu, gdy jeden małżonek zarabia dużo, a drugi nic lub bardzo mało. Teraz dojdzie efekt potencjalnego przekroczenia limitu uprawniającego do wypłat z tytułu 500+. Wszelkie szeroko zakrojone przedsięwzięcia o podłożu socjalnym wymagałyby bardzo wnikliwych badań wstępnych i zderzenia najróżniejszych ocen, poglądów i celów w profesjonalnych debatach. Chodzi rzecz jasna wyłącznie o dyskurs, w którym dominuje argumentacja „ad meritum” nie zaś dywagacje „argumentum ad populum”.

Precz z tym PIT-em

Z istoty podatków od wynagrodzeń wynika, że praca nie jest dobrem, jak mówią wszyscy politycy, a przywilejem za który należy zapłacić państwu. Inaczej jest ze składkami, które wracają do składkowiczów w formie świadczeń emerytalno-rentowych i zdrowotnych, a więc są w jakiejś mierze ekwiwaletne.

Ze względu na rozmiary, problemy finansowania ochrony zdrowia zostawmy na boku. Inny ogromny kłopot polega na tym, że od długich lat ZUS i rząd wypłacają więcej pieniędzy w emeryturach i rentach niż pobierają składek. W konsekwencji, różnicę (wielką) pokrywa budżet z podatków. W latach 2013-2015 proporcje były następujące:

550-1

Podatek od dochodów osób fizycznych jest i był zawsze mniejszy od dopłat z budżetu do systemów emerytalno-rentowych. Wynika z tego, że w polskich warunkach PIT to zawracanie głowy i w ogólnym rozrachunku źródło samych tylko kosztów (poboru) dla fiskusa oraz mitręgi dla firm i obywateli.

W państwie pragmatycznych rządów już dawno doszlibyśmy do wniosku, że gdy przychodów z PIT nie wystarcza nawet na dopłaty do systemu emerytalno-rentowego, nie warto utrzymywać tego podatku, a rozsądniej jest zwiększyć w zamian wysokość składek emerytalnych i zdrowotnych.

Korzyść minimalna i w sumie najmniej istotna polegałaby na zmniejszeniu kosztów poboru i rozliczeń PIT o sporą sumkę, przy utrzymaniu klina na mniej więcej dotychczasowym poziomie. System emerytalno-rentowy nadal pozostałby niezbilansowany, ale dopłaty do niego byłyby o rząd wielkości mniejsze, a budżet w obu częściach nieco bardziej przejrzysty.

System nie zostałby uzdrowiony jednak pojawiłyby się także korzyści o bardzo dużym, a nawet wielkim ciężarze gatunkowym. PIT zamieniony na dodatkowe wielkości składek emerytalno-rentowych (i zdrowotnych) wzmacniałby poczucie sensu danin na zasadzie: płacę i otrzymuję w zamian konkretne świadczenia, więc wymagam.

Opłacanie świadczeń za pośrednictwem budżetu odrywa je od pierwotnych źródeł ich finansowania i sprzyja marnotrawstwu oraz wygórowanym oczekiwaniom. Większość obywateli nie rozumie niestety, że za wyjątkiem paru krajów niemal jedynym źródłem przychodów państwa są płacone przez nich podatki. W powszechnym zatem odbiorze państwo nic tylko ściboli i dręczy ludzi, więc jest złe.

Od lat formułowane są ostrzeżenia o powiększaniu się rozziewu między wpływami i rozchodami systemu emerytalno-rentowego, czego nabrzmiewającym wraz z upływem lat skutkiem jest i będzie spadek przeciętnych emerytur. Zamiana obciążeń z tytułu PIT na składki zwiększy środki na indywidualnych kontach emerytalnych w ZUS, co przełoży się na wzrost świadczeń, bez konieczności szukania łaski u państwa. Rozwiązanie to nie uzdrowi oczywiście finansów publicznych, ale stałyby się one bardziej przejrzyste, co ułatwiłoby ich hipotetyczną restrukturyzację, optymalizację i zbilansowanie.

Wskutek wzrostu środków zamiana PIT na składki umożliwiłaby ewentualne odwrócenie największego dramatu ostatnich kilku lat jakim był demontaż systemu OFE połączony z systematycznym, nie merytorycznym i godnym politowania obrzydzaniem gospodarki rynkowej, której zawdzięczamy dzisiejszy, całkiem już niezły, poziom życia.

Last but not least – zniknęłyby przeszkody (po stronie dochodów świadczeniodawców i kosztów ponoszonych przez pracodawców) do powszechnego „ozusowania” umów o dzieło i umów-zleceń. Podniosłoby to bezpieczeństwo emerytalne ludzi wchodzących na rynek pracy, lecz przede wszystkim byłoby przygotowaniem gruntu pod nieuniknione zmiany na rynku pracy zdążające wytrwale w kierunku zaniku tzw. stałego zatrudnienia.

Zgłoszona tu propozycja nie może być wolna od wad i najrozmaitszych „ale”, bo takich we współczesnym splątaniu tysięcy aspektów i wątków być nie może. Najgłośniejszy byłby zapewne sprzeciw z pozycji równościowych. PIT nie musiałby jednak ulegać całkowitej likwidacji. Dochody np. powyżej 100 tys. zł rocznie mogłyby pozostać opodatkowane podatkiem liniowym w granicach np. 20-30 proc. Podobnie, można byłoby ustanowić pułap świadczeń emerytalnych na wysokości poniżej 10 tys. zł miesięcznie i pobierać składki od całości dużych wynagrodzeń (obecnie po przekroczenie pewnego pułapu składki nie są pobierane) ponieważ obecny system jest systemem solidarnościowym, a osoby zarabiające bardzo dobrze stać na oszczędności na starość.

Przedstawiony tu zamysł jest moim zdaniem znacznie lepszy od krążącej po gabinetach myśli o zamianie składek na PIT, bo wtedy Polacy zdani byliby na łaskę i niełaskę kolejnych rządów, bez żadnych gwarancji, że będą to rządy przyjazne podatnikom.

(infografiki Bogusław Rzepczak)
550-1
550-1
550-1
550-1
550-1
550-1

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Praca dla uchodźczyń z Ukrainy

Kategoria: Analizy
Czy gdyby rozpętana przez Rosję wojna z Ukrainą trwała dłużej niż góra dwa miesiące lub gdyby z hipotetycznych dziś powodów powrót uchodźców do Ojczyzny był niemożliwy przez np. najbliższy rok, to czy bylibyśmy w stanie zapewnić im w Polsce pracę? Trudne pytanie, ale trzeba spróbować na nie odpowiedzieć.
Praca dla uchodźczyń z Ukrainy

Wzrost cen i płac wróży także wzrost podatków

Kategoria: Oko na gospodarkę
Wysoka inflacja to w dużej mierze cena za wyjście gospodarki światowej z kryzysu wywołanego pandemią i wojną w Ukrainie. Nawet w najbardziej rozwiniętych krajach świata wzrost cen zbliża się już do 10 proc. w skali rocznej. Kosztem jest także wzrost długów, a inną realną konsekwencją – wzrost podatków.
Wzrost cen i płac wróży także wzrost podatków

Technologia w sukurs ludzkiej pracy

Kategoria: Trendy gospodarcze
Napływ uchodźców z Ukrainy do Polski na skutek inwazji rosyjskiej nie zmieni trendu przechodzenia gospodarki analogowej na cyfrową – mówi dr hab. Jakub Górka z Wydziału Zarządzania UW, doradca prezesa ZUS ds. FinTech i e-płatności, ekspert PSMEG w Komisji Europejskiej.
Technologia w sukurs ludzkiej pracy