Autor: Jacek Ramotowski

Dziennikarz zajmujący się rynkami finansowymi, zwłaszcza systemem bankowym.

Bank powinien schylić się nawet po stówkę

Poglądy Polaków na oszczędzanie, jak i możliwości generowania coraz większych aktywów, zaczęły się korzystnie zmieniać – pokazują kolejne badania. Nie chodzi jednak o duże pieniądze, najczęściej zaledwie o 100-200 zł miesięcznie. Na razie banki pozostają w tyle za tym trendem, bo która szanująca się instytucja kredytowa schyliłaby się po takie drobniaki? Popełniają błąd.
Bank powinien schylić się nawet po stówkę

Fot. Marcin Wegner

Gdyby zapytać Polaków przed wybuchem kryzysu finansowego, z czym kojarzy im się bank, większość zapewne odpowiedziałaby bez wahania – z kredytem, a znaczna część dodałaby – we frankach. Na takie samo pytanie zadane w lipcu tego roku przez TNS pierwszą spontaniczną odpowiedzią była – z oszczędzaniem. Inne wyniki badania i odpowiedzi ankietowanych potwierdzają, że być może paradygmat społeczny konsumpcji na kredyt odchodzi do przeszłości. W coraz większym stopniu stajemy się społeczeństwem ciułaczy.

Ciułaczy, bo Polacy przy obecnych dochodach nie są w stanie generować spektakularnych oszczędności. Badania TNS pokazują, że 35 proc., a więc najbardziej znaczący odsetek gospodarstw domowych stać na oszczędzanie do 100 zł miesięcznie. Kolejna ponad jedna czwarta społeczeństwa może oszczędzać do 200 zł miesięcznie. Jedynie wśród zamożnych, czyli ludzi o dochodach większych niż 5 tys. zł netto miesięcznie bez mała jedna trzecia mogłaby oszczędzać co miesiąc więcej niż 500 zł (czyli co najmniej 1 tysiąc zł na gospodarstwo domowe).

Infografika: Darek Gąszczyk

Infografika: Darek Gąszczyk

Przeprowadzone rok temu przez PBS badania „Postawy Polaków wobec oszczędzania” dla Fundacji Kronenberga i banku Citi Handlowy pokazały, że niespełna połowa, ale tylko wśród tych, którzy są w stanie oszczędzać, byłaby w stanie odłożyć do 250 zł miesięcznie.

Ilu Polaków stać na oszczędzanie

Do tej pory powszechne przeświadczenie podpowiadało, że Polacy nie oszczędzają, bo nie mają z czego. Wyraża je nadal ponad połowa badanych przez TNS. W ubiegłorocznym badaniu dla Fundacji Kronenberga 45 proc. respondentów mówiło, że wszystkie pieniądze przeznacza na bieżące potrzeby. Odsetek ten jednak z roku na rok się zmniejszał w ciągu siedmiu lat, od kiedy prowadzone jest badanie. Jeszcze w 2009 roku wszystkie pieniądze na bieżące potrzeby przeznaczało 58 proc. badanych. W ciągu pięciu lat liczba tych, którzy „nie mają z czego oszczędzać” zdecydowanie spadła.

W najnowszym badaniu TNS dla PKO BP 58 proc. ankietowanych odpowiedziało, że wszystkie zarobione pieniądze przeznacza na bieżące wydatki (TNS pytał osoby w wieku 18-55 lat, gdy PBS wszystkich dorosłych, również 59+ i z tego powodu wyniki obu badań nie są całkowicie porównywalne). Same odpowiedzi pogłębiono jednak o sprawdzanie stanu sald ankietowanych. Dało to nieoczekiwane wyniki.

– Całościowy obraz dochodów i wydatków pokazuje, że znaczna część respondentów tak twierdzących osobiście ma w ciągu roku dodatnie saldo. Mają przekonanie, że przeznaczają wszystko na bieżące potrzeby, ale mogliby oszczędzać – mówił podczas wrześniowej prezentacji badań Mariusz Idzik z TNS. – Połowa badanej grupy mówi, że Polacy nie oszczędzają, bo nie mają z czego. Jednak równocześnie jest to bardziej wymówka niż rzeczywistość – dodał.

Choć w badaniach TNS populacja przyznająca się do systematycznego oszczędzania wyniosła 9 proc. (w ubiegłorocznym sondażu PBS było to 12 proc.), okazuje się, że mogłaby być znacznie większa.

– Oceniamy, że na oszczędzanie stać około trzy czwarte gospodarstw domowych, choć byłyby to małe kwoty – mówił Mariusz Idzik.

Prowadzone od siedmiu lat badania PBS dla Fundacji Kronenberga pokazują jeszcze jedno zjawisko. W 2009 roku przyznających się do systematycznego oszczędzania było zaledwie 6 proc. ankietowanych, a w 2014 roku – dwukrotnie więcej.

– W żadnych wcześniejszych badaniach nie pokonaliśmy bariery 10 proc. – mówił na konferencji prasowej Krzysztof Kaczmar, prezes Fundacji Kronenberga.

Zofia Liberda, profesor ekonomii z Uniwersytetu Warszawskiego prowadzi od kilkunastu lat badania nad sytuacją gospodarstw domowych. Podaje ona, że mediana wielkości ich oszczędności w stosunku do dochodów wynosi obecnie około 20 proc., gdy w latach 90. było to 6-7 proc., od 2004 roku przekroczyła 10 proc., a w 2013 roku doszła do 15-16 proc.

Gospodarstwa domowe o dochodach z najwyższego decyla są w stanie zaoszczędzać 30 proc. dochodów, natomiast ujemne oszczędności są w dwóch najniższych decylach dochodowych, gdzie mediana wynosi minus 2-3 proc.

To znaczy, że z roku na rok nie tylko przybywa oszczędzających, ale potencjał wzrostu tej grupy – przy założeniu pomyślnego scenariusza rozwoju gospodarki ­– jest jeszcze daleki od wyczerpania. I tu pojawia się prawdziwe wyzwanie dla banków.

Nastawienie do oszczędzania się zmienia

Zdecydowana większość Polaków uważa, że warto oszczędzać, gdyż – to najczęściej wymieniana odpowiedź – daje to poczucie bezpieczeństwa. W badaniu PBS w ubiegłym roku odpowiedziało tak 75 proc. pytanych. Liczba przekonanych do oszczędzania wzrosła również wyraźnie w ciągu ostatnich lat – w 2008 roku było to 62 proc.

– Jeszcze nigdy w dotychczasowych badaniach nie osiągnęliśmy wyniku 70 proc. – mówił Krzysztof Kaczmar o wynikach ubiegłorocznego sondażu.

Co z tego, skoro Polacy nie wiedzą jak się do tego zabrać? Z badań TNS wynika, że stosunkowo niewielki odsetek ankietowanych w pełni panuje nad swoim domowym budżetem, potrafi planować długoterminowe wydatki, ma wystarczającą wiedzę, żeby tworzyć plany oszczędnościowe lub inwestycyjne.

– Tylko 6 proc. gospodarstw domowych ma zdefiniowane zasady oszczędzania (…), 80 proc. badanych ma problemy z samodyscypliną. Nie mają problemów ze spłatą zobowiązań, ale z samodyscypliną – tak. Zdają sobie z tego sprawę, mówią, że dostrzegają ten problem u siebie – mówi Mariusz Idzik.

Dlatego podstawowym sposobem przetrzymywania pieniędzy są: rachunek oszczędnościowo-rozliczeniowy, lokata terminowa lub rachunek oszczędnościowy albo też gotówka trzymana w domu.

– Formuła oszczędności przez rachunki bieżące i depozyty przestaje być efektywna – mówi Rafał Madej, dyrektor departamentu produktów inwestycyjnych i ubezpieczeniowych w PKO BP.

Tymczasem ze wszelkich „inwestycji” – ci którzy inwestują, i których na to stać – wymieniają przede wszystkim zakup działki lub nieruchomości. Równocześnie aż 41 proc. Polaków, czyli niemal czterokrotnie więcej niż tych, którzy aktualnie gromadzą oszczędności, przyznaje, że do zmiany postawy mogłaby ich skłonić atrakcyjna oferta ze strony banku.

Banki muszą jednak nie tylko taką ofertę mieć, ale także w sposób wiarygodny ją przedstawić. Zeszłoroczne badania PBS pokazują, że 39 proc. Polaków w kwestiach związanych z oszczędzaniem i inwestowaniem ufa wyłącznie sobie samym. Zaledwie 15 proc. obdarzyłoby zaufaniem lub posłuchało rady pracownika instytucji finansowej albo banku. Wprawdzie odsetek ten wzrósł w porównaniu z poprzednim rokiem aż o 5 punktów procentowych, nie zmienia to faktu, że przed instytucjami finansowymi na polu odbudowy zaufania stoi wciąż ogromne wyzwanie.

Brak oszczędności nie pozwoli nam rosnąć

Według obliczeń Rafała Antczaka z Deloitte Consulting, osiągnięcie przez Polskę w 2040 roku 75 proc. PKB per capita Niemiec (według parytetu siły nabywczej, PPS) wymaga stopy inwestycji w granicach 23-26 proc. PKB średniorocznie, a do osiągnięcia 85 proc. – potrzebne byłyby inwestycje rzędu 28-32 proc. PKB. Obecnie PKB na głowę PPS w Polsce stanowi 55 proc. tego, co w Niemczech.

Osiągnięcie takiej stopy inwestycji jest możliwe przy ich rocznym wzroście o 6-6,5 proc. W tym przedziale sytuował się ich średnioroczny wzrost w latach 1996-2014 i wynosił 6,4 proc. Jednak w latach 2010-14 osłabł do zaledwie 3,5 proc., a gdy odjąć od tego fundusze unijne, wyniósł zaledwie 2,7 proc. Powrót do średniej dynamiki przekraczającej 6 proc. jest mało realny przy braku oszczędności krajowych.

Wzrost inwestycji w pierwszych dwóch dekadach transformacji nie był jednak napędzany oszczędnościami krajowymi, ale deficytami na rachunku bieżącym – inwestycjami zagranicznymi i zagranicznym kredytem. Te skumulowane deficyty składają się na ujemną międzynarodową pozycję inwestycyjną (MPI), czyli różnicę pomiędzy wielkością aktywów i pasywów zagranicznych. W Polsce na koniec 2013 roku MPI netto wyniosła 272,4 mld euro, o 13,8 mld euro więcej niż rok wcześniej, czyli 69,9 proc. PKB.

Pomiędzy średnią stopą oszczędności krajowych, która była w Polsce w latach 1995-2014, wynoszącą 18 proc. PKB, a „potrzebami” inwestycyjnymi mającymi stanowić paliwo do nadganiania bogatszych krajów pojawia się luka. Gdybyśmy chcieli w 2040 roku osiągnąć 75 proc. PKB per capita w Niemczech wynosi ona rocznie między 4,8 a 7,5 proc. PKB, a w wariancie 85 proc. PKB Niemiec – jest to od 9,6 do 14,2 proc. PKB. Zasypanie tej dziury równie wysokimi deficytami na rachunku bieżącym przy wysoce już teraz ujemnej MPI jest całkowicie niemożliwe.

– Bez zmiany polityki państwa w celu mobilizowania oszczędności prywatnych scenariusz konwergencji gospodarki polskiej do niemieckiej jest mało prawdopodobny – mówił w tym roku Rafał Antczak podczas Europejskiego Kongresu Finansowego (EKF) w Sopocie.

Wobec zapaści emerytalnej

Największy problem to oszczędności długoterminowe, a więc emerytalne. Ponad połowa z tych, którzy oszczędzają, wyznacza swój horyzont inwestycyjny na nie dłużej niż 3 lata. Zaledwie 11 proc. skłonnych jest do gromadzenia zasobów przez okres dłuższy niż 10 lat – wynika z zeszłorocznego badania PBS dla Fundacji Kronenberga.

Zbieranie pieniędzy na emeryturę zadeklarowało w nim 16 proc. badanych. Był to i tak skokowy wzrost z 9 proc. w ankiecie wcześniejszej o rok, spowodowany prawdopodobnie zmianami w OFE i towarzyszącą im dyskusją. Generalnie jednak postawa wobec oszczędzania na emeryturę ewoluuje bardzo wolno. W tegorocznym badaniu TNS dla PKO BP 89 proc. ankietowanych zgodziło się ze stwierdzeniem, że to państwo powinno zadbać o nasze emerytury.

EKF wskazał na konieczność rozwoju dobrowolnych programów emerytalnych, czyli III filaru, skonstruowanych tak, aby zapewniały jak najbardziej powszechne uczestnictwo oraz łączyły dobrowolny wkład pracownika z uzupełnieniem ze strony pracodawcy i wsparciem państwa. Projekt takiego programu przedstawił w ubiegłym roku były wiceminister finansów Stefan Kawalec.

Na razie dyskusja polityczna podąża w odwrotnym kierunku. Toczy się wokół obniżenia wieku emerytalnego, co jeszcze bardziej pogrążyłoby powszechny system i zmniejszyło przyszłe stopy zastąpienia, zamiast o programach, które mogłyby sprzyjać ich wzrostowi.

Banki nie chcą pieniędzy ciułaczy

Scenariusz konwergencji jest również mało prawdopodobny bez zmiany polityki banków. Comiesięczne dane Komisji Nadzoru Finansowego pokazują, że przez ostatnie dwa lata depozyty gospodarstw domowych dynamicznie rosły, natomiast ten rok zapowiada silny spadek.

Infografika DG

Infografika DG

Z innych danych wynika, że wobec najniższych stóp procentowych w historii duża część depozytów została wycofana na najpopularniejsze w Polsce inwestycje w nieruchomości. Zdecydowana większość banków nie ma oferty, żeby absorbować drobne kapitały rosnącej liczby ciułaczy, dostarczać im przejrzyste produkty inwestycyjne i stworzyć z nimi jasne zasady komunikacji. Nadal liczą na najbardziej zamożnych klientów, których liczba rośnie.

– Liczba milionerów w ciągu ostatnich pięciu lat uległa podwojeniu – mówi Rafał Madej.

Pomimo wdrażania dyrektywy MiFID, banki wciąż mają kłopoty z missellingiem, bo jak inaczej nazwać sprzedaż indywidualnego konta zabezpieczenia emerytalnego na przykład osobie będącej na emeryturze od 20 lat? Nie jest to co prawda tak groźne jak dawne polisolokaty, ale nie mniej absurdalne.

Tymczasem ankietowani coraz wyraźniej deklarują cele oszczędzania. Wymóg wkładu własnego przy kredycie hipotecznym staje się motywatorem dla młodych ludzi do oszczędzania na taki kapitał. Tu także ze strony banków nie ma oferty.

Rafał Madej twierdzi, że odpływ depozytów do produktów inwestycyjnych oferowanych przez banki nie tworzy zagrożenia dla bilansów, gdyż mają one wciąż ogromną poduszkę płynnościową, a daje szansę na prowizje od sprzedawanych produktów i poprawę dochodów. Fundusze muszą jednak zmniejszyć opłaty za zarządzanie, gdyż sięgające 4 proc. nie są już do przyjęcia.

– Skoro społeczeństwo może angażować nieznaczne środki na oszczędzanie, trzeba przygotować oferty oszczędnościowe już od 100 zł miesięcznie – dodaje.

Z badań PBS dla Fundacji Kronenberga wynika, że aż 42 proc. ankietowanych wybiera ofertę tego banku, w którym ma ROR. Banki mają więc bardzo proste narzędzie do sukcesu – własnego, oszczędzających i całej gospodarki. Muszą tylko nauczyć się ciułać. Od ciułaczy.

Fot. Marcin Wegner
Infografika: Darek Gąszczyk
Infografika DG

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Obawy o finanse a krańcowa skłonność do konsumpcji

Kategoria: Trendy gospodarcze
Wyniki prowadzonego w czasie pandemii badania, pokazują, że brytyjskie gospodarstwa domowe, obawiające się o swoją przyszłość finansową - w przypadku jednorazowej korzystnej zmiany dochodu -  zamierzają jednak wydać na konsumpcję więcej niż pozostałe.
Obawy o finanse a krańcowa skłonność do konsumpcji

Tydzień w gospodarce

Kategoria: Raporty
Przegląd wydarzeń gospodarczych ubiegłego tygodnia (09–13.05.2022) – źródło: dignitynews.eu
Tydzień w gospodarce