Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Donald Tusk dostaje w spadku wiele znaków zapytania

Prointegracyjną euforię zastępuje dziś w Unii Europejskiej fala tendencji odśrodkowych. To powoduje, że funkcja szefa Rady Europejskiej, którą obejmuje Donald Tusk jest szczególnie wymagająca. Europie grozi dziś nie tylko podział na obszary odmiennego stopnia integracji. Coraz wyraźniej widać brak spójności Unii.
Donald Tusk dostaje w spadku wiele znaków zapytania

Donald Tusk zastapi na stanowisku szefa Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya. (CC By NC ND KPRM)

Unia Europejska (UE) nie jest ani państwem, ani federacją, ani zwykłą organizacją międzynarodową. W jej funkcjonowaniu współistnieją dwie odmienne logiki: wspólnotowa oraz międzyrządowa. Wspólnotową tworzą instytucje unijne, począwszy od „egzekutywy” w postaci Komisji Europejskiej, natomiast na czele międzyrządowej współpracy Traktat z Lizbony (wszedł w życie 1 grudnia 2009 r.) postawił Przewodniczącego Rady. Od 1 grudnia 2014 będzie nim Donald Tusk.

Aby zrozumieć jakie zadania czekają na Tuska trzeba przypomnieć sekwencję zdarzeń jakie doprowadziły do obecnego stanu zorganizowania Unii. Na fali euforii, z jaką mieliśmy do czynienia na przełomie stuleci, Europa postanowiła zwieńczyć proces integracji, doprowadzając do wymarzonej finalié politique i przyjmując wspólną konstytucję. Powołano odpowiednie gremium, na którego czele postawiono byłego prezydenta Francji Valery’ego Giscarda D’Estaing.

Dokument zwany Traktatem Konstytucyjnym (Ustanawiającym) ostatecznie przyjęto, ale – częściowo w odpowiedzi na akcesję państw naszego regionu – wiosną 2005 r. Holendrzy i Francuzi w narodowych referendach go odrzucili. Społeczeństwa nie przyjęły idącego ich zdaniem zbyt daleko projektu elit, którym nie pozostało nic innego, jak wyjść z zaistniałej sytuacji z twarzą. Tak narodził się Traktat Lizboński, właśnie z powyższych względów noszący miano rewizyjnego. Zastosowano w nim ostrożniejsze rozwiązania, m.in. powołano quasi-głowę UE, czyli stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej mającego za główne zadanie poszukiwanie konsensusu wśród przywódców już 28 państw.

Donald Tusk obejmuje to właśnie stanowisko w momencie gdy Unia Europejska ma przed sobą kilka nabrzmiałych lub dojrzewających kwestii, które będą stawiały cały proces integracyjny przed ogromnymi wyzwaniami. Wydaje się, że Donalda Tuska czeka walka na wzór bokserskiej gali.

Waga piórkowa: Szkocja

Już 18 września, a więc jeszcze przed objęciem funkcji przez polskiego premiera, dojdzie do pierwszego starcia – referendum na terenie Szkocji. Wyniki sondaży i prognozy są sprzeczne, za to pytanie jasne: Czy chcesz, by Szkocja była niepodległym państwem? Kto wygra? Alistair Darling z koalicją Lepiej być razem (Better Together), czy zwolennicy niepodległości pod wodzą Blaira Jenkinsa?

Wyniku nie znamy, natomiast wiemy, że frekwencja będzie wysoka, koszty organizacji przedsięwzięcia liczy się w milionach funtów, ale donacje – i to po obu stronach barykady – nie mniejsze.

Jeśli Szkocja pozostanie w Wielkiej Brytanii, oczywiście nic się nie zmieni. Gdyby jednak wyszła, natychmiast pojawi się kilka zasadniczych pytań, także o procesy integracyjne. Czy sama zechce aplikować do UE i w ten sposób korzystać ze środków w ramach Wspólnej Polityki Rolnej, których wysokość dla tamtejszych farmerów oszacowano w 2013 r. na 583 mln funtów? Jaką walutę wybierze i czy włączy ją do unijnego obiegu? No i jak dokona się podział banków? Pod dominacją londyńskiego City? Z udziałem Europejskiego Banku Centralnego czy bez?

Waga lekkopółśrednia: Katalonia

Ekonomiści i eksperci są dość zgodni, że nawet jeśli Szkocja wyszłaby ze Wspólnoty Brytyjskiej, do ogromnego wstrząsu by nie doszło. Być może byłby to rozwód bolesny, ale równie aksamitny jak kiedyś Czech i Słowacji.

Inaczej jest w kontekście drugiego zapowiedzianego referendum – w sprawie niepodległości Katalonii. Tu i stawka jest wyższa, i opory centrali zdecydowanie większe. Datę referendum (9 listopada 2014 r.) siły separatystyczne, jak określa je Madryt, już dawno uzgodniły, a rząd centralny z góry określa mianem niekonstytucyjnej. Spotkanie na szczycie premiera Mariano Rajoya i katalońskiego prezydenta Artura Masa nic pod tym względem nie zmieniło. Co więcej, nawet poważni eksperci podają, iż niedawna, przyspieszona sukcesja na tronie królewskim była po części spowodowana „katalońskim wyzwaniem”.

Politycznie obie strony zdają się iść w zaparte. Trudno się dziwić, bowiem Katalonia to największa, obok Madrytu, gospodarka kraju i jeden z najbogatszych regionów Hiszpanii, z poziomem życia niemal równorzędnym z tym w Austrii czy Wielkiej Brytanii. Katalonia, jak podkreśla specjalny raport OECD na jej temat, to 16 proc. populacji królestwa i aż 19 proc. PKB (tylko 8 proc. terytorium). Oddzielenie się piątej części gospodarki byłoby katastrofalne dla każdego kraju, a tym bardziej dla borykającej się z kryzysem Hiszpanii.

Secesja Katalonii zmieniłaby układ sił nie tylko na obszarze Hiszpanii, lecz wewnątrz całej UE, bowiem samodzielna Katalonia byłaby większa od aż jej jedenastu państw członkowskich, no i była dość silnym organizmem gospodarczym. Równocześnie jednak jest to jeden z najbardziej zadłużonych regionów Hiszpanii, a ostatnie, często wręcz drastyczne kroki oszczędnościowe jednoznacznie wzmogły, jak się ocenia, tendencje niepodległościowe.

Waga ciężka: Wielka Brytania

Pod wieloma względami języczkiem u wagi dalszej integracji będą losy Wielkiej Brytanii. Tusk dobrze to odczytał i już na pierwszej konferencji prasowej podkreślił, że „nie wyobraża sobie” UE bez członkostwa w niej Wielkiej Brytanii. Nic dziwnego, że premier David Cameron natychmiast pochwalił polskiego premiera za te słowa, a wcześniej, jak wiadomo, mocno – i publicznie – na jego kandydaturę stawiał.

Cameron wiedział co robi, bo wskazywał na szefa rządu z państwa będącego poza strefą euro, a więc obawiającego się podziału Europy na obszary wielu prędkości, co coraz bardziej rysuje się przed UE jako złowrogi scenariusz (także dla nas, Polaków, będących poza strefą euro). Równocześnie Londyn, nawiązując do tradycji specjalnego rabatu wywalczonego niegdyś przez Margaret Thatcher (to niebagatelne sumy, rzędu 4,5 mld euro rocznie) i liczy na dalsze koncesje ze strony Brukseli. Szafuje przy tym groźbą kolejnego referendum, już nie tylko szkockiego, ale brytyjskiego, nad sensownością pozostania w UE. Tymczasem w ostatnim sondażu, z końca sierpnia, 51 proc. Brytyjczyków opowiada się za wyjściem z Unii. Stawka może być więc niezwykle wysoka, a także kosztowna – politycznie i gospodarczo.

Sukces czołowego – i elokwentnego – eurosceptyka Nigela Farage’a w ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego, też jest argumentem, z którym należy się liczyć. To przecież pierwszy przypadek od stu lat (od 1910 r.), gdy wybory w Wielkiej Brytanii wygrał ktoś spoza dominującego duetu konserwatyści – Partia Pracy, co musi dawać do myślenia.

Tusk ma rację, mówiąc o braku wyobraźni, co negatywny wynik referendum mógłby oznaczać dla dalszej integracji – i to w każdym jej wymiarze: politycznym, ekonomicznym czy wręcz strategicznym, bowiem mapa Europy, nie tylko UE, zostałaby wówczas dokumentnie przeorana. Z trudnymi dziś do przewidzenia konsekwencjami.

Waga superciężka: Francja

Do niedawna żartowano, że w ramach UE wcale nie rządzą jej instytucje, z przewodniczącym Komisji włącznie, lecz duet Merkozy. Rozwiązania częstokroć dyktowała wcale nie Bruksela, czy urzędujący w  niej przewodniczący Rady, lecz oś Berlin – Paryż. Tymczasem kryzys 2008 r. i jego konsekwencje sprawiły, że równowaga pomiędzy tymi stolicami mocno się zachwiała, a oś przewróciła. Wygrywają Niemcy, co we Francji, zawsze czułej na punkcie swego prestiżu i znaczenia, przyjmowane jest wręcz alergicznie.

Chodzi nie tylko o sukces przeciwnego integracji Frontu Narodowego pani Marine Le Pen w ostatnich wyborach do PE. Trzeba brać pod uwagę intelektualną atmosferę w kraju, niechętną, a często wręcz wrogą wobec sytuacji, w ramach której „Niemcy ciągle są z przodu”. Także, co szczególnie bolesne, w wymiarze gospodarczym, bowiem PKB Francji ostatnio zaledwie rośnie (a w drugim kwartale 2014 r. nawet spadło o 0,6 proc.), podczas gdy Niemiec powoli, ale sukcesywnie rośnie.

Niemieckie inicjatywy (i sukcesy) we Francji na ogół przyjmowane są źle. Przykładów można podać mnóstwo. Jeden z bardziej znanych francuskich specjalistów od naszego regionu, Jacques Rupnik mówi: „Po raz pierwszy mamy do czynienia z Niemcami, które dominują w Europie Środkowej, a równocześnie są mniej zainteresowane partnerstwem z Francją”.

Ekonomista Jacques Sapir otwarcie nawołuje do rozwiązania strefy euro (naturalnie, zdominowanej przez Niemcy), a filozof i socjolog Marcel Gauchet dopowiada: „Z punktu widzenia Francji Unia nie ma już żadnego znaczenia”. A przecież mówimy o czołówce intelektualnej kraju i to bardzo dalekiej od wspierania szefowej Frontu Narodowego pani M. Le Pen.

Donald Tusk może napotkać w kontekście francuskim na dodatkowo utrudnione zadania. Jak powszechnie wiadomo, nie tylko nie zna francuskiego, ale też był mocno forsowany na stanowisko przez kanclerz Angelę Merkel. Równocześnie jest przedstawicielem nie tylko innej opcji politycznej, niż ta aktualnie rządząca we Francji, ale przede wszystkim może okazać się zwolennikiem, niemieckich, a nie francuskich rozwiązań w dalszej integracji gospodarczej. Berlin optuje za dyscypliną fiskalną i zaciskaniem pasa, Paryż natomiast zdecydowanie opowiada się za rozwiązaniami keynesistowskimi, a więc ożywianiem gospodarki, podsypywaniem do niej pieniądza, itp.

Tuskowi grozi więc balansowanie nie tylko między przysłowiową Scyllą i Charybdą, lecz wręcz między ogniem a wodą. A tylko skuteczne poszukiwanie złotego środka może uchronić cały proces integracyjny, mocno ostatnio zachwiany i podminowany. Nie ma więc co zazdrościć stanowiska polskiemu premierowi. Lepiej trzymać za niego kciuki, albowiem jego sukces będzie naszym, Europejczyków sukcesem. Oczywiście, tych, którzy opowiadają się za unijną integracją, ale akurat w Polsce do niedawna było wśród nich ponad 80 proc. badanych! Warto walczyć.

 

Donald Tusk zastapi na stanowisku szefa Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya. (CC By NC ND KPRM)

Otwarta licencja


Tagi