Autor: Jacek Ramotowski

Dziennikarz zajmujący się rynkami finansowymi, zwłaszcza systemem bankowym.

Fala pozwów o kredyty we frankach dopiero wzbiera

Wartość toczących się spraw pomiędzy bankami a ich klientami szacuje się na kilka miliardów złotych. To drobiazg w porównaniu ze skalą strat, jakie banki mogą ponieść w postępowaniach prawnych o kredyty we frankach. Pozycję klientów wzmacniają orzeczenia polskich sądów, a także wykładnia europejskiego prawa stosowana przez unijny Trybunał Sprawiedliwości.
Fala pozwów o kredyty we frankach dopiero wzbiera

(CC By NC SA Artur)

Spory prawne klientów z bankami można podzielić na trzy kategorie. Pierwsza to jednostkowe przypadki, zazwyczaj z powództwa firm. Te na ogół dotyczą pojedynczych, często wysokich kwot (rzędu kilkudziesięciu milionów złotych). Druga kategoria to kary za naruszenie zasad konkurencji nałożone przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Banki odwołują się wówczas do Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (SOKiK), a gdy przegrywają, składają apelację. Gdy sąd apelacyjny rozstrzyga na ich niekorzyść, wnoszą o kasację do Sądu Najwyższego. Spraw tych jest o wiele więcej, a pojedynczo mają wartość kilkunastu milionów złotych.

Z trzecią kategorią spraw wiąże się dla banków największe ryzyko, na które jeszcze przymykają oczy. To sprawy o opcje walutowe i kredyty we frankach. O ile zasób spraw o opcje powoli się wyczerpuje, choć niewiele z nich znalazło już swoje rozstrzygnięcie, pozwy dotyczące kredytów we frankach to dopiero początek wzbierającej fali.

Klienci banków odkryli do niedawna jeszcze niestosowaną metodę prowadzenia sporu poprzez pozew zbiorowy. Dzięki temu unikają wysokich kosztów, zapewniają sobie za to wsparcie prawników, którzy coraz częściej specjalizują się w takich sprawach. W sieci trwa samoorganizacja grup i transfer know-how. O ile banki nie doceniają jeszcze skali zagrożeń dla swych wyników, to prawnicy mówią, że jest ona olbrzymia. Czym uzasadniają takie stanowisko?

Roszczenia wysokie, rezerwy niskie

Banki ogłosiły niedawno raporty roczne i wynika z nich, że największą łączną wartość mają wytoczone przez klientów postępowania przeciwko Pekao. Bank podaje, że jest to w sumie 1,2 mld zł. Największy wartościowo spór nie dotyczy wcale działalności typowo bankowej, tylko zarządzania aktywami. To stara sprawa, trwa już od wielu lat. Są nią roszczenia biznesmana Ryszarda Opary przeciwko Centralnemu Domowi Maklerskiemu Pekao na kwotę 306,6 mln zł. Pozew został złożony w 2010 roku, ale sprawa dotyczy historii z początku poprzedniej dekady.

Ryszard Opara, emigrant, biznesmen prowadzący działalność również w Australii, niedawno sponsor organizacji skrajnie prawicowych, skarży CDM o manipulację, do której miało dojść przy obsłudze transakcji zakupu na jego rzecz blisko 10 proc. akcji Elektrimu na przełomie lat 2001 i 2002. Domaga się też zadośćuczynienia za windykację, którą Pekao prowadził na jego majątku, także w Australii, gdyż bank skredytował zakup akcji. Pekao odrzuca roszczenia, ale w raporcie podaje, że wypływ środków ocenia jako „możliwy”.

Dystrybutor alkoholi z Krakowa, spółka Advadis, złożyła w grudniu pozew przeciwko Pekao o zapłatę 57,5 mln zł w związku z tym, że w 2003 roku bank dokonał egzekucji udzielonego jej kredytu, gdyż uznał firmę za niewypłacalną. To, że Pekao postąpił niezgodnie ze stanem faktycznym, oceniły już wcześniej sądy, łącznie z apelacyjnym. Prawdopodobieństwo, że Pekao przegra, jest więc wysokie.

Kilka innych firm sądzi się z bankiem o to, że odmówił im realizacji gwarancji łącznie na blisko 162 mln zł. Utworzone na te sprawy rezerwy wynoszą zaledwie 37,9 mln zł.

Pozwy przeciwko największemu polskiemu bankowi – PKO BP – mają łączną wartość 427,6 mln zł. Wśród licznych spraw lwią częścią są sprawy wszczęte przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Początek jednej z najciekawszych datuje się na 2001 rok, a dotyczy ograniczenia konkurencji na rynku płatności poprzez wspólne ustalanie stawek interchange przez Visa i Europay oraz polskie banki – wydawców kart. Koszty prawdopodobnej przegranej poniesie kilka banków.

Pozostałe sprawy przeciwko PKO dotyczą głównie kwestii konsumenckich i wiele z nich zakończyło się już wyrokami SOKiK. Chodzi tu o wprowadzające w błąd reklamy, niewłaściwe wzorce umów lub niedozwolone klauzule w umowach kredytowych. Na razie PKO nie wymienia żadnej sprawy o kredyt we frankach. Uwagę zwraca to, że na wszystkie pozwy PKO utworzył zaledwie 47,5 mln zł rezerw. Skoro jednak doświadczenie mówi, że sprawy potrafią toczyć się nawet kilkanaście lat, banki nie czują do tego motywacji.

Niskie obłożenie rezerwami spraw spornych, w których prawdopodobieństwo rozstrzygnięcia na niekorzyść banków jest duże, charakteryzuje większość z nich. BPH, który jest pozwany w sumie o 151,4 mln zł, ocenia prawdopodobieństwo przegranej na zaledwie połowę tej wartości, a jego rezerwy obejmują 9,5 mln zł. Raport roczny nie zawiera żadnego uzasadnienia takiej oceny. Przeciwnie, bank wymienia spór o sprzedaż wierzytelności hipotecznych na 36,8 mln zł, w którym niekorzystny wyrok już zapadł, ale jeszcze się nie uprawomocnił. Utworzona rezerwa to niespełna 3 mln zł. Getin Noble ma zaledwie 3,8 mln zł rezerw na sprawy sporne.

Hazard na opcjach

Sprawa opcji walutowych, które banki chętnie sprzedawały klientom przed upadkiem Lehman Brothers w 2008 roku, gdy złoty notował rekordy, była opisywana już wielokrotnie. W dużym uproszczeniu jej istotą jest zawieranie przez banki opcji binarnych (jednocześnie opcje put i call) na przynajmniej dwie transakcje o z pozoru tylko symetrycznych zobowiązaniach i ryzyku.

Weźmy przykład. W wyniku umowy firma miała prawo kupić od banku ustaloną kwotę waluty po kursie niższym od rynkowego w bliskim terminie, a w o wiele bardziej odległym sprzedać mu waluty na dwukrotnie wyższą kwotę. Po tym, jak jesienią 2008 roku wartość złotego gwałtownie spadła, firmy zobowiązane, by sprzedać bankom waluty po kursach ustalonych przed kryzysem, straciły ogromne pieniądze.

Liczne postępowania są jeszcze w toku. Dla ich rozstrzygnięć prawnych istotne może być orzeczenie Sądu Najwyższego z września 2013 roku. Stwierdził on, że bank nie może zawierać w umowie warunków, które faworyzują go ze stratą dla klienta. Takie orzeczenie nastąpiło, mimo że w konkretnej sprawie spółka niejednokrotnie dokonywała wcześniej transakcji wymiany walut, również terminowych, i znała ryzyko. Akta niektórych spraw pokazują jednak, że banki zawierały umowy o opcje z firmami, które nie przeszły pomyślnie testu z dyrektywy MIFID, a więc – w myśl jej kryteriów – nie były w stanie ocenić ryzyka kursowego, co zabraniało zawierać z nimi tego typu umowy.

Wydaje się, że w sprawach o opcje banki stoją na straconej pozycji. Przegrywają sprawy nawet przed Sądem Polubownym przy Związku Banków Polskich, jak było w przypadku mBanku. Rok temu skargę kasacyjną mBanku w sprawie orzeczenia tego sądu odrzucił Sąd Najwyższy. Wiosną 2014 roku SN nie przyjął również wniosku o kasację złożonego przez Deutsche Bank PBC.

Orzeczenia sądów można streścić tak: choć firmy miały z bankami umowy ramowe o zawieranie transakcji na instrumentach pochodnych, do konkretnych umów w konkretnych przypadkach w ogóle nie doszło, gdyż istotne warunki transakcji nie zostały wystarczająco uzgodnione. Zwracają też uwagę na ekonomiczny sens umów – asymetrię podejmowanego przez obie strony ryzyka.

Banki z zasady nie ujawniają w raportach rocznych spraw związanych z opcjami walutowymi. Tylko Millennium przyznaje, że to najistotniejsza kategoria pozwów przeciw niemu. Wartość największego pozwu wynosi 71,7 mln zł, a wszystkich razem 275,9 mln zł. To bez mała połowa zysku tego banku za 2014 rok. Millennium ocenia jednak, że „prawdopodobieństwo wygrania spraw jest wysokie” i nie tworzy rezerw na te postępowania. Pozwów przeciwko niemu jest w sumie 28, a bank przegrał już w 2014 roku dwa procesy w pierwszej instancji – w Szczecinie i w Warszawie. Od wyroków się odwołuje.

Zmiana reguł gry we franka

Kilkaset milionów złotych, które – w świetle dotychczasowego orzecznictwa sądów – wcześniej czy później bank Millennium będzie zapewne musiał zwrócić klientom, to niewiele w porównaniu z możliwą skalą roszczeń gospodarstw domowych w sprawach o kredyty hipoteczne we frankach. Na razie żadna z nich nie zakończyła się ostatecznym rozstrzygnięciem. Najbardziej zaawansowana jest sprawa 1247 klientów mBanku, którzy wygrali już apelację, jednak bank w lutym złożył wniosek o kasację do Sądu Najwyższego.

Klienci pozwali mBank o – jak zapowiadają, na razie – o nieprzyprawiającą o zawrót głowy kwotę 7 mln zł. W złożonym w październiku przez grupę 2273 klientów pozwie przeciwko bankowi Millennium roszczenia opiewają na 45,2 mln zł. Na razie to „grosze”, ale właśnie one mogą urosnąć jak kula śnieżna. Klienci nie ukrywają, że na obecnym etapie chodzi im o uzyskanie wykładni prawnej skarżonych zapisów umów, a faktyczne roszczenia przedstawią dopiero w przyszłości. Zakwestionowali nieprecyzyjne zapisy umowy kredytowej mówiące o zmianach oprocentowania kredytu, powołując się na to, że bank ustalał to oprocentowanie dowolnie, co było powodem poniesionych przez nich strat. Jeśli Sąd Najwyższy podzieli ocenę łódzkiego Sądu Apelacyjnego, otworzy to drogę do indywidualnych roszczeń. Ich kwoty trudno jeszcze oszacować.

Klienci Millennium mają już w ręku kilka orzeczeń dotyczących klauzul niedozwolonych w umowach o kredyt hipoteczny. Najważniejszy jest prawomocny już wyrok Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów z grudnia 2010 roku. SOKiK stwierdził w nim, że niedozwolone są klauzule przewidujące przeliczenie rat kredytów na podstawie tabeli kursów ogłaszanych przez bank. Przypomnijmy, że banki przeliczają kredyty we frankach po kursie sprzedaży walut obowiązujący w danym dniu lub o danej godzinie. Kredytobiorcy chcą, żeby sąd powszechny ustalił, iż w ich przypadku bank zastosował te niedozwolone klauzule, wskutek czego ponieśli straty. Dowodzą, że były one bezskuteczne, bo pozwalały bankowi dowolnie ustalać kursu kupna czy sprzedaży, a przez to prowadziły do naruszenia ich interesów. Gdyby sąd uznał tę argumentację, zostałaby otwarta droga do indywidualnych roszczeń na trudną do oszacowania kwotę.

Warto zauważyć, że to spready kursowe przesądzały o zyskowności kredytów we frankach. W mBanku w całym 2014 roku kredyty te dały zaledwie 75 mln zł zysków odsetkowych. Na spreadach banki zarabiały bez porównania więcej. Zysk polegał na tym, że udzielając kredytu denominowanego we frankach, kwotę w złotych wypłacały po kursie kupna. Był on z reguły niższy od kursu rynkowego czy też średniego kursu NBP przynajmniej o 5 proc.

Te 5 proc. „prowizji kursowej” banki inkasowały od razu. Kredytobiorcy aż do stycznia płacili raty – zarówno kapitałowe, jak odsetkowe – przeliczane po kursie sprzedaży. Za każdą ratą banki inkasowały co najmniej dodatkowe 5 proc. wartości kapitału i raty odsetkowej, a w niektórych bankach spready walutowe były jeszcze szersze.

W odpowiedzi na zapytanie węgierskiego Sądu Najwyższego Trybunał Sprawiedliwości UE orzekł w 2014 roku, że koszty wynikające z różnicy pomiędzy ceną zakupu i sprzedaży walut, które ponosi kredytobiorca, nie mogą być uznawane za należne bankowi wynagrodzenie za jego usługę. Czy wobec tego ustalając spready walutowe, banki osiągały jakieś dodatkowe korzyści poza należnym im wynagrodzeniem z tytułu udzielenia kredytu? I czym te korzyści były uzasadnione?

Opcja

Zamiana kredytu we frankach na złote przy oprocentowaniu LIBOR 3M plus marża to najdalej obecnie idący wniosek prawników zapowiadających spory klientów z bankami. Opiera się on nie tylko na podstawie wspomnianego już orzeczenia SOKiK, lecz również na przekonaniu, że umowa kredytowa może zostać uznana przez sąd za nieważną ze względu na zawartą w niej klauzulę indeksacyjną. Nie chodzi więc tylko o to, że umowa odwoływała się do tabeli opłat i prowizji banku. Chodzi o to, że w ogóle taką klauzulę zawierała, a ta niesprawiedliwie regulowała stosunki między kredytobiorcą a bankiem.

– Widzę możliwość uzasadnienia, że umowa o kredyt we frankach może zostać uznana za nieważną w całości lub w części – mówi Obserwatorowi Finansowemu Barbara Garłacz, radca prawny z kancelarii Harvest Legal House.

Uznanie umowy za nieważną w całości byłoby niekorzystne dla klienta, bowiem wtedy kredyt zostałby postawiony w stan natychmiastowej wymagalności. Zgodnie z cytowanym orzeczeniem Trybunału Sprawiedliwość UE sądy nie powinny tego robić.

– Problem prawny polega na tym, czy taka umowa powinna być uznana za nieważną w całości, czy tylko zawarta w niej klauzula indeksacyjna powinna być uznana za nieważną, ponieważ to właśnie ta klauzula prowadzi do „zwyrodnienia” umowy. Gdyby stwierdzenie nieważności zostało ograniczone tylko do klauzuli indeksacyjnej, efektem byłaby taka interpretacja sensu umowy, że byłaby to wówczas umowa o kredyt w złotych. Klient spłacałby ten kredyt w złotych z takim oprocentowaniem, jak zostało zapisane w umowie, czyli po stawce LIBOR plus marża banku. W tej sytuacji powstałoby roszczenie klienta o różnicę między tym, co zapłacił w wyniku klauzuli indeksacyjnej, a przeliczeniem spłat kredytu zlotowego z oprocentowanie LIBOR plus marża banku – dodaje Barbara Garłacz.

Roszczenia klientów opiewałyby wtedy na ogromne kwoty. Na stronach internetowych już są zamieszczane kalkulatory, które pozwalają obliczyć, ile klient „nadpłacił” w zależności od tego, kiedy wziął kredyt. Do sporów zbiorowych szykują się już klienci banków Getin Noble, BPH i Eurobanku.

Trybunał Sprawiedliwość UE ocenił, że krajowy sąd może uznaną za nieważną klauzulę umowy zastąpić przepisem prawa o charakterze dyspozytywnym, czyli takim, który wypełnia powstałą po unieważnieniu klauzuli indeksacyjnej lukę, tworząc normę dla wzajemnych uprawnień i obowiązków klienta i banku. Takich przepisów teraz nie ma. A to znaczy, że prawdopodobnie Sejm nie uniknie konieczności ich uchwalenia. Jeśli – rzecz jasna – banki nie zawrą z klientami ugody dotyczącej zasad przewalutowania kredytów.

(CC By NC SA Artur)

Otwarta licencja


Tagi