Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Nie ma się czego bać

W Polsce odżyła dyskusja o przystąpieniu do strefy euro. Premier nawołuje do podjęcia decyzji, choć przecież Polska jest do tego zobowiązana od dnia wejścia do UE. O tym, że dla Słowaków, którzy są w eurolandzie od 2009 r.,wspólna waluta jest  raczej błogosławieństwem niż ciężarem, przekonuje prof. Rudolf Sivák, rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Bratysławie.
Nie ma się czego bać

Prof. Rudolf Sivák, rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Bratysławie. (Fot. UE w Bratysławie)

Obserwator finansowy: Opłacało się rezygnować z własnej waluty na rzecz euro?

Prof. Rudolf Sivak: Słowacja przyjęła euro w okresie, gdy strefę euro dotknął kryzys finansowy i gospodarczy. To, być może, wpłynęło i zniekształciło postrzeganie wpływu euro na naszą gospodarkę. Sądzę jednak, że wpływ euro był dla małej, otwartej słowackiej gospodarki pozytywny.

Członkowstwo w unii monetarnej umożliwiło mieszkańcom kraju oszczędności, jeśli chodzi o koszty dokonywanych transakcji i wyeliminowało w dużym stopniu ryzyko walutowe. Korzyści z tego płynące dało się odczuć niemal od razu. W długiej perspektywie natomiast bycie członkiem strefy euro może doprowadzić do zwiększenia napływu bezpośrednich inwestycji zagranicznych i ożywienia w handlu zagranicznym, co oczywiście przekłada się pozytywnie na wzrost PKB.

Czy pozytywny wpływ euro na gospodarkę, o którym Pan mówi, da się zmierzyć już teraz? Np. jeśli chodzi o wpływ na obniżenie kosztów transakcyjnych i wzrost PKB?

Słowacja jest za krótko w strefie euro, żeby można było odpowiedzialnie zmierzyć wpływ tego faktu na wzrost gospodarczy. W przypadku obniżki kosztów transakcyjnych oszczędności w gospodarce szacuje się na ok. 0,5 proc. PKB, ale to tylko szacunki, nie ma konkretnych liczbowych statystyk.

A kiedy będą? W Polsce trwa obecnie debata o ewentualnym przyjęciu euro i każdy merytoryczny argument poparty konkretami jest mile widziany w dyskusji.

Niestety, to nie tylko kwestia upływu czasu, lecz także metodologii. Najpierw może wyjaśnijmy, czym są koszty transakcyjne. Definiuje się je jako wszystkie koszty powiązane z wymianą rynkową, czyli np. koszt pozyskania informacji o cenach rynkowych, koszt przygotowania i egzekwowania umów, a także koszt samego aktu przeprowadzania transakcji. W przypadku transakcji transgranicznych dochodzą tutaj wspomniane już koszty wymiany walutowej. Dodatkowo te koszty nie są homogeniczne w całej gospodarce, ich wysokość jest różna w zależności od danej branży.

Statystyk nie ma ze względu na trudności metodologiczne w pozyskiwaniu takich danych, bo choć koszty transakcyjne zawierają się w ogólnych kosztach produkcji, bardzo trudno byłoby firmom wyróżniać je dodatkowo w swoich sprawozdaniach. Poza tym duża część kosztów transakcyjnych przybiera formę niepieniężną, co jeszcze bardziej utrudnia pracę statystykom.

Niemniej jednak Słowacy odczuli na własnej skórze pozytywny wpływ euro na koszty transakcyjne. Mały przykład z życia: przyjęcie euro sprawiło, że łatwiej jeździć na zakupy z rejonu Bratysławy do Austrii. Nie trzeba już wymieniać pieniędzy w kantorze i ludzie z o wiele większą łatwością mogą porównywać ceny słowackie i austriackie. Zakupy są przez to bardziej efektywne.

Tutaj pojawia się kwestia często podnoszona przez przeciwników euro, że przyjęcie waluty oznacza podniesienie cen. Jak to było w przypadku Słowacji?

Statystyki pokazują, że bezpośredni wpływ przyjęcia euro na wzrost cen to jedynie 0,15 proc., a to jest zbieżne z tym, co obserwowano w innych krajach zaraz po ich wejściu do unii walutowej. Godne uwagi za każdym razem było to, że ceny usług, mówię tu choćby o hotelarstwie, czy gastronomii, przejawiały większą dynamikę wzrostu niż ceny produktów. Po zmianie waluty w 2009 r. inflacja na Słowacji osiągnęła poziom 0,9 proc. i 0,7 proc. w 2010 r., najwyższą inflację mieliśmy ostatnio w 2011 r. – 4,1 proc. Ale akurat ten wzrost cen był już wynikiem raczej globalnego spowolnienia niż obecności w eurolandzie.

Jeśli rozmawiamy o członkostwie w unii walutowej w kontekście Polski, to warto zauważyć, że istotne jest dobre przygotowanie procesu akcesji od strony społecznej. Na Słowacji udało się akcesję przeprowadzić w sposób łagodny i zorganizowany. Ludzie i przedsiębiorstwa byli świadomi charakteru dokonującej się zmiany, co sprawiło, że nie zwiększyli swoich oczekiwań inflacyjnych i nie ruszyli na masowe zakupy „na wszelki wypadek”, co pozwoliło trzymać w ryzach poziom cen.

Poza czysto gospodarczym aspektem sprawy istnieje także ten polityczny. Obecność w eurolandzie to także zobowiązania.

No, oczywiście, euro to także pewne koszty.

Ja myślę o ratowaniu innych krajów eurolandu przed bankructwem. O przymusowym ratowaniu. Wiadomo, że Słowacja nie chciała się zrzucać na ten cel.

W listopadzie 2011 r. ówczesna koalicja rzeczywiście nie chciała poprzeć planów ratunkowych dla eurolandu, co doprowadziło w końcu do wcześniejszych wyborów parlamentarnych na wiosnę 2012 r.

Jak to wygląda obecnie?

Plany ratunkowe zatwierdzono w kolejnym głosowaniu przy poparciu największej partii opozycyjnej (SMER). Potem ta partia wygrała wybory i uformowała rząd. To pokazuje, że większość słowackich wyborców popiera politykę proeuropejską, nawet jeśli wiąże się ona z pomaganiem zadłużonym krajom. Oczywiście bez entuzjazmu, ale ludzie są świadomi, że to jest konieczne, jeśli chcemy zachować stabilność waluty i gospodarki.

W tym roku na Słowacji na tapecie oprócz problemów „eurostrefy” będzie także powrót do progresywnego systemu podatkowego. Czy można powiedzieć, że podatek liniowy okazał się złym pomysłem?

Zmiany w systemie podatkowym, które przyjęto w 2012 r. są częścią rządowego planu obniżenia deficytu budżetowego do poziomu poniżej 3 proc. PKB. Mają także złagodzić wpływ konsolidacji fiskalnej na grupy o niskim dochodzie i wzmocnić zasadę solidarności społecznej w tych trudnych kryzysowych czasach. Tak więc, to doraźne potrzeby, a nie jakaś immanentna wada systemu liniowego jest powodem, że z niego rezygnujemy. Co więcej, z naszych przedkryzysowych doświadczeń wynika, że liniowa stopa podatkowa ma pozytywny wpływ na aktywność gospodarczą w kraju. Sądzę, że w przyszłości, gdy zakończy się równoważenie budżetu, Słowacja powróci do podatku liniowego.

Pytanie, kiedy? Po kryzysie, od 2009 r. wzrost gospodarczy Słowacji nie imponuje dynamiką…

To prawda, że w 2009 r. PKB spadło nam o 4,9 proc., ale potem zaczęło znów rosnąć. W 2011 r. wzrosło o 3,1 proc., może trochę mniej niż Polsce, ale jednak dość znacznie. Prognozy pokazują, że będziemy się rozwijać w umiarkowanym, ale stabilnym tempie i to nawet pomimo kurczenia się innych gospodarek eurolandu.

Czyli na Słowacji jest lepiej niż gdzie indziej w Europie? Nie macie tych, co my, Polacy, problemów – choćby z biurokracją, starzejącym się społeczeństwem, niejasnym prawem – i masy reform do realizacji?

Mamy oczywiście problemy podobnej natury, co Polska, czy inne kraje regionu. Nasza populacja się starzeje, co oczywiście nadweręża system zabezpieczeń społecznych. Już wprowadziliśmy nawet pierwsze zmiany, mające to złagodzić. Z kolei przy okazji reform podatkowych, pojawia się problem grupy ludzi i firm unikających płacenia podatków, z którym też trzeba sobie poradzić. Ten problem ma wymiar nie tylko gospodarczy, lecz także etyczny. To nie fair wymagać od uczciwych ludzi, żeby płacili wyższe podatki i w tym samym czasie tolerować tych, którzy ich nie płacą.

Z drugiej strony w moim rozumieniu populacja Słowacji czuje, że te wszystkie reformy, nawet jeśli będą bolesne, są konieczne. Porównałbym to do sytuacji po rozpadzie Czechosłowacji, gdy obywatele Słowacji zaakceptowali wprowadzenie wielu różnych restrykcji, ponieważ wiedzieli, że to zaowocuje określonymi i dobrymi dla nich w dłuższej perspektywie rezultatami. I sprawdziło się. Mieli rację.

Mam wrażenie, że pomiędzy gospodarkami państw zza dawnej żelaznej kurtyny istnieje pewnego rodzaju rywalizacja na wzrost gospodarczy. W czołówce pod względem wzrostu przez wiele lat były kraje bałtyckie, zaraz potem Polska i Słowacja… Jak Pana zdaniem sytuacja będzie wyglądać w ciągu najbliższych lat?

Obecnie to Polska jest najszybciej rozwijającym się krajem regionu, jednak prognozy na przyszłość i dla niej stają się coraz ostrożniejsze. W przypadku Słowacji zaś, OECD przewiduje, że gospodarka kraju w przyszłym roku będzie nabierać rozpędu, by w 2014 r. rosnąć już w tempie 3,5 proc. Sądzę, że nasz potencjał wzrostowy będzie determinowany przez popyt na dobra eksportowe, a należy pamiętać, że to właśnie spadek popytu na dobra eksportowe doprowadził u nas w 2009 r. do recesji.

Na wsparcie ze strony popytu wewnętrznego nie będzie można liczyć, bo ograniczać go będzie konsolidacja fiskalna. Myślę, że mimo tych ograniczeń Słowacja będzie sobie radzić całkiem dobrze. Ułatwi to m.in. intensyfikująca się współpraca z krajami azjatyckimi. Na przykład udział Chin we w zagranicznej wymianie handlowej Słowacji od 2003 r. wzrósł trzykrotnie. Nie należy jednak zapominać o współpracy z Niemcami, obecnie największym partnerem handlowym Słowacji i – oczywiście – o współpracy z Polską.

Nie mówię tego z kurtuazji. Dzielimy przecież wspólną przeszłość, mamy podobne problemy, nawet do UE przystąpiliśmy w tym samym czasie i na jej forum powinniśmy mówić jednym głosem. Współpraca między nami jest o tyle łatwiejsza, że Polacy są u nas postrzegani nie tylko, jako świetni partnerzy biznesowi, ale często łączą nas także więzy towarzyskie. Polacy to po prostu często nasi dobrzy koledzy i przyjaciele. Dobrze się rozumiemy.

Rozmawiał: Sebastian Stodolak

Prof. Rudolf Sivák jest rektorem Uniwersytetu Ekonomicznego w Bratysławie. Wykłada także w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości w Krakowie. Specjalizuje się w zagadnieniach związanych z finansami i bankowością oraz m.in. z oceną biznesowych czynników ryzyka i niepewności.

Prof. Rudolf Sivák, rektor Uniwersytetu Ekonomicznego w Bratysławie. (Fot. UE w Bratysławie)

Otwarta licencja


Tagi