Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Korzyści z imigracji wciąż przebijają minusy

W rozwiniętych państwach skupionych w OECD przebywa obecnie na stałe ponad 115 mln imigrantów - osób urodzonych poza obecnym państwem pobytu i z obywatelstwem państwa swego pochodzenia. Przybysze stanowią w OECD ok. 10 proc. populacji. Liczba imigrantów rośnie systematycznie, ale migracje nie są dziś zjawiskiem gwałtownym, a większość związanych nimi lęków nie ma racji bytu.
Korzyści z imigracji wciąż przebijają minusy

(Rys. Jerzy Boberski)

Wędrówki ludów to od zarania ulubione zajęcie homo sapiens. Człowiek współczesny pochodzi podobno z Afryki Wschodniej, a zdołał zasiedlić wszystkie nadające się do życia kontynenty. Migracje, a więc mieszanie się ludów oraz rozmaitego dorobku i doświadczeń to esencja zaprzeszłych cywilizacji starożytnych, które były fundamentem grecko-rzymskiej – tej, z której czerpaliśmy i czerpiemy nadal.

Strzeżone granice i narodowe państwa unitarne to dość świeży dorobek ludzkości. Paszporty, jako powszechnie stosowane dokumenty umożliwiające przekraczanie granic, a przede wszystkim opuszczenie własnego kraju, to wynalazek sprzed 100 zaledwie lat. Wprawdzie znawcy wywodzą historię paszportów od dokumentu wydanego ok. 2500 lat temu przez króla starożytnych Persów Artakserksesa I Długorękiego, to władca ów nie tyle zezwalał w nim swemu podczaszemu Nehemiaszowi na podróż, co polecał namiestnikom ziem za Eufratem zapewnić mu bezpieczeństwo, gdy będzie wędrował do Jerozolimy, aby odbudować jej mury.

Podobnie jak u starożytnych, najcenniejszą, choć nie zawsze doznawaną wartością, jest we współczesnym świecie zachodnim wolność, także w wymiarze swobody poruszania się po świecie i wyboru miejsca zamieszkania. W Unii Europejskiej prawo do podróży i osiadania poza krajem urodzenia stało się kanonem. Dla Europejczyków doświadczających prostoty i wygody zasad z Schengen, ich zniesienie byłoby nie do zniesienia.

Migracje to jednak nie sama słodycz. Mnóstwo ludów wyginęło w rzeziach, gdy sprawniejsi i lepiej wyposażeni wyruszali na podboje nowych krain, czy to za miedzą, czy za morzem. Gdyby przeżyli i zachowali plemienno-narodową tożsamość, opowiedzieliby o tym Jadźwingowie, Prusowie, kanaryjscy Guanczowie, Inkowie, Aztecy, Majowie…

Dzisiejsze niepokoje i lęki związane z migracjami mają więc swoje ugruntowane podłoże historyczne. Łatwo na nim rozsiewać wizje niebezpieczeństw wynikających z napływu „obcych”. We Francji ukazała się właśnie nowa książka Michela Houellebecqa. Francja roku 2022 to w niej kraj zislamizowany, którego uniwersytety mają obowiązek nauczania Koranu i dozwolona jest poligamia. Niechęć do obcych narasta stopniowo w bardzo licznych państwach Unii, a przyczyna to nie tylko terror ze strony zradykalizowanej garstki zindoktrynowanych muzułmanów, lecz przede wszystkim obawy związane z prymitywnie rozumianym interesem ekonomicznym tzw. rdzennych obywateli, wśród których mnóstwo paradoksalnie potomków niegdysiejszych imigrantów.

Na przełomie stuleci w państwach OECD żyło ok. 75 mln osób urodzonych poza krajem ówczesnego zamieszkania. Do 2013 r. ich liczba wzrosła do ok. 115 mln. W samym 2012 r. liczba stałych imigrantów przybyłych na obszar OECD wyniosła 4 mln, z czego połowa osiedliła się w europejskich państwach członkowskich organizacji.

Stały napływ obcokrajowców do państw OECD stał się zauważalny ok. 50 lat temu. Sprzyjało temu rozluźnienie powojennych rygorów w stosunkach między państwami oraz wchodzenie Europy Zachodniej i Japonii w etap rozkwitu gospodarczego. Rozmiary imigracji do OECD ulegały sporym wahaniom, ale trend jest rosnący. Jest to pozbawiony oznak gwałtowności, spokojny, acz systematyczny ruch w górę.

W 2010 r. napływy imigracyjne do OECD były o jedną trzecią wyższe niż w 2000 r. Szczyt migracji nastąpił w 2007 r., żeby opaść zdecydowanie w dwóch kolejnych latach. Jeśli napływ imigrantów do OECD w roku 2000 r. przyjąć za100, to w 2007 r. wskaźnik wyniósł nieco ponad 150, żeby w latach kolejnych spaść w okolice 130-140 proc.

Bardzo wyraźnie ujawnia się wpływ sytuacji gospodarczej na intensywność migracji. Są na to przykłady. Hiszpania czerpała przed kryzysem pełnymi garściami z niefrasobliwej szczodrości Unii. Uczyniło to z niej krainę mlekiem i miodem płynącą, z tym że szczęście spływało na Półwysep Iberyjski głównie dzięki pieniądzom darowanym i pożyczonym. Do zasobnego ula iberyjskiego imigranci ciągnęli więc coraz potężniejszą falą. W okresie 2000-2007 ich napływ zwiększył się trzykrotnie. Późniejszy kryzys sprawił, że w latach następnych napływ osiągał już tylko jedną trzecią wartości ze szczytu.

(infografika Dariusz Gąszczyk)

(infografika Dariusz Gąszczyk)

Na drugim biegunie są solidne, pracowite i nierozrzutne Niemcy, które stały się w 2012 r. drugim w OECD po USA państwem przyjmującym najwięcej imigrantów. Niemcy przyciągają dobrobytem, zróżnicowaną gospodarką, która oferuje wielką mnogość ofert pracy w najróżniejszych zawodach i specjalnościach, a także niespotykaną gdzie indziej tolerancją dla „obcych”. Mowa o tolerancji w ujęciu względnym, bo drastyczne nawet przykłady ksenofobii nie są w Niemczech rzadkie.

Są tacy, którzy, zostawiając poza dyskusją interes ekonomiczny, upatrują źródeł dominującej jednak w RFN gościnności w mechanizmie odkupywania win wojennych, lecz bezsporne udowodnienie takiej tezy jest raczej niemożliwe. W każdym razie kolejne rządy Republiki Federalnej popierają konsekwentnie zasadę swobodnego przepływu ludzi, a w tym tzw. siły roboczej. W praktycznym wyborze dokonywanym z kolei przez przyszłych imigrantów decydują głównie względy ekonomiczne podbudowane dobrodziejstwami socjalnymi, a poglądy i postawa Niemców wobec obcokrajowców to czynnik brany pod uwagę w dalszej kolejności.

Migracje współczesne opisywać można setkami i tysiącami liczb oraz wskaźników, lecz przeładowanie statystyczne bardziej zaciera niż rozjaśnia obraz. Obszerne dane dla zainteresowanych szczegółami zawiera przede wszystkim raport OECD pt. „International Migration Outlook 2014”. Naszego szkicu dopełni zaś informacja, wzmacniająca tezę o czynniku dochodowo-ekonomicznym jako głównym motorze migracji.

Ludzie zasobni i czerpiący satysfakcję z życia rzadko decydują się na bezpowrotne opuszczenie kraju urodzenia. To jedna z przyczyn małego np. powodzenia planu przyciągnięcia do Niemiec bardzo wysoko kwalifikowanych specjalistów spoza UE. Przez niecałe dwa lata (styczeń 2013 – wrzesień 2014) z regulujących tę kwestię przepisów o tzw. niebieskiej karcie dla ludzi z dyplomami skorzystało zaledwie ok. 20 tys. cudzoziemców, przy czym ponad połowa to osoby już wcześniej mieszkające w Niemczech.

Na obczyznę udają się więc głównie ludzie poszukujący odmiany złego do tej pory losu, a znacznie rzadziej ci, którzy już mają się dobrze lub wręcz bardzo dobrze, a chcą mieć świetnie. W 2012 r. ponad 10 proc. wszystkich przepływów emigracyjnych przypadało na ciągle ubogie Chiny skąd wyemigrowało nieco ponad pół miliona osób. Mierzony w wielkościach porównywalnych (PPP) PKB przypadający na statystycznego mieszkańca Chin wynosił w 2013 r. 11,9 tys. dolarów. Na kolejnych miejscach uplasowały się Rumunia (5,6 proc.) i Polska (5,4 proc.). PKB per capita w Rumunii wynosiło w 2013 r. 19 tys. dolarów, w Polsce – 23,6 tys. dolarów, zaś w Niemczech – 44,5 tys. dolarów. a w Wielkiej Brytanii – 38,5 tys. dolarów (dane za Bankiem Światowym).

Zwraca uwagę informacja, że mimo odczuwanych ciągle skutków kryzysu większość imigrantów pracuje. Jeśli chodzi o osoby słabo wykształcone, średni odsetek zatrudnionych jest większy wśród imigrantów (54,1 proc.) niż wśród urodzonych w danym kraju(52,6 proc.). Obcokrajowcy przybyli z państw biedniejszych są po prostu bardziej zdeterminowani od urodzonych na miejscu i rdzennych beneficjentów państwa dobrobytu. Potwierdzenia takiego wniosku dostarcza także fakt, że imigranci mający pracę o połowę częściej od tuziemców posiadają kwalifikacje za wysokie w stosunku do zajmowanego stanowiska.

Determinacja imigrantów wywołuje silny opór „miejscowych”, co przekłada się motywowane politycznie próby zamknięcia państw zachodnich przed obcymi, nawet jeśli są to unijni pobratymcy. Przykłady pierwsze z brzegu, zabiegi brytyjskiego premiera Davida Camerona, antyimigracyjne (a przy tym rasistowskie) prawa uchwalone w 2010 r. w Arizonie, a ostatnio powstanie na terenach byłego NRD antyislamskiego ruchu Pegida.

W Unii Europejskiej wyraźnie daje o sobie znać podział na bogatą Północ przyciągającą przybyszów z reszty UE oraz na biedne Południe (wystawione w dodatku na fale uchodźców z drugiego brzegu Morza Śródziemnego) i jeszcze uboższy Wschód, które są dawcami imigrantów.

Na marginesie, warto zauważyć dla przestrogi, że nastroje i ruchy nacjonalistyczne w rodzaju najświeższej emanacji w postaci Pegidy, czy węgierskiego Jobbiku, nieco starszej daty, szerzą się łatwiej w państwach lub na terenach spójnych etnicznie i językowo.

Gorące głowy szukające rozwiązań doraźnych nastrojów społecznych i kłopotów politycznych wolą nie dostrzegać, że w pełnym rozrachunku państwa więcej na przybyszach-obcokrajowcach zyskują niż tracą. Wprawdzie długofalowo, z powodu postępującej automatyzacji, robotyzacji, informatyzacji popyt na pracę określany liczbą rąk do pracy będzie nieuchronnie spadał, to dziś dominuje ciągle jeszcze ekstensywny model wzrostu, w którym PKB rośnie (lub oczekuje się, że wzrośnie) wraz z większym zatrudnieniem.

Rozpatrując migracje w tym właśnie kontekście, zauważyć trzeba, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat imigranci stanowili w USA 47 proc. puli wzrostu siły roboczej, a w Europie zapełnili aż 70 proc. nowopowstałych lub odbudowanych miejsc pracy. Imigranci zasilają wszystkie sektory – te najnowocześniejsze i te schyłkowe. Dzieje się tak, ponieważ dzisiejsi młodzi imigranci (identycznie jak młodzi tuziemcy) są lepiej wykształceni od imigrantów odchodzących na emeryturę. Tam gdzie w strukturze dominują imigranci młodzi wiekiem, imigranci ogółem wnoszą do kieszeni publicznych w podatkach i składkach na ubezpieczenie społeczne więcej niż otrzymują w formie świadczeń socjalnych. Wbrew powszechnym uprzedzeniom, młodzi imigranci bez wykształcenia wyciągają od państwa mniej niż rodzima młodzież o takim samym statusie edukacyjnym. Migracja pozwala też na spowolnienie procesu starzenia się ogółu siły roboczej, co trapi większość państw OECD, w tym także Polskę.

Od czasów pierwszych kolonistów amerykańskich, ale także na australijskim przykładzie wygnańców kryminalnych widać, że migracja przyczynia się z reguły nie tylko do wzrostu, lecz także do rozwoju gospodarczego. W liczbie obcokrajowców osiedlających się w OECD wzrasta wyraźnie udział imigrantów dobrze i bardzo dobrze wykształconych. Liczba imigrantów do OECD z wyższym wykształceniem wzrosła przez pierwszą dekadę obecnego stulecia o 70 proc., osiągając w okresie 2010/2011 wielkość niemal 30 milionów osób. Strumień ludzi z dyplomami zasilany jest przede wszystkim przez Azjatów.

Pisarz i scenarzysta Andrzej Mularczyk przypomina swoje tuż powojenne przechadzki po Warszawie, gdzie wśród gruzów, w knajpie na Marszałkowskiej 8, coś niebywałego – Murzyn gra na bębnie. Mnóstwo z tej konsternacji pozostało w Polsce do dzisiaj. Powód jest historyczny – kilkusetletnie odcięcie od centrów rozkwitu cywilizacji. Polacy pod zaborami zamieszkiwali peryferyjne i najbiedniejsze (z wyjątkiem Królestwa Polskiego) obrzeża swych metropolii, gdzie mało który „obcy” miał interes się zapuszczać, a jak już się zjawił to był z zaborców – a więc wrogiem. Podobnie można skwitować lata II RP i PRL. Niedługo może być i będzie zapewne inaczej.

Z powodu imigracji i cherlawego przyrostu naturalnego charakterystycznego dla narodów z widocznym już mimo wszystko dorobkiem, Polaków jest i będzie nad Wisłą coraz mniej. Nie jest to żaden powód do rozpaczy, bo tym więcej dla ostańców przestrzeni i świeżego powietrza. Pora poza tym przestać kultywować ekstensywny model wzrostu oparty na tłumach gotowych do kopania rowów i pchania przed sobą milionów taczek.

Zmiany fundamentalne potrzebują czasu, więc możliwe w okresie przejściowym niedobory pracowników o określonych kwalifikacjach usuwać można zachęcając do osiedlania się u nas przybyszów z zewnątrz. Względy pomocowo-humanitarne to rozległy, jednak całkiem odrębny temat. Przykład jak sterować napływem obcokrajowców z rozmysłem i interesownie zaczerpnąć można z Kanady.

Kanada od lat trzyma drzwi otwarte dla imigrantów, co sprawia, że napływ obcokrajowców per capita jest tam najwyższy w całym świecie, ale wstęp jest regulowany. Obowiązują limity imigracji. Co ciekawe, prawicowy (!) rząd z Ottawy, podniósł niedawno pułap z 265 tys. do 285 tys. osób rocznie. Od 1967 r potencjalny imigrant musi zmierzyć się tam z systemem punktowym, który nagradza wykształcenie, płynną znajomość angielskiego lub francuskiego, doświadczenie zawodowe oraz młodość (w kategorii wiek najwięcej punktów otrzymują dwudziestolatkowie).

Efekt jest taki, że mimo trudnych czasów liczba ludności rośnie jak na drożdżach – według spisu z 2011 r. Kanada liczyła 33,5 mln mieszkańców, a między 1990 a 2008 r. zaludnienie wzrosło o 5,6 mln, czyli o jedną piątą. Regulowanie dopływu obcokrajowców i ograniczanie wstępu dla osób z minimalnymi kwalifikacjami nie ustrzegło przed zjawiskami takimi, jak m.in. zatrudnianiem się świeżo przybyłych lekarzy jako taksówkarze lub zwalnianie rdzennych Kanadyjczyków i rekrutowanie na ich miejsce imigrantów akceptujących mniejsze wynagrodzenia. Wskaźnik bezrobocia jest wśród imigrantów o niemal połowę wyższy niż wśród osób urodzonych w Kanadzie. Pamiętać więc należy, że nie ma systemów i zasad idealnych.

Od 1 stycznia 2015 r. obowiązuje w Kanadzie nowy system „Express Entry” premiujący imigrantów z ofertą konkretnej posady w rękach. Jeśli całkowita liczba punktów do zdobycia wynosi w nim 1200, to za dokument poświadczający wolę zatrudnienia potencjalnego nowego przybysza otrzymuje się aż 600. I tu pojawią się przykłady oszustw i nadużyć, ale jest to niestety nieuchronne, bo człowiek rozumny nie ustaje nigdy w próbach poprawy swego losu i… oszwabienia bliźniego.

W poddającej  się przywidywaniom przyszłości Polska nie będzie zapewne krajem dużej docelowej imigracji, ale spory zastrzyk innych i nie tak przaśnych jak my sami bardzo by się Polsce przydał.

(Rys. Jerzy Boberski)
(infografika Dariusz Gąszczyk)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Polski rynek pracy w obliczu fali uchodźczej z Ukrainy

Kategoria: Analizy
Fala uchodźcza wywołana atakiem Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 r. przybrała rozmiary niespotykane w Europie od czasu II wojny światowej, a jej główny impet zaabsorbowany został przez Polskę.
Polski rynek pracy w obliczu fali uchodźczej z Ukrainy