Energetyka pod presją Unii i rządów

W okresie niepewności ekonomicznej rządy i regulatorzy wywierają dodatkową presję na dostawców, zagrażając nie tylko rentowności, ale także bardzo potrzebnym inwestycjom w infrastrukturę energetyczną – to główna teza raportu European Energy Market Observatory. Diagnozy dotyczące całej UE rzadko tak dobrze pasują do Polski, jak tym razem.
Energetyka pod presją Unii i rządów

(CC By-NC-ND KoppCorentin)

– Rządy powinny uważać, żeby nie zabić kury znoszącej złote jaja, szczególnie kiedy wielkie koncerny energetyczne aktualnie rezygnują z Europy. Podważanie działań dostawców, w zakresie bardzo potrzebnych inwestycji w infrastrukturę energetyczną, może być bardzo kosztowne, w momencie kiedy gospodarka przetrzyma kryzys i zapotrzebowanie na elektryczność oraz gaz znowu wzrośnie – ostrzega Colette Lewiner, doradca prezesa Grupy Capgemini ds. Energy and Utilities.

Złowrogie nawoływanie ekspertki wyrosło na gruncie czternastej odsłony raportu EEMO, który Capgemini przygotowało we współpracy z partnerami z Exane BNP Paribas, CMS Bureau Francis Lefebvre i VaasaETT Global Energy Think Tank.

Drożej i gorzej bez atomówek

Zdaniem zespołu liczącego 35 analityków, plany kilku krajów mające na celu aktualizację polityki energetycznej w związku z katastrofą w Fukushimie, wprowadzenie nowych podatków i unijna propozycja, by od 2014 r. karać sprzedawców energii, których klienci nie osiągnęli konkretnych oszczędności w zużyciu prądu, mogą zahamować rozwój energetyki. Tymczasem wysokość wymaganych inwestycji w infrastrukturę energetyczną Unii Europejskiej powinna do 2020 r. sięgnąć przynajmniej 1,1 biliona euro (500 mld euro na nowe elektrownie i 600 mld euro na infrastrukturę przesyłową dla gazu i elektryczności). Tylko silna i bogata branża będzie w stanie udźwignąć taki ciężar. Problem w tym, że ta staje się coraz słabsza.

Analitycy wzięli pod lupę okres od początku 2011 r. do pierwszych miesięcy 2012 r. Zdaniem autorów opracowania wydarzeniem, który najsilniej odbić się może na kondycji europejskiej energetyki w najbliższej dekadzie jest awaria reaktorów w japońskiej Fukushimie. Zdarzenie doprowadziło do podważenia stabilności rynku energii jądrowej, bo niektóre z państw Unii Europejskiej zdecydowały o zmniejszeniu udziału energii z atomu, a to osłabi nie tylko branżę jądrową, ale będzie promieniować na całą unijną gospodarką.

Z tego powodu Niemcy (do 2022 r. chcą zamknąć wszystkie elektrownie jądrowe) oraz Francuzi (do 2025 r. udział energetyki atomowej spadnie nad Sekwaną z 75 do 50 proc.) więcej będą płacić za prąd. Rachunki pójdą w górę, bo zamykane siłownie trzeba będzie zastąpić energetyką odnawialną, blokami na gaz a nawet na węgiel. Szacowane inwestycje w Niemczech do 2020 r. mieszczą się w przedziale 350 i 415 mld euro, a we Francji 382 mld euro do 2030 r. (wspomniany powyżej 1,1 bilion euro nie zawiera tych wydatków). Za wszystko zapłacą odbiorcy. W Niemczech, tylko z powodu decyzji z maja 2011 r., ceny energii dla przemysłu poszybują w górę o 70 proc. do 2025 r. Obniżenie znaczenia energetyki jądrowej we Francji przełoży się na 16-proc. wzrost cen energii.

Problem w tym, że tych inwestycji nie będzie z czego sfinansować, bo jak policzyli dwaj niemieccy giganci czyli RWE i E.ON, decyzja o zamknięciu atomówek naraża ich na stratę 15 mld euro. Częściowe zamknięcie najstarszych elektrowni już teraz wpędziło spółki w fatalną kondycję finansową. Niemiecka energetyka zakończyła 2011 r. wynikiem najgorszym od końca lat 90. XX w. E.ON zanotował stratę 2,2 mld euro, a RWE – 1,5 mld. Gorzej wiedzie się tuzom znad Sekwany, takim jak EDF czy GDF.

Kryzys i rządy dokręcają śrubę

To poważny problem, bo jak policzyli autorzy EEMO oprócz inwestycji w wysokości 1,1 bln euro do 2020 r., Europę czeka jeszcze trudna operacja zastępowania starzejących się elektrowni. Tylko w 2011 r. z europejskiego systemu wyparowało ze starości łącznie 9500 MW mocy. Ta liczba będzie tylko rosnąć, głównie za sprawą takich krajów jak Polska, która w pojedynkę do 2016 r. odłączy od sieci ok. 5000 MW.

Tymczasem – tak brzmi kluczowy wniosek 116-stronicowego raportu – obecna niestabilność ekonomiczna i brak wiarygodnych prognoz dotyczących przyszłości strefy euro zniechęcają wielu dostawców do podejmowania koniecznych inwestycji. Zwłaszcza, że tylko w 2011 r. na skutek kryzysu konsumpcja gazu w 27 krajach Unii spadła o 9,2 proc., a energii elektrycznej – o 1,5 proc.

– Szacunki zużycia energii w następnych latach przypominają wróżenie z fusów – mówi Krzysztof Kilian, prezes PGE, najpotężniejszej polskiej grupy energetycznej.

A w obserwowanym okresie, wycena rynkowa akcji dostawców energii spadła w porównaniu do europejskiego indeksu MSCI, tak samo jak ich współczynnik cena/zysk.

Europejskie rządy i urzędy regulacyjne zdają się tego nie dostrzegać i jeszcze bardziej dokręcają branży śrubę. Przykład – szykowana nowa dyrektywa UE, wymagająca od dostawców energii zapewnienia, że ich klienci od 2014 r. będą oszczędzali energię (1,5 proc. wartości sprzedaży rokrocznie do 2020 r.). Na szczeblu państw nie jest lepiej. O politycznych decyzjach, takich jak przyspieszone odejście od energii jądrowej w Niemczech, już wspominaliśmy, ale roczne podatki od wytwarzania energii jądrowej nałożone przez Belgię (550 mln euro rocznie), oraz – niedawno – Hiszpanię pokazują, że kasa energetyki wciąż uważana jest przez rządy za worek bez dna.

Eksperci podkreślają, że przy taki podejściu realizacja ambitnych i długoterminowych celów inwestycyjnych, w obliczu coraz trudniejszych warunków krótkoterminowych, ekonomicznych może przerosnąć siły branży. To stąd barwna dykteryjka ekspertki Capgemini o zabijaniu kury znoszącej złote jajka, która jak ulał pasuje także do polskich realiów.

Polski Janosik

Nasz rząd chce by w pierwszych latach trzeciej dekady wydatki na energetykę kontrolowanych przez państwo koncernów przekroczyły 100 mld zł. Lista priorytetowych inwestycji jest bardzo długa. To m.in. osiem dużych elektrowni i elektrociepłowni, modernizacja starych i budowa nowych sieci przesyłowych i dystrybucyjnych, plątanina gazociągów i dwa koronne projekty, czyli poszukiwanie gazu łupkowego oraz budowa pierwszej elektrowni jądrowej. A to wszystko na barkach zaledwie garstki firm takich jak Polska Grupa Energetyczna, Tauron, Enea, KGHM, PGNiG oraz Gaz-System.

Pomimo czekających branżę astronomicznych wydatków inwestycyjnych, politycy rok w rok wyciągają z kas koncernów sporą część wypracowanych zysków w postaci dywidendy. Takie PGE z 4,5 mld zł czystego zarobku w 2011 r. we wrześniu tego roku musiało akcjonariuszom oddać aż 3,4 mld zł, z czego budżet państwa zasiliło 2,1 mld zł. Lwią część zysku zabrano także KGHM, Tauronowi i Enei. Oszczędzono jedynie PGNiG, ale głównie dlatego, że to oczko w głowie Mikołaja Budzanowskiego, ministra skarbu państwa, który w spółce, kierowanej przez Grażynę Piotrowską-Oliwę, widzi narzędzie do realizacji gazowego eldorado. Pod warunkiem, że PGNiG dowierci się do surowców z łupków.

Państwowy właściciel wykorzystuje do łupienia bogatych przedsiębiorstw i inne proste narzędzia, jak choćby podatki, o których wspomina raport EEMO. Nad Wisłą wielką burzę wywołał podatek od kopalin, ale ministra finansów, zmuszonego do łatania dziury budżetowej łatwym zarobkiem, nic nie mogło zatrzymać. Strumień gotówki płynący z KGHM do budżetu tylko w 2012 r. sięgnie 1,5 mld zł, by rok później dobić już do 2 mld zł. To łączny koszt wybudowania dwóch elektrowni gazowych o mocy 1000 MW.

To dlatego na antenie stacji TVN CNBC, szef KGHM, Herbert Wirth powiedział:

– Myślę, że przyszły rok będzie przyczynkiem do dyskusji, co z tym podatkiem dalej. Jak się skończy ta dyskusja w sytuacji, w której kryzys nie ustąpi chyba nietrudno się domyślać.

KGHM, choć Wirth wcale nie palił się do kolejnych partnerstw, zaangażował się w poszukiwanie gazu łupkowego i wspólnie z PGE będzie budował elektrownię jądrową. Każdy z tych celów z osobna jest racjonalny. Wszystkie razem mogą być niewykonalne, bo jednak rodzimy KGHM z Goliata w czasach surowcowej hossy potrafi się zamienić z Dawida, gdy ceny miedzi i srebra na rynkach spadają. A i PGE jest typowym dla własnego podwórka. Pod względem wielkości pałęta się pod koniec pierwszej dziesiątki największych europejskich koncernów.

By wzmocnić bilans, a przez to możliwość zadłużania się, spółka zwyciężyła w wyścigu po najmniejszą z państwowych grup, czyli Energę. Na drodze do sfinalizowania transakcji stanął jednak urząd antymonopolowy. Mamy więc kolejne potwierdzenie głównego wniosku raportu Capgemini.

Gra znaczonymi kartami

Będąca polskim numerem jeden PGE pod górkę ma także w innych kwestiach. Koncern, który w swoich elektrowniach wytwarza blisko 40 proc. energii i jest notowany na giełdzie papierów wartościowych w Warszawie, faktycznie swobody działania, jakiego wymaga rynek, wiele nie ma. PGE chętnie zamknęłaby Elektrownię Dolna Odra. Liczącej 1800 MW mocy jednostce za dwa lata stuknie czterdziestka, a to wiek w którym w energetyce można iść na zasłużoną emeryturę. Ale nic z tego. Utrzymanie siłowni wymusza na spółce PSE Operator, odpowiedzialny za bezpieczeństwo systemu elektroenergetycznego w Polsce.

Dolna Odra jest jedyną dużą elektrownią w północno – zachodniej części kraju. Bez niej zagrożenie przerwami w dostawach energii w takich miastach jak Szczecin byłoby bardzo poważne. Żeby zamknąć choćby część bloków elektrowni, PGE o zgodę musi zapytać Urząd Regulacji Energetyki, a ten po opinię zgłosi się do PSE Operator. – Koło się zamyka – wzdychał na spotkaniu z dziennikarzami Krzysztof Kilian.

Zarządowi PGE nie po drodze jest także udział w finansowaniu łupkowego programu, ale tutaj karty rozdaje Mikołaj Budzanowski. Kilian, który zyskał już w branży miano nieformalnego ministra energetyki, płacze ale płaci. Z drugiej strony rzeczywistość, tj. kryzys i związany z nim spadek konsumpcji energii, zmusiły zarząd do rozpoczęcia przeglądu strategii koncernu na lata 2012-2035 zaledwie kilka miesięcy po uchwaleniu dokumentu. Powód – zbyt optymistyczne podejście do wskaźników makroekonomicznych i oczekiwanych zysków. Nie tak dawno uważano, że firmę stać będzie np. na budowę do 2025 r. około 2000 MW mocy w morskich elektrowniach wiatrowych, co według dzisiejszych cen odpowiada inwestycji wartej 29 mld zł. To koszt niemal porównywalny z budową elektrowni jądrowej.

Polska energetyka już dziś kiepsko radzi sobie, z tak potrzebnymi w dłuższej perspektywie, inwestycjami w nowe elektrownie. Jak dotąd rozpoczęła się budowa zaledwie dwóch dużych bloków energetycznych w Kozienicach (Enea) i Stalowej Woli (PGNiG i Tauron). Budowa pozostałych niebezpiecznie się odwleka, a w PGE słychać nawet głosy o zasadności wycofania się z kilku dużych inwestycji, choćby w Puławach. Z budowy bloku o mocy 1000 MW w Ostrołęce zrezygnowała już Energa. Zarząd spółki bez ogródek podał, że przyczyn takiej decyzji należy szukać w topniejącym zapotrzebowaniu na elektryczność i w trudnościach ze sfinansowaniem projektu.

Raport zamyka sentencja mówiąca o tym, że łatwiej jest oceniać przeszłość, niż przewidzieć przyszłość.

– Sektor energetyczny ma dla Europy strategiczne znaczenie. Potrzebujemy więcej całościowych analiz, dalekowzroczności, pragmatycznego podejścia, trwałych regulacji oraz lepszego zarządzania. Czy to w ogóle możliwe? – pisze Colette Lewiner.

(CC By-NC-ND KoppCorentin)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Atom daje tanią energię i niskie emisje

Kategoria: Ekologia
Uranu wystarczy na co najmniej 200 lat, a może nawet na dziesiątki tysięcy lat – mówi dr inż. Andrzej Strupczewski, profesor Narodowego Centrum Badań Jądrowych.
Atom daje tanią energię i niskie emisje

Tydzień w gospodarce

Kategoria: Trendy gospodarcze
Przegląd wydarzeń gospodarczych ubiegłego tygodnia (06–10.06.2022) – źródło: dignitynews.eu
Tydzień w gospodarce