Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Nie warto doganiać Ameryki w wydatkach na leczenie

Nie istnieje przepis na służbę zdrowia dającą pełnię zadowolenia. Coraz częściej pojawiają się jednak na świecie opinie, że znaczna część pieniędzy przeznaczanych na utrzymanie nas w dobrym zdrowiu wydawana jest zbyt lekką ręką. W USA każdego roku marnuje się kilkaset miliardów dolarów!
Nie warto doganiać Ameryki w wydatkach na leczenie

Wzrost wydatków medycznych wiąże się z postępem technologicznym (CC BY-SA crucially)

Całkowite wydatki na zdrowie – publiczne i prywatne – wyniosły w USA w 2008 roku 2300 mld dolarów. Na zdrowie jednego statystycznego Amerykanina wydano 7681 dolarów. W 1990 roku przeznaczono w Stanach na ten cel 714 mld dolarów, a 10 lat wcześniej 253 mld dolarów. W ujęciu nominalnym przez prawie trzy dekady wydatki Amerykanów na dobre samopoczucie i ucieczkę przed kostuchą wzrosły dziewięciokrotnie. Dane te prezentuje amerykańska fundacja Henry Kaisera zajmująca się najróżniejszymi aspektami ochrony zdrowia.

W ujęciu porównywalnym, uwzględniającym zmianę siły nabywczej amerykańskiej waluty, tempo wzrostu było rzecz jasna wolniejsze. Jeśli dla uzyskania porównywalności zastosować miarę kosztów pracy i materiałów (tzw. deflator PKB, czyli porównanie średnich cen wszystkich artykułów i usług w gospodarce; matematycznie – nominalny PKB/realny PKB), to 253 mld dolarów z 1980 r. byłyby warte w 2008 r. 576 mld dolarów. Z tego wynika, że wydatki na zdrowie wzrosły w USA w ciągu 28 lat czterokrotnie.

Ochrona zdrowia pochłania za Atlantykiem środki stanowiące ok. 16 proc. PKB. To ogromny udział pokazujący jak bardzo Amerykanie troszczą się o siebie. Trzeba to uwzględnić przy doborze miernika porównywalności. Zgodnie z radą profesorów z www.measuringworth.com poprawniejsze byłoby zastosowanie deflatora w postaci udziału wydatków na zdrowie w całości PKB. Budowa Empire State Building zakończona w 1931 roku kosztowała 41 mln dolarów. Z porównania cen materiałów i robocizny wynika, że w 2008 r. wzniesienie tego najsłynniejszego amerykańskiego wieżowca kosztowałoby 491 mln dolarów. Natomiast miara w postaci udziału w PKB pokazuje jakim wysiłkiem w relacji do ówczesnych zasobów budowano ten wielki gmach. Przy takim przeliczeniu dzisiejsze koszty postawienia Empire State Building wyniosłyby 7,7 mld dolarów.

Jeśli przeto użyć do porównania wydatków na zdrowie w USA deflatora w postaci udziału w PKB, to 253 mld dolarów z 1980 roku równa się 1300 mld dolarów z 2008 r. Zatem wydatki na zdrowie wzrosły w USA przez 28 lat w ujęciu realnym co najmniej o 77 proc. (1,77 = 2300/1300) i maksymalnie czterokrotnie.

Nie ma najmniejszych wątpliwości, że Amerykanie wysforowali się w tej dziedzinie daleko przed pozostałe, także te bogate państwa. Ostatnie dostępne dane obejmujące więcej państw dotyczą roku 2004 r. Wtedy w USA wydatki zdrowotne per capita wyniosły 6401 dolarów. Były niemal dwa razy wyższe niż w Kanadzie (3326 dolarów) i prawie trzy wyższe niż w Nowej Zelandii (2330 dol.). Warto sobie uświadomić, że gdyby w Polsce wydawać na opiekę medyczną tyle, ile w USA, to musielibyśmy przeznaczyć na ten cel od 600 mld zł do 870 mld zł, czyli od 47,5 proc. do 68 proc. całego naszego PKB. W rzeczywistości całkowite wydatki na zdrowie w Polsce wyniosły w 2008 r. prawie 80 mld zł, czyli stanowiły ok. 6 proc. PKB.

Obliczenie odniesienia do USA wykonane zostało na podstawie następujących danych: liczba ludności Polski wg Rocznika Demograficznego 2009: 38 milionów 135 tysięcy; koszty ochrony zdrowia per capita w USA – 7 681 dolarów; kurs wymiany w grudniu – 2,97 zł/dol.; PKB Polski w cenach bieżących 1275, 4 mld zł. Na podstawie tych wielkości, przy zachowaniu proporcji, żeby dorównać USA, trzeba byłoby wydać na zdrowie w Polsce ok. 870 mld zł, czyli 68 proc. PKB. Gdyby przyjąć średnioroczny kurs wg parytetu siły nabywczej, który był w 2008 r. bliski oficjalnego kursu z lipca 2008 r. (2,07 zł/$), to wówczas byłoby to 606 mld zł i 47,5 proc. PKB.

Ostatnie wydanie „Zielonej księgi” Ministerstwa Zdrowia zawiera dane za 2006 rok. Wówczas całkowite wydatki na zdrowie pokrywane ze składek, budżetu państwa i samorządów, ubezpieczeń opłacanych przez pracodawców i pracobiorców oraz z prywatnych kieszenie wyniosły w Polsce 65,8 mld zł, przy czym wydatki publiczne stanowiły w tej kwocie 43 proc. (43 mld zł). Zakładając, że średnie tempo wzrostu wydatków wynosi rocznie w ujęciu nominalnym około 10 proc., to wydatki ogółem wyniosłyby w 2008 roku ok. 80 mld zł. Poprawność tego szacunku potwierdza plan finansowy NFZ na 2009 r., który wyniósł ok. 55 mld zł, a wydatki publiczne stanowią ok. 65 proc. całości.

Kwoty te mogą wpędzić w depresję. Pewnym pocieszeniem jest niezachwiane przekonanie osób z samego środka systemu, że Amerykanie marnotrawią w szpitalach, przychodniach i gabinetach ogromne środki. Konsultanci z PricewaterhouseCoopers (PwC) twierdzą w raporcie z 2010 r. pt. „The price of excess: Identifying waste in healthcare spending”, że w USA marnuje się ponad połowa, tj. 1 200 mld dolarów wydawanych na opiekę zdrowotną. Nie jest to, rzecz jasna, tzw. twarda kwota mająca pokrycie w wynikach szczegółowych kontroli finansowych. Jest to wyłącznie szacunek obrazujący maksymalny możliwy stopień marnotrawstwa. Np. zbędne wydatki powiązane z nałogiem palenia tytoniu mieścić się mają w przedziale od 561 mln dolarów do 191 mld dolarów. Rozpiętość szeroka, ale nie o kwoty tu chodzi, a o mechanizmy.

Health Research Institute działający w strukturze PwC wyodrębnia trzy główne przyczyny i źródła nieodpowiedzialnego szastania funduszami: behawioralne, kliniczne i operacyjne. Poza nikotynizmem w części behawioralnej prym wiodą skutki otyłości i nadwagi (200 mld wydawanych dolarów). Bardzo kosztowne jest także nieprzestrzeganie zasad, czyli w angielskiej terminologii non-adherence. Mowa tu, o lekceważeniu objawów i zbyt późnych wizytach u lekarzy, nieprzychodzeniu na umówione wizyty oraz lekceważenie zaleceń dotyczących stosowania, dawkowania, pór przyjmowania leków. Gdyby Amerykanie trzymali się zasad, system wydawałby na ich zdrowie rocznie o 100 mld dolarów mniej.

Widzowie serialu „Dr House” wiedzą o czym mowa. Tzw. kliniczne przyczyny nadmiernych kosztów to przede wszystkim tzw. medycyna defensywna (defensive medicine). Jej wyznawcy zlecają najróżniejsze badania i procedury medyczne nie dlatego, że są one potrzebne, ale wyłącznie lub również po to, aby zabezpieczyć się na wypadek sądowego pozwu ze strony pacjenta. To tworzy w Stanach 210 mld kosztów rocznie. Są wyliczenia, np. The Journal of American Medical Association (trudno ocenić jak trafne), że z kunktatorstwa przepisywanych jest tam nawet 80-90 proc. wszelkich badań. 25 mld dolarów kosztują niepotrzebne, tzw. prewencyjne powroty do szpitali. Chodzi tu m.in. o ponowne zajmowanie łóżek szpitalnych przez osoby pozbawione właściwej opieki poszpitalnej. W jednym ze szczegółowych badań konsultanci PwC wyliczyli np., że samo tylko lepsze planowanie terminów wypisów ze szpitala i udzielenie pacjentom kardiologicznym lepszych wskazówek na cały okres poszpitalny przyniosłoby szpitalowi (350 łóżek) prawie 500 tys. dolarów oszczędności rocznie.

Spośród operacyjnych przyczyn marnotrawstwa warto wymienić koszty procedowania i procesowania w sporach, w których udział biorą pacjenci, lekarze, szpitale i firmy ubezpieczeniowe. PwC widzi tu marnotrawstwo w szerokiej skali od co najmniej 21mld do nawet 210 mld dolarów. Kolejne źródło potencjalnych oszczędności w wysokości 81 mld dolarów to sfera IT.

Trzeba raz jeszcze powtórzyć. Wielkość strat może być różna, w zależności od przyjętych założeń. Pewne jest wszakże, że duża część pieniędzy przeznaczanych na cele medyczne mogłaby spokojnie zostać w kieszeniach pacjentów lub zasilać inne sfery wymagające współfinansowania z budżetu.

USA to nie jedyne państwo, które marnuje pieniądze. W każdym kraju marnotrawstwo rośnie zarówno nominalnie, jak i realnie. Wynika to z imperatywu bezwzględnej ochrony zdrowia i życia, jako nadrzędnych wartości. Imperatyw ten działa jak sito z wielkimi okami – przepuszcza każdy możliwy do pokrycia wydatek, jeśli tylko nie stoi on w najjaskrawszej sprzeczności z dorobkiem medycyny i elementarnym poczuciem racjonalności.

Autorzy raportu z fundacji Kaisera twierdzą, że przyrost wydatków medycznych i okołomedycznych wiąże się przede wszystkim z postępem technologicznym. Koszty amerykańskiej służby zdrowia (publicznej – Medicaid i Medicare oraz prywatnej finansowanej z polis ubezpieczeniowych i bezpośrednio z kieszeni chorych) rosną więc głównie za przyczyną pojawiania się coraz to nowych urządzeń do diagnozowania, leczenia i operowania oraz medykamentów. Przy tym udział leków w wydatkach maleje (proporcjonalnie), a coraz bardziej rosną rachunki za sprzęt.

Drugim pod względem istotności czynnikiem wzrostu wydatków medycznych w USA są choroby przewlekłe. Postęp w medycynie pozwala wydłużać życie nawet do sędziwego wieku osobom cierpiącym na choroby serca, układu oddechowego, kręgosłupa, czy na cukrzycę. Aż ponad 75 proc. wydatków na zdrowie można w USA przypisać łagodzeniu skutków nieuleczalnej przypadłości.

Zmorą są też koszty administracyjne rozumiane jako koszty marketingu, fakturowania i urzędowo-biurowej obsługi systemu. W Stanach Zjednoczonych stanowią one 7 proc. całości, czyli 160 mld dolarów rocznie (w 2008 r.).

Do wzrostu kosztów przyczynia się też błyskawiczne rozpowszechnianie wszelkich informacji. Dzięki temu pacjenci dowiadują się o nowych, eksperymentalnych terapiach za miliony dolarów, czy euro i jeśli uznają, że to może im pomóc – domagają się ich użycia.

W konfrontacji z pięcioma innymi bardzo bogatymi państwami dbającymi o zdrowie mieszkańców (Kanada, Australia, Nowa Zelandia, Niemcy i Wielka Brytania) USA zajęły ostatnie miejsce po porównaniu wskaźników dalszego trwania życia, umieralności niemowląt, otyłości i zgonów, których można było uniknąć. Tylko palaczy w Stanach jest najmniej.

Polska nie ma szans na dogonienie USA pod względem wydatków medycznych, a wręcz nie wolno się z Amerykanami ścigać. Wprawdzie bogatemu nikt nie zabroni, ale nam do tego etapu daleko. Nasze główne nieszczęście nie polega jednak na tym, że pieniędzy na zdrowie mamy za mało, ale na tym, że za mało wiemy gdzie i jak je marnujemy.

Wzrost wydatków medycznych wiąże się z postępem technologicznym (CC BY-SA crucially)

Otwarta licencja


Tagi