Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Stawka na Wielkie Chiny

Spotkanie „panów”, jak się nawzajem tytułowali, czyli prezydentów Chin, Xi Jinpinga oraz Tajwanu, Ma Ying-jeou zwróciło uwagę mediów całego świata. Słusznie, albowiem długi, 80-sekundowy uścisk dłoni i 45-minutowe rozmowy plenarne, do których doszło 7 listopada w Singapurze mają wymiar historyczny, a tym bardziej geostrategiczny.
Stawka na Wielkie Chiny

Od lewej: Ma Ying-jeou - prezydent Tajwanu, Xi Jinping - Przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej (fot. PAP)

Sobotnie spotkanie to akt historyczny, bowiem po raz ostatni przywódcy obu stron – wtedy byli to Mao Zedong i Czang Kaj-szek (Jiang Jie-shi) – spotkali się w początkach września 1945 roku. Potem były: wojna domowa, separacja, izolacja, a nawet próby wywołania wzajemnych konfliktów, dwa razy przez Mao i ChRL (1955 i 1957) i raz przez Tajwan i Czanga, który w 1962 r., widząc ogromne osłabienie Chin po katastrofalnym „wielkim skoku” próbował zmontować inwazję na chiński ląd, ale nie zyskał przyzwolenia ze strony gwarantujących bezpieczeństwo wyspy Amerykanów.

Jasność w świecie symboli

W ramach tej historii ważne też jest i to, że na Tajwanie, gdzie po proklamowaniu ChRL skrył się poprzedni reżim chiński Czanga, aż do 1987 r. obowiązywał stan wojenny, oczywiście wymierzony w „czerwonych diabłów” po drugiej stronie Cieśniny Tajwańskiej. Ostatni poważny kryzys w stosunkach dwustronnych przyszedł w połowie lat 90. ubiegłego stulecia – i to mimo wcześniejszego wypracowania przez ekspertów obu stron tzw. konsensusu ’92, mówiącego o tym, że „są jedne Chiny, tylko inaczej pojmowane” po obu stronach Cieśniny. Konsensus ten przyklepano na pierwszym od podziału Chin w 1949 r. spotkaniu szefów urzędów odpowiedzialnych za dialog przez Cieśninę, też w neutralnym pod tym względem Singapurze, w kwietniu 1993 roku. Odtąd obowiązuje on w stosunkach wzajemnych i teraz w Singapurze bezustannie się do niego odwoływano.

Cywilizacja chińska, to świat ideogramów, zawoalowanych symboli, podtekstów, niedomówień i niedopowiedzeń. Tak było i tym razem, czy to z ponownym wyborem Singapuru na miejsce tego spotkania, czy bezprecedensowo długim uściskiem dłoni przywódców.

Nie tylko jednak o symbole tam chodziło. Do końca nie wiemy, co działo się podczas spotkania, bo toczyło się za zamkniętymi drzwiami, podobnie jak nie wiemy nic, co działo się podczas długiej kolacji. Główne przesłanie płynące z tego symbolicznego spotkania jest jednak więcej niż jasne i ma wspomniany geopolityczny i geostrategiczny wymiar.

Chodzi o to, że Chiny bez Tajwanu, to ChRL, Chiny lądowe, ludowe, komunistyczne, kapitalistyczne z „socjalistyczną specyfiką”, czy jak je tam nazwiemy. Natomiast Chiny z Tajwanem, to nic innego, jak ponownie Wielkie Chiny i Imperium. I o to toczy się gra, to jest stawka tej rozgrywki.

Milowy krok na drodze do chińskiego marzenia

Z dotychczasowego przebiegu tej gry może być zadowolony Xi Jinping, który przed trzema laty doszedł do pełni władzy pod hasłami realizacji „chińskiego marzenia”, czy „snu” (Zhongguo meng, Chinese Dream), którego sednem ma być nic innego, jak „wielki renesans chińskiego narodu”. A nie będzie tego renesansu bez pokojowego połączenia z Tajwanem, to jasne. Kiedy to nastąpi, do końca nie wiadomo, ale z wydanych przed rokiem „prac” prezydenta Xi i jego oficjalnych enuncjacji wynika, że ostateczny taki termin to rok 2049, a więc stulecie ChRL, ale też okrągła rocznica podziału na Chiny i Tajwan.

Nic dziwnego, że główny negocjator tego dialogu po stronie chińskiej, Zhang Zhijun, określił spotkanie w Singapurze mianem „kamienia milowego” na drodze wzajemnego zbliżenia. A prezydent Xi podkreślał, że doszło do „spotkania braci”. Oczywiście, nie trzeba chyba dodawać, kto jest starszym i Wielkim Bratem w tym dialogu, co w cywilizacji chińskiej też ma ogromne znaczenie.

W takim kontekście strategia prezydenta Ma Ying-jeou wygląda na ryzykowną i pokerową. Oddaje się pod kuratelę silniejszego, czy też – jak mówią niektórzy – gra va banque przed kolejnymi wyborami zapowiedzianymi na 16 stycznia przyszłego roku, gdzie jego partia Guomindang (GMD), jak mówią sondaże, wcale nie jest faworytem?

To raczej wątpliwe, bo szanse na zwycięstwo GMD są małe i raczej nie pomoże nawet taki zabieg, jak przed czterema laty, gdy na dzień wyborów sprowadzono na wyspę dziesiątki tysięcy tajwańskich biznesmenów robiących interesy na terenie Chin lądowych, którzy przesądzili wynik na rzecz GMD. Albowiem, co im odpowiada, ta partia od maja 2008 r., gdy ponownie doszła do władzy, konsekwentnie stawiała na kurs zbliżenia z Pekinem.

W wyniku zbliżenia obie strony, które wcześniej nie miały żadnej bezpośredniej komunikacji, morskiej czy lotniczej, a nawet pocztowej, podpisały jak dotąd aż 23 ważne umowy dwustronne, począwszy od kluczowej Umowy Ramowej o Wolnym Handlu (ECFA), w istocie tworzącej z obu organizmów jeden większy twór gospodarczy. Dzisiaj Tajwan wypracowuje na terenie ChRL ok. 16-18 proc. swojego PKB i ma obroty handlowe z „braćmi” po drugiej stronie Cieśniny rzędu 200 mld dol. według oficjalnych danych, choć wiele obrotów jest ukrytych i nieprzejrzystych, idących przez Hongkong, Singapur, a nawet Wyspy Dziewicze (byle tylko uniknąć wysokich podatków).

Infografika: Darek Gąszczyk

Infografika: Darek Gąszczyk

Jak wynika z danych, nadwyżka eksportowa Tajwanu jest spora. Tajwan gruntuje swe pozycje na chińskim lądzie natomiast inwestycjami, jednakże jeszcze bardziej nieprzejrzystymi niż wzajemny handel. Szacuje się, że lokują się one w przedziale 10-12 mld dolarów rocznie w ostatnich czterech, pięciu latach.

Wydaje się, że po stronie prezydenta Ma nie tyle chodziło o rozgrywkę w trakcie toczącej się kampanii wyborczej, choć to też, ale o coś znacznie więcej, przede wszystkim w sensie i wymiarze geoekonomicznym. O co chodzi powiedziano otwarcie na konferencji prasowej po spotkaniu: Tajwan chce włączyć się do dwóch wielkich geostrategicznych projektów ostatnio mocno forsowanych przez Pekin, strategii lądowego Pasa Nowego Jedwabnego Szlaku oraz Morskiego Jedwabnego Szlaku XXI stulecia, które to projekty, zwane pod promowanym mocno hasłem „jeden pas, jedna droga”, mają być finansowane ze źródeł powołanego właśnie z woli Pekinu Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB). A tego dotychczas władzom w Tajpej w Pekinie zabraniano, podobnie jak wejścia do forsowanego przez Amerykanów i niedawno podpisanego (choć jeszcze nie ratyfikowanego w stolicach państw) Porozumienia Transpacyficznego TPP.

>>> Czytaj >>> TPP: bardziej gra geostrategiczna niż umowa o wolnym handlu

Mocny sygnał dla tajwańskiej opozycji

Tajwan chce więc nadal korzystać z ogromnego tortu przygotowanego przez Wielkiego Brata, mieć udział w tamtejszym gospodarczym sukcesie i rozkwicie (mimo ostatniego spowolnienia oraz krachu na chińskich giełdach). Naciska na to krąg tajwańskich biznesmenów, co jednoznacznie potwierdzają sondaże. Podczas gdy za pokojowym zjednoczeniem z Chinami lądowymi nadal opowiada się mniejszość, a aż 60-65 proc. badanych, głównie młodzieży, jest przeciw, to w sondażu na temat „z kim chciałbyś robić interesy” już od wielu lat bezapelacyjnie zwyciężają Chiny, choć przez wiele poprzednich dekad była to Japonia.

Na mocy zbliżenia prowadzonego konsekwentnie przez ostatnie niemal osiem lat tajwańskie interesy są już w dużej mierze ulokowane w Chinach. Musi to brać pod uwagę opozycyjna wobec GMD Demokratyczna Partia Postępowa (DPP), której kandydatka, Tsai Ing-wen  prowadzi w sondażach przed przyszłorocznymi wyborami. Dzisiejsza opozycja prowadzi swoją kampanie w znacznej mierze na antychińskiej platformie. Teraz „panowie” Ma i Xi dali jej, prawdziwie po chińsku, jeszcze jedno mocne przesłanie: z kim będzie robić interesy i rozwijać gospodarkę, jeśli tylko GMD ma z Pekinem ścisłą współpracę i to już na najwyższym szczeblu?

W ten sposób wracamy do punktu wyjścia, czyli geopolitycznej i geoekonomicznej gry, jaka tam jest prowadzona. Według najnowszych danych CIA nt. wielkości różnych gospodarek na globie, licząc po kursie siły nabywczej pieniądza (PPP) mamy wyraźnych trzech liderów, idących niemal łeb w łeb, bo każdy legitymuje się sumę nieco powyżej 17 bln dolarów. To Chiny, wiodące już na tej liście, a idące tuż przed USA i UE liczonej jako całość (Tajwan na tej liście jest 21, mając niewiele ponad 1 bln, podczas gdy Polska jest 24. – 0,94 bln).

Dane Banku Światowego i MFW są nieco odmienne. Obydwie instytucje stawiają na czele listy UE, choć oczywiście pozostała dwójka nie pozostaje za bardzo w tyle, przy czym, co istotne, obie stawiają już Chiny przed USA (Tajwan jest na odpowiednio na pozycjach 19. i 20., podczas gdy Polska 24. i 23.).

Wniosek stąd taki, że liczący nieco ponad 23 mln mieszkańców Tajwan jest gospodarką porównywalną z Polską i zarazem jedną z najnowocześniejszych na globie, jak też rozporządzających wysokimi rezerwami walutowymi.

Oczywiście, w sensie nominalnym nadal prowadzą USA i UE, mając po 21-22 proc. udziału w światowym PKB, a na trzeciej pozycji są dochodzące do nich Chiny z udziałem rzędu 15-16 proc. Tajwan także i tutaj lokuje się wysoko: na pozycji 26.

Końcowy wniosek jest prosty: gdyby doszło do faktycznego połączenia obu tych organizmów gospodarczych, a to jest nieukrywanym celem Wielkiego Brata w Pekinie, to mamy nowego światowego lidera, znacząco wyprzedzającego pozostałych dwóch z Wielkiej Trójki, czyli USA i UE. To widać wyraźnie, i to po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej. Dlatego teraz w Singapurze zrobiono na tej drodze kolejny „milowy krok”, a odwrócić ten trend po wyborach na Tajwanie 16 stycznia 2016 r. będzie niezmiernie trudno, o ile w ogóle byłoby to możliwe. I to jest prawdziwe przesłanie płynące ze spotkania „panów” Ma i Xi w Singapurze.

Od lewej: Ma Ying-jeou - prezydent Tajwanu, Xi Jinping - Przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej (fot. PAP)
Infografika: Darek Gąszczyk

Tagi