Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Grupa Wyszehradzka: każdy sobie rzepkę skrobie

Warszawskie spotkanie szefów rządów Grupy Wyszehradzkiej, po raz pierwszy razem z liderami Trójkąta Weimarskiego, jak rzadko na chwilę zwróciło uwagę mediów. Premierzy Czech, Polski, Słowacji i Węgier radzili, jak przyjąć nowy budżet UE w Parlamencie Europejskim. Ci pierwsi zastanawiali się jeszcze, jak odpowiedzieć na wyzwania związane z pakietem energetyczno-klimatycznym.
Grupa Wyszehradzka: każdy sobie rzepkę skrobie

od lewej: Viktor Orban, Donald Tusk (CC BY-NC-SA Kancelaria Premiera)

Oprócz tego wspomniano coś o powołaniu wspólnej „grupy bojowej” Grupy Wyszehradzkiej, a premier Węgier Viktor Orbán na specjalnym spotkaniu na Uniwersytecie Warszawskim zdefiniował swoją formację polityczną jako odpowiednika PiS („bez ekstremistów”) i dał zebranym instruktaż, jak poradzić sobie w wyborach z „liberalną” PO. Co więcej, wezwał do współpracy państw regionu – poza UE. Chwycimy tę przynętę?

Ceremoniały i uprzejmości

Grupa Wyszehradzka, powołana 15 lutego 1991 r. jako Trójkąt Wyszehradzki (bo istniała jeszcze Czechosłowacja), miała swoją złotą epokę w początkach istnienia; wtedy, gdy państwa pokomunistyczne wychodziły z sojuszniczego uzależnienia na Wschodzie i dążyły do zakotwiczenia w instytucjach zachodnich. Potem, gdy pierwotne cele osiągnięto, ugrupowanie coraz bardziej sztywniało, znikało ze sceny i spod uwagi mediów, ograniczając się do ceremonialnych spotkań i wieńczącego je wspólnego zdjęcia.

Nie było przełomem ani powołanie sekretariatu Grupy Wyszehradzkiej w Bratysławie, ani powołanie w czerwcu 2000 r. Funduszu Wyszehradzkiego, tak naprawdę jedynej instytucji w tej konfiguracji funkcjonującej, z własnym budżetem rzędu 2,4 mln euro, która w 2011 r. przyznała ponad 3,5 tys. grantów i ponad 1,5 tys. stypendiów (dane za 2012 r. jeszcze nie są znane), głównie w sferze wspierania kultury i rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Innymi słowy, prawdziwym osiągnięciem Grupy jest dotychczas tylko Fundusz Stypendialny.

Nie wolno dać się zwieść oficjalnym zestawieniom i statystykom, mówiącym o gęstej sieci powiązań i spotkań na szczeblu ministerialnym i innym. Niestety, poza naprawdę konkretną, rzeczową i pożyteczną współpracą ambasadorów Czwórki z Grupy Wyszehradzkiej w Brukseli, szczególnie przed szczytami UE, trudno wskazać na dziedzinę, gdzie można byłoby pochwalić się prawdziwymi sukcesami – poza wspomnianymi wspólnymi photo opportunity.

Nie dopracowaliśmy się przez minione ponad 20 lat ani wielkich wspólnych projektów, ani tym bardziej wspólnej tożsamości, ani „brandu” na wzór państw Beneluxu czy skandynawskich. Miast iść razem, co było by geostrategicznie wskazane na tym obszarze „między Rosją a Niemcami”, każdy podąża sam – i to nieco inną ścieżką. Bliskość geograficzna, podobieństwa kulturowe, podobny poziom rozwoju gospodarczego, na które się często nasi przedstawiciele i politycy powołują, pozostają niestety pustymi sloganami. Nie udało się nam tych pojęć przełożyć na wspólnotę interesów.

Niby inni, a jednak podobni

Stan na dzień dzisiejszy jest taki, że Słowacja jest w strefie euro, czeska elita polityczna przesiąkła eurosceptycyzmem niedawno odeszłego prezydenta Vaclava Klausa, Viktor Orbán prowadzi – jak sam to określa – „nieortodoksyjną politykę wyzwolenia” (spod jarzma obcego kapitału, w tym tego z nadania Brukseli), a ubezwłasnowolniona żelaznym uściskiem konfliktu PO i PiS Warszawa wysyła sprzeczne sygnały. Tak naprawdę, to nie wiadomo, jakie jest polskie stanowisko i polska strategia w tak kluczowych sprawach, jak przyszłość UE, przyszłość euro, no i tym samym przyszłość Grupy Wyszehradzkiej.

Kto, poza dyplomatami i osobami zainteresowanymi słyszał, że od 1 lipca 2012 r. Polska przewodzi w Grupie Wyszehradzkiej? I że spotkanie 6 marca w Warszawie było kluczowym momentem naszej prezydencji? Kto, poza osobami bezpośrednio zaangażowanymi, przywiązywał wagę do motto tej naszej prezydencji „Grupa Wyszehradzka na rzecz integracji i spójności?” Czasami odnosi się wrażenie, ze więcej nt. Grupy Wyszehradzkiej wie się w Brukseli, niż w Warszawie, czy Pradze.

Przykra to konstatacja w zestawieniu z dostępnymi danymi. Dowodzą one jednoznacznie, że jesteśmy państwami bliskimi, o podobnych problemach, wyzwaniach i poziomie rozwoju. Weźmy np. najświeższe dane znanego szwajcarskiego ośrodka IMD, który bada, według aż 329 kryteriów, 59 państw na świecie i publikuje – cenioną w kręgach biznesu – listę ich konkurencyjności.

Co z niej wynika? Że prowadzi na niej Hongkong. Jeśli uznamy jego konkurencyjność za sto, to najwyższą pozycję w naszym regionie – 31 – ma Estonia (66,947 proc. poziomu Hongkongu), a z Grupy Wyszehradzkiej sytuacja przedstawia się następująco: 33 Czechy (66,187), 34 Polska (66,179), 45 Węgry (57,340) i 47 Słowacja (55,667).

Niewiele inaczej sytuacja przedstawia się w przypadku jeszcze bardziej cenionego i obejmującego aż 144 państw zestawienia konkurencyjności sporządzanego corocznie przez światowe Forum Gospodarcze w Davos. Aktualnie prowadzą tam trzy państwa: 1. Szwajcaria – 5,72, 2. Singapur – 5,67, 3. Finlandia – 5,55. I tutaj najwyżej w naszym regionie, na pozycji 34, plasuje się Estonia – 4,64, ale tym razem przynajmniej dwa państwa GW za bardzo od niej nie odstają. 39 są Czechy – 4,51, a 41 jest Polska – 4,46. Gorzej jest z Węgrami, które szybko tracą ostatnio swe pozycje: 60 miejsce i wskaźnik 4,30, a za nimi na pozycji 71 jest Słowacja – 4,14.

Gdyby wyciągać wnioski na tej tylko podstawie, to można by stwierdzić, że „polityka wolnościowa” Orbána przynosi skutki odwrotne od zamierzonych, a wejście Słowacji do strefy euro nie poprawiło – jak na razie – jej konkurencyjności.

Spójrzmy na Grupę Wyszehradzką z jeszcze innych perspektyw – jakości życia czy poziomu korupcji. Tę pierwszą kwestię od lat skutecznie bada ONZ-owska agenda UNDP, która dopracowała się bodaj najlepszego miernika, jakim jest wskaźnik HDI (Human Development Index), uwzględniający m.in. takie czynniki, jak poziom PKB, długość życia, jakość oświaty czy opieki zdrowotnej. Tutaj najlepiej od lat prezentują się Czechy – aktualnie pozycja 27 ze wskaźnikiem 0,917. Słowacja jest 35 – 0,875, a Węgry i Polska znajdują się obok siebie na odpowiednio pozycjach 38 (0,862) i 39 (0,853).

Innymi słowy, jedziemy w takim samym wózku, a kluczowy wniosek, który się z wieloletnich zestawień wskaźnika HDI wyłania jest taki, iż w ostatnich trzech, czterech latach poprzedni szybki jego wzrost został wyraźnie wyhamowany. A więc, mimo różnic w podejściu, odmiennych zachowań i ocen, wszyscy – jako obywatele państw Grupy Wyszehradzkiej – mamy ten sam problem: żyje się nam coraz trudniej.

Nie zawsze i nie wszędzie żyje się też nam zgodnie z przepisami, prawem i wymogami transparentności. Według wskaźnika percepcji korupcji PCI (Corruption Perception Index), sporządzanego przez berlińską Transparenty International, na 176 badanych państw lądujemy w strefie stanów średnich. Prowadzą – ostatnio ex aequo – Dania, Finlandia i Nowa Zelandia ze wskaźnikiem 90 (im wskaźnik wyższy, tym korupcja mniejsza). Podczas gdy Polska jest 41 – i ma wskaźnik 58, Węgry są 46  (wskaźnik 55), Czechy 54 (49) i Słowacja 62 (46).

Należy rozumieć to tak, że nie tylko pod względem jakości życia czy konkurencyjności radzimy sobie podobnie, również w sensie przejrzystości tego życia i radzenia – lub nie radzenia – sobie z prawem też wyglądamy niemal tak samo.

Na tym nie koniec! Statystki MFW i Banku Światowego mówiące o naszych dochodach na głowę mieszkańca (w liczbach całkowitych wygrywa Polska, no bo jest po prostu krajem większym), też lokujemy się niemal w jednym przedziale. Według danych MFW za 2011 rok (dane w tysiącach dolarów per capita): 36 są Czechy – 26,208, 41 Słowacja – 23,910, 44 Węgry – 21,663 i 45 Polska – 21,261. Z kolei według danych Banku Światowego, zestawienia wyglądają bardzo podobnie: 36 Czechy – 27,063, 43 Słowacja – 23,304, 45 Polska – 20,184 i 47 Węgry – 19,591. Tu z kolei zwraca uwagę stała nieznaczna przewaga Czechów, dość szybki – do niedawna – wzrost pozycji Polski, a także równie szybki, szczególnie ostatnio, spadek pozycji Węgier.

Średniacy łączcie się!

Nadal jednak łatwo można stwierdzić, że należymy do grona średniaków wśród państw wysoko rozwiniętych, nie jesteśmy liderami w żadnej dziedzinie, ani w sensie pozytywnym, ani negatywnym (korupcja). O ile chodzi o poziom i jakość życia, nie mówiąc już o specyficznych pokomunistycznych wyzwaniach, bliżej nam do siebie, niż nawet sobie z tego zdajemy sprawę. A jednak nie potrafimy stworzyć wspólnych wartości, dać światu coś w rodzaju wyszehradzkiej jakości dodanej. Formalnie niby przyjaźnimy się, faktycznie, jak widać i czuć, przysłowiowo każdy sobie rzepkę skrobie.

Właśnie teraz, gdy Europa – jak wszystko na to wskazuje – ponownie, jak kiedyś tuż po upadku komunizmu, gdy Grupa Wyszehradzka powstawała, znów znajduje się na zakręcie, nasze sąsiedztwo, bliskość interesów i podobny poziom rozwoju aż proszą się o nowe, wspólne inicjatywy. Czy jednak mamy pozytywnie odpowiadać na apel premiera Orbána z Warszawy, by integrować się – poza Unią? A może jednak dobrze byłoby wypracować wspólne stanowisko tak na temat przyszłości UE, jak też grupy euro; tym bardziej, że jest już  doświadczenie słowackie?

Czy skupimy się tylko na „grupie bojowej”, zaproponowanej w maju 2011 r. przez ministrów obrony państw Grupy Wyszehradzkiej, a teraz potwierdzonej przez szefów rządów, czy też wyjdziemy z szerszymi i głębszymi inicjatywami, tak na scenie europejskiej, jak też światowej – np. w stosunku do Chin (które nawet wspólnie nas traktują), Rosji czy kategorii państw zwanej wspólnie „wschodzącymi rynkami”, dynamicznej i nakręcającej teraz światowy wzrost?

Wyszehrad to dotychczas był, przez kilkanaście lat, ceremoniał i dyplomatyczna kurtuazja. Brakowało wspólnych treści i projektów. Teraz gdy Europa jest na rozdrożu, można, a nawet należałoby spróbować zrobić coś konkretnie razem. Zrobimy? Czy też, jak cały kontynent, pozostaniemy na rozdrożu?

Rysujemy, jako Grupa, wspólne stanowiska w polityce energetycznej, w podejściu do zaopatrzenia w surowce kopalne (szczególnie gaz), walczymy o podobne podejście w stosunku do pakietu klimatyczno-energetycznego UE. To dobre kierunki poszukiwań. Należy je nie tylko pogłębiać i poszerzać, ale przede wszystkim – przekuwać w życie. Wtedy usłyszymy o Grupie Wyszehradzkiej nie tylko przy okazji szczytów, czy oglądania wspólnego zdjęcia przywódców u uśmiechem ściskających swe dłonie. Inaczej – pozostaniemy na rozdrożu, skazani na zapomnienie.

od lewej: Viktor Orban, Donald Tusk (CC BY-NC-SA Kancelaria Premiera)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Za mało Europy w G20

Kategoria: Trendy gospodarcze
Brak w G20 takich krajów jak Hiszpania, Holandia, Polska czy Nigeria zaprzecza rozpowszechnionemu poglądowi, że uczestnikami tego forum stały się państwa o największym produkcie krajowym brutto i liczbie ludności.
Za mało Europy w G20