Autor: Mateusz Machaj

Dr hab. nauk ekonomicznych, pracownik Uniwersytetu Wrocławskiego

Wojna daje zarobić, ale się nie opłaca

Wojna na wschodzie Ukrainy przygasła, zaczyna się czas liczenia jej kosztów. Teoretycznie stwierdzenie, że „wojna jest kosztowna” wydaje się truizmem. Koszty te często są jednak deprecjonowane, mimo świadomości ich istnienia. Niektórzy podnoszą nawet wykrzywiony keynesowski argument, że wojna może sprzyjać wzrostowi gospodarczemu.
Wojna daje zarobić, ale się nie opłaca

(CC BY NC Sasha Maksymenko)

Najbardziej oczywiste i niepodważalne negatywne konsekwencje wojen to śmierć ludzi (cywilów, żołnierzy) oraz masowe zniszczenie własności. Szczególnie widoczne jest to w wypadku bezpośredniego konfliktu zbrojnego na terenach krajów zaangażowanych. Jeśli nawet wojna nie odbywa się na terytorium danego kraju (jak często jest np. w przypadku USA), to i tak generuje ona ogromne koszty.

Wojna musi zostać sfinansowana i odbywa się to w pierwszej kolejności za pomocą dwóch rodzajów konfiskat. W wojnach prowadzonych na skalę masową oznacza ona przymusowy pobór do wojska, a więc skonfiskowanie siły roboczej z rynku pracy. Drugi rodzaj dotyczy konfiskaty dóbr materialnych, które przechodzą na tryb produkcji militarnej. Władza w takim wypadku dokonuje ekspropriacji bezpośrednio czynników produkcji, albo zwiększa opodatkowanie, które pozwala na kupowanie ich na rynku.

Z tego względu wojna finansowana obciążeniem podatkowym nie może się odbić korzystnie na gospodarce. Z tego również względu, jeśli prześledzimy historię konfliktów militarnych, dostrzeżemy, że wojna kończyła się poważnymi kłopotami dla rynków giełdowych. Negatywne konsekwencje opodatkowania odbijają się także na poparciu społecznym dla wojen. Na początku entuzjazm i machina propagandowa mogą pozytywnie nastawiać społeczeństwo do konfliktu zbrojnego. Po pewnym czasie jednak, gdy okazuje się, że nasze dochody netto spadają, że w sklepach można kupić mniej towaru, że nasz brat i syn zginęli, a część rodziny pracuje za żołd poniżej stawek rynkowych, bardzo szybko zniechęcamy się do wojny.

Wojna, podobnie jak wszystkie inne szeroko zakrojone przedsięwzięcia państwowe, wymaga ogromnych nakładów finansowych i ciągłego dotowania publicznymi pieniędzmi. Ludzie zniechęceni realizacją celów militarnych będą jednak bardzo opornie podchodzić do wzrostu fiskalizmu. Dlatego państwo kontynuujące operacje militarne musi sięgnąć po inne źródło finansowania działań wojennych: druk pieniądza. Wprawdzie nieraz może być mowa o zwiększaniu długu publicznego, ale ten jest tak naprawdę ukrytym kanałem inflacyjnym, ponieważ obligacje skarbowe stają się w takim wypadku papierem pod zastaw ekspansji pieniężnej, realizowanej przez banki centralne.

Jest to jeden ze skutków ubocznych istnienia pieniądza dekretowanego. Najprawdopodobniej, gdyby rządy z początku dwudziestego wieku nie mogły się finansować inflacją, przebieg pierwszej wojny światowej wyglądałby zupełnie inaczej. Można by snuć bardzo ciekawe dywagacje historyczne o tym, na jakich zakończyłaby się ona warunkach (i np. czy tak jak się stało, przygotowałaby grunt pod dojście do władzy Hitlera i bolszewików). Niestety prasa drukarska była warunkiem umożliwiającym przeciągnięcie konfliktu zbrojnego.

Co często zauważane w przypadku podatkowego i inflacyjnego finansowania wojny, w jej trakcie dochodzi do czegoś, co amerykański ekonomista Joseph Salerno nazywa „horyzontalnym” przesuwaniem zasobów. Widzimy na przykład, jak miedziane kadzie, które służą do wyrobu piwa, zostają skonfiskowane przez rząd i przeznaczone na produkcję zbrojeniową. Widzimy również, jak miejsca produkujące samochody, zaczynają być przeorientowane na produkcję czołgów i militarnych środków transportowych. Komplementarne i bardziej uniwersalne czynniki produkcji zostają przemieszczone. Specyficzne czynniki produkcji, charakterystyczne dla produkcji pokojowej, pozostają niewykorzystane i niezatrudnione. W podręcznikach z mikroekonomii bywa to obrazowo określane jako „produkcja armat zamiast masła”.

Przeorientowanie procesu produkcji – na co zwraca uwagę Salerno – oznacza nie tylko zmianę „horyzontalną”, a więc w rodzaju tworzonych dóbr finalnych, ale również zmianę „wertykalną”. Oznacza to poważne zmiany w sektorze dóbr produkcyjnych, które są często w przypadku ekonomii wojny pomijane. Dochodzi nie tylko do przeorientowania z „masła na armaty”, ale również do tego, że struktura produkcji zostaje spłaszczona. Następuje konsumpcja dóbr kapitałowych, które wcześniej były wykorzystywane do postępu technologicznego i zwiększania fizycznej produktywności w sektorze dóbr pokojowych. Od teraz zostają one bezpośrednio skonsumowane na cele militarne.

To zaś oznacza, że zmiana „horyzontalna” nie jest łatwa do odwrócenia. W pewnym momencie, gdy będziemy chcieli powrócić z produkcji „armat” na produkcję „masła”, okaże się, że jesteśmy w stanie produkować mniej „masła”, ponieważ spora część kapitału została skonsumowana. Z powodu bezpośredniego opodatkowania, albo z powodu inflacyjnego sfinansowania działań wojennych, dochodzi nie tylko do bieżącego zmniejszenia produkcji na rzecz ludności cywilnej, ale także do umniejszenia przyszłego potencjału produkcyjnego.

Jeszcze innym, nie do końca uświadomionym kosztem jest zabicie handlu międzynarodowego i dezintegracja gospodarcza pomiędzy krajami. Pogłębiana dodatkowo budowaniem społecznych i narodowych stereotypów, które gospodarczo i społecznie oddalają od siebie ludzi. Spustoszenie, które w tym wypadku wywołuje machina i propaganda wojenna, rozciąga się daleko poza lata konfliktów zbrojnych. Raz wprowadzane ograniczenia w handlu nie znikają jak za dotknięciem magicznej różdżki, prowadzą do kartelizacji przemysłów krajowych, zmniejszają konkurencję i utrudniają efektywny handel przez kolejne dziesięciolecia.

Co wobec tego z argumentem, że w pewnych sytuacjach wojna prowadzi np. do postępu technicznego? Niewątpliwie prawdą jest, że wysokie wydatki na państwowe zbrojenia mogą poskutkować przyspieszeniem pojawienia się jakichś wybranych nowinek technologicznych. Ten argument jednakże jest bez znaczenia, jeśli podnosi się go w kalkulacyjnej próżni tj. bez odniesienia do nakładów oraz kosztu alternatywnego.

Zawsze można wprowadzić jakieś nowinki technologiczne. Pytanie brzmi: jaka technologia i za jaką cenę? Jeśli jakaś nowinka jest opłacalna w produkcji cywilnej, to prywatni przedsiębiorcy w nią inwestują. Jeśli jest nieopłacalna na danym moment, to oznacza, że musi poczekać kilka lat na lepsze czasy. Należy pamiętać o tym, że „innowacje” nie są agregatową wielkością, którą łatwo zmierzyć. Ich rozpoznanie dokonywane jest w sposób zdecentralizowany.

Co więcej, jeśli chodzi o finansowanie, to warto pamiętać w duchu analogii Frederica Bastiata, że oprócz widocznej innowacji wprowadzonej przez państwo militarne, występuje pewien niewidoczny fakt tego, że poprzez redystrybucję państwową sektor prywatny został pozbawiony środków, pozwalających na akumulację kapitału i wprowadzanie innego typu innowacji, najwyraźniej ważniejszej aniżeli ta, która zostanie zaoferowana przez gospodarkę wojenną. I najwyraźniej ekonomicznie bardziej uzasadniona aniżeli ta zaplanowana przez państwo.

OF

(CC BY NC Sasha Maksymenko)

Tagi


Artykuły powiązane

Wojna w Ukrainie i ekonomia

Kategoria: Trendy gospodarcze
Rozważania nad agresją rosyjską w Ukrainie pokazują, jak interdyscyplinarnym zagadnieniem jest wojna i jak wielkie są ograniczenia nauk ekonomicznych, gdyby zechciały samodzielnie, autarkicznie analizować wojnę.
Wojna w Ukrainie i ekonomia

Obecne sankcje to za mało. Co może powstrzymać Rosję?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Cudowne recepty na pokój nie istnieją, ale odnaleźć można lepsze i gorsze rozwiązania. Historia gospodarcza przestrzega nas przed pochopnym rozpętywaniem wojny ekonomicznej – która może nie tylko nie zapobiec eskalacji militarnej, ale nawet ją pogłębić.
Obecne sankcje to za mało. Co może powstrzymać Rosję?

Żywności nie zabraknie, ale będzie jeszcze droższa

Kategoria: Sektor niefinansowy
Jeśli ograniczymy produkcję zbóż w Europie, chroniąc środowisko, to ktoś będzie musiał tę produkcję przejąć. Prawdopodobnie będą to kraje Ameryki Południowej, gdzie presja na ochronę środowiska naturalnego jest o wiele mniejsza – mówi dr Jakub Olipra, starszy ekonomista w Credit Agricole Bank Polska.
Żywności nie zabraknie, ale będzie jeszcze droższa