Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Umowa o wolnym handlu jest potrzebna i Unii, i USA bardziej niż to przyznają

Od lipca 2013 r. Stany Zjednoczone i Unia Europejska, dwa największe i zarazem mniej więcej równe organizmy gospodarcze, rozpoczęły negocjacje nad ustanowieniem Transatlantyckiego Partnerstwa w Handlu i Inwestycjach. Mamy do czynienia z jednym z najciekawszych procesów, mogących mieć znaczenie dla dalszych losów gospodarki świata.
Umowa o wolnym handlu jest potrzebna i Unii, i USA bardziej niż to przyznają

(infografika Dariusz Gąszczyk/ CC by Images Money)

Jak wykazują dane Komisji Europejskiej (która negocjacje ze strony unijnej, w imieniu 28 państw członkowskich i na podstawie ich mandatu) już dziś w stosunkach transatlantyckich, między USA a UE, chodzi o sumy ogromne – i to nie tylko w handlu towarami, ale też w sferze wymiany usług czy przepływów kapitałowych. Nie trzeba być  prorokiem, by uświadomić sobie fakt, jak ogromne znaczenie może mieć zniesienie barier i ograniczeń w handlu i wymianie między dwoma tymi gospodarczymi kolosami (patrz: infografika).

Pierwsze, wstępne szacunki, potwierdzane w dokumentach Komisji Europejskiej, mówią, że na podpisaniu Transatlantic Trade and Investment Partnership (TTIP) skorzystają wszyscy: UE 120 mld euro, USA – 90 mld, a reszta świata też ok. 100 mld euro. Innymi słowy, ma to być to być typowe przedsięwzięcie na zasadzie win – win, a więc takie, gdzie wygranymi powinni być wszyscy zaangażowani. Jako dodatkowy atut wymienia się również możliwość  utworzenia tysięcy nowych miejsc pracy.

Czy będzie polityczna wola

Wstępne założenie jest takie, że twarde negocjacje – dotychczas odbyły się ich trzy rundy – mają być zakończone do końca 2014 roku, a najpóźniej w początkach roku 2015. Czy tak się rzeczywiście stanie nie jest pewne, bowiem materia dyskutowanych kwestii okazuje się być wyjątkowo oporna, a przy tym obejmuje szeroki zakres niezwykle skomplikowanych lub nawet zawikłanych kwestii.

Trzeba podkreślić, że TTIP to nic innego, jak kolejna próba usuwana barier w handlu po tym, jak fiaskiem zakończyła się tzw. runda z Doha w ramach Światowej Organizacji Handlu (WTO), gdzie strony nie były w stanie dojść do porozumienia.

Nie przyniosła również spodziewanych efektów niemiecka inicjatywa z 1995 r., by zmierzać do umowy o wolnym handlu z USA, a następnie propozycja kanclerz Angeli Merkel z 2006 r., by pozbywać się zbędnych barier w handlu. Tak więc, poprzednie doświadczenia w tej sferze nie są – jak widać – zbyt zachęcające.

Sytuację obecną od poprzednich różni to, iż – jak się wydaje – istnieje znacznie większa wola polityczna, i to po obu stronach, by tym razem do przełomu doprowadzić i TTIP mniej więcej w deklarowanym czasie podpisać. Co więcej, wydarzenia wokół Krymu i Ukrainy zdają się tę wolę zdecydowanie umacniać. Już przed rozpoczęciem negocjacji, niemalże jako warunek wstępny ich rozpoczęcia, podawano przykłady nadmiernej rosyjskiej dominacji na rynku europejskim w sferze dostaw gazu, a także monopolistyczną wręcz pozycję w Chin na rynkach światowych w istotnej dziedzinie tzw. ziem rzadkich, bez których trudno sobie wyobrazić dalszy postęp technologiczny.

O czym rozmawiamy

Niewątpliwie rosyjska presja na Ukrainę, jak też kolejna groźba użycia gazu jako broni strategicznej, z czego – jak pamiętamy – Rosja już korzystała, jest czynnikiem sprzyjającym trudnym negocjacjom. Drugim takim czynnikiem, choć chyba bardziej ambiwalentnym, jest gwałtowny wzrost możliwości wydobywczych (i dostawczych) amerykańskiego gazu łupkowego. Kwestia umożliwienia jego masowego eksportu na rynki UE jest jedną z kluczowych.

W sumie negocjacje w sprawie TTIP obejmują cztery podstawowe obszary:

– Dostęp do rynków, czyli obniżanie barier (celnych i innych). Są one niezmiernie zróżnicowane. Na przykład w kluczowym, a zarazem jednym z najtrudniejszych sektorze rolnym (ponad 13 proc. unijnego eksportu trafia do USA) taryfy celne średnio wynoszą 13 proc., ale wahają się od 0,4 aż do 300 procent.

– Nowe, prawnie wiążące, zasady w stosunkach wzajemnych, przede wszystkim w trzech dziedzinach, traktowanych jako kluczowe: energii, surowców (ropa, gaz, ziemie rzadkie itd.) oraz zrównoważonego rozwoju (tu chodzi głównie o dopasowanie, bardzo dotychczas rozbieżnych, przepisów w sferze ochrony środowiska, ale też np. fitosanitarnych).

– Nowa umowa inwestycyjna – także niezmiernie skomplikowana, bo ocenia się, że aktualnie na świecie mam gąszcz ponad 3 tysięcy bilateralnych umów w tej sferze. Tym samym, porozumienie w tej dziedzinie miałoby, być może, nawet charakter pionierski i mogło stanowić potem przykład dla innych. Jako szczególnie trudne i wymagające przedsięwzięcie uznaje się wypracowanie specjalnego mechanizmu pozwalającego na rozstrzyganie sporów między inwestorami a państwami (inwestor-to-state dispute settlement – ISDS). Tu z kolei wyłania się jedna z większych barier w całych rozmowach, jaką jest kwestia zamówień publicznych i tzw. arbitraż inwestycyjny (najtrudniejszy, jak się ocenia, w całych negocjacjach obok przepływu towarów rolnych, ochrony danych osobowych oraz usług finansowych).

– Kwestia wzajemnych regulacji. To niewątpliwie najbardziej skomplikowana materia, najbardziej szczegółowa. Jedną z newralgicznych kwestii do ustalenia jest umożliwienie wstępowania firm, także prywatnych, na ścieżkę prawną wobec państw łamiących przepisy, tzn. wprowadzających dodatkowe przeszkody czy bariery dla wolnego handlu. Amerykanie naciskają, by firmy mogły występować na drogę prawną samodzielnie , a nie przez ich narodowe sądownictwo, jak jest dotychczas (i co zapewne chciałaby utrzymać większość państw członkowskich UE).

Ponadto, jako dziedziny szczególnie wrażliwe, a nawet drażliwe, wymienia się kosmetyki, farmaceutyki oraz – mocno forsowane przez Amerykanów – żywność i towary genetycznie modyfikowane (GMO), co ostrożni i raczej im niechętni Europejczycy chcą obłożyć dodatkowymi uregulowaniami.

Wszystkie omawiane kwestie są więc obłożone nie tylko wymogami ekonomicznymi, ale także prawnymi. Tym samym, są to negocjacje na równi ekspertów gospodarczych, jak też wykwalifikowanych prawników. Naturalnie, trzecim, może mniej widocznym, ale za to kluczowym partnerem w tych negocjacjach są jeszcze potężne grupy interesów. I dopiero nad tym wszystkim stają dyplomaci i wreszcie politycy, w dużej mierze – jak np. niemieccy – dość sceptyczni co do proponowanych w ramach TTIP rozwiązań.  Mamy więc do czynienia ze skomplikowaną, wielowarstwową strukturą, która często odwołuje się do haseł przejrzystości, ale sama do końca transparentna nie jest.

O co się spieramy

Obie negocjujące strony zdają sobie doskonale sprawę nie tylko ze stawki przygotowywanego porozumienia, ale też z tego, że dotychczasowe uregulowania w stosunkach wzajemnych są przestarzałe, a często nawet absurdalne. Mówił o tym komisarz ds. handlu UE Karel De Gucht na specjalnej konferencji w Paryżu 10 kwietnia poświęconej TTIP. Jako przykład wymienił loty z Paryża do Los Angeles, z międzylądowaniem w Nowym Jorku i podał, że w USA przeloty te są na poły puste, bowiem po wyjściu pasażerów w Nowym Jorku, samolot ten nie może brać na pokład dodatkowych pasażerów.

Niestety, pełnego optymizmu co do ostatecznego sukcesu TTIP nie można jeszcze dziś wyrażać. W trakcie negocjacji wyłoniły się bowiem po raz kolejny odmienne sposoby myślenia o gospodarce po obu stronach Atlantyku. Europejczycy obawiają się zbyt daleko idącej deregulacji rynku. Poważna debata na ten temat najpierw we Francji, a później w Niemczech, podważa też nadmiernie optymistyczne, zdaniem jej uczestników, założenia co do ostatecznych skutków TTIP. W obu krajach rosną obawy o rynek pracy, a także bezpieczeństwo konsumentów, szczególnie w mocno forsowanej przez stronę amerykańską kwestii GMO.

Negocjatorzy, a tym bardziej politycy po obu stronach Atlantyku, mają jednak świadomość stawki, o jaką grają. Dla wszystkich zaangażowanych stron, bo przecież UE to wielce złożona struktura, jest więcej niż jasne, że chociażby w  kontekście wydarzeń wokół Ukrainy zacieśnienie współpracy euroatlantyckiej staje się warunkiem sine qua non utrzymania wpływów Zachodu tak na światowej scenie, jak na światowych rynkach.

Tym bardziej, że forsowana przez Chiny i budowana od stycznia 2010 r. strefa wolnego handlu Chin z państwami ASEAN (Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej), zwana CAFTA, ma być – zgodnie z założeniami – gotowa do końca tego roku. Jeśli się więc spóźnimy, to Chińczycy a nie my utworzą największą strefę wolnego handlu na globie, obejmującą niemal 2 mld mieszkańców. Choć jeszcze mniej znaczącą jako blok gospodarczy, to dynamicznie się rozwijającą.

Przy czym nie należy również zapominać, że po części w odpowiedzi na inicjatywę CAFTA Amerykanie ostatnio, czego dowodzi przebieg właśnie zakończonego tourné prezydenta Obamy po czterech krajach regionu, zaczęli mocno forsować ideę Partnerstwa Transpacyficznego (Trans-Pacific Partnership – TPP), obejmującego już 12 państw tamtego obszaru ( i ok. 40 proc. światowego PKB!).

Dla Europejczyków nie byłby to dobry sygnał, gdyby TPP powstało (a ono już w dużej mierze funkcjonuje), a TTIP nie. Albowiem wówczas raz jeszcze mielibyśmy potwierdzenie tezy, iż centrum gospodarcze świata przenosi się z Atlantyku na Pacyfik. Czy tego chcemy?

 

 

(infografika Dariusz Gąszczyk/ CC by Images Money)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Droga do uniezależnienia energetycznego Europy i Polski od Rosji

Kategoria: Trendy gospodarcze
Po agresji Rosji Na Ukrainę, która spowodowała szokowy wzrost cen surowców energetycznych, ożyły obawy o trwałość postpandemicznego ożywienia gospodarczego. Konflikt zbrojny pokazał jednocześnie skalę uzależnienia krajów członkowskich UE od dostaw węglowodorów i węgla z Rosji.
Droga do uniezależnienia energetycznego Europy i Polski od Rosji