Autor: Zsolt Zsebesi

Jest zastępcą redaktora działu krajowego w węgierskim dzienniku Népszava.

Państwowe koncerny przejmują kontrolę nad gospodarką Węgier

Tuż przed końcem 2012 r. rząd Węgier przyjął uchwałę zobowiązującą urzędy do obniżenia o 10 proc. cen gazu, światła i ogrzewania. Ukrytym celem tego posunięcia jest wymuszenie spadku zysków prywatnych, w tym głównie zagranicznych koncernów energetycznych. Sektor państwowy rozpycha się także w innych dziedzinach gospodarki Węgier.
Państwowe koncerny przejmują kontrolę nad gospodarką Węgier

Niemiecka elektrownia koncernu E-ON (CC By NC ND teamworlive)

Decyzja o obniżeniu cen energii w sektorze komunalnym została podjęta w przededniu wejścia w życie od stycznia 2013 r. nowego podatku obciążającego każdy metr sieci przesyłowych. Podatek ma przynieść w tym roku kilkadziesiąt miliardów forintów dodatkowych wpływów do budżetu. Zaraz po obwieszczeniu nowej daniny, a przed informacją o wymuszonej obniżce cen sektor sprzedawców energii obliczył, że warunkiem wygenerowania zysków na dostawie prądu, gazu i ogrzewania byłaby 6-procentowa podwyżka cen energii.

Według rządu, efekt mniejszych taryf powinien ujawnić się już w rachunkach na styczeń, ale na razie nikt, łącznie z urzędnikami, nie wie za co odbiorcy mieliby mniej płacić. Czy za korzystanie z przewodów i rur, czy też za sam gaz, elektryczność i energię cieplną? Sytuacja przypomina dziecięcą wyliczankę: na kogo trafi – tego bęc!. Bęc to w tym przypadku krótsza droga na krawędź bankructwa. W koszcie dostawy energii elektrycznej i cieplnej 60 proc. przypada na używanie sieci, a 40 proc. to koszt samej energii. W rachunkach za gaz proporcja ta wynosi 70-30.

Na kogo padnie, na tego bęc

Jeżeli zatem 10-procentowa obniżka cen detalicznych dokonałaby się w bilansach firm utrzymujących sieci, to będą one musiały obniżyć swoje ceny aż o 30 procent. Jeśli ciężar mieliby ponieść producenci, to ich ceny musiałyby spaść o 20 proc. Możliwy jest też jakiś podział obciążeń wynikających z rządowego nakazu obniżki cen detalicznych. Problem polega na tym, że czas ucieka, a instrukcji brak.

Właściciele sieci energetycznych nie kłopoczą się jednak o to czy, ale ile stracą w 2013 r. ponieważ zadekretowana obniżka cen dotyczy wyłącznie komunalnej części rynku. Firmy zajmujące się produkcją i dystrybucją energii energetyczne zastanawiają się natomiast, jak mogłyby pozbyć się koncesji na obsługę klientów indywidualnych. Tu główna komplikacja polega na tym, że ustawodawca nie przewidział możliwości oddania koncesji z powodu braku rentowności. Kłopot zaczyna się jednak już od trudności z rozgraniczeniem sieci i dostaw w podziale na odbiorców komunalnych i przemysłowych. Doświadczenia zagraniczne pokazują, że koniec końców firmom nie pozostaje nic innego jak przeniesienie sprawy do sądu. W identycznej sytuacji we Francji firmy wygrały spór z państwem właśnie w postępowaniu sądowym.

10-procentowa obniżka cen przyniesie statystycznej rodzinie oszczędności w wysokości 20-30 tys. forintów rocznie. Przy 90 tys. forintów wynagrodzenia minimalnego miesięcznie nie jest to mała suma. O dużej skali problemu świadczy też porównanie z Niemcami: na Węgrzech średni wydatek na światło, gaz i ogrzewanie pochłania 20 proc. dochodu rodziny, a w Niemczech jedynie 6 proc. Warto zauważyć też, że tylko od 2000 r. ceny usług komunalnych wzrosły nad Dunajem o 200 proc. Część ekonomistów uważa przy tym, że to nie gaz, czy prąd są za drogie, lecz zarobki na Węgrzech za niskie.

Celem ingerencji rządu w mechanizmy rynkowe, a więc także w kształtowanie się cen, nie jest wyłącznie szczytny zamiar powstrzymania ich wzrostu. Viktor Orbán chce żeby państwo brało udział w procesach gospodarczych nie tylko przez regulowanie rynku, ale również jako bezpośredni uczestnik i konkurent firm prywatnych. Oficjalne hasło nawołuje do uwolnienia rynku usług komunalnych od imperatywu generowania zysków. Cały ten sektor miałby przejść na stronę non-profit.

Usługi mają być niedochodowe

To pozwala zrozumieć faktyczny sens wprowadzonej zmiany. Chodzi tu tak naprawdę o upaństwowienie całego tego sektora, co nie jest zresztą zaskoczeniem. Od dawna wiadomo, że premier Orbán chce wyprzeć firmy zagraniczne, które w latach poprzednich, kosztem niemałych inwestycji umocniły swoją pozycję w sektorze energetycznym oraz innych handlowo-usługowych, nazywanych przez premiera „nieprodukcyjnymi”. Orbán uważa, że Węgry potrzebują tylko takich zagranicznych przedsiębiorstw, które produkują, tzn. wytwarzają towary.

Do tak wytyczonego celu prowadzi droga, którą można prześledzić m.in. na przykładzie niemieckiego koncernu E-ON, któremu nie pozostaje nic innego jak tylko cieszyć się, że państwo węgierskie wykupuje jego interes gazowy nad Dunajem i Balatonem. Jego dotychczasowe główne węgierskie składowe to dystrybucja na szczeblu hurtowym, własność i zarządzanie większością węgierskich podziemnych magazynów gazu i obowiązująca do roku 2014 umowa na dostawę gazu rosyjskiego.

Na pierwszy składnik podziałał „jak trzeba” omówiony już obowiązek obniżki cen dla odbiorców komunalnych. W sprawie gazowego biznesu magazynowego na Węgrzech najpierw zwołane zostało w grudniu w trybie awaryjnym „na telefon” posiedzenie komisji gospodarczej parlamentu. Komisja przyjęła jednego dnia projekt, a następnego parlament przegłosował ustawę. Na jej mocy jedynie państwo ma prawo posiadać strategiczne magazyny gazowe i tylko ono decyduje, który magazyn będzie używany w tym celu, a który nie, i kto może zarządzać takim magazynem na podstawie koncesji. Ustawa daje odpowiedniemu ministrowi wyłączne prawo decydowania, jaka wielkość ma być w danym roku magazynowana jako zapas strategiczny, a także jak i za jaką cenę można ten gaz potem sprzedać.

Kto na tym straci

Na tych zmianach najwięcej prawdopodobnie straci niemiecki koncern energetyczny E-ON. Ucierpi także węgierski koncern naftowy MOL. Głównym beneficjentem nowych regulacji będą zaś Węgierskie Zakłady Elektryczne (Magyar Elektromos Művek, MVM). Już dziś jest to wielka firma, której własnością jest np. jedyna węgierska elektrownia atomowa. A będzie jeszcze większa. Po pierwsze, w efekcie przymusowej obniżki cen dla odbiorców komunalnych, co czyni interes nieopłacalnym, przejmie ona od E-ON aktywa ulokowane w dystrybucji gazu. Po, drugie wypchnie oba koncerny z dochodowego biznesu, jakim jest magazynowanie gazu ziemnego. W przypadku E-ON chodzi o zapasy operacyjne, a w przypadku MOL o rezerwy strategiczne.

Pojemności magazynowe w 5 lokalizacjach niemieckiego koncernu wynoszą 4,23 mld m sześc. Magazynowanie gazu jest wysokodochodowe. W ciągu pięć lat firma wypłaciła z tego tytułu 62 mld forintów dywidendy. Z kolei MOL miał wkraczając do tego biznesu na widoku przychody z tytułu utrzymywania strategicznych rezerw gazowych państwa. Kosztem 150 mld forintów (540 mln euro) potentaci z MOL wyszykowali w 2005 r. w pustych komorach po wydobytym wcześniej gazie największy na Węgrzech podziemny magazyn gazowy o pojemności 1,2 mld m sześc. (łączna pojemność magazynów będących własnością MOL wynosi 1,9 mld m sześc.). Potem MOL wydał jeszcze 69 mld forintów na prowadzący do niego rurociąg.

W rozliczeniu z państwem MOL otrzymał prawo pobierania do roku 2039 dwóch forintów od każdego sprzedanego na Węgrzech metra sześciennego gazu, co rocznie przynosi firmie 20 mld forintów i na dłuższą metę jest dobrym interesem. Bardzo dużo wskazuje na to, że wskutek zmian legislacyjnych biznesy magazynowe E-ON i MOL zostaną przejęte przez MVM, która stanie się prawdziwym, państwowym gigantem łączącym prąd z gazem, a to wszystko z telekomunikacją.

Telefony prywatne, ale rozliczenia państwowe

Telekomunikacja to bowiem kolejne pole sterowanej przez rząd węgierski ekspansji MVM. Okazało się mianowicie, że dziwnym trafem zwycięzcą tegorocznego przetargu na częstotliwości została firma, której głównym udziałowcem jest właśnie MVM. Działające od lat na Węgrzech w telefonii komórkowej firmy Telekom, Vodafon i Telenor zaskarżyły wyniki przetargu do sądu i wygrały, bo sędzia uznał, że decyzja odpowiedniego urzędu państwowego była sprzeczna z prawem.

MVM nie zostanie jednak na lodzie. Zadbał o to parlament, który uchwalił ustawę o monopolu państwowym w zakresie płatności dokonywanych telefonem komórkowym. Firmy i instytucje państwowe mogą prowadzić tego rodzaju usługi płatnicze wyłącznie z wykorzystaniem platformy utworzonej w tym celu przez firmę znajdującą się pod pełną kontrolą państwa.

Ta część regulacji nie budzi zasadniczych zastrzeżeń. Jednak na Węgrzech obowiązek korzystania z tej państwowej platformy został narzucony także podmiotom prywatnym organizującym np. systemy płatności przez telefon dla konsumentów indywidualnych. Należy się spodziewać, że w pierwszej kolejności przez telefon opłacane będą przejazdy autostradami, usługi komunalne, parkowanie. Eksperci telekomunikacyjni przepuszczają, że ustawa o platformie przyjęta została z myślą o zapewnieniu monopolu państwowego dla firmy z udziałem MVM.

Kredyty przez kasy, a nie przez banki

Jeszcze jedna ilustracja kierunku etatystycznego w gospodarce obranego przez rząd pochodzi z bankowości. Akcjonariusze Węgierskiego Banku Kas Oszczędnościowych (Magyar Takarékszövetkezeti Bank Zrt.; w skrócie – TakarékBank) wybrali na grudniowym nadzwyczajnym walnym zgromadzeniu nowych członków rady nadzorczej. Wcześniej, wiodącym właścicielem TakarékBank z pakietem 38 proc. akcji został państwowy Węgierski Bank Rozwoju (Magyar Fejlesztési Bank Zrt.), który odkupił te akcje od niemieckiego DZ Bank AG.

Zmiany akcjonariatu nie wstrząsnęły rynkiem, bo bank nie jest duży nawet jak na standardy węgierskie. W tym przypadku ważniejsza od wielkości kapitałów i aktywów jest wielka liczba skupionych pod jego skrzydłami małych kas oszczędnościowych oraz jeszcze liczniejszych ich filii. Razem jest ich w kraju aż 1600, a zgromadzone w nich depozyty wynosić mają nie mniej niż 500 miliardów forintów. Te pieniądze leżą w dużej mierze odłogiem, bowiem kredyty stanowią ok. 50 proc. wartości depozytów, podczas gdy wskaźnik dla węgierskich banków komercyjnych nie chce zejść poniżej 120 proc.

Potencjał kredytowy skupiony w TakarékBank jest zatem wielki i nie umknął z pola widzenia władz państwa. Minister Gospodarki György Matolcsy już rok temu ogłosił swój ambitny plan stworzenia sieci państwowych banków komercyjnych, które w jego wizji zastąpiłyby niechciane banki zagraniczne w dziele finansowania gospodarki kraju. Matolcsy jest kandydatem na stanowisko prezesa Węgierskiego Banku Narodowego, którego obsada zmieni się już od marca. Nie jest przy tym żadną tajemnicą, że po pozbyciu się dzisiejszego niezależnego prezesa, rząd Orbána albo z Matolcsy’m, albo z kimś innym na czele będzie chciał wykorzystać dużą część rezerw banku centralnego do podnoszenia wigoru gospodarki. Do tej pory nie było jasne, jak władze zamierzają dostarczyć pieniądze do małych i średnich firm bez korzystania z usług banków komercyjnych należących do kapitału zagranicznego. Z kontrolą nad TakarékBank rysuje się rozwiązanie nawet przez samego ministra Matolcsy nazywane „nieortodoksyjnym”.

Po zapoznaniu się z długookresowymi celami rządu Viktora Orbána lepiej zrozumieć można szereg jego posunięć. W tle surowego traktowania sektora bankowego, a przede wszystkich banków zagranicznych, równie niechętnego stosunku do zagranicznych firm telekomunikacyjnych, obcych zajmujących się usługami komunalnymi, utylizacją odpadów komunalnych, czy też obrotem talonami obiadowymi i rekreacyjnymi jest umacnianie roli państwa jako pełnoprawnego uczestnika procesów gospodarczych.

Od pełnoprawności do działania na specjalnych prawach droga jest niekiedy bardzo krótka. Za rok kraj stać się może nie do poznania. Zanosi się na to, iż trzeba będzie przyznać rację Viktorowi Orbánowi, który mawia, że wybory parlamentarne w roku 2010 przyniosły nie tylko zmianę rządu, ale również drugą od dwudziestu lat zmianę ustroju.

Niemiecka elektrownia koncernu E-ON (CC By NC ND teamworlive)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Niemcy odcięte od rosyjskiej energii? Konsekwencje

Kategoria: VoxEU
Niemcy są uzależnione od Rosji w zakresie około jednej trzeciej swojego całkowitego zużycia energii. Obliczenia autorów wskazują, że koszty gospodarcze rosyjskiego embarga energetycznego wyniosłyby ok. 2 proc. niemieckiego PKB.
Niemcy odcięte od rosyjskiej energii? Konsekwencje