Granice skuteczności polityki makroekonomicznej

Euro potrzebuje instytucji, która będzie udzielała pomocy krajom z problemami z bilansem płatniczym. Europejski Mechanizm Stabilizacyjny jest i od początku był nieodzowny, ale narosłych strukturalnych problemów krajów Zachodu nie jest w stanie rozwiązać ani polityka pieniężna ani fiskalna – mówi prof. Reuven Brenner.
Granice skuteczności polityki makroekonomicznej

Reuven Brenner (fot. Montreal Economic Institute)

Obserwator Finansowy: Kilka dni temu prezes Fed zapowiedział zakończenie programu łagodzenia ilościowego. Czy to jest właściwy ruch?

Prof. Reuven Brenner : Myślę, że Bernanke po prostu bada grunt. W jego wypowiedzi było wiele stwierdzeń warunkowych, podkreślał, że decyzja będzie zależała od tego, czy bezrobocie spadnie do 6,5 proc. To oznacza, że łatwo może się z tej zapowiedzi wycofać. Problem polega na tym, że nie ma reform po stronie fiskalnej i regulacyjnej, które mogłyby pozwolić, aby bezrobotni znaleźli pracę. Kolejność działań jest więc niewłaściwa. W tej chwili nie widzę nic co by mogło ożywić długoterminowy popyt na inwestycje, co z kolei ma kluczowe znaczenie dla rozwoju.

Podczas naszej rozmowy 5 lat temu powiedział pan, że wycofanie się z wyjątkowo łagodnej polityki pieniężnej w Stanach Zjednoczonych będzie trudne. Spodziewał się pan, że niskie stopy będą obowiązywały tak długo?

Nie. Miałem nadzieję, że Chiny szybciej zaczną dokonywać reform wewnętrznych. W 2009 r. napisaliśmy z Davidem Goldmanem artykuł, że to musi się stać. Uważaliśmy, że nie można liczyć na USA ani na Europę, że dokonają zmian koniecznych, aby pobudzić inwestycje.

Co Chiny mają wspólnego z amerykańską polityką pieniężną?

Rezerwa Federalna nie może ustalać stóp procentowych jak jej się zamarzy. To, że dziś stopy mogą być tak niskie jest wynikiem szczęśliwego dla Amerykanów zbiegu okoliczności. Europa jest pogrążona w kryzysie, Ameryka Łacińska też, Chiny zwolniły tempo. Żeby popchnąć stopy procentowe w górę, kilka dużych rynków w globalnej gospodarce musiałoby stać się znacząco bardziej atrakcyjnymi dla inwestycji. Być może zaczyna się tak dziać w Chinach.

Nowy prezydent Chin Xi Jinping zapowiada wiele zmian. Które z tych reform są najważniejsze z globalnego punktu widzenia?

Wolnorynkowe. Przestawienie gospodarki na konsumpcję wewnętrzną.

Czy Chiny od lat nie są krajem wolnorynkowym?

Tak naprawdę to nie. W niektórych częściach Chin są strefy wolnego handlu itp., ale 50 największych chińskich banków przyznaje kredyty wedle dyrektyw partii komunistycznej. Dziś rząd mówi, że będzie mniej kontrolował, komu banki przyznają kredyty.

Czyli system wolnorynkowy nie wynika z dominującego typu własności, ale z tego jak alokowany jest kapitał w społeczeństwie?

Tak, to jest najważniejsza sprawa. Jeśli rząd decyduje, ile kredytu może otrzymać dana branża, a potem przedsiębiorstwa z tych branż mogą ze sobą handlować, to jeszcze nie oznacza, że inwestycje dokonywane są we właściwy sposób. Rozwijają się te branże, którym przyznaje się kredyt. A inne – nie. Dlatego tak ważne jest dla uwolnienia rynku to, że Chiny zaczynają odchodzić od modelu gospodarczego opartego na eksporcie i tworzą warunki do inwestycji wewnętrznych.

Co złego jest w modelu opartym na eksporcie?

Może służyć do dławienia wolności, gospodarczej i nie tylko.

Ale Niemcy są skrajnym przykładem gospodarki nastawionej na eksport. Nie są jakoś szczególnie dławieni.

Niemcy mają olbrzymi eksport, bo potrafią wytwarzać unikalne produkty, na które cały świat zgłasza zapotrzebowanie. I chodzi tu nie tylko o wielkie przedsiębiorstwa, ale także małe firmy, które dysponują znakomitymi technologiami.

To jest zupełnie coś innego niż model gospodarczy Chin lub innych krajów, które w podobny sposób alokują siłę roboczą do pewnych branży gdzie decydująca jest pracochłonność. W Chinach ludzie zatrudnieni w tych sektorach przeprowadzili się ze wsi do miast. Zarabiają tak marnie, że nie mogą przenieść do miasta swoich rodzin, a jeśli im się to uda nie mają prawa posłać swoich dzieci do miejskiej szkoły. Samotni mężczyźni mieszkają więc w czymś na kształt hoteli pracowniczych.

To jest prawie jak armia. I właśnie dlatego Chiny mogą eksportować tekstylia i inne tego typu produkty bardzo tanio. Nie nazwałbym tego gospodarką wolnorynkową.

Więc chiński nacisk na eksport to nie była tylko strategia gospodarcza, ale także polityczna?

No właśnie. Bo co najbardziej osłabia rząd komunistyczny czy jakikolwiek inny scentralizowany rząd? Otwarcie się rynków finansowych, ich demokratyzacja – ludzie mogą inwestować tak jak chcą. To moim zdaniem oznacza, że gospodarka jest bardziej wolnorynkowa.

Jakie są skutki utrzymywania niskich stóp procentowych na bardzo niskim poziomie?

Skutków jest wiele, oczekiwanych i nieprzewidzianych. Oczekiwanym skutkiem, nawet jeśli nie mówi się tego wprost, jest oczywiście to, że rządy mogą tanio sfinansować wzrost zadłużenia. Działania Fed przez ostatnie lata to nie jest polityka monetarna – to jest zakamuflowana polityka fiskalna. Choć zadłużenie amerykańskiego rządu w ciągu ostatnich lat bardzo wzrosło, oprocentowanie obligacji skarbowych jest znacznie niższe niż przed 5 laty.

W ten sposób też rządy mogą bardziej wydawać pieniądze na to, co uważają za potrzebne. Za 10 lub 20 lat gdy zostaną zdjęte klauzule tajności z dokumentów dowiemy się czy to było działanie zamierzone czy nie.

Drugim skutkiem, zamierzonym lub nie, jest redystrybucja majątku od oszczędzających. Niskie stopy procentowe to wielki podatek nałożony na oszczędności, na przykład na fundusze emerytalne.

Na czyją rzecz są redystrybuowane te pieniądze?

Kogokolwiek kogo wybierze rząd – właśnie przez jego zwiększoną zdolność do zadłużania się. Ale także powiedziałbym, że w sposób niezamierzony następuje redystrybucja od starszego pokolenia do młodszego. Myślę żeby tak wielkie wydatki publiczne miały być sfinansowane nie przez bardzo niskie stopy procentowe, ale przez podatki, to byłoby niemożliwe.

Oficjalnie mówi się, że niskie stopy procentowe służą pobudzeniu konsumpcji i inwestycji.

Nie przekonuje mnie to. Banki centralne prowadzą zakamuflowaną politykę fiskalną. Stosują narzędzia właściwe polityce monetarnej, ale cele są inne – fiskalne.

A jak ocenia pan politykę pieniężną w Europie?

Tu sytuacja jest nieco inna. Euro jest jedynym w swoim rodzaju eksperymentem. Nigdy wcześniej nie było czegoś podobnego – waluty, za którą nie stałby rząd, albo kruszec.

Wspólna waluta de facto oznacza sztywny kurs wymiany między krajami uczestniczącymi w unii walutowej. W tej sytuacji, tak samo jak miało to miejsce w systemie z Bretton Woods, od czasu do czasu występują kryzysy z bilansem płatniczym. Międzynarodowy Fundusz Walutowy powstał właśnie w tym celu, aby za pomocą kredytów wspomóc kraje w takich przejściowych problemach.

Kiedy powstawało euro było założenie, że Grecja, Portugalia, Hiszpania wprowadzą mechanizmy wymuszające dyscyplinę finansową i że nie będzie problemów z bilansem płatniczym. Ale nie można zacząć poważnej relacji w od kłamstwa – ani w życiu prywatnym, ani w polityce. A tak właśnie zaczęła się unia monetarna w Europie. Włochy arbitralnie do swojego PKB dodały szarą strefę, Grecja podała sfałszowane statystyki zadłużenia.

Co należało wówczas zrobić?

Bruksela powinna była zapytać – dlaczego macie tak wielką szarą strefę? Wnioski mogły być tylko dwa – błędne regulacje albo niewłaściwy system podatkowy. I to właśnie trzeba było poprawić, a nie skupiać całą uwagę na nic nie mówiących statystykach dotyczących zadłużenia do PKB itp.

Zamiast tego niskie stopy procentowe doprowadziły do rozwoju biurokracji w krajach peryferyjnych strefy euro, a nie konkurencyjności gospodarki. Znalazły się więc niespodziewanie w sytuacji kryzysu w bilansie płatności, bo nie mają branż nastawionych na eksport.

Jak więc powinna wyglądać polityka pieniężna w Europie?

Eksperyment z euro jest jedyny w swoim rodzaju. Nigdy nie było papierowego pieniądza, za którym nie stałby rząd lub który nie byłby oparty na przykład na złocie. Dlatego uważam, że absolutnie nieodzowny jest Europejski Mechanizm Stabilizacyjny.

Według mnie EMS jest instytucją bardzo podobną do MFW. Politycy europejscy teraz przyznają, że sztywny kurs będzie powodował kryzysy w bilansie płatniczym i tworzą instytucję pomostową, która da krajom czas na wprowadzenie reform sprzyjających inwestycjom, a nie marnowaniu pieniędzy.

Żałuję, że politycy nie zdecydowali się, by powiedzieć wyborcom: „słuchajcie, euro jest systemem sztywnych kursów wymiany, więc musimy powołać mini-MFW”. Wyborcy by to zrozumieli. Pojawia się oczywiście pytanie ile pieniędzy powinna mieć ta instytucja. Trzeba też pamiętać, że pomimo tego, że istniał MFW, system sztywnych walut się załamał.

Poza tym wiem też czy powołanie EMS wystarczy. Problemy europejskiej gospodarki są znacznie głębsze niż te związane z euro.

Co dokładnie ma pan na myśli?

W czasie Zimnej Wojny tylko 12 krajów na świecie było normalnych – Stany Zjednoczone, Kanada, Australia, Japonia i kilka właśnie w Europie. Inne były zniewolone przez komunizm lub dyktatorów. Wszystkie pieniądze i wszyscy ambitni ludzie, jeśli tylko mogli, wyjeżdżali do tych 12 krajów. Dlatego właśnie mogły one prze lata popełniać grube błędy w polityce gospodarczej.

Kompensował je napływ kapitału i zdolnych ludzi. Pracownicy w tych krajach mogli mieć znacznie wyższe pensje. Przyzwyczaili się do dobrobytu. Po 1989 r. te błędy stopniowo zaczęły wychodzić, bo pojawiła się konkurencja z Chin, z Indii, z Europy Wschodniej. Cała dyskusja o zanikaniu klasy średniej w USA czy Europie w znacznej części się z tym wiąże. To nie jest kwestia zmian technologicznych, tylko dużo ostrzejszej konkurencji.

Jak państwa rozwinięte mogą na to zareagować?

Nie ma takiej polityki pieniężnej lub fiskalnej, która mogłaby rozwiązać ten problem. Można go co najwyżej złagodzić. Rozwiązaniem są lepsze szkoły, krótsza nauka.  Jeśli można młodzież kształcić szybciej, to niech prędzej zaczynają karierę zawodową zamiast obijać się w szkole przez 15 czy 20 lat.

Młodzi ludzie zaczynają sobie sprawę, że to mogłoby być dla nich lepsze. W Stanach Zjednoczonych, po roku od skończenia studiów często nawet połowa absolwentów nie ma pracy. To dotyczy także absolwentów prestiżowych uniwersytetów. Gdyby młodzi kończyli szkołę rok albo dwa lata wcześniej, to zacząłby formować się kapitał warty biliony dolarów, który na dodatek z każdym rokiem by procentował.

Zamiast tego rządy próbują wydłużyć wiek emerytalny.

Jeśli ktoś chce pracować dłużej z własnej woli – nie widzę problemu. Ale tym ludziom obiecano emeryturę w wieku 65 lat, opiekę zdrowotną, za którą z góry płacili w postaci podatków. Na dodatek, jeśli zmuszamy starszych ludzi do dłużej pracy to częściowo blokuje to wejście na rynek pracy młodych. Młodzi pracownicy zarabiają mniej niż starzy, mogą pracować ciężej. Poza tym nie ma pożytku z tego że tak długo trzyma się młodych na uczelniach, gdzie dziś często naucza się przede wszystkim ezoterycznych żargonów a nie wykłada porządną naukę. A rządy właśnie nie pozwalają wejść młodym na rynek pracy.

Tak więc rozwiązania istnieją, ale nie krótkoterminowe. Dlatego potrzeba przywódców, którzy będą to potrafili wytłumaczyć i wprowadzić w życie. A tego nie widzę. Widzę tylko próby marginalnych zmian w starym modelu, a to nie wystarczy.

Z czego wynika ta zachowawczość skoro problemy są bardzo dotkliwe?

Demografia przekłada się na brak woli politycznej. Starsi ludzie głosują częściej niż młodzi. Wielu z nich, z tego lub innego względu, nie zdecydowało się na dzieci. W takiej sytuacji jest skłonność do postawy „po nas choćby potop”. Dlaczego mieliby się martwić dalszą przyszłością? Chcą dobrze żyć i tyle.

Trudno się dziwić, że presja Brukseli idzie w złym kierunku. Komisja Europejska próbuje zmusić kraje z normalniejszymi systemami podatkowymi, aby podniosły je do poziomu obowiązującego we Francji. Jakie będą tego skutki? Już teraz w Londynie żyje 400 tys. Francuzów, którzy uciekli tam przed wysokimi podatkami. Tak samo w Kanadzie, Australii. Jeśli kraj traci najbardziej przedsiębiorczych ludzi, to jest wielki problem. Ale nie widzę skąd mógłby przyjść ożywczy wstrząs. Poza bankructwem, które jak pokazuje historia, jest matką wynalazków.

Rozmawiał Krzysztof Nędzyński

Reuven Brenner jest profesorem zarządzania na McGill University w Montrealu, zasiada w radzie uniwersyteckiego funduszu emerytalnego i jest członkiem jego komitetu inwestycyjnego.

OF

Reuven Brenner (fot. Montreal Economic Institute)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Polityka monetarna przy bardzo niskich stopach procentowych

Kategoria: VoxEU
Badanie potwierdza, że transmisja polityki pieniężnej do gospodarki jest znacznie słabsza, kiedy nominalne stopy procentowe spadają do bardzo niskiego poziomu oraz że siła transmisji słabnie im dłużej stopy procentowe pozostają na niskim poziomie.
Polityka monetarna przy bardzo niskich stopach procentowych