Autor: Jeffrey Frankel

Profesor ekonomii na Harvardzie

TPP zasługuje na poparcie

Osiągnięte przez negocjatorów z 12 krajów basenu Pacyfiku porozumienie w sprawie Partnerstwa Transpacyficznego (TPP) to tryumf nad utrzymującymi się od dawna przeciwieństwami. Krytycy ratyfikacji TPP, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, powinni przeczytać to porozumienie bez uprzedzeń.
TPP zasługuje na poparcie

Żeby zawrzeć porozumienie, konieczne było przezwyciężenie ogromnych przeszkód politycznych, zarówno krajowych, jak i międzynarodowych. Wiele otaczających TPP problemów przedstawiano — przynajmniej w amerykańskich warunkach politycznych—jako spór między lewicą a prawicą. Nieustająca wrogość lewicy wobec tej umowy — często na bazująca na tym, że podczas negocjacji ich treść trzymano w tajemnicy przed Kongresem USA — niesie ze sobą dwa zagrożenia.

Po pierwsze, wartościowe efekty tych negocjacji mógłby zostać wstrzymane — albo, pod drugie, żeby zdobyć potrzebne głosy Republikanów, administracja prezydenta Baracka Obamy mogłaby być zmuszona do okazania amerykańskim koncernom większej szczodrości. Tak okazujący troskę o prawa pracownicze i o środowisko naturalne ryzykują wyrządzeniem szkody własnej sprawie. Skoro bowiem wydają się twierdzić, że pod żadnym warunkiem nie poprą TPP, to Obama ma niewielki bodziec do zabiegania o realizację ich żądań.

Jeśli pod tym kątem spojrzeć na TPP, to okazuje się ono przyjemną niespodzianką. Firmom farmaceutycznym, tytoniowym a także innym koncernom umowa daje znacznie mniej, niż się domagały —aż o tyle mniej, że senator Orrin Hatch i kilku innych Republikanów grożą obecnie sprzeciwem wobec jej ratyfikacji. Także obrońcy środowiska zyskują w TPP więcej, niż przyszło im do głowy się domagać.

Być może niektóre z tych osiągnięć to wynik zażartych targów, prowadzonych przez innych uczestników negocjacji (takich jak Australia). Mimo to krytycy TPP powinni obecnie przeczytać te szczegółowe ustalenia, o których od tak dawna mówili i ponownie rozważyć swój sprzeciw wobec porozumienia.

W Stanach Zjednoczonych najbardziej kontrowersyjne są kwestie, które czasami określa się jako „ pogłębioną integrację”, ponieważ wychodzą one poza tradycyjne obniżenie ceł i kwot w handlu. Obawom lewicy o prawa pracowników i o środowisko naturalne towarzyszył strach przed nadmiernymi przywilejami dla wielkich koncernów: ochronę własności intelektualnej firm farmaceutycznych i innych oraz mechanizmy, stosowane do rozstrzygania sporów między inwestorami a państwami.

Wśród zapisów związanych z ochroną środowiska wyróżniają się dwa. Porozumienie obejmuje istotne posunięcia na rzecz wcielenia w życie zakazów zawartych w Konwencji w sprawie Handlu Międzynarodowego Gatunkami Roślin i Zwierząt, Zagrożonych Wyginięciem (CITES). Podejmuje się w niej także istotne kroki w celu ograniczenia subsydiowania floty rybackiej, które w wielu krajach oznacza marnowanie pieniędzy podatników, a jednocześnie przyspiesza ubożenie życia w morzach. Te działania na rzecz ochrony środowiska są po raz pierwszy (jak się wydaje) wsparte sankcjami handlowymi.

Życzyłbym niektórym grupom obrońców środowiska, żeby na ocenę potencjalnie korzystnych efektów porozumienia przeznaczyli choć połowę tego czasu i energii, jakie poświęcili na doszczętne potępienie procesu negocjacyjnego. Wygląda na to, że lipcu tego roku, gdy w Maui osiągnięto porozumienie w sprawie subsydiów dla flot rybackich, krytycy TPP byli zbyt zajęci, żeby je zauważyć. Ale jeszcze pora na jego uznanie przez obrońców środowiska.

Postępowy charakter, zwłaszcza w przypadku Azji Południowo-Wschodniej, mają także różne klauzule z zakresu stosunków pracy. Obejmują one m.in. środki na rzecz promowania praw związków zawodowych w Wietnamie oraz kroki w celu rozprawienia się z handlem ludźmi w Malezji.

Największa była chyba niepewność, ile wielkie amerykańskie korporacje osiągnęły z tego, co chciały uzyskać w dziedzinie rozstrzygania sporów na linii inwestor- rząd oraz w sferze ochrony własności intelektualnej. Krytycy TPP często woleli w ogóle nie zauważać, że mechanizmy rozstrzygania sporów międzynarodowych mogą służyć słusznym celom — ani że jeśli firmy farmaceutyczne mają mieć wystarczające bodźce do inwestowania w badania i rozwój, to pewien stopień ochrony patentowej jest im potrzebny.

Istnieje oczywiście ryzyko, że taka ochrona koncernów posunie się za daleko. Klauzule dotyczące rozstrzygania sporów mogłyby, na przykład, kolidować z prowadzonymi przez kraje członkowskie kampaniami antynikotynowymi. Ostatecznie jednak firmy tytoniowe nie dostały tego, czego żądały: Australia może obecnie bez przeszkód zakazywać drukowania logo marki na paczkach papierosów.

Poza tym TPP stwarza nowe zabezpieczenia przeciwko nadużywaniu mechanizmów rozstrzygania sporów.

Jeśli chodzi o ochronę własności intelektualnej, wysuwano żądanie 12-letniego monopolu na dane o nowych lekach (zwłaszcza o produktach biotechnologicznych), zgromadzone przez amerykańskie firmy farmaceutyczne i biotechnologiczne, co ograniczałoby konkurencję ze strony tańszych leków generycznych. Ostatecznie jednak firmy te nie uzyskały, tego co chciały: choć własności intelektualnej TPP pod pewnymi względami daje większą niż dotąd ochronę, to ochronę danych zapewnia im tylko na 5 do 8 lat.

Skupianie się na nowych obszarach pogłębionej integracji nie powinno przysłaniać staroświeckich zalet wolnego handlu, który również stanowi część TPP: to obniżka tysięcy stawek celnych oraz barier pozataryfowych. Liberalizacja wpłynie na takie sektory przetwórstwa jak przemysł samochodowy, a także na usługi, w tym na Internet. Godna uwagi jest liberalizacja rolnictwa, która w międzynarodowych negocjacjach handlowych od dawna spotykała się z upartą odmową. Kraje takie jak Japonia zgodziły się wpuścić więcej wyrobów mlecznych, cukru, wołowiny i ryżu od bardziej wydajnych producentów z Nowej Zelandii czy Australii. W tych właśnie m.in. dziedzinach mają zastosowanie pochodzące z tradycyjnych podręczników argumenty o korzyściach z handlu: nowe możliwości eksportowe prowadzą do wyższych płac i niższych kosztów utrzymania.

Wielu obywateli i polityków opinię o TPP wyrobiło sobie już dawno, opierając się na pozornie druzgocącej krytyce umowy, jaka mogłaby się wyłonić z negocjacji. Teraz powinni się bez uprzedzeń przyjrzeć ich wynikowi. Mogliby wtedy stwierdzić, że w świetle dnia ich najgorsze nocne koszmary jakoś się rozwiały.

>>czytaj również Stiglitz: Handel raczej sterowany niż wolny

©Project Syndicate, 2015

www.project-syndicate.org


Tagi


Artykuły powiązane

Wielka integracyjna gra na Pacyfiku

Kategoria: Trendy gospodarcze
Opowieść ta miała swój początek w grudniu 2001 r. To właśnie wtedy Amerykanie ruszyli ze swą misją (ISAF) do Afganistanu. Chińczycy natomiast, za zgodą USA i Zachodu, zostali przyjęci do Światowej Organizacji Handlu (WTO).
Wielka integracyjna gra na Pacyfiku