W pomocy poszkodowanym idziemy na żywioł

Po każdym ataku żywiołów w Polsce powraca ten sam temat: czy, a jeśli tak, to jak rząd powinien pomagać poszkodowanym. Na razie pomoc jest realizowana tak, że ci, którzy się ubezpieczyli żałują, że wydali na to pieniądze. W dodatku trwają prace nad tzw. ustawą powodziową, która wprowadza rozwiązanie wręcz zniechęcające przedsiębiorców do ubezpieczeń.
W pomocy poszkodowanym idziemy na żywioł

(CC BY taigasylvan)

„Potwierdza się, że trzeba być przezornym i trzeba się ubezpieczać, a ta prawda jest ciągle mało powszechna”. Te słowa wypowiedział  równo 14 lat temu Włodzimierz Cimoszewicz po wielkiej powodzi, która spustoszyła wiele rejonów Polski. Zwykło się uważać, że jego wypowiedź zaważyła na wyniku wyborów kilka miesięcy później i odejściu SLD od władzy. Nawet jeśli tak nie było, już nigdy żaden polityk nie zdecydował się na podobne – chociaż przecież prawdziwe – słowa. Za duże ryzyko. Bo nie zmieniło się też  i to, że Polacy ubezpieczają się rzadziej niż by mogli. Jednych nie stać, inni uważają, że w razie potrzeby i tak ubezpieczyciel będzie próbował wypłacić jak najmniej, a kwoty nie zrekompensują strat, jeszcze inni by chcieli, ale nie spełniają warunków, np. mieszkają tam, gdzie rzeka ciągle zalewa chociaż formalnie teren wcale zalewowy nie jest. Najczęściej jednak spotykana grupa, to ci, którzy uważają, że jak przyjdzie żywioł, to państwo i tak musi pomóc. A politycy utwierdzają ich w tym przekonaniu.

Po ostatnich nawałnicach i silnych wiatrach rząd i opozycja prześcigają się w deklaracjach pomocy. Bardziej rozrzutni są oczywiście ci drudzy, bo tylko deklarują co by zrobili gdyby mogli.

– Trzeba być szybkim i hojnym – mówił Jarosław Kaczyński, prezes PiS.

Dodawał jednak, że chodzi głównie o wsparcie nieubezpieczonych. Podpowiadał rządowi, że oprócz rezerw budżetowych warto sięgnąć po rezerwy PZU. Przypomniał, że gdy w 2007 r. trąba powietrzna przeszła nad okolicami Częstochowy, a PZU rządził Jaromir Netzel z nadania ówczesnego rządu, Fundacja PZU wsparła poszkodowanych 10 mln zł. Wzbudziło to wtedy sporo kontrowersji, bo pieniądze pochodziły z tzw. funduszu prewencyjnego, który (jak sama nazwa wskazuje) nie powinien być używany do wypłat kiedy szkoda już wystąpiła.

Teraz ten pomysł raczej nie przejdzie. Skarb Państwa przestał być w tej spółce większościowym udziałowcem, PZU trafiło na giełdę. A to oznacza, że do swoich rezerw może sięgnąć tylko po to, żeby wypłacić odszkodowania pokrzywdzonym, ubezpieczonym w tej firmie.

Rząd pomaga i zniechęca do polis

Rządowi pozostają więc budżetowe pieniądze. Szef MSWiA poinformował niedawno, że przekazał z rezerwy celowej na przeciwdziałanie i usuwanie skutków klęsk żywiołowych 2 mln zł dla województw: mazowieckiego i łódzkiego. Premier wizytując zniszczone okolice zadeklarował, że odbudowa budynków mieszkalnych ma być refinansowana przez państwo, niezależnie od tego, czy były one ubezpieczone.

Po co więc ci bardziej przezorni wydali wcześniej pieniądze na składki?

Rząd, podobnie jak i wszystkie poprzednie, nie ma dobrego pomysłu na stworzenie systemu pomocy poszkodowanym przez żywioły, który by łączył ubezpieczenia komercyjne ze wsparciem państwa. Najlepszym tego przykładem jest rządowy projekt tzw. ustawy powodziowej, którym w ostatnich dniach zajmowała się sejmowa komisja nadzwyczajna.

Zawiera on jedno dobre rozwiązanie pozwalające w trybie pilnym wypłacić tzw. zasiłek powodziowy. Ma on wynosić 2 tys. zł na najpotrzebniejsze rzeczy dla poszkodowanych.

Ustawa ma jednak wprowadzić również inne, zaskakujące rozwiązanie dotyczące właścicieli mniejszych firm (zatrudniających nie więcej niż 50 osób). Mają oni także mieć możliwość skorzystania z pomocy publicznej przy odbudowywaniu swojego mienia po powodzi, ale na warunkach, które kolidują z ubezpieczaniem firm. Ubiegając się o pomoc państwa będą musieli składać oświadczenie dotyczące wysokości odszkodowania uzyskanego od ubezpieczyciela. Jeśli łączna wartość pomocy publicznej i odszkodowania przekroczy rzeczywistą wartość strat, to będą musieli oddać nadwyżkę do budżetu.

Ustawodawcy – słusznie – nie chcą dopuścić do sytuacji w której poszkodowany dostałby więcej rekompensaty, niż wynosiły jego straty. Dlaczego jednak wprowadzać rozwiązanie w którym podmiot nieubezpieczony i ubezpieczony są traktowani na jednakowych warunkach? Czy ten mniej zapobiegliwy nie powinien dostać mniejszego wsparcia? Nie chodzi przecież o biedną i niezaradną rodzinę, ale o przedsiębiorcę, który powinien się cechować strategicznym myśleniem, przezornością, zapobiegliwością.

Projekt nie precyzuje też, jak ma wyglądać weryfikacja prawdomówności przedsiębiorcy, który będzie deklarował po szkodzie czy miał polisę czy nie. W Polsce nie ma żadnego centralnego rejestru dobrowolnych umów ubezpieczanego mienia, a polisy może wystawiać kilkadziesiąt firm. Interesujące jest też, czy podatnicy będą płacili za każde zniszczenie firmy zbudowanej na terenie zalewowym. Czy w tych warunkach firmy będą ubezpieczały się od powodzi? Już teraz ryzyko powodzi jest w większości towarzystw ubezpieczane za dodatkową składką, więc stosunkowo łatwo przyjdzie firmom zrezygnować z takiego dodatkowego wydatku, skoro będą miały pewność pomocy ze strony państwa.

Pomoc tak, ale jaka?

Rządowa pomoc poszkodowanym przez żywioły jest potrzebna, szczególnie w przypadku osób fizycznych. Obecnie działający system ubezpieczeń, czy to dobrowolnych czy obowiązkowych nie zawsze gwarantuje pełną ochronę. Dotyczy to szczególnie starszych budynków, które tak widowiskowo rozpadają się przy silnych wiatrach.

Obowiązująca od lat ustawa o ubezpieczeniach obowiązkowych dotyczy też budynków w gospodarstwie rolnym i przewiduje, że przy starszych budynkach sumy ubezpieczenia są określone według wartości rzeczywistej, czyli z uwzględnieniem zużycia wynikającego z wieku nieruchomości. To powoduje, że odszkodowanie wynosi np. 30 proc. kosztów postawienia nowego budynku, więc nigdy nie wystarczy na odbudowę. Niestety gdyby wprowadzić regułę, że suma ubezpieczenia powinna pozwalać na odbudowę budynku (ubezpieczenie wg tzw. wartości odtworzeniowej), polisy byłyby znacznie droższe.

Podobnie jest w przypadku ubezpieczeń komercyjnych, gdzie według wartości odtworzeniowej można ubezpieczać najczęściej budynki nie starsze niż 20-40 lat (w zależności od technologii budowy i warunków poszczególnych ubezpieczycieli). Jeśli budynek jest starszy, można go ubezpieczyć tylko według wartości rzeczywistej. A to oznacza, że aby go odbudować trzeba znaczną część kosztów pokryć z własnej kieszeni.

Nie wszystkich na to stać, więc w takich wypadkach pomoc rządowa jest potrzebna.

Pomoc publiczna powinna jednak pokrywać tylko część kosztów odbudowy, reszta powinna pochodzić albo z ubezpieczenia, albo z własnej kieszeni poszkodowanego. Owszem, można powiedzieć, że nie wszystkich stać na polisę, jednak wiele osób, które dziś tego nie robią – mogłoby. Stawki za podstawowe ubezpieczenie murów od działania żywiołów, to około 0,1 proc. sumy ubezpieczenia. To oznacza, że ubezpieczenie domu na 200 tys. zł, to koszt 200 zł rocznie. Składki można rozbijać na 2 czy 4 raty, nie są to więc kwoty zaporowe.

Wiele osób, których żywioł dotknął w minionych latach, po odbudowaniu dobytku z pomocą państwa, zdecydowało się ubezpieczyć majątek. Źródła większej świadomości ubezpieczeniowej dobrze wyjaśnił jeden z bohaterów reportażu w Gazecie Wyborczej. Przypomniał, że żywioł nawiedził ich wieś w okresie przedwyborczym, więc pomoc rzeczywiście była solidna. Ale nie wiadomo jak będzie następnym razem, więc warto się ubezpieczyć.

Polska bliżej Gwatemali

Na razie jednak według danych reasekuratorów Munich RESwiss RE pokazujących udział szkód pokrywanych przez ubezpieczycieli w stratach spowodowanych przez żywioły, jesteśmy bliżej krajów rozwijających się, a nie tych z Europy Zachodniej. Na Zachodzie ubezpieczyciele pokrywają około 40 – 60 proc. szkód powodziowych i 70 – 80 proc. zniszczeń wynikających z działania wiatrów. Dla naszego regionu ten wskaźnik to 7 – 18 proc. I to też tylko dlatego, że dane dotyczące ubiegłorocznych powodzi obejmują nie tylko Polskę, ale też Czechy, Słowację, Węgry czy nawet Niemcy.

Dla samej Polski wskaźnik będzie z pewnością niższy. O ile? Można to oszacować jedynie w przybliżeniu. Z danych MSWiA wynika, że same powodzie w 2010 r. spowodowały straty w wysokości około 12,5 mld zł. Równocześnie dane zebrane przez Komisję Nadzoru Finansowego wśród ubezpieczycieli pokazują, że w tym czasie wypłacili oni około 1,7 mld zł odszkodowań, ale za działanie wszystkich żywiołów, czyli nie tylko powodzi, ale też huraganów czy ulewnych deszczy. Jeśli zestawić te dwie – nie do końca porównywalne – dane okaże się, że wskaźnik pokrycia szkód wyrządzonych przez żywioły przez ubezpieczycieli wynosi około 14 proc. W praktyce będzie on jednak niższy, bo przecież dane MSWiA, nie uwzględniają szkód huraganowych. A to o tyle istotne, że wskaźnik dla szkód huraganowych jest zwykle większy. Łatwo to wytłumaczyć tym, że w przypadku tego ryzyka nie ma możliwości wyłączenia czy ograniczenia odpowiedzialności towarzystw. Za to w odniesieniu do ryzyka powodzi, ubezpieczyciele wspierają się tzw. mapami powodziowymi i nieruchomości na terenach szczególnie narażonych na zalanie, po prostu nie ubezpieczają.

JAK UBEZPIECZYCIELE POKRYWAJĄ SZKODY

ubezpieczenia huragany

(CC BY taigasylvan)
ubezpieczenia huragany
ubezpieczenia huragany

Tagi