Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

Argentyna przechodzi czas próby po półwieczu błędów

Lokalne media doniosły, że aby uniknąć kolejnego bankructwa, Argentyna finalizuje pożyczkę 1 mld dol. od Goldman Sachs. Jej rezerwy walutowe topnieją, inflacja wymknęła się spod kontroli, a pełen transferów socjalnych budżet się nie dopina. Za to wszystko nie sposób winić tylko obecnej władzy. Ostatnie 50 lat to pouczający przykład drogi od potęgi do upadku.
Argentyna przechodzi czas próby po półwieczu błędów

(CC BY-NC-SA by Bernardo Londoy)

Niemożliwe, że to ten Harrods – pomyślałem, patrząc na ponury czarny gmach na Avenida Florida, najsłynniejszym deptaku w Buenos Aires. Puste wystawy i szyld, którym zablokowano drzwi, robiły przygnębiające wrażenie. Stojący w pobliżu mężczyźni w złotych łańcuchach krzyczący „Exchange: dollars, euro!” tylko je potęgowali. Jednak to właśnie tutaj w 1914 roku słynny londyński dom towarowy otworzył pierwszą i jak dotąd jedyną zagraniczną filię. Był to oczywisty wybór.

Przed wybuchem I wojny światowej argentyńskie PKB zbliżało się do tego notowanego w Stanach Zjednoczonych, Australii i Niemczech, było niemal trzykrotnie wyższe od japońskiego i pięciokrotnie od brazylijskiego. Do Buenos Aires przypływały statki pełne szukających lepszego życia imigrantów. Dobra passa Argentyny trwała także w latach Wielkiego Kryzysu i II wojny światowej.

Kraj niewypłacalny

100 lat później to wszystko jest tylko wspomnieniem. Harrods został zamknięty w 1998 roku, a uzbrojona ochrona przed większością banków przypomina o schyłku roku 2001 i początku 2002, kiedy to Argentyna ogłosiła niewypłacalność. Wówczas był to efekt dużego deficytu na rachunku obrotów bieżących biorącego się ze słabego eksportu niekonkurencyjnej gospodarki oraz spowodowanego powiązaniem dolara z peso w stosunku 1:1 silnego importu. Doszły do tego zawirowania kursu dolara po pęknięciu bańki internetowej na Wall Street w 2001 roku.

Argentyna przestała obsługiwać zadłużenie o wartości 130 mld dol., co stanowiło 15 proc. całego długu rynków wschodzących. Zamknięto banki, obywatele i przedsiębiorstwa stracili dostęp do swoich kont. Firmy zaczęły bankrutować, a pracownicy przejmować je wbrew woli właścicieli. W ciągu kilku miesięcy połowa z 36 mln. obywateli znalazła się poniżej granicy ubóstwa, a duża część handlu odbywała się na zasadzie barteru. Desperacko szukając pieniędzy, rząd zdewaluował peso. Wartość zablokowanych w bankach oszczędności spadła z dnia na dzień o 75 proc. I choć dewaluacja pozwoliła gospodarce rozwijać się w latach 2003–2011 roku w tempie 8–9 proc. rocznie, to brak zaufania Argentyńczyków do własnej waluty, który wtedy zaszczepiono, sprawił że kraj znowu popadł w kłopoty.

 

(infografika Darek Gąszczyk/ CC BY-NC by Ryan)

(infografika Darek Gąszczyk/ CC BY-NC by Ryan)

 

Dolar coraz cenniejszy

Cezurą jest 2010 rok. Inflacja nawet w upiększanych rządowych statystykach osiągnęła poziom dwucyfrowy. Naturalną rekcją była ucieczka do czegoś, co trzyma wartość – do amerykańskiego dolara. Argentyńczycy masowo zaczęli wymieniać peso na dolary, wobec czego wybrana w 2011 roku na drugą kadencję prezydent Cristina Fernández de Kirchner wprowadziła tak liczne ograniczenia, że praktycznie nie da się dziś w Argentynie kupić amerykańskiej waluty ani otrzymać jej z zagranicy i nie oddać rządowi przynajmniej 20 proc.

Próbowano także abolicji – każdy, kto wyjął niezadeklarowane dolary z materaca albo lodówki (Argentyńczycy ukrywają w ten sposób aż 160 mld dol.), musiał je wpłacić do banku centralnego na 4 proc. rocznie do 2017 roku. Oczywiście chętnych nie było wielu, a restrykcje przyniosły skutek odwrotny do zamierzonego – czarny rynek rozkwitł, a dolar stał się jeszcze bardziej pożądany.

Szczyt tej tendencji można było obserwować w II połowie stycznia, kiedy peso runęło w dół w wyniku spadku sentymentu inwestorów do całej grupy rynków rozwijających się. Za 1 dol. na argentyńskich ulicach trzeba było zapłacić nawet 13 peso, podczas gdy oficjalny kurs wynosił 6,88. Bank centralny szybko przekonał się, że prędzej wyczerpie wszystkie rezerwy walutowe, niż obroni taki kurs, więc ostatecznie pozwolono mu wzrosnąć o 20 proc., do 8 peso za 1 dol. Na czarnym rynku amerykańska waluta wciąż kosztuje powyżej 10 peso, ale różnica w porównaniu z kursem oficjalnym nie jest już tak skrajna.

(infografika Darek Gąszczyk)

(infografika Darek Gąszczyk)

 

– Dewaluacja jest po prostu przyznaniem się do faktu, że peso zostało ograbione ze znacznej części swojej wartości przez inflację – oceniał Joseph T. Salerno, wiceprezydent Instytutu Misesa. – Ta prawda była ukrywana dlatego, że przy kontrolowanej cenie dolarów ceny importu były sztucznie zaniżone w stosunku do argentyńskiego peso, podczas gdy eksport był droższy i mniej konkurencyjny (…) Rząd argentyński próbował tłumić powstały deficyt handlowy i niedobór dolarów w wyniku rozszerzenia kontroli wymiany walut, czyli działań zaprojektowanych po to, aby racjonować dostępne dolary dla swoich stronników. W dodatku obywatele zwiększyli popyt na dolary gromadzone lub inwestowane za granicą, ponieważ wyprzedzali nieuchronną dewaluację peso i utratę siły nabywczej.

Jego zdaniem wysoka inflacja wzięła się z gwałtowanego rozszerzenia podaży pieniądza (średnio po 30 proc. rocznie przez ostatnie cztery lata). W rezultacie oficjalne statystyki wskazują, że inflacja rok do roku przekracza 11 proc., choć faktycznie jest zbliżona do 30 proc. Tej ostatniej liczby są świadomi także zwykli Argentyńczycy. W trwających właśnie negocjacjach płacowych opozycyjne wobec rządu związki zawodowe zażądały podwyżek właśnie o 30 proc., te bardziej zbratane z władzą chciałby 25 proc.

Socjalny worek bez dna

Te liczby wskazują dobitnie, że Argentyna od czasów dyktatury Juana Peróna, czyli od 1946 roku, realizuje model państwa socjalnego.

„Poświęciliśmy 50 lat na myślenie o podtrzymywaniu wydatków rządowych zamiast o inwestowaniu we wzrost” – ocenił na łamach „The Economist” Fernando de la Rúa, były prezydent, który zrezygnował podczas kryzysu w 2001 roku.

W 2013 roku rozmaite dopłaty rządowe pochłonęły 134 mld peso, czyli równowartość 21 mld dol. Aż 60 proc. z tej kwoty poszło na dotowanie rachunków za gaz i elektryczność, szczególnie dla gospodarstw domowych.

Można być pewnym, że to akurat się nie zmieni. Wystarczy zobaczyć plakat w centrum Buenos Aires, na którym Néstor Kirchner przytula swoją żonę Christinę. Po jego lewej stronie znajduje się czarno-białe zdjęcie Peróna, po jej prawej zdjęcie słynnej Evity. Cristina Fernández de Kirchner, która w 2007 roku została prezydentem po mężu, przejęła cały socjalny „dorobek” peronizmu. W 2008 roku podpisała ustawę o nacjonalizacji środków prywatnych funduszy emerytalnych na kwotę 30 mld dol. Kilka miesięcy wcześniej państwo dokonało częściowej nacjonalizacji największej firmy naftowej – YPF, która należała do hiszpańskiego koncernu Repsol. Ostatnio pani prezydent pojawia się zaś w telewizji z przemówieniami, których długości nie powstydziłby się Fidel Castro, i atakuje „spekulantów” za podwyższanie cen.

Niestety Argentynie coraz bliżej do Wenezueli, gdzie od lutego trwają protesty uliczne, w których zginęło już ponad 30 osób. Fareed Zakaria przygotował nawet błyskotliwy poradnik pod tytułem „Jak zrujnować gospodarkę w pięciu łatwych krokach”. Po pierwsze: zaatakuj wielki biznes. W Wenezueli robił to Hugo Chávez i powtarza jego następca Nicolás Maduro, ale i prezydent Argentyny stawia pierwsze kroki. Czym innym jest bowiem zmuszenie supermarketów, aby zamroziły ceny 200 produktów, niezależnie od rosnącej inflacji i popytu na nie? Po drugie: wywołaj hiperinflację. W Wenezueli oficjalnie wyniosła ona w 2013 roku 56 proc., nieoficjalnie 250 proc. W Argentynie odpowiednio 10,5 i 30 proc. Po trzecie: wywołaj kryzysy walutowy, który sprawi, że czarny rynek boliwara i peso rozkwitnie.

Po czwarte: subsydia, subsydia, subsydia. Prezydent Maduro w Wenezueli hojnie rozdaje podwyżki pensji, prezydent Kirchner również prowadziła taką politykę. Po piąte: wprowadź dyktaturę. Maduro przejął władzę z namaszczenia Cháveza i rządzi za pomocą dekretów, którymi omija parlament. Prezydent Kirchner dwa razy wygrała demokratyczne wybory, namaszczona przez swojego męża, ale próby zmiany konstytucji, aby móc startować po raz trzeci, oraz ograniczanie wolności prasy nic dobrego nie zapowiadają. XX wiek pokazał przecież, że argentyńska demokracja jest krucha, a wojsko przejmowało władzę aż sześć razy.

Recepta jak choroba

Jak zatem można uratować argentyńską gospodarkę i argentyńską demokrację? Najczęściej udzielną odpowiedzią jest ponowne powiązanie peso z dolarem. Gdyby peso było warte tyle co dolar, inflacja powinna spaść, a czarny rynek wymiany walut stracić sens. Problem w tym, że tej recepty próbowano już w latach 90. XX w. Okazało się, że inflacja i tak powracała, a czując nadciągający kryzys, obywatele i tak woleli mieć dolary niż peso, któremu mają powody nie ufać. Dolaryzacja pogłębiłaby w dodatku najważniejszy problem argentyńskiej gospodarki, jakim jest niska konkurencyjność. Gdy peso jest warte tyle co dolar, import kwitnie, a tysiące i tak słabych miejscowych firm czeka bankructwo. Argentyna eksportuje bowiem soję, wino, tanie samochody i maszyny, wszystko na niskiej marży, wszystko łatwo zastępowalne.

Żeby to zmienić, kolejne władze Argentyny (wybory prezydenckie odbędą się w 2015 roku) powinny przyjrzeć się przykładowi Meksyku, Kolumbii, Peru i Chile. W 2014 roku te leżące nad Pacyfikiem, sprzymierzone gospodarczo ze Stanami Zjednoczonymi kraje osiągną średni wzrost 4,25 proc. Tymczasem leżące nad Atlantykiem i idące własną drogą Wenezuela, Brazylia i Argentyna będą się rozwijać najwyżej w tempie 2,5 proc. i prowadzić swoisty wyścig w dół. David Lunhow w eseju, w którym zauważył ów podział na dwie Ameryki Południowe, ujął to tak: „Brazylia staje się Argentyną, Argentyna staje się Wenezuelą, Wenezuela staję się Zimbabwe”.

Wydaje się jednak, że w przypadku Argentyny nie jest jeszcze za późno na uniknięcie losu Wenezueli. Zdewaluowanie peso, urealnienie wskaźnika inflacji i oficjalnie jeszcze nieogłoszona pożyczka od Goldman Sachs, która być może jest pierwszym krokiem do uregulowania długów i powrotu na rynki finansowe, świadczą o tym, że w obliczu problemów nawet prezydent Kirchner potrafi zmienić zdanie.

OF

(CC BY-NC-SA by Bernardo Londoy)
(infografika Darek Gąszczyk/ CC BY-NC by Ryan)
(infografika Darek Gąszczyk)

Otwarta licencja


Tagi