Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Zysk może szkodzić

Czy Milton Friedman się mylił, twierdząc, że jedynym obowiązkiem biznesu jest zwiększać zyski? Tak uważa Lynn Stout, profesor prawa spółek w Clarke Business Law Institute, w książce „The Shareholder Value Myth: How Putting Shareholders First Harms Investors, Corporations, and the Public”. „Działając w ten sposób korporacje szkodzą pracownikom, klientom i swoim właścicielom."
Zysk może szkodzić

W latach 1997–2008 liczba firm notowanych na amerykańskich giełdach spadła z 8823 do 5401 – podaje autorka w publikacji (jej polski tytuł to „Mit wartości dla akcjonariuszy: Jak stawianie na pierwszym miejscu akcjonariuszy szkodzi inwestorom, korporacjom i obywatelom”). Jej zdaniem jedną z najważniejszych przyczyn tego procesu jest propagowanie ideologii shareholder value, czyli wartości dla akcjonariuszy. Według tego podejścia firmy giełdowe istnieją tylko po to, by maksymalizować bogactwo akcjonariuszy i to mierzone ceną akcji dzisiaj, a nie za rok czy dekadę.

Całkiem nowa tradycja

Skąd się wzięła ta koncepcja? Wcale nie zawsze tak uważano. W 1932 r. periodyk „Havard Law Review” opublikował zapis debaty między dwoma wiodącymi ekspertami w zakresie prawa spółek: Adolfem Berle z Columbia University i Merrickiem Doddem z Harwardu. Berle był zdania, że priorytetem firmy powinno być dostarczanie wartości dla akcjonariuszy. Dodd się z nim nie zgadzał. Uważał, że równie istotnymi celami firmy powinny być m.in. zapewnienie stałych miejsc pracy czy oferowanie konsumentom wysokiej jakości produktów.

– Podmiot gospodarczy powinien pełnić zarówno funkcje społeczne, jak i funkcję zarabiania pieniędzy – twierdził Dodd.

W 1954 r. sam Berle doszedł do wniosku, że się mylił, i przyznał racje Doddowi, którego poglądy były powszechnie podzielane. Sytuacja zaczęła się odwracać, gdy w 1970 r. wpływowy ekonomista, późniejszy laureat Nagrody Nobla z ekonomii (otrzymał ją w 1976 r.) Milton Friedman (1912–2006) w artykule opublikowanym na łamach „The New York Times” napisał, że skoro akcjonariusze są właścicielami korporacji, to jedynym „społecznym obowiązkiem” biznesu jest zwiększać zyski.

Ta koncepcja zaczęła zyskiwać coraz więcej zwolenników, ponieważ dawała łatwy lek na problemy firm. By w korporacji zaczęło dziać się lepiej, wystarczyło jedynie zwiększyć uprawnienia walnego zgromadzenia akcjonariuszy kosztem uprawnień rady nadzorczej i uzależnić wysokość wynagrodzenia zarządu od ceny akcji firmy. Amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd (Securities Exchange Commission) wprowadziła w 1992 r. przepisy, które ułatwiły akcjonariuszom odwoływanie zarządów. W 1993 r. Kongres zmienił kodeks podatkowy tak, by opłacało się uzależniać pensje menadżerów od obiektywnych wskaźników (np. ceny akcji).

W efekcie, o ile w 1984 r. wynagrodzenia przeciętnego członka zarządu firmy z indeksu Standrad&Poors 500 w ogóle nie zawierało akcji albo opcji na akcje, o tyle w 2001 r. stanowiły one już 66 proc. wypłaty. Skutkiem była nominalna i relatywna eksplozja wysokości wynagrodzeń kadr zarządzających. W 1991 r. przeciętny członek zarządu publicznej korporacji w USA zarabiał 140 razy tyle, ile przeciętny pracownik. W 2003 r. było to już 500 razy więcej.

Jak to ujął prof. Jeffrey Gordon z Columbia Law School, pod koniec lat 90. „triumf kryterium shareholder value był całkowity”. W 2001 r. Reinier Kraakman i Henry Hansmann – wiodący eksperci prawa spółek odpowiednio z Yale i Harvardu – opublikowali w periodyku „The Georgetown Law Journal” esej zatytułowany „The End of History for Corporate Law” (Koniec historii prawa spółek – to nawiązanie do tytułu książki Francisa Fukayamy o triumfie kapitalizmu nad komunizmem). Opisali w nim historię zwycięstwa myślenia w kategoriach shareholder value jako jedynego celu firmy nad innymi postawami.

Najgłupszy pomysł świata

„Standardowy model zorientowany na akcjonariusza zdominował dyskusję na ten temat nie tylko w USA, lecz w całym cywilizowanym świecie. Jego triumf jest teraz pewny” – konkludowali eksperci. Paradoks polega na tym, że kilka miesięcy po opublikowaniu tego tekstu wybuchła afera firmy Enron, która przez lata uchodziła za wzór realizowania koncepcji shareholder value (jej menadżerowie byli znani ze swojej fiksacji na punkcie ceny akcji). W kolejnych latach doszły kolejne skandale, m.in. wyciek oleju z platformy koncernu BP (spowodowany nadmiernymi oszczędnościami poczynionymi kosztem bezpieczeństwa, by za wszelką cenę zwiększyć zyski, a więc i cenę akcji firmy).

Wyraźnym sygnałem, że poparcie dla koncepcji shareholder value zaczyna spadać, była wypowiedź Jacka Welsha, legendarnego prezesa koncernu General Electric (w latach 1981–2001), który wcześniej był jednym z największych propagatorów tej idei (w czasie swojej prezesury zmniejszył liczbę pracowników o 1/3 i odciął finansowanie wielu projektom badawczym). Kilka lat po odejściu na emeryturę (z majątkiem szacowanym na 700 mln dol.) w wywiadzie dla „The Financial Times” z 2008 r. oświadczył, że „shareholder value to najgłupszy pomysł świata”.

Zyski w sądzie

Co ciekawe, przez długi czas propagatorzy teorii shareholder value utrzymywali, że zarządy mają wręcz prawny obowiązek, by za wszelką cenę maksymalizować majątek akcjonariuszy, a za jego niedopełnienie mogą zostać pozwani do sądu. Problem polega na tym, że to nieprawda. Źródłem tego nieporozumienia była decyzja sądu Sądu Najwyższego stanu Michigan z 1919 r. w sprawie Dodge vs. Ford.

Horace i John Dodge’owie byli mniejszościowymi akcjonariuszami Forda, którzy założyli własną, konkurencyjną w stosunku do Forda firmę motoryzacyjną Dodge Brothers Company. Chcieli sfinansować jej rozwój dywidendami z Forda. Henry Ford wiedział o ich planach i choć wcześniej hojnie dzielił się zyskami z akcjonariuszami, tym razem postanowił zawiesić ten zwyczaj. Oficjalnie uzasadnił to tym, że firma potrzebuje środków, by płacić wyższe pensje pracownikom i oferować coraz niższe ceny klientom. Sędziowie przyznali rację braciom Dodge i nakazali Fordowi wypłacenie udziałów w zyskach (choć nie aż w takiej wysokości, jakiej życzyli sobie Dodge’owie). W uzasadnieniu sędziowie napisali, że: „Nie powinno być żadnych wątpliwości, że głównym celem korporacji jest przynoszenie zysków akcjonariuszom. Zarząd powinien działać w taki sposób, by ten cel zrealizować”.

Lynn Stout zwraca jednak uwagę, że zgodnie z amerykańskim prawem ta część wyroku nie może służyć jako precedens, na który można się powoływać w podobnych sprawach (ponieważ nie była to część rozstrzygnięcia, a jedynie luźna uwaga w uzasadnieniu). Do tego w prawie spółek w USA liczy się, co mają do powiedzenia sędziowie ze stanu Daleware, gdzie jest zarejestrowana większość liczących się amerykańskich firm. Oni natomiast powołali się tę sprawę w ostatnich 30 latach tylko raz.

Kiedy jednak w 1985 r. Sąd Najwyższy stanu Daleware rozpatrywał sprawę Unocal Corp vs Mesa Petroleum Co., stwierdził, iż rozważając czy zrealizować transakcje biznesową, zarząd może wziąć pod uwagę jej wpływ na nie tylko na interes akcjonariuszy, lecz także np. na klientów, pracowników, wierzycieli, a nawet ogólnie społeczeństwo. Zdaniem autorki najważniejsze jest jednak to, że nigdy się nie zdarzyło, by pociągnąć do odpowiedzialności zarząd firmy za to, iż nie maksymalizował zysków korporacji za wszelką cenę.

Zagadka wielkości

Prof. Stout zauważa, że gdyby coraz większa władza akcjonariuszy była tak korzystna dla korporacji, to nieproporcjonalnie dużo najsłynniejszych firm świata pochodziłoby z Wielkiej Brytanii, gdzie mają oni o wiele większe prawa niż w innych krajach. Tymczasem zapytany o odnoszące sukcesy globalne firmy przeciętny człowiek wskaże głównie firmy amerykańskie (Microsoft, Apple, Walmart, Coca-Cola, Johnson&Johnson), japońskie (Toyota, Honda, Canon) czy niemieckie (Siemens, Bayer, Volkswagen). Niewiele firm brytyjskich działa globalnie na porównywalną skalę, a te, które działają, są skoncentrowane są na bankowości (HSBC) i wydobyciu surowców (BP).

Książka Lynn Stout to tak naprawdę dość sztucznie rozciągnięty artykuł. Bez przypisów publikacja ma zaledwie 115 stron (145 w całości), a jej najbardziej wartościową treść można by zmieścić na 30–40 stronach, ale wówczas nie byłoby pretekstu do wydania książki i wzięcia za nią 15 dol. Sama teza jest jednak bardzo interesująca, tym bardziej, że także w polskich dyskusjach o roli firm w gospodarce co jakiś czas pojawia się argument, że ich jedynym celem jest przynoszenie zysku. Warto sięgnąć po tę publikację chociażby po to, by zrozumieć, dlaczego na świecie takie stanowisko jest coraz mniej popularne.

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Tydzień w gospodarce

Kategoria: Raporty
Przegląd wydarzeń gospodarczych ubiegłego tygodnia (09–13.05.2022) – źródło: dignitynews.eu
Tydzień w gospodarce