Autor: Adam Kaliński

Dziennikarz specjalizujący się w tematach dotyczących Chin.

Do „społecznej harmonii” w Chinach droga daleka

Chińskie władze szukają strategicznej recepty na nierówności społeczne. Już dwa lata temu ich poziom przekroczył według Banku Światowego próg ostrzegawczy. Pekin ma świadomość rosnącego zagrożenia i konieczności pośpiechu. Rozwój gospodarczy dysproporcje pogłębia, a milion multimilionerów w państwie ludowym niebezpiecznie kłuje w oczy.
Do „społecznej harmonii” w Chinach droga daleka

Uliczni sprzedawcy w Chinach (CC By NC ND wok)

O rozwarstwieniu społeczeństwa najlepiej świadczy tzw. współczynnik Giniego, który im bliżej jedności (1) na tym większe wskazuje nierówności. W Chinach w 2010 r. wskaźnik ten doszedł do 0,48. Dla porównania w 1978 r. wynosił 0,16, a w połowie lat 80. ubiegłego stulecia – 0,27. Bank Światowy uważa, że przekroczenie progu 0,4 jest sygnałem ostrzegawczym. Jak wynika z badań miejscowych socjologów, wielkie różnice w dochodach postrzegane są przez większość Chińczyków, jako wynik w dużej mierze korupcji i nieuczciwości.

W przypadku Chin narastanie nierówności, naturalne dla gospodarki rynkowej, było wręcz nie do uniknięcia. Kiedy pod koniec lat 70. ruszyły tu reformy, większość Chińczyków była bardzo biedna. Gwałtowny przeskok od biedy, a często nędzy, do względnego dobrobytu skutkował szybkim pojawieniem się ogromnych dysproporcji majątkowych.

Mao i resentymenty

W Chinach żyją obecnie całe grupy społeczne, których sytuacja materialna niewiele poprawiła się w ciągu 30 lat reform, a w związku z całkowitym wycofaniem się państwa z finansowania sfery socjalnej, oświaty i opieki medycznej wręcz pogorszyła się.

Główna granica nierówności w Chinach przebiega między wsią a miastem. Mamy, więc w Chinach do czynienia nadal z dużym ubóstwem, głównie na terenach wiejskich oraz wzrastającym bogactwem, przede wszystkim w dużych miastach.

Podczas gdy na wsi setki milionów ludzi pozostało w miejscu startu, setki milionów innych migrując do miast skorzystało na polityce reform i otwarcia. Obie grupy są obecnie prawie równe sobie liczebnie, co pokrywa się z poziomem urbanizacji kraju. W tym roku podano, że już 51 proc. ludności kraju mieszka w miastach. Uznano to za historyczny przełom, bowiem po raz pierwszy w historii Chin miasta liczą więcej mieszkańców aniżeli wieś.

Do 2020 r. w miastach ma już mieszkać 60 proc. chińskiej populacji, czyli około 850 mln ludzi, a w połowie XXI w. – ok. 75 proc. Może to mieć wpływ na zmniejszenie różnic w zamożności, ale perspektywa jest dla potężnej armii niezadowolonych zbyt odległa.

Szybkie przejście od totalnego kolektywizmu i równości, wprowadzanych niegdyś siłą, do bogacenia się i wynikłych z tego nierówności, stanowiło szok. Trwa on do dziś, skutkując resentymentami, zwłaszcza wśród osób starszych, ale nie tylko. Nie tak znowu rzadko usłyszeć można opinie, że za czasów Mao, owszem, żyło się biednie, ale bieda była dzielona w miarę „sprawiedliwie”. O dach nad głową, szkołę, leczenie czy pracę nie trzeba było się martwić, bo państwo (czyli partia) myślało o wszystkim. Takie opinie wcale nie są w dzisiejszych Chinach wyłącznie folklorem.

Świadoma strategia

Liczby jednak mówią same za siebie. Od lat 80. poprzedniego stulecia chiński PKB rósł średnio w tempie 10 proc. rocznie niwelując skalę ubóstwa, ale jednocześnie pogłębiając nierówności. Dochody Chińczyków między rokiem 1985, kiedy reformy zaczęły na dobre się rozkręcać, a rokiem 2009 wzrosły dla 10 proc. najbogatszych 37 krotnie, ale dla gospodarstw biednych tylko 12 krotnie.

Podobnych danych można przytaczać więcej i wszystkie pokazują szybki wzrost, którego efekty rozkładają się jednak bardzo niesprawiedliwie.

Czy można było uniknąć tej sytuacji? Otóż nie, bo w Chinach taką strategię wybrano całkiem świadomie, choć jej konsekwencje na początku trudno było do końca przewidzieć. Zdecydowano się, w pierwszej kolejności – w związku z zacofaniem kraju – na budowę silnej gospodarki oraz wspierającej ją infrastruktury, czyli sieci dróg, autostrad, linii kolejowych, nowych miast (niektóre powstały praktycznie od zera) oraz kontynuację szybkiego uprzemysłowienia.

Gdyby, część tego wielkiego strumienia pieniędzy przeznaczono na sferę socjalną czy modernizację zacofanej wsi – słowem niwelowanie cywilizacyjnych dysproporcji – zapewne rozwarstwienie społeczne byłyby dziś znacznie mniejsze.

Należy jednak postawić równocześnie pytanie – czy Chiny rozwijałyby się wtedy w tak zawrotnym tempie jak przez ostatnie 30 lat, i czy faktycznie na owocach tego wzrostu skorzystałoby jeszcze więcej ludzi? Jest to jednak pytanie z rodzaju, co by było gdyby. Faktem pozostaje, iż wybrano bardzo forsowne tempo rozwoju, z jego dobrymi i złymi konsekwencjami.

Dobrze widzi się je przemierzając np. Chiny superszybkim pociągiem, który 1,1 tys. km pokonuje w czasie niewiele dłuższym niż skład PKP trasę z Warszawy do Szczecina. Z okien klimatyzowanych wagonów zobaczymy pola, na których od świtu uwijają się ludzie, nadal ręcznie wykonujący większość prac.

Te dwa współistniejące obok siebie światy, to kwintesencja współczesnych Chin — jednych już mocno osadzonych w XXI w., drugich tkwiących nadal w XIX, a może i XVIII stuleciu.

Skazani na wzrost

Obecne Chiny skazane są na szybki wzrost swej gospodarki, jeśli chcą przyspieszyć tempo wydobywania się z biedy tych, którzy w niej pozostali. Przy okazji zadawane jest tu pytanie, czy rzeczywiście kraj może już sobie pozwolić na zwiększoną konsumpcję, stymulowaną np. podniesieniem płac.

Na samych szczytach władzy zdania na ten temat są podzielone. Część tutejszych ekonomistów uważa zaś, że jest na to zdecydowanie za wcześnie. Jeśli już – twierdzą – to sam rynek powinien o tym rozstrzygnąć. Tyle, że w Chinach to nie wyłącznie rynek rozstrzyga takie dylematy, ale również państwo.

Tutejszym włodarzom szybki wzrost liczby osób bardzo majętnych z jednej strony spędza sen z powiek, z drugiej, zdają sobie sprawę, że w dużym stopniu to ta właśnie grupa napędza chińską konsumpcję. W Chinach jest już 1 milion multimilionerów i miliarderów. Rośnąca liczba ludzi o średnich i najwyższych dochodach to wynik gospodarczych przeobrażeń, ale i globalizacji, która „wciągnęła” Państwo Środka.

Władza ma możliwości administracyjnego powściągnięcia powstawania fortun i zrównoważenia redystrybucji dochodów. Robi to jednak ostrożnie, bowiem, po pierwsze, sami jej przedstawiciele w tym procesie bogacenia się uczestniczą. Po drugie, a słychać to w Chinach coraz częściej, „ogon zaczyna kręcić psem”, zaś wielkie pieniądze się emancypują. Nie chodzi tu o emancypację polityczną, ale o wpływ wielkiego kapitału na decyzje w sferze ekonomicznej, w ramach istniejącego systemu.

Najmajętniejszych globalizacja również nauczyła, że choć w Chinach robi się wciąż świetne interesy, to nie zaszkodzi transferować pieniądze za granicę. Jak się szacuje w latach 2001-2011 z Chin wywieziono nielegalnie 3,8 bln dol. Tutejsi ekonomiści alarmują, że więcej kapitału z kraju wypływa niż do niego napływa np. w postaci inwestycji bezpośrednich!

Szkoła życia to za mało

Jednak to, co najbardziej boli zwykłych Chińczyków, którzy nie mogą korzystać, choćby w umiarkowanym stopniu, z owoców gospodarczego cudu, to sprawa dostępności do wykształcenia. Dla większości rodzin stanowi ono priorytet i wartość nadrzędną, bowiem wykształcenie to w Państwie Środka podstawowy warunek nie tylko wyrwania się z biedy, ale i osiągnięcia wyższego statusu społecznego.

Jednak zapewnienie dziecku w miarę dobrej szkoły wiąże się z licznymi wydatkami. A ponieważ państwo rodzinom pomaga w sposób umiarkowany, biedniejsi są często na z góry straconej pozycji.

Również studia wiążą się z poważnymi kosztami. Np. samo czesne sięga 40-60 tys. juanów (1 juan to ok. 50 polskich groszy), a trzeba jeszcze zdać i to jak najlepiej, ogólnokrajowy egzamin wstępny, by dostać się na uczelnię. Dlatego z roku na rok w Chinach spada odsetek studiującej młodzieży wiejskiej.

Jest jednak coś, co łagodzi tu nierówności na tle dochodów. Wszyscy o tym wiedzą, bo to zjawisko widoczne, choć częściowo umyka oficjalnym statystykom.

Otóż w Chinach prawdziwe dochody gospodarstw domowych są znacznie wyższe od deklarowanych. Nieujawnianie ich jest tu praktyką powszechną. Wiąże się z istnieniem ogromnej szarej strefy. Szacowana jest ona różnie — od 13 do 35 proc. PKB (zdecydowanie bliżej jej do tej drugiej wartości).

Chińskie władze przymykają na to oko, zdając sobie sprawę, że dzięki tolerowaniu szarej strefy wielu ludziom łatwiej utrzymać się na powierzchni.

Faktyczny poziom dochodów tutejszych gospodarstw domowych chińscy ekonomiści szacują na 150 proc. dochodów zgłaszanych. Potwierdzają to choćby wskaźniki poziomu konsumpcji. Jednak fakt ten, choć istotny, nie może stanowić rozgrzeszenia dla istniejącego rozwarstwienia.

Jeżeli jednak skalę dokonań Chin mierzyć choćby bezprecedensową w świecie poprawą materialnego standardu życia wielkich grup ludzi, średnią długością życia doganiającą państwa wysokorozwinięte, zmniejszeniem umieralności niemowląt w miastach, do poziomu osiąganego przez kraje rozwinięte, czy prawie całkowitym wyeliminowaniem problemu głodu – to bilans wypada imponująco.

Innymi słowy – więcej Chińczyków na reformach wygrało aniżeli przegrało.

Jednak to ci przegrani stanowią obecnie problem największy, dlatego, że ich ubóstwo na tle rosnącej zamożności pozostałych, jest coraz bardziej widoczne.

Do mocno lansowanej ostatnio przez chińskie władze „społecznej harmonii” wiedzie nadal daleka droga.

OF

Uliczni sprzedawcy w Chinach (CC By NC ND wok)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Jak odnieść sukces biznesowy w Chinach

Kategoria: Sektor niefinansowy
Chiny to rynek trudny, dla polskich przedsiębiorców bardzo egzotyczny, jednak aby się na nim znaleźć trzeba go dobrze poznać – wynika z książki Radosława Pyffela „Biznes w Chinach”.
Jak odnieść sukces biznesowy w Chinach