Autor: Jacek Ramotowski

Dziennikarz zajmujący się rynkami finansowymi, zwłaszcza systemem bankowym.

Banki kręcą na siebie bicz wierząc w WIBOR

Banki już od kilku lat pozyskują depozyty terminowe drożej niż wynikałoby to ze stawki WIBOR, która z kolei jest podstawą oprocentowania kredytów. Zmienna stopa dla kredytów długoterminowych powoduje też powstanie wielu innych kategorii ryzyka, których banki i ich klienci w przyszłości nie unikną – mówi Tomasz Mironczuk z Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.
Banki kręcą na siebie bicz wierząc w WIBOR

Tomasz Mironczuk

ObserwatorFinansowy.pl: Mamy najniższe stopy procentowe w historii i okres ten trwa już dość długo. Kiedyś wzrosną. Kogo to najbardziej zaboli?

Tomasz Mironczuk: Zaboli. Przede wszystkim odczują to klienci, ale również banki.

Klienci nie zdają sobie sprawy z ryzyka, jakie wiąże się z zaciąganiem kredytów przy tak niskich stopach?

Dziś klient jak lew walczy z bankiem o 10 punktów bazowych (pb) marży. Nie zwraca uwagi na fakt, że marża jest dodawana do stopy WIBOR. Ale co zrobi, jeśli poziom WIBOR, zmiennej stopy, na której oparte są niemal wszystkie kredyty, wzrośnie o 50 pb? Jego cały zysk pryśnie. Wielki udział zmiennej stopy w rynku kredytów, a zwłaszcza w przypadku kredytów długoterminowych, to przede wszystkim ryzyko klienta.

Komisja Nadzoru Finansowego przedstawiła kilka miesięcy temu symulację wzrostu raty kredytu hipotecznego spowodowanego wzrostem stóp. Przemawia do wyobraźni.

Klienci mają coraz większą świadomość tego ryzyka. Zaczynają sobie zdawać sprawę, że jeśli bank oferuje kredyt na stopę WIBOR plus 100 pb, to jest 2,5 proc. na dzisiaj. A jeżeli jest to kredyt inwestycyjny na 10 czy 15 lat, czy hipoteczny na 20-25 lat, to wielką niewiadomą jest oprocentowanie, które będzie chociażby za pięć lat. Polska miała w swojej najnowszej historii, w ciągu niespełna 100 lat, trzy razy hiperinflację – przed reformą Władysława Grabskiego, powojenną i na początku transformacji. Średnio co około 30 lat. Teraz od zgaszenia hiperinflacji mija już ponad 20 lat.

Dla każdej gospodarki hiperinflacja jest katastrofą i lepiej, aby do takich wydarzeń nie doszło. Wiele osób zapomniało, co się dzieje, gdy stopa inflacji przekracza 100 proc. Ale tu nie chodzi o zjawiska tak ekstremalne. Wystarczy, że stopa inflacji wróci do stanu uważanego w teorii ekonomii za normalny, rzędu 3-4 proc. Stopy rynkowe wtedy będą prawdopodobnie na poziomie 5-7 proc. i ten poziom już będzie odczuwalny jako problem. Już to będzie bolało.

Co się wtedy stanie?

Kiedy za trzy, może za pięć, może za 10 lat inflacja wróci do normalnych poziomów, powiedzmy około 4 proc., podniesie się takie samo larum, jak teraz w sprawie kredytów we frankach szwajcarskich. Podkreślam raz jeszcze – nie mówmy nawet o hiperinflacji, tylko o reżymie normalnej stopy. To nie jest niemożliwe. I wtedy będzie utyskiwanie, że banki wiedziały, a nic nie zrobiły, albo że po prostu chciały „ugotować” klientów.

Kogo to jeszcze zaboli?

Chociażby samorządy. Spekulują publicznymi pieniędzmi zaciągając kredyty na stopę zmienną. Rozumiem, że konsument może lubić chodzenie do „kasyna”, w którym „zakłada” się o stopę procentową, choć potem ma pretensje, że bank sprzedał mu ryzykowny produkt. Ale samorząd? Mogłyby organizować przetargi, stawiając warunek, że kredyt inwestycyjny miałby mieć stopę stałą na pięć czy 10 lat.

Jak można zdjąć ryzyko zmiennej stopy z klienta?

Zdjęcie ryzyka z klienta i zaoferowanie stopy stałej to tylko kwestia pewnego standardu rynkowego i konsensusu pomiędzy bankami. Chodzi o to, żeby banki chciały to zrobić. Klienci natomiast nie powinni żądać kredytu najtańszego na „dziś” i o nieznanych kosztach w przyszłości, lecz najtańszego i o znanych odsetkach. Ale żeby to zrobić, banki musiałyby uruchomić między sobą lepszy obrót zabezpieczeniami przed ryzykiem poprzez instrumenty pochodne. Jeśli zdejmujemy ryzyko stopy procentowej z klienta, to musimy sami się przed nim zabezpieczyć.

Zawsze pojawi się konkurent, i zaproponuje „tańszy” kredyt na zmienną stopę, żeby zdobyć udział w rynku. Tak było w przypadku kredytów we frankach. Konsensus wystarczy?

Z tego co wiem w Niemczech jest to uregulowane ustawowo. Kredyt długoterminowy dla konsumentów ma być na stopę stałą.

Co daje stała stopa?

Mówimy o kredytach średnio- i długoterminowych. Z punktu widzenia banku daje bezpieczeństwo reputacyjne, bo klient nie może powiedzieć, że bank przeniósł na niego całe ryzyko. Bank zabezpiecza się też przed ryzykiem niedoszacowania stopy zmiennej. A tego ryzyka, czyli kształtowania się stóp w przyszłości, banki prawdopodobnie nie doszacowują. Zakładają projekcje zgodne z transakcjami forward plus odchylenie standardowe. Ale gdy nastąpi sytuacja inna niż założony scenariusz, to ryzyko kredytowe klienta będzie niedoszacowane. W 2008 roku byliśmy przecież świadkami tego, jak zadziałał mechanizm generowania ryzyka kredytowego poprzez istotną zmianę parametrów rynkowych, na przykład kursów walutowych, cen akcji itd.

A co stała stopa daje klientowi?

Klient nie ponosi ryzyka związanego ze stopą zmienną, nie musi spekulować. Systemowo efekt jest taki, że społeczeństwo nie uprawia na masową skalę swoistego hazardu na instrumentach finansowych, tylko konsumenci rozmawiają z bankami o stopie stałej, a banki mają obowiązek zarządzać tym ryzykiem, a nie spychać go na klientów.

Bank też nie może wziąć na siebie, tego ryzyka. Musi je na kogoś przenieść.

To jest możliwe i na wszystkich głównych walutach następuje transfer ryzyka od klienta banku do podmiotów, które tego ryzyka poszukują i potrafią nim profesjonalnie zarządzać. Są nimi na przykład fundusze hedżingowe. W Londynie bardzo chętnie kupują ryzyko polskiej stopy procentowej. Wartość instrumentów przenoszących ryzyko stopy procentowej indeksowanych do WIBOR to 6,5 biliona zł, czyli ponad czterokrotność bilansu systemu bankowego. Dwie trzecie tego jest w obrocie w Londynie, to kontrakty IRS, FRA i CIRS. U nas też są klienci, którzy chcą spekulować i je kupują, ale muszą to być klienci profesjonalnie przygotowani.

Transferowanie ryzyka nie jest problemem. Polscy klienci mają około pół biliona zł kredytów na stopę zmienną. Jeśli zmniejszmy to ryzyko o połowę, będzie 250 mld zł ryzyka stopy zmiennej skonwertowane na stałą, a to jest mniej niż 5 proc. z tych 6,5 bln zł. Dla rynku instrumentów pochodnych nie powinno to być nawet odczuwalne. A teraz mamy ryzyko systemowe. Nie dość, że klient ma stopę zmienną, to mało kto zadaje sobie pytanie jak ta stopa jest ustalana.

Chce pan powiedzieć, że polskie banki manipulują WIBOR-em? Tak jak było to w Londynie?

Jestem absolutnie daleki od twierdzenia o manipulacji. Przede wszystkim mówię o tym, że z przyzwyczajenia korzystamy z indeksu stopy procentowej, który co innego oznaczał 20 lat temu, a co innego oznacza dziś, i wobec tego nie jest dobry do ustalania oprocentowania kredytów konsumenckich i do instrumentów pochodnych.

Co takiego stało się przez te 20 lat?

Chociażby to, że 20 lat temu rynek depozytów międzybankowych był aktywny i koszt depozytów międzybankowych był kosztem krańcowym. W związku z tym indeks rynku międzybankowego, jakim jest WIBOR oznaczał maksymalny koszt, po jakim bank może pozyskać depozyt na określony termin. Obecnie powszechnie widzimy, że banki oferują klientom wyższe oprocentowanie – wobec tego obecnie to rynek depozytów klientowskich może dostarczyć informacji o koszcie krańcowym.

Inna rzecz, która się zmieniła, to fakt, że kiedyś obrót na międzybankowych depozytach terminowych był istotny względem całego wolumenu transakcyjnego. Obecnie wystarczy spojrzeć w raporty Banku Rozliczeń Międzynarodowych, aby zobaczyć jak zmniejszyła się rola depozytów międzybankowych. Na dodatek pojawiła się dyrektywa MiFID, której nie było 20 lat temu. Dyrektywa w uproszczeniu mówi, iż nie można sprzedać klientowi instrumentu, którego on nie rozumie. Dlaczego banki sprzedają klientowi kredyt na stopę zmienną, w przypadku gdy klient nie rozumie sposobu zmiany tej stopy i nie jest przygotowany do obrony przez negatywnymi konsekwencjami jej zmiany?

Nie rozumie?

Jestem pewien, że zdecydowana większość klientów nie rozumie i przede wszystkim nie wie jak te mechanizmy działają.

Gdy w przyszłości stopy wzrosną i zmaterializuje się ryzyko kredytowe klientów banki to odczują. Coś jeszcze?

Można się zastanowić, jakie roszczenia mogą mieć klienci do banków o to, że ich kredyty były ustalane względem stopy WIBOR, której bezpośrednią analogią jest stopa LIBOR stosowana do pięciu głównych walut. Przecież reforma indeksów, jaka jest przygotowywana w Europie od trzech lat, ma przede wszystkim na celu zmniejszenie ryzyka roszczeń klientów i uczynienia stóp referencyjnych transparentnymi.

Jaki jest sens tej reformy?

Po szeregu skandali z ustalaniem stopy LIBOR, po wielu analizach, został przygotowany projekt rozporządzenia Parlamentu Europejskiego. Rozporządzenie daje główne wytyczne, które muszą spełniać indeksy. Nie odnosi się tylko do stóp procentowych, dotyczy również kursów walut, cen towarów, surowców. Z najważniejszych, które warto wskazać to transparentność procesu ustalania indeksu i dobre odwzorowanie rynku jakiego dotyczy indeks. Jest w projekcie również wskazanie, że indeks musi nie tylko być odpowiedni do instrumentu finansowego, w jakim zostanie użyty, ale również adekwatny do kontrahenta. Ja to odczytuje jako pewną replikację zamysłu, który już funkcjonuje w MIFID.

Co mogą z tym banki zrobić?

Myślę, że banki powinny podjąć kroki w celu wprowadzenia zasad, które znajdą się w rozporządzeniu zanim znajdzie się ktoś, kto będzie chciał wystawić ich reputację po raz kolejny na ryzyko. Reforma indeksów to nie jest jedynie problem banków. Dotyczy to również giełd i wszelkich umów, które zawierają indeksy. Ale banki mają szansę tego ryzyka uniknąć i zacząć udzielać kredytów na stałą stopę.

Rozmawiał Jacek Ramotowski

 

Tomasz Mironczuk

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane