Trzeba połączyć energię Polaków z kapitałem Doliny Krzemowej

Polska gospodarka spełnia kryteria, które uznałbym za warunki konieczne do rozwoju innowacji, a wraz z nimi rynku venture capital, choć nie są to warunki wystarczające – mówi Mark Iwanowski, inwestor z Doliny Krzemowej, były wiceprezes firmy Oracle.
Trzeba połączyć energię Polaków z kapitałem Doliny Krzemowej

Widok na Dolinę Krzemową (CC By SA Nouhailler)

ObserwatorFinansowy.pl: Amerykańskie środowisko funduszy venture capital, które Pan reprezentuje, dotychczas raczej nie interesowało się Polską. Czy Pana wizyta to zapowiedź zmiany podejścia?

Mark Iwanowski: Bardzo bym chciał. Polskę, także ze względu na moje korzenie, obserwuję od dawna. Na szczególną uwagę moim zdaniem zasługuje to, co dzieje się w ciągu ostatnich dwóch lat. Widać coraz więcej przedstawicieli początkujących polskich firm, którzy przyjeżdżają do Doliny Krzemowej w poszukiwaniu wsparcia kapitałowego. Ci ludzie są coraz lepiej przygotowani do rozmów z inwestorami – wiedzą bardzo dobrze, jak z nimi rozmawiać. Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem utworzenia funduszu nastawionego na polskie firmy, a wraz z nim powołania konsorcjum, które z tym funduszem będzie współpracować. Wydaje mi się, że nadszedł właściwy moment na uruchomienie tego przedsięwzięcia.

Rola funduszu jest jasna, ale skąd pomysł na konsorcjum i czemu miałoby ono służyć?

Wierzę, że uda mi się podjąć współpracę z pokaźnym gronem inwestorów, zarówno z Doliny Krzemowej, jak i z Polski, z którym miałem okazję wielokrotnie kooperować w przeszłości. To dałoby dostęp do o wiele większego kapitału. Chciałbym też, żeby do konsorcjum dołączyli – również dobrze mi znani – eksperci od rozwoju produktów, sprzedaży, marketingu i kontroli kosztów. Zapewnione przez fundusze venture capital wsparcie takich ekspertów to kanon postępowania funduszy w Dolinie Krzemowej. Tamtejsi inwestorzy od dawna doskonale rozumieją, że do osiągnięcia sukcesu biznesu, w który inwestują, bardzo ważne jest nie tylko zapewnienie dopływu kapitału, ale też solidnego wsparcia merytorycznego. Celem konsorcjum będzie połączenie energii i pomysłowości początkujących polskich przedsiębiorców z fachową wiedzą i kapitałem z Doliny Krzemowej.

Jak chce Pan dokonać tego połączenia sił polskich naukowców i ich pomysłów z wiedzą i kapitałem z Doliny Krzemowej? Chyba nie wchodzi w grę wysłanie na stałe pokaźnego grona ekspertów z Kalifornii do Polski ani na odwrót.

Najważniejsze jest ułatwienie spotkania obu stronom i odpowiednie ich do tego przygotowanie. Już teraz polonijna organizacja US Poland Trade Council i Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości starają się pomóc polskim firmom w nawiązaniu kontaktów w Dolinie Krzemowej. Dla tamtejszych funduszy każda nowa potencjalna inwestycja, nawet jeśli jej źródło jest w Europie, zasługuje na uwagę. Jestem przekonany, że wspólnie z moimi partnerami, z którymi budowałem relacje przez wiele lat, będziemy mogli ten proces radykalnie zintensyfikować i przyspieszyć. Dalsze warunki współpracy obydwu stron to już techniczne szczegóły, które nie są żadną przeszkodą.

Mówi Pan o dość konkretnych planach, ale zejdźmy na ziemię. Venture capital to segment rynku inwestycyjnego, który w Polsce właściwie nie istnieje. Mamy wprawdzie w naszym kraju fundusze inwestycyjne, ale wiele z nich w rzeczywistości nie ma zbyt wiele wspólnego z typowymi funduszami venture capital, które inwestują w firmy na ich początkowym etapie rozwoju.

Faktycznie większość funduszy działających w Polsce, których menedżerowie określają je mianem venture capital, to w rzeczywistości fundusze typu private equity inwestujące w firmy już ukształtowane, których główną potrzebą są środki na ekspansję, a nie związane z rozwojem nowego produktu lub przekształceniem pomysłu w przedsięwzięcie rynkowe.

Co powinno się zatem zmienić, żeby ten segment ryku powstał w Polsce?

Zanim odpowiem na to pytanie, chciałbym zwrócić uwagę na dwa elementy. Zapewniam, że nie ma w tym żadnych przechwałek. To, czym dziś jest Dolina Krzemowa, jest dziełem trzech generacji budujących cały ekosystem. Masa krytyczna kapitału jest tu oczywiście niezwykle istotna – bodaj 70 proc. pieniędzy zasilających fundusze venture capitał na świecie jest zarządzane z Doliny Krzemowej – ale to nie wszystko. Uniwersytety, firmy usługowe, kancelarie prawne w znacznym stopniu skupione są na współpracy z początkującymi firmami. Nie tylko zagranicą, ale również w samych Stanach Zjednoczonych podejmowano próby odtworzenia specyficznych warunków panujących w Dolinie Krzemowej wraz z ich dwoma głównymi atrybutami. Efekty bywały różne, ale nigdzie nie udało się powtórzyć w pełni sukcesu pierwowzoru.

Dlaczego?

W żadnym z tych przedsięwzięć nie upłynęło tyle czasu, żeby zdążyły się ukształtować trzy generacje przedsiębiorców współtworzących specyficzne warunki sprzyjające tworzeniu i rozwijaniu innowacyjnych firm. Wraz z tymi trzema generacjami zostało zgromadzone coś, co moglibyśmy określić jako masę krytyczną doświadczenia tego unikalnego ekosystemu. Ci ludzie dzięki kontaktom z tysiącami przedsiębiorców nabyli umiejętność rozpoznawania pomysłów i firm odpowiadających wzorcowi dającemu największe szanse na sukces.

Polska chyba jednak nie czasu, żeby pozwolić sobie na mozolne kształtowanie biznesowego ekosystemu przez trzy generacje przedsiębiorców?

Zgadzam się i wierzę, że Polska nie jest na tak długie oczekiwanie skazana. Optymistycznie nastraja fakt, że polska gospodarka spełnia blok kryteriów, które uznałbym za warunki konieczne rozwoju innowacji, a wraz z nimi rynku venture capital, choć nie są to warunki wystarczające.

Jakie to są kryteria?

To cztery dość blisko ze sobą powiązane elementy. Pierwszy to gospodarka rynkowa, z zastrzeżeniem, że budowana na demokratycznym fundamencie politycznym. Jeszcze niedawno mówiło się, że w Chinach zostały wprowadzone mechanizmy rynkowe bez demokracji. Dziś wielu amerykańskich inwestorów wycofuje się stamtąd ze względu na brak jasnych reguł zakorzenionych w demokracji. Kolejny czynnik to dobre wykształcenie znaczącej części populacji. Następny to niski poziom korupcji i tu kłania się problem państw dawnego Związku Radzieckiego, w których jest ona nadal poważną barierą. Ostatni czynnik wiąże się z drugim, a jest nim duży rynek dobrze wykształconych potencjalnych pracowników, których można zatrudnić za relatywnie niskie wynagrodzenie. Nie mam na myśli najniższych wynagrodzeń, lecz korzystną relację wykształcenia do oczekiwań płacowych.

To warunki konieczne, ale jak Pan stwierdził, niewystarczające…

Na spotkaniu z przedstawicielami kancelarii prezydenta zetknąłem się z takim spostrzeżeniem: „Mamy demokrację, rynek, dość dobrze wykształcone społeczeństwo, a nadal nie jesteśmy innowacyjni”… Do tych warunków koniecznych należy dodać dwa kolejne. Pierwszy z nich to wyeliminowanie wszelkich wymogów administracyjnych, o których nie możemy powiedzieć, że są niezbędne. Szczególnie wobec początkujących firm, gdyż one są najbardziej wrażliwe na bariery biurokratyczne.

Pewnie wiele osób w Polsce poparłoby twierdzenie, że biurokracja to jedna z głównych barier utrudniających rozwój młodych firm, jeśli nie najważniejsza.

To pewnie niewielkie pocieszenie, ale biurokracja jest problemem wszędzie bez wyjątku. W Polsce w ostatnim czasie zaszły nawet pewne pozytywne zmiany. Samo uruchomienie firmy w Polsce zostało znacznie uproszczone w porównaniu z tym, jak wyglądało to trzy lata temu, choć nadal bariery biurokratyczne są ciągle bardzo istotną przeszkodą.

A drugi czynnik?

Mówiąc ogólnie, stworzenie klimatu i mechanizmów zachęcających do podejmowania ryzyka. Tu posłużę się pewnym przykładem z Doliny Krzemowej. W początkujących firmach powszechnie stosowaną formą dodatkowego wynagradzania pracowników są opcje na zakup akcji firmy w przyszłości. Pracownik posiadający opcje gotów jest poświęcić firmie więcej czasu za przyszłe wynagrodzenie uzależnione od wzrostu jej wartości, bierze więc na siebie większe ryzyko. To rozwiązanie przynajmniej częściowo rozwiązuje także problem opodatkowania wynagrodzeń. Wiadomo, że początkujące firmy z reguły nie są zbyt zasobne i każdy większy podatek może przypieczętować ich los, zanim zdążą cokolwiek osiągnąć. Przejrzyste przepisy o przyznawanych pracownikom opcjach na zakup akcji mogłyby zachęcić firmy do powszechnego stosowania tego mechanizmu.

W Dolinie Krzemowej typowym mechanizmem jest nakłanianie zagranicznych przedsiębiorstw do tworzenia ich firm siostrzanych w Stanach Zjednoczonych. To za ich pośrednictwem fundusze wspierają firmy z całego świata, które stają się centrami badawczo-rozwojowymi spółek utworzonych w Dolinie Krzemowej. Czy rzeczywiście ten model jest tak powszechny i z czego wynika jego popularność wśród inwestorów?

Fundusze nie chcą inwestować w firmy niezarejestrowane w USA. Zasadniczym powodem jest prawo amerykańskie, a w szczególności praktyka stosowania przepisów o ochronie praw udziałowców mniejszościowych. Z pewnością wiele państw takie przepisy posiada, może niektóre są nawet lepsze niż amerykańskie, ale inwestorzy z Doliny Krzemowej najlepiej czują się w swoim otoczeniu, bo doskonale je znają. Wiedzą oni, że ze stosowaniem prawa w innych państwach może być różnie. Jednym z głównych powodów wycofywania się obecnie wielu inwestorów z Chin jest problem z realną ochroną udziałowców mniejszościowych. Za inwestowaniem w firmy zarejestrowane w USA przemawia też przyszłe wyjście z inwestycji, realizowane często poprzez giełdę, a w tym przypadku najlepszym wariantem jest wprowadzenie na jeden z nowojorskich rynków akcji spółki zarejestrowanej w Stanach Zjednoczonych. Trzeci czynnik to ułatwiające inwestorom ocenę kondycji przedsiębiorstwa standardy rachunkowości.

W kontekście współpracy z amerykańskimi funduszami venture capital bardzo mocno podkreślany jest także wymóg, aby firmy, nawet te początkujące, miały wizję globalnego rozwoju ich biznesu. Czy to rzeczywiście tak ważne?

Dla funduszy venture capital jednym z głównych kryteriów składających się na podjęcie decyzji o inwestycji w firmę jest potencjał wzrostu jej wartości. Fundusze poszukują firm, które mogą osiągnąć wartość nie mniejszą niż 500 mln – 1 mld dol. w momencie wyjścia z inwestycji. Jeśli firma zakłada globalny rozwój, jej szanse na osiągnięcie tak dużej wartości są odpowiednio większe.

Administracja publiczna, jak Pan sam wspomniał, w wielu krajach tworzy bariery lub ich przynajmniej nie eliminuje, ale w Polsce mamy jednocześnie dość unikalną sytuację, gdyż to sektor publiczny jest najaktywniejszy w podejmowaniu prób stworzenia rynku venture capital. Czy poza warunkami ogólnymi, które powinny być spełnione, jest jeszcze coś, co sektor publiczny mógłby zrobić, żeby przyspieszyć napływ do Polski kapitału nastawionego na inwestycje wysokiego ryzyka, związane z finansowaniem innowacyjnych firm?

Gdy inicjatorami budowania rynku venture capital są instytucje państwowe, skutecznym narzędziem może być zaoferowanie inwestorom prywatnym pierwszeństwa przy podziale zysków. Dla inwestora państwowego, dla którego kluczowe znaczenie ma to, żeby w stosunkowo krótkim czasie przyciągnąć jak największy kapitał inwestowany w innowacyjne firmy, oczekiwany zysk nie jest w tym przypadku najważniejszy. Dla inwestora prywatnego szacowany poziom zysku ma znaczenie decydujące i każdy czynnik zwiększający prawdopodobieństwo osiągnięcia celu – a pierwszeństwo w podziale zysku przyczynia się do tego – staje się dodatkowym magnesem.

Zachęty dla inwestorów wyspecjalizowanych w inwestycjach tupu venture capital to jednak niejedyna metoda przyspieszenia budowy tego segmentu rynku w Polsce. Istnieje też możliwość sięgnięcia po pokaźne zasoby finansowe znajdujące się w kraju.

Czyli jakie? Banki i inne firmy z sektora finansowego nie zdradzają zainteresowania tym segmentem.

O tym rzadko się mówi, choć to żadna tajemnica. Z reguły fundusze venture capital w Dolinie Krzemowej kojarzy się z pieniędzmi powierzonymi przez inwestorów prywatnych, tymczasem dominująca część zarządzanych przez nie środków pochodzi z funduszy emerytalnych.

Słyszał Pan z pewnością o tym, że w Polsce jest to praktycznie niemożliwe.

Słyszałem, że nie jest to zabronione, ale z uwagi na poziom ryzyka takich inwestycji fundusze emerytalne są do nich skutecznie zniechęcane przez nadzór finansowy. Jeśli przyjrzymy się problemowi nieco uważniej, raczej wszyscy dojdziemy do wniosku, że tworzenie takich barier wpływa negatywnie na rentowność całego procesu inwestycji finansowych. Ich żelazną regułą jest dywersyfikowanie portfela inwestycyjnego, także z uwagi na poziom ryzyka. Wyłączanie z tego portfela jakichś wybranych fragmentów istotnie zakłóca cały proces inwestycyjny. Fundusze emerytalne najlepszych uczelni amerykańskich osiągają bardzo dobre wyniki, a z pełną świadomością inwestują w obarczone wysokim ryzykiem fundusze venture capital.

Jak w takim razie oceniłby Pan zmianę przepisów obowiązujących fundusze emerytalne w Polsce, które jeszcze do niedawna miały obowiązek lokowania określonej części pozyskiwanego kapitału w obligacje Skarbu Państwa, a teraz nie mogą tego robić?

To będzie moja osobista opinia, ale pewnie nie będę w niej osamotniony. To szaleństwo.

Rozmawiał Artur Burak

OF

Widok na Dolinę Krzemową (CC By SA Nouhailler)

Otwarta licencja


Tagi