Autor: Anna Wielopolska

Korespondentka Obserwatora Finansowego w USA.

Spór o 3 dolary

Już półtora roku Barack Obama zabiega o podniesienie minimalnej stawki za pracę o niespełna 3 dol. za godzinę. Miałoby to zmniejszyć – najwyższe od lat 20. XX w. – nierówności ekonomiczne w amerykańskim społeczeństwie, w którym 0,01 proc. obywateli posiada ponad 10 proc. całego bogactwa narodu.
Spór o 3 dolary

(infografika Dariusz Gąszczyk)

Minimalna płaca wynosi 7,25 dol. za godzinę. Rząd postuluje stopniowe podniesienie stawki do 10,10 dol. do 2016 roku. Republikanie znów jednak zablokowali projekt w Senacie, nie dopuszczając nawet do debaty. Ich zdaniem podwyżka przyniesie negatywne skutki, a na pewno nie zmniejszy nierówności ekonomicznych. Demokraci zresztą także nie wierzą, że może to mieć wpływ na rosnącą dysproporcję pomiędzy najbogatszymi a resztą społeczeństwa.

Nieefektywna i niemoralna

Według zasad leseferyzmu minimalna płaca narusza wolność kontraktu, a więc prawo prywatnej własności. Nie jest ani moralna, ani efektywna – matematycznie i ekonomicznie płaca powinna odzwierciedlać produktywność. Istnieje jednak od połowy XIV w. (wprowadził ją w 1351 r. uchwalony przez angielski parlament Statute of Labourers) i mimo wszystko nawet dla fundamentalistów laissez-faire jak John Stuart Mill była uzasadnionym wyjątkiem.

Kongres wprowadził płacę minimalną w USA w 1938 roku; wynosiła 25 centów na godzinę. Jej wysokości jest podnoszona w czasach wzrostu gospodarczego i przy niskim bezrobociu, np. w 1990 r. (stopa bezrobocia 5,4 proc.), 1996 r. (5,1 proc.), w maju 2007 r. (4,4 proc.). Od roku 2007 obowiązuje wspomniana federalna stawka minimalna (7,25 dol.), ale 19 stanów plus Dystrykt Kolumbijski wprowadziły wyższe (najwyższą – 9,19 dol. – stan Waszyngton, który planuje podnieść ją do 15 dol.). W ciągu 65 lat istnienia najwyższą siłę nabywczą płaca minimalna miała w 1968 roku – 8,67 dol. przy 1,60 dol. płacy. W 2013 r., przy uśrednionej wysokości 7,57 dol. za godzinę, siła nabywcza wynosiła 6,60 dol. Zarabiający stawkę minimalną oscylują więc na granicy biedy.

Minimalne zarobki otrzymuje niespełna 2,9 proc. pracujących, czyli 3,7 mln Amerykanów (dane z lat 2010–2012). W tej grupie ponad 52 proc. stanowi młodzież (16–24 lata). Bezrobocie w tej grupie jest szokująco wysokie – ogólnie 23 proc., a wśród czarnych mężczyzn 40 proc. Wielu wini za ten stan rzeczy niemotywujące 7,25 dol. za godzinę, jakie młodzi niewykwalifikowani pracownicy najczęściej otrzymują. 8 godz. pracy, często ciężkiej, daje im 58 dol., co jest równowartością np. miesięcznego abonamentu za internet. Miesięcznie zarobią 1218 dol., czyli 14 616 dol. rocznie. Dla samotnej osoby (jednoosobowe gospodarstwo domowe) na Alasce oznacza to balansowanie na granicy biedy, na Hawajach zaś ten przychód to o 1 tys. dol. powyżej tej granicy. W pozostałych 48 stanach i Dystrykcie Kolumbijskim taki zarobek plasuje pracownika o 3 tys. więcej niż dochód uprawniający do zasiłków dla biednych.

(infografika Dariusz Gąszczyk)

(infografika Dariusz Gąszczyk)

Economic Policy Instuitute obliczył w 2013 roku, że dzięki efektowi fali podwyżka płac zwiększy dochody prawie 28 mln Amerykanów. Jej wprowadzenia ma podnieść konsumpcję i spowodować powstanie 85 tys. nowych miejsc pracy.

Republikanie uważają przeciwnie. Wskazują przykład Samoa.

Katastrofa na Pacyfiku

Amerykańska Samoa w Polinezji należy wprawdzie do USA, ale jej gospodarka opiera się głównie na puszkowaniu tuńczyka. Około 80 proc. zatrudnionych w tym przemyśle zarabia minimalną płacę (nie amerykańską, tylko dostosowaną do ekonomii wyspy), a średnia rocznych zarobków wynosi około 12 tysięcy dol. W styczniu 2007 r. płaca minimalna wynosiła ona 3,26 dol. za godzinę. Kongres USA postanowił zrównać ją z obowiązującą na kontynencie (7,25 dol.) w 50-centowych rocznych podwyżkach. Taki wzrost jest równowarty podniesieniu dzisiejszej minimalnej płacy w USA do 20 dol. za godzinę. W maju 2009 roku, po trzeciej podwyżce, wynosiła 4,76 dol. na godzinę. Nie podniosło to siły nabywczej pracowników, nie zwiększyło popytu ani nie polepszyło standardów życia. Przeciwnie. Pierwszy z dwóch operujących wówczas na wyspie producentów tuńczyka zwolnił część załogi, a reszcie zmniejszył liczbę godzin zatrudnienia i skasował wszelkie dodatki i świadczenia. Drugi producent po prostu zbankrutował i zamknął przetwórnię we wrześniu 2009 r. W sumie zatrudnienie w tym podstawowym dla wyspy przemyśle spadło o 55 proc. a na całej wyspie o 14 proc.

Koszty utrzymania różnią się pomiędzy stanami. Nie sposób być samowystarczalnym finansowo (czynsz za samodzielne mieszkanie, opłaty za media, koszty żywności) za minimalną płacę, pracując standardowe 40 godz. tygodniowo w Nowym Jorku czy Waszyngtonie. Można natomiast żyć za nią spokojnie w środkowych stanach.

(infografika Dariusz Gąszczyk)

(infografika Dariusz Gąszczyk)

Płaca, przypomina strona republikańska, powinna być powiązana z produktywnością. Z kolei eksperci z liberalnego CATO Institute wskazują, że podwyżka przyniesie likwidację miejsc pracy, tak jak się stało w roku 1938 i tak jak ostatnio jak na Samoa. Tylko podniesienie do 9,50 dol. za godzinę przyniosłoby likwidację 1,3 mln miejsc pracy. Ponadto uderzy w nisko wykwalifikowanych pracowników: z analizy przeprowadzonej dla władz stanu Nowy Jork w 2012 roku wynika, że podniesienie minimalnej płacy z 5,15 do 6, 75 dol. za godzinę poskutkowało ponad 20-proc. redukcją zatrudnienia pośród nisko wykwalifikowanej młodzieży.

Co z obniżeniem liczby biednych? Według różnych analiz ośrodków akademickich żadna z podwyżek w pierwszej dekadzie XXI w. (stanowych i federalnej) nie miała wpływu na poziom biedy. Oczywiście za każdą ktoś musi zapłacić, mogą więc wzrastać ceny. Wreszcie co do meritum argumentacji prezydenta Obamy, podwyżka nie zmniejszy nierówności ekonomicznych, bo te mają przyczynę w korzystnym dla bogatych systemie podatkowym.

Wehikuł Piketty’ego

Zyski kapitałowe i dywidendy są w USA opodatkowane niżej niż inne źródła dochodów. To wehikuł bogacenia się dla bogatych. Podatek od zysków z pracy sięga nawet 39,6 proc., a podatek od zysków kapitałowych (z posiadania kapitałowych aktywów, jak akcje, obligacje czy nieruchomości) oraz z dywidend wynosi maksymalnie 23,8 proc. (w tym 3,8 proc. podatku wyrównawczego od przychodów z inwestycji nałożonego w ramach Affordable Care Act). Co więcej, zyski kapitałowe nie są poddane opodatkowaniu od przychodów, jeśli inwestor umrze, co podnosi koncentrację bogactwa w dynastiach.

Niższe stawki są subsydiami do przychodów z inwestycji; w kodyfikacji podatkowej subsydia są określone jako wydatki podatkowe (tax expenditure) i tak też figurują w rządowym budżecie. Kongresowe Biuro Budżetu (CBO) szacuje, że wydatki te będą kosztować rząd federalny przynajmniej 1,34 bln dol. z dochodów w następnej dekadzie. Suma ta trafi prawie w całości do kieszeni najbogatszych. Podatnicy z dochodami mieszczący się w górnym 1 proc. społeczeństwa otrzymają 68 proc. z tej kwoty, podczas gdy dolne 80 proc. społeczeństwa otrzyma tylko 7 proc.

Efekty preferencyjnych stawek podatkowych są najbardziej widoczne w przypadku najbogatszych 400 podatników (stanowią oni 0,0003 proc. wszystkich 140 mln płacących podatki). W 2010 roku posiadali oni 12 proc. wszystkich zysków kapitałowych opodatkowanych zredukowanymi stawkami (w 2009 oprocentowanie spadło do z 26,38 do 19,91 proc., od 2009 wzrosło znów do 23,8 proc.). Takie wyniki zdaniem Thomasa Hungerforda z Economic Policy Institute najbardziej przyczyniają się do pogłębienia nierówności. Niższe stawki podatkowe na zyski kapitałowe i dywidendy czynią prawdopodobnym, że stopa zwrotu na kapitale będzie wyższa niż stopa wzrostu gospodarczego. Według francuskiego ekonomisty Thomasa Piketty’ego, który zasłynął ostatnio książką na temat nierówności ekonomicznych, ta różnica właśnie napędza nierówności.

Kongres poprzednich kadencji zawieszał już te subsydia, zawsze jednak powracają. Oczywiście jest uzasadnienie, iż w ten sposób unika się podwójnego opodatkowania, albowiem zyski są już opodatkowane zarówno na poziomie korporacyjnym, jak i indywidualnym, kiedy są wypłacane udziałowcom w postaci zysków kapitałowych i dywidend. Według Martina Sullivana z firmy nonprofit Tax Analysts, zgodnie z tą logiką wszystko jest podwójnie opodatkowane: pracownicy płacą podatki od dochodów, kiedy otrzymują płace, a następnie od sprzedaży, kiedy je wydają. Sullivan podkreśla, że ujmowanie debaty w ramy podwójnego opodatkowania prowadzi donikąd.

Broniąc niższych stawek niektórzy wskazują, że jest to jedynie dostosowanie do inflacji, a nie rzeczywiste gromadzenie bogactwa. Podniesienie wysokości minimalnej płacy obiektywnie także jest dostosowaniem do inflacji – 10,10 dol. przywróciłoby płacy wartość, jaką miała w latach 60. i 70. XX w. Co faktycznie może jednak pomóc gospodarce? O ile ekonomiści są zgodni, że większe inwestycje napędzają gospodarkę, o tyle są podzieleni co do tego, czy podobny efekt ma preferencyjne opodatkowanie zysków kapitałowych. Tak samo różne zdania mają na temat wyższej płacy minimalnej.

>>czytaj także: Płaca minimalna zrobi wielką karierę

OF

 

(infografika Dariusz Gąszczyk)
(infografika Dariusz Gąszczyk)
(infografika Dariusz Gąszczyk)

Otwarta licencja


Tagi