Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Włochy, to nie Grecja

Chociaż Włochy są następne po Grecji w kolejce do bankructwa, to z zupełnie innych powodów. My nikogo nie oszukiwaliśmy. Zaniedbaliśmy reformy strukturalne – przekonuje prof. Tito Boeri z mediolańskiego Uniwersytetu Bocconi.
Włochy, to nie Grecja

Prof. Tito Boeri

Obserwator Finansowy: Włochy znalazły się na celowniku inwestorów szybciej niż oczekiwano. Oprocentowanie włoskich obligacji krąży wokół 7 proc., a więc możliwe, że już wkrótce…

Tito Boeri: Wkrótce posypią się tzw. margin calls, czyli wezwania do uzupełnienia depozytów na rachunkach inwestorów.

To znaczy?

To znaczy, że ci którzy zainwestowali w obligacje używając skomplikowanych instrumentów finansowych dostaną od swoich domów inwestycyjnych wezwania do uzupełnienia depozytów, którymi zabezpieczyli swoje inwestycje.

Konsekwencje?

Jeśli tego nie zrobią, może wystąpić efekt domina, czyli masowe wyprzedawanie aktywów przed czasem. Dla Eurostrefy – i chyba całej Unii – byłaby to katastrofa, bo Włochy mają dla europejskiego systemu finansowego i gospodarczego znacznie większe znaczenie niż Grecja.

Sądzi Pan, że inwestorzy umieszczą Włochy w tej samej kategorii, co Grecję?

To bardzo realne niebezpieczeństwo.

Niektórzy twierdzą, że to byłoby nawet słuszne, bo źródło problemów jest takie samo. Niewydolne państwo opiekuńcze.

To tylko jedna strona medalu. Uważam, że Włochy i Grecja to tak naprawdę dwie zupełnie inne bajki. My na przykład mamy ogromne problemy z zadłużeniem, ale już nie tak wielkie z deficytem. Włoski deficyt jako relacja do PKB jest mniej więcej trzykrotnie mniejszy. Poza tym Włochy są beneficjentami strefy euro, nam ta waluta pomaga, a nie szkodzi, dzięki niej mamy stabilny pieniądz i nie mamy inflacji.

Podstawowa różnica to jednak fakt, że Grecy oszukiwali, ukrywając dane o swoich finansach, nie dając inwestorom i innym rządom szansy na odpowiednio szybką reakcję.

To tak, jak Enron, który przed upadkiem oszukiwał swoich akcjonariuszy?

Prawie jak Enron. Poza tym greckie finanse publiczne były i są bardzo nieuporządkowane. Włochy jednak były tu zarówno uczciwsze, jak i o wiele rozsądniejsze.

A jednak zadłużenie Włoch jest olbrzymie. Gdzie tu rozsądek?

Fakt. Nasz rozsądek przejawiał się wyłącznie w kwestii prowadzenia rzetelnej księgowości. Zupełnie inną sprawą jest to, co – a więc jakie wydatki – księgowano. Można wymienić całą litanię polityk, które rozdęły finanse państwa. Bardzo obciążające dla budżetu są na przykład wydatki związane z emeryturami. Włosi się starzeją, nie rodzą dzieci, a średni wiek przejścia na emeryturę to wciąż tylko 59 lat.

Dla porównania, w mimo wszystko socjalnych, Niemczech to już ok. 62 lat. Emerytów u nas jest w efekcie mnóstwo. I kto w takiej sytuacji ma pracować? Tutaj dotykamy kolejnego i w istocie naczelnego problemu. Chodzi o wzrost PKB. Bo jak nie ma komu pracować, PKB stoi w miejscu.

Włochy się wloką?

Statystyka jest nieubłagana. Proszę sobie wyobrazić, że przez ostatnie 15 lat gospodarki Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec urosły w sumie o ok. 25 proc. więcej niż gospodarka Włoch. Powód? Brak reform.

Brak reform? Przecież obecny rząd stać na śmiałe posunięcia. Ot, choćby przyjęty we wrześniu pakiet oszczędnościowy opiewający na 54 mld euro…

Ale to nie wystarczy. Oszczędności to nie reforma, to retusz, skupianie się tylko na tym może spowodować recesję. Nam potrzeba reform strukturalnych, których za rządów Berlusconiego nie było. Ostatnie warte jakiejkolwiek uwagi reformy przeprowadzono u nas w 96 r.! Potem rząd osłabł i nie miał siły na przeforsowanie dobrych pomysłów.

Od czego należałoby zacząć? Może trzeba iść śladami USA i zafundować gospodarce potężny pakiet stymulacyjny?

Nie ma na to miejsca właśnie ze względu na zadłużenie. Nie ma żadnego porównania między USA a Włochami.

Mnóstwo problemów jest związanych z rynkiem pracy. Ot, choćby dostosowanie systemu edukacji do potrzeb rynku pracy. U nas wciąż obowiązuje stary model, że najpierw się uczysz, potem pracujesz. Rynek zaś wymaga doświadczenia na samym starcie kariery. Możnaby na przykład wprowadzić takie rozwiązania, które pozwoliłyby bezproblemowo łączyć pracę ze studiami. To ułatwiłoby wyeliminowanie niepewności zatrudnienia. Jeśli firmy mogłyby liczyć na to, że student będzie mógł poświęcić się pracy w większym stopniu niż teraz, zaczęłyby oferować mu stabilniejsze formy zatrudnienia niż umowy czasowe, zaczęłyby w niego inwestować. Obecnie traktują go jak pracownika sezonowego, w którego inwestować nie warto.

Uniwersytety, które zdecydują się na zmiany dostosowujące naukę do potrzeb pracodawców, powinny być nagradzane większymi dotacjami. Tak samo, jak te, które mają lepsze osiągnięcia naukowe. Innym problemem dotyczącym rynku pracy jest fakt, że we Włoszech dostęp do zawodów jest mocno ograniczony. Na przykład do zawodu notariusza.

Akurat dostęp do tego zawodu ograniczony jest chyba niemal w całej Europie. W Polsce na pewno. Trzeba zdawać specjalne egzaminy, przechodzić specjalne praktyki.

A czy określono prawnie dokładną liczbę osób, które mogą w danym mieście wykonywać zawód notariusza? Bo we Włoszech tak. W liczącym ponad 900 tys. mieszkańców Turynie – zgodnie z ograniczeniami nałożonymi przez prawo – jest tylko 202 notariuszy. To tylko kropla w morzu absurdów związanych z dostępem do różnych zawodów. Ale we Włoszech problemy mają nie tylko pracownicy, lecz także przedsiębiorcy.

Małe i średnie firmy mają trudności z uzyskaniem kredytów inwestycyjnych, bo banki jako udziałowcy dużych koncernów faworyzują te koncerny ich kosztem. W efekcie nasze PKB ledwo zipie, wpływy z podatków są niskie i nie ma z czego spłacać długów.

Modne jest ostatnio ogłaszanie tryumfu teorii Keynesa i deprecjonowanie osiągnięć Miltona Friedmana. Kryzys miał przyznać rację temu pierwszego. Z pana słów wynika jednak coś innego. Czy Włochy należy reformować zgodnie z zaleceniami friedmanowskiego neoliberalizmu?

Nie wchodzę w spory ideologiczne. Tak jeden, jak i drugi ekonomista to cenne źródło wiedzy, ale nie źródło absolutne. Sytuację każdego kraju i jego problemy należy rozpatrywać indywidualnie.

Skoro więc w wypadku Włoch cięcia nie wystarczą, skoro potrzeba reform strukturalnych, a włoski rząd jest zbyt słaby, by je przeprowadzić – może w tej sytuacji pomoże Unia Europejska?

Unia już pomaga, finansując nasze zadłużenie. Tylko od 8 sierpnia kupiła włoskie obligacje o łącznej wartości 70 mld euro. Czy może zrobić coś więcej? Trudno powiedzieć.

Rozmawiał Sebastian Stodolak

Prof. Tito Boeri jest ekonomistą, pracownikiem Uniwersytetu Bocconi w Mediolanie. Dyrektor Fundacji Rudofla Debenedettiego wspierającej badania z zakresu polityki socjalnej i rynku pracy. Pracował też jako konsultant Komisji Europejskiej, MFW, Banku Światowego i włoskiego rządu.

Prof. Tito Boeri

Otwarta licencja


Tagi