Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Praktyka z Podręcznika Nowej Ekonomii

W polityce, jak w szkole, ściągać nie wypada, ale w polityce, zwłaszcza gospodarczej, zupełnie jak w szkole, przydają się bryki. Rządzącym potrzeba podpowiedzi  z tego, co jest w ekonomii aktualne, co się przeterminowało i z tego, jak inni rozwiązują swoje problemy. Redakcyjny cykl „Podręcznik Nowej Ekonomii", który trwa już od roku to dobra praktyczna ściąga dla rządzących. Niech zatem ściągają!
Praktyka z Podręcznika Nowej Ekonomii

narzędzia makro gospodarka CC By flattop341

W Polsce w ostatnich wyborach najbardziej szczodrą obietnicą była propozycja wprowadzenia państwowego świadczenia w wysokości 500 zł na każde dziecko. Propozycja wciąż jest aktualna, bo partia, która ją sformułowała, wygrała wyborcze szranki. A więc trwa dyskusja: Czy to ma sens? Skąd wziąć te pieniądze? A nie lepiej – jeśli one faktycznie są – dać je emerytom, albo wesprzeć nimi służbę zdrowia? A jeśli ich nie ma – i jeśli, aby je zdobyć, trzeba podnosić podatki – czy to się w ogóle kalkuluje? Niby tak, bo demografia… Ale komu podnieść te podatki? Bogatym? Uciekną. Biednym? Zbiednieją. Nałożyć je na supermarkety? Podniosą ceny. Na banki? Obniżą oprocentowanie lokat, podniosą koszt pożyczek. Pytania, pytania, pytania…

No to, co zrobić z tymi 500 zł? Podręcznik Nowej Ekonomii, czyli cykl artykułów ukazujących się regularnie na łamach portalu ObserwatorFinansowy.pl i Dziennika Gazeta Prawna nie daje może politykom bezpośredniej odpowiedzi na te i inne pytania związane z polityką gospodarczą, ale na pewno może ją ułatwić – jeśli tylko politycy zajrzą do tego, co niżej podpisany i Rafał Woś piszemy.

Oto kilka ogólnych zasad prowadzenia polityki gospodarczej, które się z naszego podręcznika wyłaniają.

Unikaj teoretycznego prymitywizmu

Rządowy gabinet to nie uniwersytet, nawet jeśli w roli doradców pojawiają się w nim ekonomiści. Rządem rządzi (!) oparty na politycznej kalkulacji pragmatyzm, uniwersytetem rządzi rygor nauki. Gdy rząd chce wprowadzić jakąś reformę, a pamiętajmy, że reformy wynikają najczęściej z konieczności a nie z zapobiegliwości, nie ma w zwyczaju wdawać się w niuanse. Inaczej szacowny profesor – on niuansuje, dzieli włos na czworo, ma wiele zastrzeżeń i zajmuje się problemami nie tyle palącymi, co uniwersalnymi. Koniec końców w gabinecie ministra wygrywa kompromis pomiędzy teorią a praktyką. Niestety, kompromis ów jest zgniły. Prowadzi bowiem do teoretycznego prymitywizmu w polityce gospodarczej.

Załóżmy, że premierem jest zwolennik wolnego rynku z centrowej partii. Próbuje prywatyzować, obniżać podatki, deregulować, bo – jak przekonuje – to są właśnie recepty zalecane przez wolnorynkowych guru ekonomii takich, jak Milton Friedman, czy Friedrich von Hayek.

Oczywiście, to prawda. Jednak to, jak ów premier te recepty realizuje w praktyce przyprawiłoby sławy liberalnej ekonomii o ból głowy. Prywatyzuje jedynie wybrane – na podstawie arbitralnych kryteriów – branże (zamiast wszystkich), podatki obniża tylko zagranicznym korporacjom w specjalnych strefach ekonomicznych (zamiast wszystkim), branże także dereguluje wybiórczo, byle nie stracić wyborców (zamiast totalnie). Taki „wolnorynkowy” premier nie przejmuje się tym, jak należy stosować lekarstwa gospodarcze według ich twórców, nie czyta „ulotek”, a potem – niczym pacjent, który zażywa tabletki niezgodnie ze wskazaniami lekarza – dziwi się, że nie działają.

Piszę o tym w tekście „Kapitał chciałby być kosmopolitą„. Okazuje się, że te jakże realne problemy z „obcym kapitałem” drenującym kieszenie Polaków i naszego budżetu, to często problemy stwarzane przez nas samych – popełniamy ciągle te same błędy w kuracji, koncentrując się na objawach, a nie przyczynach. Chociaż nasza długofalowa strategia przyciągania zagranicznego kapitału z założenia jest rozsądna, to w praktyce realizuje się ją skandalicznymi metodami, krzywdzącymi rodzime firmy. A to oczywiście tylko jeden z przykładów tego zagadnienia.

Rafał Woś wskazuje, że podobne uproszczenia mogą dotyczyć także lewicowych poglądów gospodarczych, gdy te zetkną się z polityką. W tekście „Keynes powraca, tylko który” Rafał Woś zwraca uwagę, że zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy Johna Maynarda Keynesa i „keynesizmu” mają tendencję do homogenizowania tego niezwykle różnorodnego nurtu, a także do przeinaczania (głównie upraszczania) tego, co głosił sam Keynes. Szkodzą sobie, jemu i gospodarce.

Inną odmianą teoretycznego prymitywizmu jest zakładanie, że skuteczne rozwiązania gospodarcze są skuteczne bez względu na to, gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach się je wprowadza. O tym, że takie założenie jest błędne, Woś pisze w tekście „Zmagania z peryferyjnością„. Przypomina w nim o ciekawej, ale nieco zapomnianej szkole „ekonomii rozwoju”, której przedstawiciele wskazywali, że kraje biedne powinny używać innych narzędzi do prowadzenia polityki gospodarczej niż kraje bogate.

Czy więc, jeśli eksperci Banku Światowego udzielają nam porad, należy je wdrażać na opak? Pewnie nie, ale na pewno należy patrzeć na nie krytycznie.

Polityku – oto mamy morał płynący z podręcznika – akceptuj teorie ekonomiczne i przekuwaj je w praktykę ze zrozumieniem intencji autorów, a nie wybiórczo – jeśli chcesz zwiększyć szansę ich powodzenia. Nie bądź jednak bezkrytyczny.

Ekonomista nie zawsze prawdę Ci powie

Uproszczenie, trywializowanie, przekręcanie, czy wybiórcze i upolitycznione traktowanie teorii to jedna ze skrajności, w którą mogą pójść rządzący. Druga – równie niebezpieczna – to bezgraniczne zawierzenie ekonomii i traktowanie ekonomistów niczym wyroczni delfickich.

W tekście „Kompromitacje nie tylko dawnej ekonomii” zwracam uwagę, że rozwiązania proponowane w praktyce przez ekonomistów – także przez tych, którzy noszą dumne miano przedstawicieli „mainstreamu” – czasami po prostu zawodzą. Jak choćby ponowne wprowadzenie standardu złota w Wielkiej Brytanii lat 20. XX wieku, popierane przez najważniejsze w tych czasach nazwiska ekonomii. Projektując wprowadzanie tej reformy, popełnili kardynalne błędy i wywołali kryzys gospodarczy. Inna teoria, która także okazała się niesłuszna, a była stosowana w praktyce to tzw. krzywa Phillipsa. Ilustrowała zależność pomiędzy inflacją płacową a bezrobociem. Jej autor zaobserwował, że gdy inflacja rośnie, to bezrobocie się zmniejsza. Problem w tym, że w długim okresie ta zależność nie występuje. Zanim ekonomiści to zrozumieli, rządy zdążyły już wyprodukować na bazie pospiesznej teorii kolejne porcje inflacji.

Z innej perspektywy pisze o tym problemie Rafał Woś. Zwraca uwagę, że ekonomia i myślenie ekonomiczne „kolonizuje świat”, co choć bywa efektywne, ma swoje skutki uboczne. W artykule „Druga rewolucja francuska” opisuje jedne z tych najbardziej dotkliwych skutków ubocznych: rosnące nierówności dochodowe i społeczne. Kapitalizm i wolne rynki nie zaradziły, jak przewidywano w połowie XX w., tym problemom. Od lat 70. nierówności rosną i rosną.

Gdzie więc szukać rozwiązań? Propozycji jest sporo. Rafał Woś opisuje te, które są związane z rolą państwa i redystrybucji dochodów w gospodarce. Zwraca także uwagę na tych myślicieli, którzy uważają, że należy skupiać się na płacach jako źródle popytu i rozwoju gospodarczego (np. w artykule „Pensje, głupcze!”). W kontekście Polski, gdzie narzekania na zbyt niskie wynagrodzenia to codzienność, tego typu podejście może być szczególnie interesujące.

W jaki jednak sposób rząd ma rozstrzygać, kiedy słuchać ekonomistów, a kiedy własnych intuicji? Na to pytanie, niestety, konkretnej odpowiedzi nie ma. Powiedzieć można tyle tylko, że na podstawie zdrowego rozsądku. Kartezjusz zauważał, że to najrówniej rozdzielona cecha między ludźmi, bo nikt nie narzeka na jej brak. Pozostaje ufać, że politycy mają go także w odpowiedniej ilości, by wiedzieć, kiedy ufać ekonomistom, a kiedy patrzeć na ich propozycje krytycznie.

Tu ważna wskazówka dla rządzących: im bardziej problemy do rozwiązania mają wymiar mikro, tym większa szansa, że rady ekonomistów będą skuteczne. Pokazuje to choćby wprowadzony kilka dekad temu pomysł Juliana Simona na optymalizację kosztów w liniach lotniczych związanych z nadmiarem bądź brakiem biletów na dany lot. Simon zaproponował, by jeśli dany lot jest szczególnie obłożony, szukać „wolontariuszy”, którym nie zależy na czasie i za dodatkowym wynagrodzeniem odstąpią bilety. Skumulowane zyski z tego prostego rozwiązania dla amerykańskiej gospodarki szacuje się na ok. 100 mld dolarów. Sporo, prawda?

A ekonomiści bywają pomocni także przy projektowaniu mechanizmów, które można z powodzeniem wykorzystać w sektorze publicznym. Np. optymalizujących przeszczepy i ograniczające koszt poszukiwania dawców.

Gospodarka jest najważniejsza, PKB – nie

Pomocni mogą być nie tylko ekonomiści z głównego nurtu tej nauki, ale także spoza niego. Rafał Woś tłumaczy to w tekście „Heterodoks kontra Neoklasyk – runda pierwsza”. Zresztą, nasz podręcznik byłby wręcz sprzeczny z własnym tytułem, gdyby nie przedstawiał nurtów i postaci nieortodoksyjnych i szerszej publiczności mniej znanych.

Przykładem jest choćby Michał Kalecki, polski ekonomista, porównywany często do Keynesa, który swoje teorie rozwijał głównie w pierwszej połowie XX w. Kalecki zasłynął teorią efektywnego popytu i wspomnianego już wyżej sposobu myślenia o gospodarce, w którym wzrost oparty jest na płacach. Niektórzy twierdzą, że jego teorie były nie tylko bardziej oryginalne, ale i trafniejsze niż te pochodzące od Keynesa. Myśl Kaleckiego zyskuje obecnie drugą młodość, m.in. na… amerykańskich uniwersytetach. Przypominał o nim niedawno nawet noblista Paul Krugman.

Oryginalne intuicje i teorie znajdziemy także wśród tzw. austriaków, czyli w szkole ekonomicznej, której korzenie sięgają dziewiętnastowiecznych ekonomistów austriackich. Szkoła ta sformułowała teorię cyklu koniunkturalnego i niezwykle oryginalną teorię kapitału i struktury produkcji. Ich zrozumienie może pomóc w unikaniu kryzysów, są więc szczególnie przydatne dla szefów banków centralnych. Austriacy są w naszym podręczniku często cytowani także ze względu na świeżą i niepoprawną politycznie perspektywę, którą wnoszą w wiele gospodarczych zagadnień.

Najważniejszą lekcją, którą autorzy polityki gospodarczej mogą pobrać od heterodoksów jest zdrowe podejście i dystans do znaczenia wskaźnika PKB – Produktu Krajowego Brutto. Większość bowiem heterodoksów – zarówno z lewa, jak i z prawa – protestuje przeciw fetyszyzowaniu wzrostu gospodarczego mierzonego wskaźnikiem PKB. Bazuje on według nich na nadmiernych uproszczeniach i nie przedstawia obiektywnie realnej sytuacji gospodarczej. PKB może rosnąć, ale ludzie w tym samym czasie mogą czuć się bardziej nieszczęśliwi i wykorzystywani.

Stąd propozycje, by na gospodarkę patrzeć szerzej niż tylko z perspektywy czysto finansowej. Ważne są także takie wartości, jak wolność, równość szans, równość wobec prawa, czy sprawiedliwość. Stąd potrzeba poszukiwania nowych perspektyw oraz „wskaźników”, które teorie heterodoksów starają się wypracowywać. „Prawicowi” austriacy mówią o Produkcie Prywatnym Brutto jako mierze realnego rozwoju biznesowego w danym państwie, ekonomiści o lewicowej wrażliwości zwracają uwagę na takie wskaźniki, jak indeks Giniego, czy rankingi dobrobytu i wskaźniki szczęścia.

Heterodoksi mówią nam więc: świat jest bardziej skomplikowany niż się wydaje. Spójrzmy na przykład na wielość teorii wyjaśniających sukces ekonomiczny cywilizacji i jednostek. Próbuje się tłumaczyć go m.in. instytucjonalnie (musisz mieć sprawne państwo), geograficznie (musisz mieć sensowne położenie, m.in. dostęp do morza), genetycznie (musisz być bardziej inteligentny i mieć „lepsze” cechy charakteru), czy… przypadkowością świata (w indywidualnym wymiarze chodzi m.in. o losowe okoliczności w jakich się rodzisz, w państwowym – to, czy trafią ci się wybitni wynalazcy i np. wynajdą broń palną wcześniej niż inni). Nie jest powiedziane, że teorie te się wykluczają. Wręcz przeciwnie, w swoich miękkich odmianach mogą być ze sobą perfekcyjnie spójne. O tych kwestiach piszemy w artykułach „Geny, dżuma i przypadek” i „I „ofiara losu” może zarabiać miliony.

Każdy polityk powinien więc być świadomy, że gospodarka to suma niezliczonych zmiennych, co powinno skłaniać go do niezwykłej ostrożności. Podejmując decyzje gospodarcze, powinien zdawać sobie sprawę, że – jak pisał Hayek – „osobliwym zadaniem ekonomii jest pokazanie ludziom jak mało w istocie wiedzą o tym, co w ich mniemaniu da się zaprojektować.” Jednak choć nie da się zaprojektować społecznego szczęścia i zadekretować sukcesu, to można tworzyć warunki, które im sprzyjają. Mamy nadzieję, że to ułatwiamy.

Artykuł pierwotnie ukazał się w Magazynie Spot On >>więcej

narzędzia makro gospodarka CC By flattop341

Otwarta licencja


Tagi