Polemika: Upadłość banku da się przewidzieć

W zasadzie nie można przewidzieć upadłości banków, bowiem manipulują one danymi – tę opinię wyraził prof. Edward Altman w rozmowie z Obserwatorem Finansowym. Od lat zajmuję się zagadnieniami związanymi z systemami wczesnego ostrzegania i moim zdaniem, identyfikacja banków zagrożonych upadłością nie jest wcale trudna, oczywiście przy posiadaniu podstawowej wiedzy finansowej.
Polemika: Upadłość banku da się przewidzieć

Małgorzata Zaleska (fot. NBP)

Zacznijmy jednak od tego, że systemy wczesnego ostrzegania nie sprawdzą się gdy będą bazowały na fałszywych danych, przy czym nie dotyczy to tylko banków, ale także państw i przedsiębiorstw. Trudno też przyjąć założenie, że banki częściej niż inne podmioty fałszują swoją sprawozdawczość.

Analizując „szansę” upadłości banków trzeba wziąć pod uwagę kilka aspektów. Po pierwsze, rodzaj banku, tzn. czy jest to bank inwestycyjny czy tzw. depozytowo-kredytowy. Łatwiej jest z pewnością ocenić „szansę” upadłości banku przyjmującego depozyty, które są gwarantowane w przypadku jego upadłości.

I z tym wiąże się, po drugie, konieczność uwzględnienia wielkości banku. Wciąż bowiem funkcjonują banki „zbyt duże żeby upaść”, bowiem systemy gwarantowania depozytów, a szerzej zasoby „państwowych kas” nie są w stanie udźwignąć wypłaty tak dużych kwot. W najnowszej dyrektywie w sprawie gwarantowania depozytów przyjęto, że instytucja gwarantująca ma posiadać wskaźnik pokrycia na poziomie co najmniej 0,8 proc., tzn. krajowy system gwarantowania powinien mieć zgromadzoną tylko co najmniej równowartość 0,8 proc. depozytów gwarantowanych zebranych w całym krajowym systemie bankowym.

Funkcjonują także banki „zbyt duże żeby je likwidować” w sposób uporządkowany, bowiem np. w ramach funduszu resolution odniesionego do banków strefy euro mają być zgromadzone tylko 55 mld euro i to dopiero za kilka lat, a już dziś aktywa największych europejskich banków wyrażane są w bilionach euro. Problem największych banków nie został więc niestety także rozwiązany w ramach reformy dotychczasowych regulacji nadzorczych. Największe banki (przyjmujące depozyty), tzw. systemowo ważne, nie będą więc upadały, a w razie popadnięcia w problemy będą ratowane, najprawdopodobniej z pieniędzy podatników. Tak też działo się w czasach współczesnego kryzysu finansowego w Europie, gdzie upadłość banków wciąż jest „niemodna”. Należy więc stwierdzić na zakończenie tego akapitu, że im większy jest bank tym mniejsza jest szansa jego upadłości.

Dotychczasowe doświadczenia wskazują ponadto, że banki przyjmujące depozyty nie upadają z dnia na dzień, a ich sytuacja finansowa psuje się latami. Jest więc czas, aby to zauważyć. Odnotować należy, że problemy banków wynikają z reguły z fundamentalnych błędów w zarządzaniu ryzykiem, ze szczególnym uwzględnieniem ryzyka kredytowego. Jeśli udzielało się kredytów Amerykanom, którzy nie mieli pracy, nie mieli dochodów i nie mieli zabezpieczenia, to można było tylko udawać że nie widzi się „tykającej bomby” lub przewidywać trudności. Takie nieodpowiedzialne praktyki prowadzą w konsekwencji do powstania strat, często przekraczających fundusze własne banku. I nie są to z reguły straty jednorazowe, bowiem ciągną się latami. A zatem banki upadają z reguły z powodu wysokich strat, a nie z powodu braku płynności. W tym drugim bowiem przypadku bank centralny, jako pożyczkodawca ostatniej instancji, może wspomóc banki finansowo.

Jest też rzeczą charakterystyczną, że banki borykające się z problemami finansowymi oferują ponadprzeciętne oprocentowanie depozytów. Nie chcą w ten sposób „zrobić dobrze klientowi”, a chcą pozyskać środki z rynku „za wszelką cenę”. Powyższe powoduje zaś wzrost wartości depozytów w banku zagrożonym, bowiem ludzie idą do takiego banku i oferują mu swoje oszczędności. Zobowiązania wobec sektora niefinansowego wzrastają zatem znacznie, co stanowi dodatkowe wyzwanie w przypadku upadłości (trzeba w takiej sytuacji wypłacić wyższe kwoty gwarantowane). Odwrotnie „zachowują się” zaś zobowiązania wobec instytucji finansowych, które wycofują z takiego banku swoje środki finansowe. Instytucje te zatrudniają bowiem specjalistów, którzy dobrze orientują się w sytuacji finansowej banków (swoich konkurentów), a ponadto instytucjom tym nikt nie gwarantuje zwrotu środków, gdyby bank upadł.

Sytuację finansową banków można też ocenić śledząc komunikaty, doniesienia medialne i nastawienie samego banku do publikowania informacji. Banki w dobrej kondycji chwalą się tym z reguły, a banki z problemami „ukrywają złe wieści”.

Wyżej wskazane zagadnienia są tylko niektórymi, które może nawet zaobserwować klient banku i czytelnik jego bilansu (zgodnie z art. 111 ustawy Prawo bankowe bank musi go publikować). Profesjonaliści, w tym instytucje sieci bezpieczeństwa finansowego (np. nadzór bankowy czy system gwarantowania depozytów) dysponują dużo większą paletą danych i instrumentów, w tym profesjonalnymi systemami wczesnego ostrzegania. Systemy te dotychczas w Polsce nie zawodziły, jeśli bazowały na rzetelnych danych. I niech tak zostanie.

Nie zgadzam się tym samym z opinią prof. Altmana o niemożności przewidzenia upadłości współczesnych banków, ze szczególnym uwzględnieniem tych przyjmujących depozyty, a takie w Europie dominują. Nie powinno się ponadto w prosty sposób przenosić obserwacji płynących z jednego kraju na inne, uogólnienia są bowiem często mylące.

Prof. dr hab. Małgorzata Zaleska jest dyrektorem Instytutu Bankowości Szkoły Głównej Handlowej, w latach 2009 – 2015 była członkiem Zarządu Narodowego Banku Polskiego.

Małgorzata Zaleska (fot. NBP)

Tagi