Autor: Jacek Ramotowski

Dziennikarz zajmujący się rynkami finansowymi, zwłaszcza systemem bankowym.

Kto będzie musiał sprzedać bank w Polsce

Wartość rynkowa i dochodowość polskich banków wciąż stanowi dużą część wartości ich właścicieli – największych europejskich grup – mimo że poprawa sytuacji gospodarczej w 2013 roku pozwoliła im złapać odrobinę oddechu. Sprzedać bank w Polsce to jedno z ostatnich posunięć, na jakie by się zdecydowali. Kilka nowych okoliczności każe jednak zapytać, czy nie będą musieli tego zrobić.
Kto będzie musiał sprzedać bank w Polsce

W Europie największą operację zwiększenia kapitałów bez emisji nowych akcji przeprowadził Deutsche Bank, którym zarządza Paul M. Achleitner. (CC By NC SA Hubert Burda Media)

2013 rok, wraz z ożywieniem gospodarczym w strefie euro przyniósł znaczną poprawę wyceny spółek sektora finansowego. Ceny akcji banków – właścicieli polskich instytucji kredytowych – wzrosły nawet o kilkadziesiąt procent. Rekordzistą był właściciel Millennium, Banco Comercial Portugues (BCP), który podrożał o 121,8 proc. Od początku roku do 1 września jego akcje straciły jednak na wartości 38,6 proc.

Dlaczego tak się stało? Notujący straty, które skumulowane od 2009 roku wyniosły 2,2 mld euro, i spłacający rządową pomoc BCP w połowie tego roku podniósł kapitał (poprzez emisję akcji z prawem poboru siedmiu nowych za cztery stare) o 2,25 mld euro. To oznacza rozwodnienie kapitału i spadek wartości papierów. W przypadku BCP cena akcji spadła o 38,5 proc. w ciągu trzech tygodni.

Właściciel Millennium musiał spłacić 1,85 mld euro pomocy państwa oraz podnieść kapitał do poziomu zgodnego z aktualnymi regulacjami. Pozostało mu jeszcze do spłaty 750 mln euro do końca 2015 roku. Banki, które nie muszą spłacać wcześniejszych zobowiązań lub mają wystarczające minima kapitałowe, emitują instrumenty hybrydowe, obligacje zamienne na akcje zwane CoCo.

Komisja Nadzoru Finansowego w raporcie o sytuacji banków w zeszłym roku przeprowadziła analizę porównawczą polskich spółek i ich zachodnich matek. W przypadku Pekao jego suma bilansowa stanowiła na koniec 2013 roku zaledwie 4,5 proc. całej grupy UniCredit, natomiast wycena rynkowa 36,5 proc. wartości grupy. Trudno powiedzieć o proporcjach w wyniku netto, gdyż UniCredit notował w latach 2011 i 2013 głębokie straty. W 2010 roku zysk netto Pekao stanowił 47,8 proc. zysku grupy, a w 2012 roku – ponad 80 proc.

W porównaniu z Commerzbankiem suma bilansowa mBanku to także 4,5 proc., ale wartość rynkowa na koniec zeszłego roku wynosiła 38 proc. Rekordowy zysk mBanku za ubiegły rok był niemal czterokrotnie większy niż całej grupy. Aktywa Millennium stanowią 17 proc. sumy bilansowej grupy BCP, a jego wartość rynkowa na koniec zeszłego roku stanowiła 38 proc. całej jej wartości. Teraz, po emisji akcji przez BCP jest to jeszcze więcej.

To powód, dla którego zagraniczne grupy sprzedają bank w Polsce tylko w ostateczności. Tak było w pierwszej fazie kryzysu, kiedy irlandzki AIB musiał sprzedać BZ WBK hiszpańskiemu Santanderowi, a później grecki EFG–Polbank – austriackiemu Raiffeisenowi, czy w końcu KBC, który był właścicielem Kredyt Banku i sprzedał go BZ WBK. Do podobnej kategorii należy mająca wkrótce nastąpić transakcja sprzedaży przez Rabobank Banku Gospodarki Żywnościowej – BNP Paribas.

Aktywa mogą się dalej psuć

Nie inaczej będzie w przyszłości. Zasadniczy wpływ na bieg zdarzeń i jego tempo będą mieć dwie okoliczności – sytuacja gospodarcza w strefie euro i przegląd jakości aktywów europejskich banków (AQR) dokonywany przez Europejski Bank Centralny. Po poprawie perspektyw gospodarczych w strefie euro w zeszłym roku spółki matki najważniejszych polskich banków stoją w obliczu nawrotu recesji. W II kwartale PKB w całej strefie euro nawet nie drgnął, ale wiele państw odnotowało spadek. Włoski PKB spadł w II kwartale o 0,2 proc., po spadku w poprzednim kwartale o 0,1 proc. i wzroście o 0,1 proc. w ostatnim kwartale 2013 r. To był jedyny dodatni wynik kwartalny od ponad 2 lat. O wiele lepiej sytuacja wygląda w Hiszpanii, gdzie PKB rósł już czwarty kwartał z rzędu, tym razem o 0,6 proc.

Do tego wszystkiego doszło kolejne spektakularne zagrożenie dla całego sektora finansowego. Po raz pierwszy od ostatniego kwartału 2012 r. PKB Niemiec skurczył się o 0,2 proc.

– Ożywienie straciło tempo – powiedział prezes EBC Mario Draghi, po tym jak bank obniżył 4 września główną stopę procentową do 0,05 proc., najniższego poziomu w historii wspólnej waluty.

Czyszczenie bilansów

Nie zmniejsza to presji na pogarszanie się bankowych aktywów. A była ona do tej pory i tak ogromna. Według danych Związku Banków Włoskich na koniec kwietnia tego roku złe kredyty w tamtejszym sektorze bankowym miały wartość 166,4 mld euro. Z kolei według marcowego raportu Banku Hiszpanii wartość złych kredytów w tym kraju wynosiła 193 mld euro, choć na początku tego roku zaczęła lekko spadać.

W majowym raporcie Exane BNP Paribas utrzymuje jednak, iż szacunki te są zaniżone, gdyż jeśli wziąć pod uwagę transfer aktywów do „złego banku” Sareb oraz kredyty restrukturyzowane, trzeba je podnieść do 372 mld euro. Oznacza to, że złe aktywa sięgają 22 proc. sumy bilansowej sektora i bez mała 40 proc. PKB kraju.

UniCredit zanotował w ostatnim kwartale 2013 roku rekordową stratę – 15 mld euro. Była ona spowodowana odpisami na złe kredyty oraz odliczeniami wartości firm przejmowanych w latach 2005-2008, kiedy bank urósł do największych w Europie, w tym także w naszym regionie. Odpisy na złe kredyty wzrosły w ostatnim kwartale zeszłego roku do 9,3 mld euro, a zmniejszenie wartości przekroczyło 9 mld euro. W całym roku strata wyniosła 13 965 mln euro.

Mimo pogorszenia się sytuacji we Włoszech i strefie euro, prezes banku Federico Ghizzoni powiedział w niedawnym wywiadzie dla agencji Reuters, że podtrzymuje plany osiągnięcia w tym roku 2 mld euro zysku netto, po tym jak w pierwszym półroczu zysk wyniósł 1,1 mld euro. Nie zmienia to faktu, że UniCredit, mający w portfelu ok. 50 mld euro złych kredytów, sprzedaje aktywa, by poprawić ich relację do kapitału, podnosi kapitał i chce osiągnąć wskaźnik pokrycia rezerwami 52 proc. Pozbywa się także części biznesu. Ostatnio wystawił na sprzedaż spółkę UniCredit Management Bank, zajmującą się zarządzaniem ponad 40 mld euro złych kredytów. Za tę spółkę spodziewa się dostać 700-800 mln euro. Według źródeł agencji Reuters złe kredyty zostały wycenione przez oferentów na nieco ponad 10 proc. ich wartości.

Podobnie do UniCredit – jak strefa euro długa i szeroka – banki czyszczą bilanse. Dodatkowo od początku roku mobilizuje je do tego przegląd jakości aktywów prowadzony przez EBC i krajowe nadzory. Przegląd ma ujawnić ryzyka związane z różnymi klasami aktywów i sprawdzić, czy banki mają wystarczające kapitały na ich pokrycie.

Dlatego 2014 rok przebiega, zwłaszcza w krajach strefy euro dotkniętych recesją, pod znakiem sprzedaży złych kredytów i części biznesu, zmniejszania sumy bilansowej oraz pozyskiwania kapitału. A równocześnie zachodnie matki chcą zmaksymalizować zyski swoich polskich spółek. W strefie euro banki nie tylko zmniejszają złe aktywa, ale także nie pozwalają na przyrost nowych. Ich akcja kredytowa się kurczy. Wartość bilansowa kredytów w zeszłym roku w BCP zmniejszyła się o 9,9 proc. w Commerzbanku – o 11,2 proc., a w Santanderze – o 6,2 proc.

Hybrydowe kapitały

Banki znalazły sposób, żeby nie emitować nowych akcji, co powoduje rozwodnienie kapitału, a tym samym spadek zysku na akcję. Postawiły na instrumenty hybrydowe, obligacje zamienne na akcje, zwane CoCo. Jest to instrument, który nie liczy się do najtwardszego kapitału CET 1, lecz uzupełnia kapitał Tier 1. Konstrukcja zasadniczo jest taka, że gdyby kapitał CET 1 spadł do minimalnego poziomu, wówczas dochodzi do konwersji papierów na akcje zwykłe. CoCo sprzedają się dobrze, a to za sprawą niebotycznych rentowności.

Największą jak do tej pory emisję w Europie przeprowadził Deutsche Bank, który w maju sprzedał CoCo o wartości 8 mld euro w trzech walutach, euro, funtach i dolarach, o rentowności od 6 do 7,125 proc. Santander wyemitował w marcu 5-letnie obligacje zamienne o wartości 1,5 mld euro i rentowności 6,25 proc. Później, w maju bank wszedł na rynek z emisją dolarową o wartości 1,5 mld i sprzedał ją przy rentowności 6,375 proc.

Pomimo powodzenia dwóch poprzednich emisji i wzrostu cen papierów, uplasowanie na rynku kolejnej emisji 1,5 mld euro, przy rentowności 6,25 proc., nie poszło mu już tak gładko. CoCo sprzedane po cenie parytetowej zostały niemal natychmiast przecenione do 99,1, a następnie ustabilizowały się na poziomie 99,5. Niezrażony zawirowaniami związanymi z emisją Santandera UniCredit zaoferował we wrześniu siedmioletnie papiery o podobnej konstrukcji za 1,75 mld euro. Ich rentowność wyniosła aż 6,75 proc.

Pozostaje pytanie, czy to wystarczy, i czy sytuacja taka, jak w przypadku AIB, KBC czy Dexii się nie powtórzy. Odpowiedź dadzą dopiero wyniki przeglądu aktywów. EBC zamierza przedstawić je w taki sposób, że ułoży listę banków od najbezpieczniejszych do tych, w których są największe obszary ryzyka. Pod koniec października dowiemy się, na których pozycjach znajdą się na niej właściciele polskich banków.

Holenderski ING do marca tego roku spłacił 12,5 mld euro pomocy państwa. Pozostało mu jeszcze do zapłaty nieco ponad miliard euro do maja przyszłego roku. Jeśli Komisja Europejska uzna, że bank zwrócił pomoc publiczną i zrealizował sprzedaż spółek ubezpieczeniowych, do czego się zobowiązał, może wrócić do gry o przejęcia. Również na polskim rynku, gdzie ING BSK ma dużą nadwyżkę kapitałową.

Nowe rozdanie kart na polskim rynku może nastąpić pod wpływem jeszcze jednej okoliczności. Rząd niemiecki ma nadal 17 proc. Commerzbanku. Ostatnio wiceminister finansów Thomas Steffen powiedział w wywiadzie pisma „Manager Magazyn”, że odłoży sprzedaż tego pakietu do czasu zrealizowania strategii restrukturyzacyjnej w 2016 roku, którą bank ogłosił w sierpniu. Jednak potem tak duży pakiet – przy rozproszonym pozostałym akcjonariacie – może trafić do innej grupy bankowej. A wraz z nim polski mBank.

Mała efektywność

Oprócz poprawiania jakości aktywów, która właśnie jest weryfikowana, zmagania się z recesją, największym problemem właścicieli polskich banków są ich wysokie koszty. Z badania na próbie 104 banków w Europie przeprowadzonego przez AT Kearney wynika, że wskaźnik kosztów do dochodów (C/I) w ciągu ostatnich siedmiu lat praktycznie się nie zmienił i waha się pomiędzy 59 a 61 proc.

Z zagranicznych banków, które mają swoje spółki w Polsce, najwyższy C/I na koniec zeszłego roku miał Deutsche Bank – 89 proc. Z tej grupy jedynie Santander miał C/I zbliżone do „polskiego” – 49,9 proc. Dla porównania, jego córka BZ WBK miał jeszcze na koniec zeszłego roku wskaźnik C/I 50,2 proc., ale „zbiła” go do 48,3 proc. na koniec I półrocza 2014 r., a po odliczeniu kosztów integracji z Kredyt Bankiem jest to 43,5 proc.

W PKO BP wskaźnik kosztów do dochodów wynosił na koniec zeszłego roku 43,2 proc., a po pierwszym półroczu wzrósł do 43,4 proc. Teraz bank będzie obniżać koszty przejętego Nordea Bank Polska, w którym na koniec zeszłego roku wskaźnik C/I wynosił 69,8 proc.

– Cały wzrost kosztów to efekt Nordei. Zakładamy, że w najbliższych kwartałach będziemy się zbliżać do poziomu 40 proc. – mówi Bartosz Drabikowski, wiceprezes PKO.

Wysoki jak na polski rynek wskaźnik C/I ma BNP Paribas Polska (69,2 proc.), który dostał zgodę na przejęcie Banku Gospodarki Żywnościowej. Również ten bank ma jeden z najwyższych wskaźników w naszym sektorze – 68 proc. Niewykluczone, że cięcie kosztów będzie tu priorytetem.

Tymczasem właśnie efektywność kosztowa jest – według „The 2014 Retail Banking Radar” –  jednym z głównych wyzwań dla europejskiego sektora bankowego. Wskaźnik C/I utrzymuje się na wysokim poziomie pomimo, że europejskie banki bardzo silnie tną koszty – głównie zamykając oddziały i zwalniając pracowników. Jednak zysk brutto banków z Europy Zachodniej był o jedną trzecia mniejszy niż w 2007 roku. Do spektakularnych zamknięć oddziałów i zwolnień pracowników doszło już w poprzednich latach w Hiszpanii. W 2013 roku liczba zlikwidowanych oddziałów sięgnęła 14 proc. całej sieci tamtego sektora. W badanych przez AT Kerney bankach w zeszłym roku pracę straciło 1,5 proc. zatrudnionych.

UniCredit, który w zeszłym roku zwolnił 9 proc. pracowników, na ten rok planuje pozbyć się kolejnych 6 proc. W całym sektorze bankowym w strefie euro pracę straciło w ciągu ostatnich sześciu lat 250 tys. osób, czyli 7 proc. zatrudnionych, a liczba zamkniętych oddziałów sięgnęła 4.500. Dla porównania, w Polsce sieć oddziałów zmniejszyła się o 2 proc.

Według AT Kearney potencjał wzrostowy mają banki ze wskaźnikiem C/I na poziomie 37-45 proc. Na tym poziomie lub nieznacznie powyżej jest już kilka polskich instytucji. Ich spółki-matki natomiast będą musiały przejść bardzo gruntowną restrukturyzację.

Ostatni z najważniejszych impulsów do zmian da dyrektywa BRRD, która przewiduje między innymi, że banki będą musiały tworzyć plany upadłości, a w tym sprzedaży aktywów. W Europie zaczną one powstawać zapewne w przyszłym roku. Zostanie w nich zapisane, które z polskich banków i w jakich okolicznościach zamierzają sprzedać ich właściciele.

Nowy krajobraz sektora bankowego będzie się kształtował jeszcze przez co najmniej kilka lat. Ale proces ten już wkrótce bardzo przyspieszy, jeśli państwa strefy euro nie wyjdą z recesji, a przegląd aktywów pokaże, że matki polskich banków są w słabszej kondycji niż sądzono.

W Europie największą operację zwiększenia kapitałów bez emisji nowych akcji przeprowadził Deutsche Bank, którym zarządza Paul M. Achleitner. (CC By NC SA Hubert Burda Media)

Otwarta licencja


Tagi