Chiny zajęły miejsce Japonii, kto po Chinach?

Niektórzy ekonomiści prognozują, iż po krótkim okresie dominacji na światowych rynkach Chiny ustąpią miejsca innym krajom. Podobna historia była udziałem Japonii. Powód jest ten sam - polityka monetarna.
Chiny zajęły miejsce Japonii, kto po Chinach?

Wen Jiabao, premier Chin, teraz stawia na wzrost konsumpcji wewnętrznej.(CC BY-SA World Economic Forum)

Latem 1979 roku profesor Uniwersytetu Harvarda Ezra Vogel ogłosił swoją słynną tezę, iż Japonia stała się silnikiem globalnego wzrostu. Jego książka „Japan As Number One” miała silny wpływ na ukształtowanie się mitu „japońskiego cudu” wśród wielu amerykańskich ekonomistów i inwestorów.

– Trudno spodziewać się, by Amerykanie przyzwyczajeni do myślenia o sobie jako państwie numer jeden zgodzili się, że w wielu dziedzinach ich gospodarka straciła wiodącą rolę na rzecz azjatyckiego narodu – stwierdził prof. Vogel. Przypuszczalnie po raz pierwszy w historii gospodarki Stanów Zjednoczonych, tak dobitnie amerykański autor, ekonomista i socjolog, ogłosił koniec dominacji amerykańskiej gospodarki na światowych rynkach. W ramach wizji nowego porządku gospodarczego Vogela większość Amerykanów miała pracować w japońskich firmach, a Europa stanowić turystyczną atrakcję dla mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni.

Po latach prof. Vogel dokonując retrospekcji swojego poglądu zauważa pewną prawidłowość: Chiny podążają śladami Japonii. Świadczy o tym zorientowanie chińskiej gospodarki na eksport. A następnie przemodelowanie jej, by drugim silnikiem napędowym stała się także konsumpcja wewnętrzna. Ten nowy kierunek ogłosił 5 marca 2011 r. chiński premier Wen Jiabao. – Osiągnięcia lokalnych rządów nie mogą sprowadzać się jedynie do wzrostu PKB. Chiny muszą rozwijać się szybciej, ale wszystkie warstwy społeczne powinny się bogacić. Celem Chin jest przede wszystkim rozwój Chin – stwierdził. – Chiny nie są zainteresowane globalnym wzrostem, tylko umiejętnie wykorzystują gospodarki rozwinięte, by się wzmocnić poprzez: przejęcie produkcji ze Stanów Zjednoczonych i technologii z krajów Europy Zachodniej – komentuje dr John Torn, ekonomista i prezes India Capital Management.

Niektórzy ekonomiści, zwłaszcza w USA i Australii, po wystąpieniu premiera Chin zaczęli spekulować, iż chińscy decydenci zdecydowali, iż utrzymają słabego renminbi jeszcze przez co najmniej następne 3-5 lat. Tego typu prognoza oparta jest właśnie na analizie kilku faktów z najnowszej historii gospodarczej Japonii.

Do 1971 r. Japonia korzystała z dobrodziejstw słabego jena. Tamtejszy bank centralny utrzymywał stałą stopę wymiany: 360 jenów za 1 dolara. Dzięki temu, przekonuje prof. Vogel, Japonia zwiększyła eksport i jej gospodarka wystrzeliła do góry. Japońskie gospodarstwa domowe wzbogaciły się i wzrósł poziom konsumpcji. W tym samym czasie Japonia dokonała wielkich inwestycji w infrastrukturze: budując mosty, autostrady, porty lotnicze, elektrownie atomowe i szybką kolej. W 1979 r. mimo wprowadzenia płynnego kursu walutowego, japońska waluta była nadal słaba: za jednego dolara trzeba było zapłacić 240 jenów. Jeszcze wtedy jednak w znacznej mierze Japonia pełniła w pewnym sensie rolę „fabryki świata”, eksportując tanie towary. Dopiero wstrząs i załamanie na japońskiej giełdzie, spadku indeksu Nikkei z 39 000 do 13 000 punktów, w 1990 r. rozpoczęło okres stagnacji trwający do dziś.

Wystarczające zatem było kilka błędnych decyzji gospodarczych, by wizja Japonii jako „prymusa” rozprysła się na drobne kawałeczki. Jak zauważył ekonomista dr Paul Scalise podczas debaty z prof. Vogelem japońska gospodarka zatrzymała się w połowie drogi do sukcesu. Scalise wymienia błędne decyzje i zaniechania japońskich decydentów: zabrakło kreatywności wspartej nowym talentem, wstrzemięźliwej polityki fiskalnej i dalekosiężnych inwestycji w politykę prorodzinną. Wszystkie te czynniki odegrały niemałą rolę w osłabieniu Japonii, która od lat 90. boryka się z poważną recesją. W jakim stopniu na te błędy narażona jest gospodarka chińska? Czy, jak sądzi część ekonomistów, stanie się silnikiem gospodarki światowej?

Kto by pomyślał, że „fabryka świata” przeniesie się z Japonii do pobliskich Chin? A wszystko przede wszystkim dzięki taniej pracy i słabej walucie. W latach 80 chińskie renminbi było silne – przekonują japońscy ekonomiści. Dr Takeshi Fujimaki, prezes Fujimaki-Japan, cytuje dane dotyczące jena i RMB. W 1980 r. za jednego jedno renminbi płacono około 160 jenów. Dziś RMB kosztuje mniej niż 14 jenów. Także praca w Chinach szacowana jest jako nawet 12-14 razy tańsza niż w latach 80 w Japonii. Wynika to także z tego, iż jak poinformował Sheng Laiyun, rzecznik Narodowego Biura Statystycznego, 55 proc. chińskiej siły roboczej rezyduje na terenach wiejskich gdzie płace utrzymują się na kilkakrotnie niższym poziomie niż w miastach.

Przykład może stanowić bogaty region Zhejiang. Według „Dziennika Robotników Zheijang” duże przedsiębiorstwo, znany producent urządzeń elektronicznych, w mieście Lequing płaci przeciętnemu robotnikowi 0.63 dol. za godzinę pracy. A inżynier otrzymuje od 146 do 293 dol miesięcznie w zależności od stażu pracy. Mniejsze przedsiębiorstwa płacą mniej. W grudniu 2010 r. przedstawiciele amerykańskich producentów żywności oświadczyli przed komisją Kongresu ds. Sposobów i Środków (zajmującej się opracowywaniem projektów ustawodawczych dotyczących podatków, ceł, programu opieki zdrowotnej, ubezpieczeń społecznych oraz zasiłków dla bezrobotnych), iż mogliby konkurować z towarami chińskimi jeśliby obniżyli koszty produkcji co najmniej o połowę.

Renminbi jest tanie dzięki utrzymaniu przez Chiny sztywnego kursu walutowego od 1994. Takie warunki gospodarcze pozwoliły Chinom zastąpić Japonię w roli „fabryki światowej”. I gromadzić bogactwo wytworzone przez eksport.

Część ekonomistów spodziewa się jednak, że chińscy decydenci zdecydują się na aprecjację swojej waluty. – Presja państw takich jak USA i być może Wielka Brytania doprowadzi do tego, że Chiny będą zmuszone wzmocnić renminbi – mówi były główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego prof. Simon Johnson. Podobny pogląd prezentuje prof. Bruce Bartlett: W końcu renminbi się wzmocni – twierdzi.

Inny punkt widzenia prezentują japoński i amerykański ekonomiści. Prof Franklin Allen z University of California twierdzi: „za 10-15 lat może się zdecydują”. Dlaczego nie teraz? Bo każda rewaluacja miałaby olbrzymi wpływ na wartość rezerw, których 70 proc. akumulowanych jest w dolarach. – Każdy ruch znacząco zmienia sytuację chińskich rezerw, których wartość sięgnęła blisko połowy PKB: 2,5 bln dolarów – mówi prof. Allen. – Jeśli nastąpi 10 proc. rewaluacja w stosunku do dolara to strata jaką by poniosły Chiny byłaby odpowiednikiem ok. 5 proc. PKB. Dlatego decydenci muszą być bardzo ostrożni.

Dr Tadashi Nakamae, szef Nakamae International Economic Research, choć widzi kilka powodów, dla których Chiny nie zdecydują się na wzmocnienie waluty. – Są nimi olbrzymia nadwyżka w handlu i korzyści gospodarcze dla rynków lokalnych, a także wstrzymanie inflacji wywołanej nadmiernym zatrudnieniem – wymienia. – Chiny nadal będą wzmacniać eksport, a przerost zatrudnienia nie stanowi dla nich obecnie żadnego zagrożenia.

Skutki słabej waluty odczuwają słabo zarabiający Chińczycy (oficjalnie przeciętny pracownik może zarobić nie więcej niż odpowiednik jednego dolara dziennie). Bo odczuwalna inflacja jak to ujął niedawno chiński „Epoch Times” jest niemal taka sama jak w jednym z najgorszych okresów dziejów współczesnych Chin. – Inflacja jest tak wysoka, iż poważnie zagraża przetrwaniu populacji. Oficjalne cyfry zawsze są celowo obniżane. Jednak, w rzeczywistości, realna siła nabywcza w odczuciu przeciętnego Chińczyka spadła do poziomu z okresu rewolucji kulturalnej – napisał chiński ekonomista i dysydent Wei Jingsheng.

Także australijski dziennik finansowy „Financial Review” w komentarzu redakcyjnym do nowego programu gospodarczego ogłoszonego przez premiera Chin Wen Jiabao zamieścił opinie ekonomistów, którzy ostrzegają, iż prawdziwa stopa inflacji w Chinach może sięgać 10 proc. (oficjalne dane mówią o 5 proc.).

Niektórzy japońscy ekonomiści twierdzą jednak, że Chiny obecnie nie potrzebują silnej waluty. – Chiny nie wzmocnią renminbi bez względu na to jak silna byłaby presja międzynarodowa – twierdzi dr Mark Deaver z Quantrarian Capital Management. To był jeden z najpoważniejszych błędów Japonii – przekonuje. Wydaje się, że Chiny nauczyły się tej lekcji. Tamtejsi decydenci rozumieją konsekwencje gospodarcze polityki monetarnej. I podejmą próbę zdobycia pozycji dominującej w światowej gospodarce.

Zdaniem części inwestorów, próba ta najprawdopodobniej nie zakończy się jednak pełnym sukcesem. Chiński bank centralny będzie musiał zacieśnić politykę monetarną, jeśli indeks cen konsumpcyjnych przyspieszy za bardzo albo nadwyżka handlowa Chin zamieni się w deficyt. W latach 90 japońskie problemy można było ująć jako trzykrotne przekroczenie granic: wydajności, długu i zatrudnienia. Z tych powodów Japonia boryka się z recesją od lat 90.

Chiny zdaniem dr Deavera dopiero zaczynają borykać się z tymi problemami. Dlatego jest bardzo prawdopodobne, iż jeszcze w tej dekadzie ich rolę „fabryki świata” przejmą gospodarki, które właśnie się wyłaniają wśród nich Brazylia, Wietnam i Afryka Południowa.

Wen Jiabao, premier Chin, teraz stawia na wzrost konsumpcji wewnętrznej.(CC BY-SA World Economic Forum)

Otwarta licencja


Tagi